Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Dla mnie to zaszczyt móc być gościem w wielu domach

- Moja żona tak świetnie gotuje, że ja nie mam co robić - mówi o przygotowaniach świątecznych Krzysztof Ziemiec.

Boże Narodzenie jest chyba trudne dla pana rodziny. Zamiast przy wigilijnym stole oglądają pana na wizji.

Krzysztof Ziemiec: Od kiedy pracuję w mediach, czyli już ponad 20 lat, jestem przyzwyczajony do pracy w święta. Bo jestem warszawiakiem, a inni muszą wyjechać. Ale powiem szczerze, to dla mnie zaszczyt móc być gościem w wielu domach, chociaż tylko na szklanym ekranie. Wiem, że szczególnie dla samotnych osób jest to niezwykle istotne. Rodzina na szczęście to rozumie i już przywykła. Wracam zresztą do domu w godzinach, w których mogę jeszcze z nimi pobyć. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś miałem trudne chwile - np. w Telewizji Puls, kiedy prowadziłem dwa wigilijne wydania do godziny 22. Wówczas byłem w domu około północy, kiedy wszyscy już spali. Czasem po prostu chciało mi się płakać.

Reklama

Pana dom jest bardzo tradycyjny?

- Tak, chociaż zazwyczaj nie czeka się z kolacją aż do godziny osiemnastej, bo dzieciaki nie wytrzymują emocji związanych z wigilią. Za to zawsze jest duża, żywa choinka, oczywiście ze względu na dzieci.

Czy ma pan jakiś wkład w przygotowanie świątecznych potraw czy wszystko jest na głowie żony?

- Moja żona tak świetnie gotuje, że ja nie mam co robić. Niedawno skończyła nawet kurs pieczenia tortów. Jest tak dobrą kucharką, że nie musimy już nawet chodzić po restauracjach. Także jeśli pomagam w święta, to tylko np. przy krojeniu śledzi. Doprawia je już moja żona.

Pamięta pan czasy, kiedy trudno było zdobyć choinkę? Był pan wtedy bardzo młody.

- Tak, to był bardzo smutny okres. Moje dzieciństwo przypadło właśnie na lata siedemdziesiąte, kiedy w sklepach dosłownie nie było nic. Pamiętam te chwile, kiedy gdzieś tam "rzucili" szynkę i wtedy można było mieć nadzieję, że zobaczy się ją na stole, jeśli się oczywiście wcześniej odstało swoje w kolejce. Natomiast jeżeli chodzi o choinkę, pamiętam szczególnie rok osiemdziesiąty pierwszy, kiedy w Warszawie były tylko trzy punkty, gdzie można było ją kupić. Jechałem więc tramwajem numer 10 na ulicę Bema na Woli i tam stałem cały dzień w oczekiwaniu na drzewka. Kiedy wreszcie nadjechały - pamiętam to jak dziś - zostałem uniesiony przez tłum, aż bałem się, że zostanę przez niego stratowany. Ale wróciłem z łupem, bardzo zresztą dumny. Niczym myśliwy z polowania!

Chodzicie wspólnie na pasterkę?

- Tak. I co jest dla mnie bardzo ciekawe, to dzieci bardziej chcą iść tak późno do kościoła niż rodzice. Mam ogólnie wrażenie, że w młodych ludziach jest jakaś potrzeba powrotu do duchowości. Za moich czasów na pasterkę niektórzy chodzili tylko po to, by się napalić papierosów i spotkać z kolegami. Dzisiaj po okresie zachłyśnięcia się różnego rodzaju "wolnościami", znowu zaczynają poszukiwać. Młodzi ludzie zewsząd są atakowani modą na posiadanie, komercję i naturalnym odruchem buntu wobec takiego świata jest właśnie świat mistyczny

Znany jest pan z działalności charytatywnej. Napisał pan książkę "Warto być dobrym".

- Co roku robię z dziećmi Szlachetną Paczkę. Na te święta wybraliśmy pełną, wielodzietną rodzinę z Ostrołęki. Mają tak trudną sytuację, że dopiero podczas podobnych akcji uświadamiamy sobie, jakie są potrzeby wielu ludzi w Polsce. Uważam, że wrzucając pieniądze do puszki, często mamy poczucie "odhaczonego" obowiązku, trochę jak z wyborami. Nie zawsze jednak wiemy, co się dalej z tymi pieniędzmi dzieje. A tu widać konkretny efekt.

SHOW 25/2014


Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy