Reklama

Zobaczyć Neapol, nim umrze

W Neapolu i okolicach mieszkają cztery miliony ludzi. Ich codzienność to korupcja, bezrobocie i potężne góry śmieci. Kryminaliści z mafijnych klanów podzielili między siebie dzielnice, miasto uchodzi za nienadające się do zarządzania. Największy problem Neapolu leży jednak gdzie indziej...

Osiemdziesiąt tysięcy mieszkańców Pozzuoli może się pochwalić wyjątkową atrakcją turystyczną w środku miasta: aktywnym wulkanem Solfatara. Otoczony ulicami, domami i dużym polem kempingowym „kocioł” o średnicy 770 m wrze zaledwie kilka kilometrów na zachód od granic Neapolu.

– Typową pamiątką stąd są pęcherze od oparzeń – wyjaśnia przewodnik Francesco Bruno. I od razu to udowadnia, wbijając gruby gwóźdź zaledwie trzy centymetry w ziemię. Jeżeli jakiś ciekawski włoży palec w tak powstały otwór, natychmiast się oparzy.

– Błoto ma temperaturę od 120 do 140°C – mówi Bruno, wskazując na śmierdzącą, bulgoczącą masę. Znawca wulkanów zaobserwował coś jeszcze: to dziwne bajoro rośnie z roku na rok.

Reklama

Czy wybuch jednego wulkanu może zniszczyć cywilizację?

Solfatara sam w sobie nie stanowi większego zagrożenia. Prawda jest jednak taka, że Francesco Bruno prowadzi grupę turystów przez jedno z największych źródeł niebezpieczeństwa dla Europy, a może nawet dla całego świata. Solfatara jest bowiem tylko jednym z około 50 kraterów w okolicy zwanej Polami Flegrejskimi („płonącymi”).

– To obszar obejmujący kilkaset kilometrów kwadratowych, pod którym ciągle wrze i skwierczy – wyjaśnia Thomas Wiersberg z Centrum Badań Geologicznych w Poczdamie. Dopiero parę lat temu naukowcy stwierdzili, że również Wezuwiusz należy do tego systemu, który na głębokości ośmiu kilometrów łączy się w gigantyczną komorę magmową.

– Byliśmy dość zaskoczeni, kiedy ją odkryliśmy – przyznaje Paolo Gasparini, wulkanolog z Uniwersytetu w Neapolu. Europejskiego superwulkanu właściwie nie widać – mimo że to gigant mogący wyrzucić w trakcie erupcji ponad 200 kilometrów sześciennych skał i materiałów piroklastycznych.

Jeżeli kiedyś rzeczywiście stała tam wysoka góra, to wybuch ją rozsadził lub skały zapadły się po wycieku lawy. Obecnie dwie trzecie tego krateru o średnicy 20–25 km znajdują się pod wodą. Powyżej, w pewnym sensie na dachu magmowego jeziora, rozciąga się Neapol, największe miasto południowych Włoch.

Jednak w razie wielkiego wybuchu zagrożone byłyby nie tylko cztery miliony mieszkańców Neapolu i okolic. Katastrofa miałaby skutki globalne. Naukowcy mogą jedynie spekulować na temat ilości stopionych skał znajdujących się pod włoskimi ulicami.

– Nie wiemy, jak głęboka jest komora magmowa – wyjaśnia Paolo Gasparini. Podczas erupcji 39 tysięcy lat temu z krateru wystrzeliło 250 kilometrów sześciennych lawy – to w przybliżeniu czterysta razy więcej, niż mieści jezioro Śniardwy.

Niektórzy naukowcy zakładają, że wyrzuconego materiału było dwa razy tyle. Erupcja w epoce kamienia łupanego zniszczyła wszelkie życie w promieniu 100 kilometrów i wydatnie wpłynęła na globalne ochłodzenie.

– Jest całkiem prawdopodobne, że ten wybuch przyczynił się do wymarcia neandertalczyków. Po potężnej erupcji nastąpiła wyraźna zmiana klimatu na całym świecie – twierdzi Wiersberg.

Dla porównania: w 79 roku Wezuwiuszowi wystarczyło pięć kilometrów sześciennych materiału wulkanicznego, aby pogrzebać Pompeje i inne miejscowości oraz zgładzić około 10 tysięcy osób. Erupcja taka jak 39 tysięcy lat temu miałaby dziś apokaliptyczne skutki.

Popiołu, którego byłoby mniej więcej trzy razy tyle, co lawy, wystarczyłoby na przykrycie kilkucentymetrową warstwą większości powierzchni Europy, Afryki Północnej i zachodniej Azji. Drobny pył przysłoniłby światło słoneczne, temperatura na świecie obniżyłaby się – w Europie średnio o 10°C. Nastałaby długoletnia zima.

Braki zbiorów wywołałyby klęski głodu, być może wojny, miliony ocalałych stałoby się uchodźcami. Komunikacja lotnicza ustałaby na wiele miesięcy. Wyrzucony z wulkanu i unoszący się na powierzchniach mórz pumeks utrudniałby żeglugę.

Transport ponad 90 proc. towarów, między innymi ropy i innych surowców, nie mógłby się już odbywać drogą morską. Załamałyby się produkcja, zaopatrzenie w energię i uzdatnianie wody. Cywilizacja w dużej części świata upadłaby po paru dniach.

>>> Czytaj na kolejnej stronie <<<


Czy można zobaczyć oddech śpiącego wulkanu?

Być może właśnie teraz zapowiada się nowy wybuch. – Grunt wznosi się około trzy centymetry na miesiąc – wyjaśnia Thomas Wiersberg. Jednak to, co gdzie indziej wywołuje panikę, na Polach Flegrejskich jest rzeczą normalną: w latach 1969–1972, a potem jeszcze raz w 1982–1984 okolica podnosiła się nawet do 14 cm miesięcznie.

Naukowcy bili na alarm, ale potężna erupcja nie nastąpiła. W zamian za to cały teren obniżył się ponownie o metr. Tutejszy grunt rzeczywiście wznosi się i opada jak pierś śpiącego giganta – specjaliści nazywają to zjawisko bradysejs­mizmem.

Dowodem na jego istnienie są ruiny antycznej świątyni Serapisa w Pozzuoli. Mimo że została zbudowana na lądzie, to w pozostałościach kolumn na wysokości 4 metrów można odnaleźć ślady muszelek – świadczące o co najmniej jednym dłuższym zanurzeniu w morzu. Co jednak jest siłą napędową tego tajemniczego zjawiska?

– Czy komora magmowa rozdyma się, ponieważ się napełnia? Czy może dzieje się tak dlatego, że skały stygną, krystalizują się i uwalniają gazy oraz płyny? – zastanawia się Ulrich Harms z Centrum Badań Geologicznych w Poczdamie. – Chcemy przyjrzeć się bliżej tym zjawiskom. Jego międzynarodowy zespół specjalistów wybrał w tym celu metodę, która na pierwszy rzut oka wydaje się szaleństwem: naukowcy chcą dowiercić się do komory magmowej.

Jakie ryzyko jest z tym związane, pokazuje przykład wulkanu błotnego Sidoarjo na indonezyjskiej wyspie Jawa: w 2006 roku w trakcie odwiertów gazu ziemnego doszło tam do wypadku. Od tego czasu na powierzchnię stale wydobywa się gorące błoto – w pierwszej fazie erupcji było to nawet 200 tysięcy metrów sześciennych na dobę.

Około 30 tysięcy osób straciło przez katastrofę dach nad głową. Mimo tej tragedii naukowcy upierają się, że odwiert jest jedyną metodą na poznanie tajemnic Pól Flegrejskich.

Choć bowiem okolica Neapolu uchodzi za najlepiej nadzorowany obszar wulkaniczny na świecie i satelity są w stanie mierzyć kilkumilimetrowe zmiany, Wiersberg musi przyznać: – Ryzyka wybuchu nie da się, niestety, przewidzieć. Wiemy natomiast jedno: dysponując tylko danymi z powierzchni, daleko nie zajdziemy.

Czy można ewakuować 4 miliony osób?

Pierwszy odwiert naukowcy wydrążyli na głębokość 502 metrów. Drugi ma sięgać nawet dwa kilometry w głąb ziemi. Umieszczone w nim urządzenia pomiarowe będą monitorować wahania temperatury, ciśnienia, strumienie gazów i ruchy skał.

Wprawdzie naukowców sporo jeszcze dzieli od komory magmowej, ale mieszkańcy gwałtownie protestują przeciwko projektowi – ze strachu, że badacze mogliby obudzić śpiący wulkan. Harms uważa jednak taki scenariusz za nieprawdopodobny:

– Odwiert jest jak ukłucie igłą. To tak, jakby się chciało osuszyć wielkie jezioro przez słomkę. We Włoszech prognozy sejsmiczne mogą być niebezpieczne: sąd skazał na karę sześciu lat pozbawienia wolności siedmiu członków komisji eksperckiej, ponieważ nie przewidzieli trzęsienia ziemi w 2009 roku, w wyniku którego zginęło 309 osób.

Sądu nie interesowało, że dokładne przewidywanie takich zjawisk nie jest jeszcze możliwe. W razie nieszczęścia naukowców prowadzących odwierty we Włoszech czeka więc prawdopodobnie proces. Ale jeśli nawet wulkan ujawni swoje tajemnice, to ile osób uda się uratować?

Wystarczyłby wybuch samego Wezuwiusza, aby maksymalnie obciążyć istniejące plany operacyjno-ratownicze. A w tym przynajmniej wypadku wiadomo, że zagrożenie wyszłoby z jego szczytu.

Jeżeli natomiast wybuchną Pola Flegrejskie – a podczas ostatniej, względnie słabej erupcji w 1538 roku powstało tam 133-metrowe wzniesienie – to władze nie będą znały z wyprzedzeniem miejsca eksplozji.


Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy