Reklama

W krainie Pana Gór

Odkrywanie Karkonoszy po czeskiej stronie ma w sobie coś z pradawnej magii. Niezwykły koloryt i kształt skał, dzika przyroda, a zarazem świetnie utrzymane, wygodne trasy do wędrówek pieszych i rowerowych, to doskonałe miejsce na wyprawy.

Jadę cichą doliną, wzdłuż górskiego potoku, który okazuje się Łabą, mającą w Karkonoszach swoje źródła. Droga pnie się łagodnie, w dali widzę wzgórza, o tej porze roku mieniące się żółcią i czerwienią, porośnięte bukami i dębami. Wyższe partie szczytów odcinają się mocną zielenią świerków, sosen i limb. U podnóży rozciągają się łąki i pastwiska. Już sam ten widok działa kojąco na moje nadwyrężone miejskim hałasem nerwy. Mam trzy dni. Chcę je wykorzystać jak najlepiej!

Dziwy z pogranicza


Na miejsce wypadowe wybieram Szpindlerowy Młyn - miasteczko powstałe w miejscu, gdzie Dolski Potok wpada do Łaby. Ze wszystkich stron miejscowość otaczają malownicze szczyty Czeskiego Grzbietu. To największy i najczęściej odwiedzany czeski region narciarski, dlatego baza noclegowa jest tu olbrzymia.

Reklama

Ze Szpindlerowego Młyna można wjechać wyciągiem na Medwiedin, druga kolejka łączy miasto z wierzchołkiem góry Przednia Planina. Ja jednak po południu wybieram się na deptak, bo przez miasteczko prowadzi wygodny trakt spacerowy wzdłuż Łaby.

Turyści to głównie Czesi, Polacy i Niemcy. Przechadzają się po parku zdrojowym, wąskich uliczkach i białym moście z rzeźbą św. Jana Nepomucena. Klimat przedwojennych kurortów jest tu wciąż żywy, ale nie trąci cepelią jak w niektórych hałaśliwych górskich miejscowościach. Uroku temu miejscu dodają pensjonaty w stylu szwajcarskim, modnym na przełomie XIX i XX stulecia, ich dekoracyjne, drewniane elementy, tarasy, loggie, ganki i werandy.

Idąc deptakiem co chwila natykam się na sylwetkę olbrzyma w kapeluszu - stoi jak rzeźba przed gospodami albo krąży po centrum tego uroczego miasteczka. Miejscowi wołają na niego Krakonoš, czyli Karkonosz. Ten olbrzym, Pan Gór, przybiera w ludowych opowieściach różne postaci. Miewa głowę orła, nogi kozła, podwójny ogon. W niemieckich bajkach to Rübezahl, w śląskich - Liczyrzepa.

Następny dzień rozpoczynam o świcie. Chcę zdobyć od czeskiej strony najwyższy szczyt Sudetów - Śnieżkę (1602 m n.p.m.), górującą nad całym pasmem czeskich Karkonoszy. Wciąż mam w głowie obraz magicznego Pana Gór. Wiem, że w górach trzeba szanować jego spokój. Legenda głosi, że można go spotkać w lesie albo przy drodze. Karkonosz chroni to, co cenne - tutejszy park narodowy, jeden z najwspanialszych dzikich obszarów przyrody w Europie Środkowej, wpisany na listę rezerwatów biosfery UNESCO.

Pieszą wędrówkę zaczynam w miejscowości Pec pod Śnieżką i stamtąd ruszam zielonym szlakiem. Po drodze zatrzymuję się w schronisku Děčínská Bouda na kawę i drożdżowe ciasto z jagodami i kruszonką. Zbieram siły, bo przede mną kolejny, tym razem żółty szlak. Prowadzi prosto na Śnieżkę. Po godzinie czuję lekkie zmęczenie - daje o sobie znać brak kondycji...

Na szczyt docieram około południa. Jest słonecznie, więc podziwiam przepiękne widoki. To przez tę górę przebiega polsko-czeska granica, a także 30-kilometrowy czerwony szlak, zwany Drogą Przyjaźni Polsko-Czeskiej, wytyczony już w XIX w., a udostępniony turystom w 1961 roku. Dzięki niemu w czasach socjalistycznych polscy turyści podziwiali czeskie Karkonosze, a czescy - polskie. W latach 70. i 80. XX wieku w rejonie Drogi Przyjaźni odbywały się nielegalne spotkania opozycji. To stąd pochodzą historyczne już zdjęcia Jacka Kuronia i Václava Havla.

Podczas spotkań powstał ich słynny tekst na temat interwencji w Czechosłowacji, a Adam Michnik zainspirował Havla do napisania "Siły bezsilnych". Przetrwała też anegdota o strapionej minie Jacka Kuronia na wieść o tym, że Havel i koledzy na któreś ze spotkań nie zabrali nawet jednej butelki piwa, bo myśleli, że w sierpniu Polacy nie piją. Na szczęście mieli termos z "kuroniową herbatą".

Cyklobusem przez kotliny


Uwielbiam rower, a czeskie Karkonosze to idealne miejsce na wycieczki. Tu cykliści z warszawskiej Masy Krytycznej odnaleźliby wymarzone trasy. Udogodnieniem są kursujące już od końca maja autobusy do przewozu rowerów, tak zwane cyklobusy. W lecie jeżdżą codziennie. Wybieram trasę ze Szpindlerowego Młyna niebieskim szlakiem przez Łabski Kocioł. To niezbyt trudna droga, licząca osiem kilometrów, ale za to bardzo malownicza, bo przejeżdża się przez dziką, skalistą, polodowcową dolinę.

Nieopodal drogi meandrami kluczy Łaba i nawet jesienią pięknie kwitną wysokogórskie łąki. W przewodniku czytam, że do dziś zachowały się tutaj lodowcowe fosy morenowe. Zauważam je nad ujściem Medwiediego Potoku. Zmęczenie i ból mięśni postanawiam ukoić w Jańskich Łaźniach. To stare uzdrowisko, którego źródła lecznicze zostały odkryte już w XIV wieku. Założycielem pierwszych łaźni był właściciel posiadłości, Jan Adolf hrabia Schwarzenberg.

Teraz w miasteczku wykorzystuje się około 30 źródeł leczniczych. Są tu baseny, spa, farmy urody. Kąpiel przynosi ulgę, ale wzmaga głód. Do Szpindlerowego Młyna wracam prosto na kolację do polecanej mi gospody Srub pod Medvědínem. Na przekąskę jem wspaniały chleb ze smalcem, potem tutejszy specjał - kyselo, zupę robioną na bazie kwasu chlebowego (trochę podobną do żurku).

Bardzo smakują mi sejkory - regionalny rodzaj placków ziemniaczanych, pieczonych bezpośrednio na płycie pieca. Gospodarze, a zarazem kucharze przygotowują mięsa na oczach gości, gdyż piec znajduje się na środku chaty. Na koniec delektuję się domowymi likierami robionymi z gruszek, brzoskwiń i moreli. Czuję, że przyjaźń polsko-czeska nabiera rumieńców. A ja mam coraz większą pewność, że wkrótce tu wrócę.

Monika Głuska Bagan

Pani 09/2013

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: podróże | turystyka | Karkonosze | Czechy | góry | rzeka | Panorama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy