Reklama

U bogini Pele

Hawaje to nie tylko raj dla surferów. Tutaj ziemia spotyka się z niebem, jawa ze snem, a człowiek z samym sobą.

Moja podróż na Hawaje zaczęła się od poznawania tamtejszej kultury i tradycji: huny (starożytna wiedza o życiu), nauki tańca hula i świątynnego masażu lomi lomi nui. W zeszłym roku zadzwoniła do mnie zaprzyjaźniona nauczycielka huny: "Organizujemy wyprawę na cztery wyspy. Jedziesz?". "Jadę", odpowiedziałam bez namysłu, bo gdybym chwilę się zastanowiła, uznałabym, że nie mam pieniędzy ani amerykańskiej wizy, nie dostanę urlopu... Widziałabym same przeszkody.

Hawajczycy wierzą, że nie ma żadnych ograniczeń poza tymi, które stwarzamy sami. Hawajska nazwa archipelagu "Hawai'i" oznacza trzy rzeczy niezbędne do życia: Ha - to oddech, wai - woda, i - duchowa świadomość. Rdzenni mieszkańcy dopiero od niedawna wracają do swojego języka, odbudowując utraconą tożsamość. Nie da się ukryć, że przez lata byli spychani na margines, żyjąc w jednym ze stanów USA, czuli się obywatelami drugiej kategorii.

Reklama

Wyrazicielem odradzającej się dumy narodowej jest zmarły przed kilku laty pieśniarz Israel "Iz" Kamakawiwo`ole. Na płycie "Facing future" śpiewa, że legendarny król Kamehameha I, który zjednoczył Hawaje, przybywa z zaświatów i przygląda się, jak teraz żyją Hawajczycy. "Płacz za tych ludzi, płacz za tę ziemię, która została im odebrana, a poczujesz, czym są Hawaje" - brzmi przejmujący refren. Wyprawa na Wielką Wyspę (największą ze 132 wysp archipelagu) to jednocześnie podróż w czasie (gubimy jeden dzień). Blisko 30 godzin spędzamy w chmurach. Aż wreszcie samolot ląduje w Kona. Wokół, jak okiem sięgnąć, lawa, czarna skorupa bazaltu.

Nie mogę uwierzyć, bo przecież Hawaje, które znam z hollywoodzkich filmów, choćby "King Konga" Petera Jacksona, czy z popularnego serialu "Zagubieni", wyglądały zupełnie inaczej. Wkrótce jednak wyspa odsłania swoje tajemnice. O świcie budzą nas koguty, które żyją tu na wolności i pieją wniebogłosy. Na śniadanie awokado i papaja, musimy się śpieszyć. O tej porze do plaży podpływają delfiny. Zanim udadzą się na spoczynek, można z nimi pobaraszkować w falach.

Wskakujemy do samochodu. Wąską, stromą drogą zjeżdżamy w dół do zatoki Kealakekua (Szlak Boga). Po drodze mijamy stragany z owocami i zrobionymi ze świeżych kwiatów lei (wieńcami na szyję). Nikt ich nie sprzedaje. Na talerzyku obok po prostu zostawia się pieniądze. Hawajska wiara w ludzką uczciwość bierze się z przestrzegania jednej moralnej zasady: nie krzywdzić. Plaża, na którą trafiam, to miejsce historyczne, w lutym 1778 r. zawinęły tu okręty kapitana Jamesa Cooka. Podpłynęły w święto, więc białego człowieka przywitano jak boga. Ta historia źle się skończyła - marynarze przywieźli choroby, których ludność na wyspie nie znała, wybuchły zarazy. Kapitan Cook zginął. Od tego czasu nic już na Hawajach nie było takie jak dawniej.

Plaża pokryta czarnymi śliskimi głazami nosi w sobie ślady tajemnic. Ale oto na horyzoncie pojawiają się delfiny. Wchodzimy do wody i nie płosząc zwierząt, podpływamy jak najbliżej się da. Trzeba uważać, ocean bywa nieprzewidywalny. Legenda głosi, że Wielką Wyspę (składającą się z pięciu wulkanów) wybrała na swój dom kapryśna bogini ognia Pele. W Wulkanicznym Parku Narodowym oglądam zastygłe po erupcjach niezwykłe formy, wśród nich "włosy Pele" - grube czarne warkocze lawy. Spaceruję po dnie krateru, przechodzę przez tunele uformowane przez potężne ogniowe wybuchy, a wieczorem w ciszy obserwuję z oddali żarzącą się łunę. Na wyspie nie działają telefony komórkowe, wyłączają się komputery. Wyprawa na Mauna Loa, najwyższą górę świata, dziewięciotysięcznik w dużej części zatopiony w Oceanie Spokojnym, przenosi w inny wymiar.

Na szczycie księżycowy krajobraz z hipnotyzującym oczkiem wodnym, które ostatnio raptownie wysycha. Hawajczycy przywykli bacznie obserwować przyrodę, czytać z jej znaków. Bogactwo natury jest tu oszałamiające. Na Hawajach można spotkać 10 tysięcy gatunków roślin i zwierząt, które nie występują nigdzie indziej. Turystów wprawiają w zachwyt pojawiające się raz po raz tęcze, spektakularne wschody i zachody słońca. Według tradycji dzień na Hawajach zaczyna się poprzedzającego wieczoru. Zachodzącemu słońcu powierza się modlitwy i prośby, by zabrało do oceanu wszystkie wymagające rozwiązania problemy. Najważniejsze hawajskie słowo "aloha" oznacza nie tylko tradycyjne powitanie, ale też styl życia oparty na miłości i harmonii. Jego symbolem jest znak shaka, gest polegający na wyciągnięciu jednocześnie kciuka i małego palca ręki. Wielką Wyspę można okrążyć autem w jeden dzień.

Po drodze wpadamy do Hilo. Tu, w sercu miasta, mieści się Pacific Tsunami Museum. Przedstawia dramatyczną historię tsunami, które nawiedzały wyspy. W miejscowości Waimea bierzemy lekcję tańca hula. W sklepiku zaopatruję się w materiał na spódnicę do tańca. Sprzedawczyni odradza mi wzory z ananasem, są w złym guście, decyduję się na motyw żółwi. Po południu wracamy do Kona. Specjalnością kurortu jest kawa kona, której ziarna rosną tylko w dolnych partiach wulkanu. Smakuje wyjątkowo, podobnie jak orzeszki makadamia. Przed nami kolejna wyspa, Oahu (najbardziej turystyczna). Tu, w Honolulu, znajduje się słynna plaża surferów - Waikiki.

Są też, o czym raczej nikt nie wspomina, kilometry plaż zamieszkałych przez bezdomnych z całego świata. Dla wielu to świadomy wybór, a nie smutna konieczność. Na Hawajach niewiele potrzeba do szczęścia. Nieliczni turyści odwiedzają na Oahu Białą Skałę. Według wierzeń jest bramą, przez którą dusze przechodzą do wieczności. Z tego niezwykłego miejsca wracamy zamyśleni i nagle słyszymy ryki, jakby oszalałe zwierzę próbowało zagłuszyć ocean. - To jaszczurzyca Mo'o - tłumaczą tubylcy. Uosabia kobiecą energię, tę z głębi brzucha, o której świat nie chce się dowiedzieć. Tak naprawdę to zjawisko akustyczne zasysania wody pod skały wywołuje takie odgłosy, ale Mo'o już zamieszkała w naszej wyobraźni.

Odległości między wyspami nie są duże, można je pokonać w ok. 40 minut samolotem. Odwiedziłam też najbardziej zieloną wyspę - Kauai, w pamięci pozostaną mi widoki z urwistych klifów i wodospady. Ostatni punkt wyprawy to Molokai. Najpiękniejsza, najbardziej dziewicza z wysp. Ponoć kiedyś mieszkali tu najpotężniejsi szamani. Wydaje się pogrążona we śnie. Nawet zwierzęta są tu inne. Wielki biały puszczyk robi kółka nad moją głową, przed drzwiami spotykam olbrzymią ropuchę, niewzruszoną jak pomnik. W nocy pod okna podchodzą jelenie. Wywożę z Molokai woreczek małych białych kamieni i własnoręcznie zebraną sól morską. Ostatnie spojrzenie z samolotu. "Mahalo", dziękuję po hawajsku za wszystko, czym obdarowały mnie Hawaje.

Magda Rozmarynowska

Pani 03/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy