Reklama

Santoryn. Symbol greckich wakacji

Kiedy statek rzuca kotwicę u stóp pionowego skalnego urwiska, trzeba mocno zadrzeć głowę. Widok zachwyca. Przyklejone do skały białe miasto przyciąga jak magnes.

Święta Irena czuwa

Na Santoryn (choć wyspa nazywana jest powszechnie z włoskiego Santorini, na cześć św. Ireny) można przylecieć z Aten rejsowym samolotem, dopłynąć promem z pobliskiej Krety (2-8 godz.) lub z Pireusu (ok. 12 godz.). Większość promów dobija do nabrzeża portu Athinios. Jest tam kilka tawern, gdzie na turystów czekają przedstawiciele hoteli, pensjonatów i schronisk oraz właściciele kwater. Oferta noclegów jest ogromna. Jest ponad 900 adresów, gdzie można dostać nocleg, połączony zwykle ze śniadaniem. 

Mniejsze łodzie obsługujące kilkugodzinne wycieczki z czekających na redzie promów i liniowców dobijają do starego portu Skala Fira. Turyści muszą dostać się do miasta albo na grzbiecie muła (ma do pokonania 580 stopni), albo kolejką linową, która w trzy minuty wwozi wzdłuż prawie pionowej skały na wysokość 270 metrów. Koszt jest podobny, około pięć euro od osoby.

Reklama

Wybór jest trudny

Albo wygoda, albo niezła dawka adrenaliny podczas mozolnej wspinaczki osiołka, przy czym widok na port i ściany klifu porośnięte kaktusami, sukulentami i rachitycznymi krzewami jest imponujący. Promienie słoneczne odbite od morza oślepiają, a żar bijący od czerwonej skały ogromnego urwiska nasuwa na myśl wnętrze pieca chlebowego.

Takich atrakcji nie mają turyści, którzy na wyspę dotrą samolotem. Z lotniska do miasta kursują autobusy. Warto jednak wziąć taksówkę, choć rozmowa z kierowcą jest utrudniona. Radio w aucie gra non stop i na pełny regulator. Piosenki spokojnie można nazwać „disco greko”. Kierowcy wiedzą za to, gdzie są tawerny, do których nie docierają tłumy turystów, a kuchnia jest jak najbardziej grecka. Kleftiko (10 euro) lub souvlaki (7 euro) do tego półlitrowa karafka domowego wina za 4,50 euro dla dwóch osób to rozkosz dla żołądka, a dla ducha dodatkowo gratis widok na morze, bo stoliki tawerny od brzegu dzieli kilka metrów.

Na Santoryn rzadko przyjeżdża się na wczasy, raczej na krótkie pobyty, by zobaczyć wyspę, która mogła być mityczną Atlantydą. Gigantyczny wybuch wulkanu w ok. 1650 r. p.n.e. poprzedziło kilka trzęsień ziemi, które spowodowały masową ucieczkę ludności z wyspy. Mieszkańcy miasta Akrotiri, zasypanego warstwą popiołu o grubości 20 m mieli więcej szczęścia niż ci z włoskich Pompei, nie znaleziono tu szczątków ludzkich.

Wybuch wulkanu doprowadził do rozpadu wyspy, a fale tsunami dochodzące do 200 m wysokości, spowodowały zniszczenie cywilizacji na pobliskiej Krecie

Jak twierdzą badacze, były też przyczyną biblijnych plag egipskich, z potopem włącznie. Największa część wyspy zachowała się w postaci wielkiego rogala. W powstałej kalderze o szerokości 10 km uchowało się kilka szczątków lądu. Pośrodku wynurza się stale wysepka Nea Kameni, która jest nadal aktywnym wulkanem, a od 60 lat daje coraz więcej dowodów na to, że kolejny wybuch to kwestia czasu.

Co trzeba tu zobaczyć? Niezapomniany jest widok ze skalistego klifu w stolicy wyspy na morze upstrzone wycieczkowcami oraz na pozostałe cztery wysepki. Zachwyca charakterystyczna architektura domów o białych ścianach i błękitnych, wypukłych dachach (by nagrzane powietrze nie gromadziło się pod powałą).

Można obejrzeć wykopaliska z Akrotiri oraz wykąpać się w morzu na plażach czarnych od wulkanicznego piasku. Atrakcja ta reklamowana jest często jako... połów pumeksu. Szczególnie polecam coś dla romantycznych dusz. Koniecznie muszą wybrać się pod wieczór do miejscowości Oia, przyklejonej do stromego zbocza nad zatoką Amoudi. Misterium zachodu słońca przyciąga tu romantyków z całego świata.

Wojciech Dobrzański

Zobacz także: 


Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy