Reklama
Riwiera mistrzów

Lazurowe Wybrzeże poza sezonem

Lazurowe Wybrzeże ma różne oblicza. Jedno uosabia blichtr Cannes, Monako czy Saint-Tropez. Drugie - bezpretensjonalny urok miasteczek, które były natchnieniem dla artystów miary Picassa, Chagall a i Renoira. Aby podążać ich śladami, najlepiej wybrać się na francuską riwierę poza sezonem.

Kiedy słyszę, jak ktoś wybrzydza na Lazurowe Wybrzeże (że zbyt snobistyczne albo za mało elitarne, że morze za zimne albo za ciepłe, że plaże kamieniste, że tłoczno, że Rosjanie, że Chińczycy, i oczywiście, że Francuzi niemili), trudno mi uwierzyć w szczerość tych słów. Bo moim zdaniem, mimo całej turystyczności tego regionu francuska riwiera to wciąż jeden z najpiękniejszych zakątków naszej planety. I, wbrew pozorom, gościnny dla wszystkich.

Są tu: ciepłe morze i piękne góry, urokliwe zatoki i imponujące mariny, sielska wiejskość i elegancka miejskość. Nawet paskudne bloki z lat 70. w Monako czy architektonicznie rozczarowujący pałac festiwalowy w Cannes nie burzą wrażenia, że tutaj człowiekowi udało się nie zepsuć tego, co dała mu natura.

Reklama

A natura dla południa Francji była hojna wyjątkowo. I nie przypadkiem zapuszczali tutaj korzenie wielcy artyści, a wśród nich Auguste Renoir, Pablo Picasso i jego odwieczny rywal Henri Matisse, Marc Chagall czy Witold Gombrowicz.

Dlatego znakomitą alternatywą dla krążenia po Saint-Tropez lub Cannes w poszukiwaniu celebrytów może być wycieczka do przeszłości śladami mistrzów właśnie. Poznanie miejsc, które ich inspirowały, pejzaży, które uwieczniali, i światła, które dawało im energię. A żeby pokusa całodziennego plażowania nie okazała się zbyt silna, najlepiej wybrać się na Côte d’Azur poza sezonem.

Mistyk i antywieszcz

Zaczynam od Vence. W tej kameralnej, pamiętającej czasy rzymskiego panowania miejscowości, położonej na wapiennych wzgórzach około 20 kilometrów od Nicei, ostatnie lata życia spędził Witold Gombrowicz.

Idąc wokół obsadzonego platanami centralnego placu Grand Jardin, szukam willi Alexandrine. To w niej na drugim piętrze przez pięć lat mieszkał nasz antywieszcz. I kiedy na nadgryzionym zębem czasu, ale ze śladami wielkiej urody reprezentacyjnym budynku z początku XX wieku widzę tabliczkę: "Dans cette maison a vécu l’écrivain Witold Gombrowicz de 1964 á 1969" (W tym domu mieszkał pisarz...), czuję, że wzruszenie ściska mi gardło.

Gombrowicz wyśmiałby mój sentymentalizm, ale trudno. Co więcej, postanawiam też odwiedzić jego grób na cmentarzu w Vence.

W tym mieście mieszkali też Henri Matisse i Marc Chagall. Ten drugi zatrzymywał się zawsze w tym samym hotelu - Auberge des Seigneurs - w którym i ja nocowałam. W jadalni do tej pory wisi zdjęcie Chagalla z dedykacją dla Monsieur Rody, dziadka obecnej właścicielki.

Najbardziej znaną atrakcją Vence jest niewielka, z zewnątrz niepozorna kaplica, należąca do klasztoru dominikanów. Chapelle du Rosaire, czyli kaplica Matki Boskiej Różańcowej, to ostatnie dzieło Matisse’a. Stworzył ją w podzięce za opiekę, jaką w czasie jego wieloletniej choroby sprawowała nad nim siostra Jacques-Marie (właściwie Monique Bourgeois). Artysta zaprojektował zarówno sam budynek, jak i cały wystrój, w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z kielichem mszalnym i strojami liturgicznymi.

Matisse mówił o tej pracy, że to jego arcydzieło, podsumowanie twórczej drogi. Żadne przedstawienie Drogi Krzyżowej nie zrobiło na mnie wrażenia czegoś tak bliskiego mistycznej tajemnicy, jak ta skrajnie minimalistyczna narracja.

Z gliny ulepieni

Z Vence zjeżdżam na wybrzeże, do Vallauris nieopodal Antibes. To tu, w opuszczonej romańskiej kaplicy zamku, Pablo Picasso (podobno zazdroszcząc kaplicy Matisse’owi) namalował pacyfistyczny manifest, imponujący fresk "Wojna i pokój". I to właśnie w tej leżącej nieco na uboczu miejscowości, od stuleci znanej z wyrobu ceramiki użytkowej, przypadkiem, podczas dorocznego kiermaszu, odkrył rzeźbienie w glinie.

Picasso założył swoją pracownię w istniejącej do dziś manufakturze Madoura. Miejscowi rzemieślnicy uczyli sławnego artystę swojego fachu, a on zapoczątkował dla nich epokę ceramiki artystycznej. Efekty tego widać do dziś.

Pełno tu galerii, sklepików z ceramiką, schowanych w podwórzach warsztatów. Jest tu miejsce i na kicz, i na sztukę, i na zwykłe, przyzwoite, użytkowe wzornictwo.

Mam szczęście - trafiam do pracowni prawdziwego arcymistrza ceramiki Claude’a Aïella. Ten skromny, nieśmiały człowiek od lat współpracuje z takimi gwiazdami designu, jak bracia Bouroullec, Fernando i Humberto Campana czy Mathieu Lehanneur. To on przekuwa ich pomysły w materię.

Z pokrytych pyłem półek ściąga kolejne designerskie naczynia, pokazuje mi wazony i misy, które w prestiżowych galeriach kosztują majątek.

Kiedy mówię, że jestem z Polski, przypomina sobie, że raz zdarzyło mu się wykonywać projekt dla naszego rodaka Pawła Grobelnego (to kolekcja Recto-verso).

W Vallauris odkrywam coś jeszcze - atelier Bleu d’Argile, w którym powstaje ceramika użytkowa w klimacie vintage o formach tak subtelnych i szlachetnych, że nie mogę się oprzeć i kupuję kilka pastelowych miseczek.

Podróże w czasie

Ostatnim etapem mojej podróży jest Cagnes-sur-Mer. To tutaj, w posiadłości Les Collettes, w 1908 roku wraz z żoną i trzema synami zamieszkał Auguste Renoir. Mistrz impresjonizmu był już wówczas chory na reumatyzm, potrzebował słońca i ciepła.

Muszę przyznać, że miał wyborny gust - widoki, jakie rozpościerają się z jego willi i okalającego ją parku, nie mają chyba sobie równych w całym Cagnes.

Gaje oliwne, wielkie zielone przestrzenie i górujące nad tym zarysy średniowiecznego miasteczka... Warto poświęcić czas na dokładne zwiedzenie domu-muzeum Renoira. Można tu nie tylko podziwiać jego obrazy i rzeźby, ale też przyjrzeć się temu, jak mieszkał, gdzie pracował, przy jakim stole jadał.

Podróż w czasie stanowi też spacer po wąskich, stromych uliczkach Haut-de-Cagnes. Sercem średniowiecznego miasteczka jest forteca Grimaldich z końca XIII w. Na rue du Pontis-Long natykam się na La Gaulette - budynek z 1315 roku, przypominający domek dla lalek. 

Mijam też dom, w którym piętro wynajmowała Brigitte Bardot.

Kameralne Haut-de-Cagnes wygląda jak gotowa scenografia do filmu. Ale - o dziwo i na szczęście - nie zamieniło się w cukierkowy skansen. Mimo baśniowego charakteru toczy się tu normalne życie. Mamy tutaj też północnoeuropejski akcent - właścicielką położonego na wzgórzu hotelu Château Le Cagnard jest młoda, dynamiczna Szwedka Frida. Niedawno w jej hotelu gościła księżniczka Monako Charlotte Casiraghi. Najwyraźniej arystokraci też potrzebują odskoczni od miejsc pełnych paparazzich i... innych celebrytów. 

Wika Kwiatkowska

PANI 1/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy