Reklama

Przerwa w podróży. Plaże

Po tym, jak ponarzekałem na terror różnego rodzaju turystycznych "top ten", mogę swobodnie zaproponować własne zestawienie. Od razu zastrzegam jednak, że nie uszeregowałem propozycji wedle liczby gwiazdek czy wydawanych okrzyków zachwytu. Kolejność jest przypadkowa, to znaczy alfabetyczna - i cześć! - pisze Piotr Gociek, autor przewodnika "Kreta subiektywnie".

Balos

Hit wśród nowożeńców i obiekt westchnień tych, którzy zakwaterowali się zbyt daleko, żeby wpaść tam na krótki seans nasłonecznienia. Rzeczywiście, jeśli ktoś zatrzymał się dalej na wschód niż Chania, do Balos będzie miał kawałek. Wielka plaża łącząca wyspę Balos ze stałym lądem, a dokładnie z półwyspem Gramvousa (czy to nie oznacza przypadkiem, że Balos jest już po prostu półwyspem?). Przypomina plaże tropikalne, przypomina piaszczyste laguny Pacyfiku i przypomina (to już moje dopowiedzenie), że trzeba być mocno zdeterminowanym, żeby spędzić kilka godzin w miejscu, gdzie nie ma nic prócz wody i plaży.

Reklama

Ruch na Balos rośnie od kilku lat; uruchomiono już nawet połączenie autobusowe z Chanii - kiedyś rzecz nie do pomyślenia, bo główną zaletą Balos była jej dzikość. Autobus nie dojeżdża jednak do parkingu, z którego korzystają prywatne auta, a z którego trzeba jeszcze pół godziny maszerować ku plaży. Dowozi chętnych do portu w Kissamos, gdzie trzeba się przesiąść na łódź.

Inną opcją jest wycieczka statkiem z Chanii, zwykle łącząca kilka atrakcji: oprócz plaży Balos odwiedza się także wyspę Gramvousa leżącą na krańcu półwyspu; na Gramvousie największa atrakcją są ruiny weneckiej twierdzy.

Do Balos zdecydowanie najłatwiej dotrzeć wynajętym samochodem (godzina drogi z Chanii; trzeba się kierować na Kissamos, a potem jechać dalej wedle znaków skręcając w prawo, czyli na półwysep). Nie zapomnijcie zabrać ze sobą zapasu wody do picia.

Elafonisi

Na samą myśl o Elafonisi czuję wiatr we włosach, i nie jest to łagodna bryza, przyjemnie chłodząca wysmarowane olejkiem do opalania ciało, tylko prawdziwe morskie wietrzysko, które chce urwać łeb, a zaplątane między maszty okrętu natychmiast udowodniłoby prawdziwość stwierdzenia o "skrzydlatych żaglowcach". Tu także wrażenia są iście karaibskie, piasek drobny, woda przejrzysta, pozwalająca kreteńskiemu słońcu na eksperymenty kolorystyczne: ile odcieni lazuru da się wyświetlić jednocześnie na powierzchni laguny?

Ściągają tu rzesze kitesurferów i windsurferów, przybywają zorganizowane wycieczki. Regularne autobusy z Chanii także was tu przywiozą, ale trochę to potrwa - około trzech godzin. Kto jedzie na własną rękę, ten musi się przygotować na wąską drogę, zwłaszcza na ostatnim odcinku wiodącym przez góry.

Na miejscu jest trochę leżaków oraz parasoli przeciwsłonecznych, ale często Elafonisi mało się nadaje do leżenia (wiatr, wiatr!), za to zawsze jest rewelacyjnym miejscem do spacerów, zwłaszcza że poszarpana linia brzegowa kryje także inne małe plaże schowane między kamiennymi cypelkami.

Falasarna

Jeszcze jeden klejnot zachodniej Krety. Zamiast po wyjeździe z Kissamos szukać skrętu do Balos, można przeciąć nasadę półwyspu Gramvousa i pojechać do Falasarny. Warto tu przyjechać choćby dla samego momentu, kiedy autobus przewozi nas przez grzbiet wzgórz i nagle wszystko się zmienia. Ta chwila, kiedy znienacka otwiera się przed nami widok na Falasarnę, jest warta każdych pieniędzy. Byłem tam wiele razy i za każdym razem cieszę się jak dzieciak, nie mogąc się doczekać tego momentu.

To w moim prywatnym rankingu jedna z najlepszych plaż na Krecie - jest piękna, czysta i niesamowicie położona, a zarazem nie jest nudna, tłoczna ani nadmiernie ucywilizowana. Duże wrażenie robią ruiny starożytnego portu, dziś w głębi lądu. Zwróćcie uwagę na kamienne nabrzeże, do którego cumowały kiedyś statki. Starożytna Falasarna była jednym z tych miast Krety, które zapłaciły wysoką cenę za opór przeciw Rzymianom. Zniszczona podczas rzymskiego podboju, już nigdy nie podniosła się z upadku. A w IV wieku zniszczyły ją trzęsienie ziemi i tsunami.

Samą plażę urozmaicają głazy. Z Chanii jedzie się tutaj mniej więcej tyle, ile do plaży Balos - godzinę samochodem, dłużej autobusem, który przywozi nas przed południem, zabiera zaś po południu. Na miejscu jest tawerna i niewielki sklepik, więc z głodu i pragnienia nie umrzecie.

Podobnie jak na Elafonisi, problemem bywa wiatr - ma miejsce, żeby się rozpędzić. Bo kiedy leżycie i spoglądacie wprost na zachód, to macie świadomość, że aż do Malty oraz Sycylii (ewentualnie brzegów Tunezji) nie ma przed wami żadnego lądu. I to jest część frajdy.

Goduras

Propozycja dla wybrednych. Za każdym razem czuję się tam tak, jakbym nie był na Krecie, lecz na jakiejś małej greckiej wyspie, która składa się wyłącznie z groźnych skał i kamiennych zatok.

Podpowiadałem wam już, jak tam dojechać - to propozycja dla tych, którzy zwiedzają wschodnią Kretę. Trzeba wyruszyć z Sitii na południe, na drugą stronę wyspy, przez góry, ku Makrygialos. Tyle że na południowym brzegu zamiast skręcać na Makrygialos, odbić w lewo, do Goduras właśnie. I jechać, aż droga skończy się w maleńkiej wiosce u stóp wielkiego skalistego przylądka.

Nie znajdziecie tu lustra spokojnej wody, to nie ten typ rozrywki. Trzeba być przygotowanym na fale i dobrze mieć przy sobie buty do chodzenia po rafie - rafy nie ma, ale pod wodą kryją się kamienie, a sam brzeg miejscami też jest mocno kamienisty. Ziemia spotyka się tu z otwartym morzem, grzywacze gryzą wybrzeże jak oszalałe. Kąpiel zalecam jedynie tym, którzy wiedzą, jak się zachować w takich warunkach. To naprawdę dzika plaża, nikt jej nie pilnuje, nikt nie przyjdzie wam z pomocą.

Komos

Mało znana, a zdecydowanie warta uwagi. Pechowa sąsiadka rozreklamowanej w przewodnikach turystycznych Matali, dokąd turyści ciągną jak muchy do lepu. Tam w ciągu dnia zawsze jest gwarno i kolorowo, a kiedy ktoś ma ochotę na odmianę, to wybiera z reguły spacer ku Kokkini Ammos - wspominałem już o niej.

Tymczasem, jeśli cofniecie się z Matali w górę drogi i skręcicie na Komos (gdzie znajdują się zresztą minojskie ruiny), odkryjecie ciągnący się przez parę kilometrów pas pięknej, jasnej plaży. Marsz z Matali na piechotę zajmuje pół godziny, a samochodem to ledwie chwila.

Świetnie spaceruje się wzdłuż brzegu, aż po wioskę Kalamaki, gdzie są nieliczne sklepiki i parę tawern. Piasek grzeje, słońce praży, widok na wielką zatokę Messara jest wspaniały, zwłaszcza że znakomicie stąd widać, jak bardzo nad tą częścią wybrzeża górują dwa masywy - z jednej strony potężna Ida, z drugiej, za miejscowością Agia Galini, niezwykle stroma góra Kedros (1776 metrów nad poziomem morza). Plaża ciągnie się aż do ujścia rzeki Geropotamos.

Jeśli przyjechaliście do Kalamaki samochodem, to wracając z plaży, zajrzyjcie do skrytej nieco w głębi lądu, na szczycie niewielkiego wzgórza, wioski Kamilari. Zaciszne, stuprocentowo greckie miejsce, niezepsute przez turystykę, z miłym kafenionem wyglądającym dziś tak samo jak pół wieku temu. No i kawa kosztuje jedną trzecią tego, co trzeba zapłacić w restauracjach z widokiem na morze.

Malia

Plaża, ale w którym miejscu? Przecież piaszczysta wstęga rozciąga się od Stalidy na granicy Hersonissos aż po ruiny minojskiego pałacu. Zdecydowanie najbardziej lubię właśnie tamten najdalej wysunięty na wschód kraniec. Nieopodal pałacu w Malii piasek jest najczystszy, a ludzi z reguły mniej niż w dowolnym miejscu bliżej centrum. Jeśli zjedziecie do Malii głównym zjazdem i znajdziecie się nagle w środku turystycznego piekła, skręćcie po prostu w prawo i jedźcie tak długo, aż opuścicie zatłoczony strip. Oczywiście coś za coś - tamten kraniec oznacza mniej tawern, mniej toalet i dużo mniej - jeśli w ogóle - leżaków i parasoli. Ale warto.

Dodatkową atrakcją jest widok na góry, które podchodzą tu blisko morza i wznoszą się groźnie za naszymi plecami. Zejście do wody jest łagodne, a panorama zatoki ciekawa. Jeżeli szukacie miejsca na leniwą przerwę w podróży, po prostu godzinę czy dwie słonecznej kąpieli i odpoczynku, ten fragment tłocznego wybrzeża będzie jak znalazł.

Makrygialos

Wspominałem już o niej. Cały urok tej dość długiej, acz wąskiej plaży, tkwi nie w niej samej, lecz w cudownej zatoczce, którą otacza. Nie wszystkim miłośnikom słonecznych kąpieli przypadnie do gustu, bo za plecami ma się jak nie tawernę, to sklep, jak nie sklep, to parking, ale woda jest cudowna i można się tu do woli taplać niby w gigantycznym brodziku. To całkowite przeciwieństwo dzikiej plaży w Goduras, ale czasem człowiek po prostu ma na to ochotę - żeby morze udawało płytki, podgrzewany basen.

Dzieci będą zachwycone. A dorośli, hmm... Dorośli też zasługują na to, żeby czasem nagrodzić dziecko w sobie. Niezbędne wyposażenie dodatkowe: dmuchane piłki, frisbee, rakietki do badmintona, cokolwiek, co może sprawić, że taplanie przeciągnie się na długie godziny, grożąc rozkosznym przypaleniem skóry na plecach i karku.

Vai

Można narzekać, że tłoczno, ale ominąć nie wolno. Na tym polega problem z turystycznymi atrakcjami - człowiek będzie sarkał, deklarował, że wolałby unikać miejsc nazbyt oczywistych, a kiedy w końcu da się namówić, to w głębi ducha musi przyznać: "cholera, jednak było warto".

Vai to plaża pierwszorzędna: palmy, chłodne morze i okazja do zrobienia zdjęć, którymi będziecie denerwować znajomych. A jeśli komuś mimo wszystko będzie tu zbyt ciasno albo stwierdzi, że ma ochotę na spokojniejszy rodzaj rozrywki, to w promieniu 10 kilometrów znajdzie kilka innych miejsc do plażowania. Dodatkowa atrakcja dla słodkożernych dzieciaków - możecie im zdradzić, że to tu kręcono kiedyś reklamy batoników Bounty.

Xerokampos

Zdecydowanie atrakcyjne przez swoją ostentacyjną nieatrakcyjność. Pas niedużych, czystych plaż położonych obok siebie na odległym krańcu Krety. Za plecami będziecie mieli góry oddane we władanie wichrów i dzikich ptaków, przed sobą tylko morze, setki kilometrów morza, aż po Cypr i Liban. Żadnych kompleksów hotelowych, żadnych wodnych parków rozrywki, dyskotek, irytujących "happy trains".

Kawał drogi za Sitią i za Paleokastro, masa kręcenia po drodze na niezliczonych pętlach górskiej drogi, ale bez wątpienia warto. No i to dobra baza do wypadów do Kato Zakros, wraz z minojskim pałacem oraz Wąwozem Umarłych.

I na koniec...

Plaża, którą możecie sami dopisać, jedna spośród tych, których rekomendował nie będę, bo jeszcze do nich nie dotarłem. Ale zamierzam. Bez wątpienia o miejsce w czołowej dziesiątce walczą Myrtos nieopodal Ierapetry, plaża w Paleochorze, plaża Preveli z ujściem rzeki Kourtaliotis. Ktoś dorzuci jeszcze niewielką Istro nieopodal Agios Nikolaos, inni będą dopominać się o którąś z popularnych plaż w popularnych kurortach na północy. Albo zapytają: a dlaczego nie uwzględnić jednej z plaż na otaczających Kretę wysepkach, na przykład na Gavdos? Nawet żwirkowy brzeg w Agia Roumeli będzie miał swoich zwolenników (tam akurat się pluskałem i nie żałuję).

Nie wszędzie udało mi się zamoczyć stopę, więc nie będę się mądrzył. Poprawię się, obiecuję, i na nasze następne spotkanie wyszykuję kolejną dziesiątkę. Robię ten rachunek plaż z uśmiechem na twarzy i rosnącą ochotą na kolejny wyjazd. Czyż nie wspominałem, że im więcej zobaczycie na Krecie, tym więcej będzie do odkrycia?

Fragment książki Piotra Goćka "Kreta subiektywnie. Przewrotna opowieść o wyspie" wydanej nakładem wydawnictwa Pascal

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy