Reklama

Południowy Tyrol: Całkiem inne Włochy

Południowy Tyrol zimą /Agnieszka Łopatowska /Styl.pl

- W Południowym Tyrolu łączymy niemiecką organizację z włoskim zamiłowaniem do przyjemności - powiedziała mi Greta Pichler z tamtejszej organizacji turystycznej i to chyba najlepsze słowa, jakimi można określić warunki do wypoczynku w tym włoskim regionie. Nie warto poprzestać tylko na rozmowach, lepiej na własnej skórze przekonać się, jak się tu jeździ na nartach, co można zwiedzić pieszo i - to moja ulubiona dziedzina - co tu można zjeść.

"Południowy Tyrol. Inne Włochy" - takim hasłem reklamuje się ten region. Faktycznie na każdym kroku - zaczynając od podwójnych nazw miejscowości i ich ulic - mieszają się tu niemieckie i włoskie tradycje, kultura i zwyczaje. A jaka piękna to mieszanka!

Na narty, snowboard, sanki...

Południowy Tyrol to królestwo sportów zimowych. Mieszkańcy uczą się jeździć od dziecka, a w Dolomity ściągają miłośnicy białego szaleństwa z całej Europy. Doceniają infrastrukturę, długość tras i niesamowite widoki. Ale też dodatkowe atrakcje na stokach i w okolicznych miejscowościach.

Jedną z najpopularniejszych stacji narciarskich w regionie są Three Peaks/3 Zinnen Dolomites - czyli trzy szczyty Dolomitów. Obejmują tereny miejscowości: Sesto-Sexten, San Candido-Innichen, Dobbiaco-Toblach, Villabassa-Niederdorf i Braies-Prags. W sumie są tu 93 km tras zjazdowych o różnych stopniach trudności. Najwyżej położony punkt trasy znajduje się na poziomie 2503 m n.p.m.

Reklama

Największą zaletą ośrodka 3 Zinnen jest bez wątpienia system sztucznego naśnieżania, dzięki któremu panują tu bardzo dobre warunki narciarskie, nawet gdy na stokach leży 90 procent puchu wyprodukowanego przez armatki. Sezon narciarski trwa tu nawet do końca kwietnia.

Jeśli wybierasz się na narty, koniecznie sprawdź karnet Dolimiti Superski, który uprawnia do jazdy w ośrodkach położonych na terenie całego regionu, po preferencyjnych cenach.

W Południowym Tyrolu, podobnie jak w Austrii i Szwajcarii, szalenie popularne są sanki. I to nie tylko dla dzieci, i bynajmniej nie na małych górkach. Jeździ się na profesjonalnym sprzęcie, a zjazd trwa nawet pół godziny. Ciekawym, podręcznym sprzętem do zjazdów jest tradycyjny böckl, który wygląda jak mały drewniany taborecik przyczepiony do jednej narty. Zjazd na nim wymaga naprawdę dużej wprawy w trzymaniu pionu i sporych nakładów odwagi.

Bez nart też się nie zanudzisz

Nie masz ochoty na jeżdżenie, albo masz pod opieką małe dzieci? Nie ma problemu! Dzięki świetnie systemowi świetnie połączonych wyciągów, kolejek i autobusów kursujących między ich dolnymi stacjami możesz odwiedzić na przykład prawdziwe renifery i wielką rodzinę śniegowych bałwanów na szczycie Rotwand - Croda Rossa, czy kilka restauracji serwujących tu wyśmienite posiłki, ale to tego jeszcze wrócimy.

Spacerowanie - czy z kijkami do nordic walking czy na rakietach śnieżnych, jest tutaj równie cenionym rodzajem aktywności fizycznej. Trudno się dziwić - w Południowym Tyrolu jest tak wiele zapierających dech w piersiach widoków, że szkoda byłoby z tego nie skorzystać. A oddychać pełną piersią warto, bo powietrze jest przejrzyste i niesamowicie czyste. Doceniają to szczególnie mieszkańcy polskich miejscowości walczących zimą ze smogiem.

Wycieczką, którą szczególnie warto polecić, jest wyjście na Strudelkopf (szczyt strudel - takie ciasto). Pierwsza część wędrówki przypada na dolinę, w której rosną charakterystyczne limby i modrzewie. Te drzewa mają w Południowym Tyrolu szczególne znaczenie. Ozdoby z limby zapewniają w domu dobrą energię. Modrzewiem zaś wykłada się ściany od zewnątrz - mają chronić budynki przed złym losem.

Po prawej stronie widzimy górę, która nosi nie dwie - jak większość w okolicy, a cztery nazwy. Po niemiecku nazywa się Seekofel (góra z widokiem na jezioro Braies), po włosku Croda del Becco (duży szczyt), w dialekcie Alta Badia Sas dla Porta (góra-drzwi), a w ladyńskim - rdzennym języku mieszkańców centralnych Dolomitów - Cul de ra Badessa (plecy siostry przełożonej).

Ze Strudelkopf roztacza się panorama łańcucha Dolomitów z ponad 20 szczytami, wpisanymi na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie przestrasz się - czasem możesz natknąć się tu na... wilka. Udomowione zwierzęta żyją w Południowym Tyrolu jak psy i chodzą ze swoimi właścicielami na długie spacery. Na stoku miniesz fragmenty dawnych fortyfikacji wojennych, a na szczycie stoi krzyż. Kiedy otworzysz wiszącą na nim skrzyneczkę, zobaczysz księgę pamiątkową z dedykacją: "Piękno jest tajemnicą, którą rozumie nasza dusza, która daje nam energię. Pod jego wpływem rozkwitamy". Skreśl kilka słów dla potomnych i zachwycaj się widokiem dalej.

Uroki San Candido/Innichen

Naszą bazą wypadową było miasteczko San Candido/Innichen w prowincji Bolzano. To niewielka miejscowość z dwoma kościołami, muzeum Południowego Tyrolu, apartamentami i hotelami (o szerokiej rozpiętości cenowej i standardów) oraz sklepami z pamiątkami i tradycyjnymi wyrobami. Jeśli szukasz urlopowego luksusu, rozpatrz nocleg w Post Hotel w centrum, albo wpadnij tu choć na kolację. Gościnność rodziny Wachtlerów cię zauroczy. Tutaj południowotyrolska tradycja, kultywowana przez bodaj cztery pokolenia, których przedstawicieli możesz tu spotkać, miesza się z nowoczesnością w idealnych proporcjach.

Na zakupach w San Candido można spokojnie spędzić kilka godzin. Zachwycają - najczęściej drewniane - ręcznie robione pamiątki, ozdoby i elementy wyposażenia domu, a w smakowaniu lokalnych serów, wędlin, owocowych nalewek i win można się zatracić. Najlepsza pamiątka z San Candido? Ręcznie robiona deska do podawania wędlin, ze speckiem - wędzoną na zimno szynką oraz salami ze sklepu rodziny Tito. Tam też znajdziesz ser... winny. Na wspomnienie o tych specjałach jeszcze długo będzie ci ciekła ślinka.

Po drodze z wycieczki na Strudelkopf do San Candido warto zboczyć na chwilę nad wspomniane już jezioro Braies, z którego zimą ubywa kilka metrów poziomu wody, a kolejne kilka skuwa się solidnym lodem. Po jeziorze można bezpieczne chodzić, a nawet na środku jego tafli... pograć w hokeja!

Zacznij od hugo

Jak już pewnie zauważyliście, być w Południowym Tyrolu i nie zachwycać się jedzeniem to misja niewykonalna. Niech świadczy o tym choćby fakt, że na terenie tego regionu aż 19 restauracji oznaczonych jest sztućcami i gwiazdkami Michelin.

Ucztę najlepiej zacząć od hugo lub veneziano - orzeźwiających apertitifów. Hugo przyrządza się z prosecco, syropu z kwiatów czarnego bzu, mięty, cytryny lub limonki oraz wody gazowanej. Veneziano natomiast z prosecco z wodą gazowaną, aperolem i pomarańczą. To one przygotowują kubki smakowe na kolejne rozkosze podniebienia. Tradycyjnie po nich na stole pojawia się marende - zestaw przekąsek: serów, wędlin (oczywiście z flagową szynką speck na czele) i pikli. Jeśli chcesz spróbować tradycyjnej kuchni, zamów orzo zuppe - krupnik z kaszą jęczmienną, spätzle - kluseczki podawane najczęściej ze szpinakiem, käseknödel - knedle z masłem i parmezanem, szpinakiem lub speckiem, schlützkrapfen - delikatne pierożki ravioli, a na deser obowiązkowo apfelstudel - strudel z jabłkami.

Ale koniecznie znajdźcie też wariacje tradycyjnej południowotyrolskiej kuchni. W uznanych restauracjach serwowane są menu degustacyjne, dzięki czemu można skosztować co najmniej pięciu potraw, w rozsądnych cenach. W okolicach San Candido warto polecić co najmniej dwa miejsca, których szefowie kuchni są uznanymi we Włoszech autorami oryginalnych potraw, na które przepisy znajdziesz w wydanych przez nich książkach kucharskich.

Chef poleca... świstaka

Do położonej na stoku Haunold-Monte Baranci restauracji Jora dowozi gości skuter śnieżny. Króluje tam Markus Holzer - autor 75 przepisów na włoskie makarony, specjalizujący się w ravioli. Ten kulinarny wizjoner podał nam między innymi pierożki z nadzieniem szpinakowym i kapustą, chleb nasączony sokiem z buraków i szpinakowe gnocchi z serem i truflami. Jednak widać było, że największą dumą napawa go przyrządzanie... świstaka (to zwierzę we Włoszech nie jest objęte ochroną). A w zasadzie jego kruchego mięsa podanego z czerwoną cebulą, chipsem z chleba i grzybami. Mnie smakowało - tym, którzy kojarzą to zwierzątko z siedzeniem i zawijaniem w sreberka, wyraźnie mniej... Moje koleżanki mówią, że crème brûlée jest jak seks, tylko bez mężczyzny. Chef Kolzer podaje je z sorbetem śliwkowym, co - wierzcie mi - znacznie potęguje doznania.

15 minut drogi od San Candido leży Niederdorf-Villabassa, a w jej centrum Hotel Adler. Tam spotkacie kobietę o niesamowitym wyczuciu smaku - Helene Markart. Jej ideologią w kuchni jest trzymanie się tradycji, ale i odkrywanie na nowo starych przepisów dostosowując je do upodobań współczesnych podniebień. Trafiliśmy na specjalne menu z cykorią w roli głównej. Podano więc przystawkę, zupę, risotto, lasagne i kotleciki wołowe z dodatkiem tej rośliny. Nic to jednak w porównaniu ze spektaklem, jaki czeka tych, którzy zamówią tatara. Kelner przywozi wszystkie składniki na wózku i z finezją komponuje przystawkę idealną.

Wyjazd na narty do Południowego Tyrolu miewa mankamenty, przyznaję. Trzeba bardzo uważać, żeby po kilku dniach nie okazało się, że... nie dopinamy się w spodniach narciarskich.

Agnieszka Łopatowska

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy