Reklama

Polonia ist gut!

Słońce chyli się na wybrzeżu marokańskim ku zachodowi około szóstej wieczorem. Kilkanaście minut wcześniej świeci nikłym blaskiem, a zaraz potem, nagle czerwona kula zawisa nad horyzontem, by z każdą minutą zanurzać się w toni oceanu. Takie przynajmniej odnosi się wrażenie.

Ludzie siedzą na tarasach kawiarni usytuowanych wzdłuż wybrzeża, popijają kawę lub zimne piwo i patrzą. A kiedy słońce zniknie już na dobre, szybko zapada ciemność. Kilkukilometrową promenadę rozświetlają wtedy uliczne latarnie. Turyści, a i miejscowi spacerują do późnych godzin, wiodąc nie kończące się dysputy.

W tłumie przechodniów przeważają mężczyźni - smagli, ogorzali od afrykańskiego słońca, ubrani nowocześnie, po europejsku. W przeciwieństwie do marokańskich kobiet, okutanych od stóp do głowy. Nawet kwef przesłania uśmiech ust. Jedynie spod szczelnej zasłony na twarz spoglądają migdałowe oczy.

Reklama

Sprechen Sie Deutsch?

Maroko od dawna głównie w porze zimowej upodobali sobie Niemcy. Na każdym kroku słyszy się niemiecką mowę. Nawet wiele restauracji reklamuje swoją kuchnię jako wyspecjalizowaną w przyrządzaniu potraw dla naszych zachodnich sąsiadów. Marokańczycy zaczepiają turystów zadając w pierwszej kolejności pytanie: Sprechen Sie Deutsch? Sami zaś wolą posługiwać się francuskim. Zresztą nic dziwnego. Tego języka naucza się w szkołach, nawet jeden z kanałów Telewizji Marokańskiej nadaje programy po francusku.

Masaże - specjalność marokańska?

Rankiem, po obfitym śniadaniu w hotelowej restauracji "Transatlantique" ruszam na plażę. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się szeroka łacha piachu. Ocean do południa jest w miarę spokojny. Temperatura powietrza wynosi 26 - 27 stop. Celsjusza. Ale nad wodą, dzięki orzeźwiającej bryzie, nie odczuwa się upału.

Około południa wzmaga się silniejszy wiatr, następuje przypływ i spora część plaży zostaje podtopiona. Naturalnie, woda natychmiast się cofa, jednak za chwilę następuje kolejne, wodne uderzenie. Próbuję uciec od wzmagającego się wiatru. Idę plażą, brnąc po kostki w wodzie, w stronę wydm, które tworzą spore wzniesienie, pełne zagłębień. Tu można skryć się przed wiatrem, spokojnie zażywać kąpieli słonecznych.

Czy naprawdę spokojnie? Ledwie zdążyłem rozlokować się w zacisznym miejscu, a natychmiast pojawił się Rashid, młody Marokańczyk. Pokazuje dokument tożsamości, z którego wynika, że skończył 23 lata i jest z zawodu hotelarzem. Bez zbędnych ceregieli proponuje... masaż relaksacyjny. W ręku trzyma flaszkę z oliwką. Taką specjalną, jak mówi, niezbędną do wykonywania masażu. Rezygnuję, widząc rozgoryczenie w jego oczach.

Ledwie odszedł, a zjawił się następny o imieniu Mahomed. I też z podobną propozycją masażu. Pokazuje zdjęcia swojej rodziny. Mówi, że ma czterech braci i pięć sióstr. I że on właśnie, wykonując masaże, zarabia na życie.

Jeszcze inni, równie młodzi marokańscy chłopcy, biegają po wydmach z niedużymi plastikowymi wiaderkami, wypełnionymi napojami. Ale okazuje się, że sprzedaż napojów (albo owoców) to tylko przykrywka, sposób na nawiązanie kontaktu z obcokrajowcami. Bo w gruncie rzeczy... też oferują masaż. Nawet masaż erotyczny albo seks. Po prostu. Prostytucja młodocianych chłopców w Maroku stała się codziennością. Bo i cóż każdy sposób zarobkowania pieniędzy jest dobry.

Nagabywany nieustannie przez Marokańczyków, postanowiłem wrócić do hotelu. Dzieliło mnie zaledwie kilka metrów od mojej bazy noclegowej, gdy zostałem zagadnięty przez sprzedawcę sklepiku. Uparł się, żeby pokazać mi swój towar. A w gruncie rzeczy, jak się okazało, też proponował... masaż. Na zapleczu sklepu.

A swoją drogą, pomyślałem: czy masaże to narodowa marokańska specjalność? I czy organizuje się tam kursy na tego typu usługi? Jedno nie ulega wątpliwości, że Marokańczycy imają się różnych sposobów zarobkowania. A że widać jest popyt na masaże, chętnie je turystom proponują.

Szybko nawiązują kontakty

Zwłaszcza młodzi marokańscy chłopcy zaczepiają cudzoziemców. Zwykle zaczyna się tak:

- Ça va? Okey?

A potem próbują ustalić, skąd pochodzi turysta i jakim włada językiem. Polonię często mylą z Holandią. Na dźwięk słowa Polonia (a podejrzewam, że i innych nacji) nie szczędzą komplementów: Polonia ist gut! - mówią. Ale zdarzało się, że jeden z Marokańczyków nie miał absolutnie pojęcia, gdzie leży moja ojczyzna. Tłumaczyłem, że między Rosją a Niemcami, lecz nadal miałem wrażenie, że nie pojmuje.

Przeżyłem chwile grozy, kiedy zauważyłem, jak dwóch młodych Marokańczyków podążało za mną krok w krok, nie nawiązując żadnego kontaktu, nie podejmując rozmowy. Celowo szedłem ruchliwymi ulicami, nakładając drogi. I dopiero w pobliżu hotelu zgubiłem ich ślad.

Na ogół bezpiecznie

Ale, na ogół, w Maroku jest bezpiecznie. Stróżów porządku publicznego, policję, spotyka się bez przerwy. Specjalne patrole penetrują plaże. Ba, nawet policja konna przemierza wydmy, jedno z miejsc zarobkowania młodych Marokańczyków, którzy nawet przyznają się, że za cenę pozwolenia na pracę w tym miejscu, muszą płacić haracz. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo.

Faktem jest, że policja strzeże wszystkich miejsc odwiedzanych przez cudzoziemców. Zapewne po to, by czuli sie pewnie, bez zagrożeń i chętnie przyjeżdżali do Maroka. W końcu turystyka to jedna z ważnych gałęzi marokańskiej gospodarki, przynosząca znaczący dochód.

Dlatego Marokańczycy dbają o rozwój bazy hotelowej, budowę całych dzielnic hotelowych (jak np. w Agadirze), które są miejscami schludnymi i eleganckimi. A nierzadko tak pilnowanymi, jak nie przymierzając więzienie. Doprawdy, nie ma w tym cienia przesady. Np. do hotelu Agadir Beach Club nie prześliźnie się przysłowiowa mysz. Cały teren hotelowy otoczony jest wysokim murem, wzdłuż którego biegnie jeszcze zapora z drutu kolczastego. I jakby tego było mało, w wierzchołku muru tkwią kawałki tłuczonego szkła.

Targowanie się jest w zwyczaju

W sklepach marokańskich sprzedaje się szyte na miarę ubrania, w tym eleganckie, skórzane kurtki. Można też wybrać się na souk, czyli tętniący życiem arabski bazar. Tutaj wydaje się, że czas się zatrzymał. Uliczni sprzedawcy nawołują klientów, podtykają pod nos swoje wyroby. Do obowiązku należą próby zbicia ceny przez energiczne i sugestywne targowanie się. Warto tu przyjść, gdyż w tym miejscu handluje się dosłownie wszystkim - od przypraw i srebrnej biżuterii po wspaniałe dywany, oliwki i sprzęt domowy.

A można też natknąć się na fakira, który grając na fujarce, zaprezentuje taniec węży. Okazuje się jednak, że węże są głuche, tylko ich ciało reaguje na przenoszące się drgania dobywane z ludowego instrumentu.

Janusz Świąder

MWMedia
Dowiedz się więcej na temat: turystyka | podróże | seksturystyka | Maroko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy