Reklama

Pogranicze Argentyny, Brazylii i Paragwaju

Ta część Ameryki Południowej nie tylko może poszczycić się pięknymi krajobrazami, ale także wspaniałymi ruinami misji jezuickich.

Do Wodospadów Iguazú (Iguaçu) dolecieć możemy od strony brazylijskiej i argentyńskiej. Oba kraje utrzymują własne lotniska, leżące w linii prostej kilkanaście kilometrów od siebie.

Lokalni podróżni nie muszą się zatrzymywać do kontroli dokumentów na przejściu. Zaś przyjezdnych, mimo że do Argentyny, Brazylii czy Paragwaju wjeżdża się bez wiz, obowiązuje uzyskanie właściwej pieczątki wjazdowej lub wyjazdowej z danego kraju.

Trzeba wysiąść z lokalnego autobusu na granicy i poszukać pograniczników. Brak pieczątki to przy następnej kontroli min. 50 USD kary.

Reklama

Kryzys finansowy w Argentynie sprawił, że pobyt może być tańszy, pod warunkiem, że korzystamy z gotówki, a nie kart kredytowych. Gotówkę wymienia się poza państwowymi bankami. Gdy zabraknie pieniędzy, opłaca się pojechać do bankomatu po brazylijskiej stronie i wymienić brazylijskie reale na peso prywatnie.

Na zwiedzanie jednego z siedmiu nowych Cudów Świata trzeba przeznaczyć przynajmniej kilka dni. Ale warto też odnaleźć historyczne jezuickie misje, zanim zarośnie je bujna roślinność tropikalna. Poszukiwania są przyjemne, bo cały czas nie brakuje tu polskich śladów po emigrantach sprzed wieku. Wodospady Iguazú stanowią serię kilkudziesięciu kaskad.

Wysokość najwyższych to 82 metry. To dużo, ale nie tak imponująco jak fakt, że ciągną się one przez 4 km rzeki. Trzeba przynajmniej dwóch dni, żeby chociaż pobieżnie zobaczyć masy pięknej huczącej wody.

Kaskady wodospadów Iguazú, polscy imigranci i yerba mate

Jeśli zwiedzanie zaczniemy od argentyńskiej strony i turystycznego pociągu do górnej kładki, możemy poczuć się nieco rozczarowani. Przez kilkanaście minut nic nie zapowiada wspaniałego spektaklu.

Początkowo jednak idziemy pomostem nad leniwym nurtem rzeki. Dopiero za kolejnym zakrętem słychać coraz głośniejszy szum.

Ten fragment nazywa się Gardzielą Diabła i, obserwując kotłującą się u stóp wodę, trudno nie zgodzić się z tą nazwą. Jeśli wiatr wieje od argentyńskiej strony, to znaczy, że mamy szczęście – wtedy wrócimy na ścieżkę zupełnie susi. W przeciwnym razie przyda się płaszcz przeciwdeszczowy.

Po brazylijskiej części parku narodowego kierunek wiatru nie ma znaczenia – wszyscy idą do kładki leżącej poniżej Gardzieli Diabła i są mokrzy od stóp do głów, mimo że do samej kaskady jest dobrych kilkadziesiąt metrów.

Z turystycznego ruchu cieszą się nie tylko mieszkańcy Argentyny i Brazylii. Wprawdzie Paragwaj, leżący tuż za zakrętem rzeki, nie ma wodospadów, ale czasem na tamtejszej granicy korki bywają wręcz ogromne.

To ze względu na strefę wolnocłową i nieco tańsze towary. Paragwajczycy nie muszą żałować braku wodospadów, mogą się bowiem poszczycić jednymi z najlepiej zachowanych ruin dawnych misji jezuickich. Miasteczka Trinidad i Jesus przypominają czasy chrystianizacji, kiedy granice państwowe, znane nam obecnie, nie były przeszkodą w przepływie ludzi i towarów.

Po jezuickich misjonarzach prócz religii pozostał jeszcze jeden zwyczaj łączący mieszkańców niezależnie od religii. To picie yerba mate. Herbata paragwajska, wbrew nazwie, najchętniej uprawiana jest w Misiones, argentyńskim stanie na pograniczu Brazylii i Paragwaju. Najbardziej docenianą jest Amanda.

Argentyna to jedyne państwo na świecie, które obchodzi Dzień Polaka Osadnika.

Zobacz także: 


Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy