Reklama
Niegdysiejsze śniegi

Podróże: Lombardia

Jazda na nartach? Do połowy kwietnia. Wiosna? Od połowy lutego. Słońce? Wyjątkowo często. Gdy po południu wdychamy zapach kwitnących magnolii, trudno uwierzyć, że rano brnęliśmy przez biały puch. Lombardia z dala od głównych dróg.

Alpy Retyckie - najwyższa część Alp Wschodnich - są widoczne z daleka. Gdy w południowotyrolskim Bolzano obieramy kierunek na Dolinę Słońca (włoskie Val di Sole), niemal zza każdego wirażu wyłania się inna perspektywa gór. Bo Alpy Retyckie, kojarzone przede wszystkim ze Szwajcarią, leżą także w Lombardii - rozległej i bogatej włoskiej krainie. Tej od Mediolanu, Como i Pawii. I od najpiękniejszych włoskich jezior.

O zmierzchu docieramy do przełęczy Tonale. Zanim osiągniemy wysokość 1883 m n.p.m., świat robi się kompletnie biały. Jest jak być powinno - to jedno z miejsc o najobfitszych opadach śniegu w całych Alpach. Śnieżyca z porywistym wiatrem opóźnia nasz przyjazd do Apriki, jednego z tutejszych zimowych kurortów.

Reklama

Na szczęście Włosi jedzą kolację dość późno. Restauracje są otwarte. Brasato di maiale czy pizza italiana? Pytamy o radę. "Brasato!" - krótko odpowiada nieco zmęczony kelner. Najchętniej poszedłby już do domu. Zamawiamy więc według gustów - gulasz wieprzowy i pizzę prosciutto crudo, rucola e parmigiano. Połączenie cieniutkiego ciasta z kruchą, długo dojrzewającą szynką, świeżą rukolą i rżniętym (nie tartym!) parmezanem to nasza ulubiona wersja pizzy. 

Do tego domowe wino, a potem deser: colomba di Pasqua. Ciasto drożdżowe ze skórką pomarańczową, ale bez rodzynek (te są w wersji bożonarodzeniowej), jest tu szczególnie popularne w okolicy świąt wielkanocnych, a te powoli się zbliżają.

Później przekonamy się, że te pyszne, pieczone w formie gołębicy z rozpostartymi skrzydłami (colomba), posypane cukrem i migdałami ciasta można kupić niemal w każdym sklepie.

W Aprice, leżącej na cudownym płaskowyżu między dwoma łańcuchami górskimi u stóp lodowca Presena, sezon narciarski trwa do połowy kwietnia. Wczesną wiosną śniegu wciąż jest mnóstwo. Położony po sąsiedzku ośrodek Ponte di Legno przyciąga amatorów stromizn, tutejsze trasy znane są z dużej różnicy wysokości. Znajduje się tu też czwarta pod względem trudności czarna trasa w Europie. Nie koniec na tym, stromych, trudnych zjazdów jest więcej. Pod gondolkami kolejki Paradiso przebiega trasa (o ironio, o tej samej nazwie) miejscami tak stroma, że nie może na nią wjechać ratrak.

Za to ze szczytu widok rzeczywiście rajski: teraz dopiero wyraźnie widać, że śnieg leży tylko na górach. Daleko przed i pod nami rozpościerają się zielone, słoneczne doliny. Chcemy tam być.

Passo dell’Aprica, prowadząca przez przełęcz droga, od średniowiecza łączy Valcamonicę, największą dolinę środkowych Alp, z Trydentem i jeziorami Garda i Iseo. Jedziemy na południe, do Iseo właśnie. Górskie serpentyny ciągną się ponad parkiem narodowym Adamello. Nie ma jednak czasu na podziwianie widoków, trzeba uważać na krewkich tubylców, którzy ścinają zakręty niczym kolarze w Giro d’Italia.

Im bliżej jeziora, tym krajobraz staje się bardziej płaski, a droga mniej kręta. Ale widoki wciąż zachwycają. Do zieleni drzew i młodej trawy dochodzi róż kwiatów magnolii i żółcień kwitnącego na polach rzepaku. Znad brzegu jeziora Iseo patrzymy na ośnieżone szczyty, z których właśnie zjechaliśmy. Przed nami 15 km dalej czeka Brescia.

Pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z 89 r. p.n.e., gdy było rzymską osadą o nazwie Brixia. Trzy wieki wcześniej, na ziemiach zamieszkałych przez plemię Liguryjczyków, założyli je Celtowie. Zanim w XV wieku miasto stało się częścią Republiki Weneckiej, przechodziło przez ręce Franków, Longobardów i... rodziny Viscontich, która na półtora stulecia uczyniła je swą siedzibą. Gdy w 1849 r. Brescia zbuntowała się przeciwko Austrii, została okrzyknięta Lwicą Włoch. Dziesięć lat później była już częścią włoskiego królestwa.

Miasto czasy triumfów ma za sobą, dziś nie jest już powszechnie znane, wielu Włochów nawet o nim nie słyszało. Nie ma tu tłumów wypełniających pobliski Mediolan czy Weronę. Brescia, leżąca między dwoma słynnymi miastami, zachowała miłą zaciszność. Cuda architektury, o których mało kto wie, lepiej podziwia się w intymnej atmosferze. Nikt się nie spieszy. Może z wyjątkiem Japończyków (czyli jednak przyjeżdżają tu turyści!), których sporą grupkę mijamy w drodze na Piazza Loggia.

Ten elegancki plac z końca XV wieku, z okresu panowania weneckiego, to idealne miejsce na apertivo. Wszyscy piją aperol spritz, popularną na północy Włoch mieszankę likieru Aperol z winem musującym. Alkoholu jak na lekarstwo, słodko-gorzki smak. Dobra okazja, żeby przy stoliku pogrzać się trochę w promieniach wczesnowiosennego słońca. Przyjemnie spaceruje się brukowanymi uliczkami, mijając renesansowe place, starożytne ruiny, średniowieczne kościoły, kilkusetletnie kamienice i wciśnięte pomiędzy to wszystko małe butiki i kafejki.

W 2011 r. na listę UNESCO został wpisany tutejszy monumentalny teren Forum Romanum z antyczną świątynią kapitolińską z I wieku (fundacja cesarza Wespazjana) i kompleks żeńskiego klasztoru Santa Giulia z kościołem San Salvatore z połowy wieku VIII. Fundował go sam Dezyderiusz, król Longobardów, osobowość niepospolita, władca potężny, z ambicjami rozdawania kart w polityce europejskiej. O Dezyderiuszu warto przypomnieć sobie właśnie tutaj - Brescia to jego rodzinne miasto. Potężny król dla wzmocnienia własnej pozycji wydał jedną z córek za samego Karola Wielkiego, a drugą za jego brata.

O potędze i dalekosiężnych planach teścia, cesarza Franków niech świadczy to, że obsadził Stolicę Piotrową własnym (anty)papieżem. Nieszczęśliwie dla niego plan się nie powiódł, wybrany przez Dezyderiusza mnich utrzymał się w Rzymie zaledwie dzień (!), a sam król tak nieumiejętnie pokierował polityką, że zraził do siebie Karola Wielkiego. Cesarz rozwiódł się z córką króla, obległ go, pokonał i zamknął w jednym z francuskich (lub beligijskich, jak chcą niektórzy) klasztorów, samemu przejmując koronę Longobardów.

Po ostatnim longobardzkim królu pozostał pełniący dziś funkcję niezwykłego muzeum klasztor Santa Giulia i - jeszcze bardziej niezwykły - krucyfiks. Wysadzany 212 ogromnymi drogocennymi kamieniami i rzymskimi ozdobami niemal półtorametrowy Croce di Desiderio wraz ze słynną wśród historyków sztuki tzw. skrzyneczką z Brescii (IV w., kość słoniowa, motywy pasyjne i rezurekcyjne) wieńczy miejscowe, przebogate zbiory sztuki starożytnej, wczesnochrześcijańskiej, średniowiecznej i nowożytnej. Z muzeum wychodzimy jako ostatni. Może i dobrze, że zamykają, bo inaczej wypędziłby nas głód.

Idziemy na plac Pawła VI (przyszły papież urodził się w sąsiedniej miejscowości). Udaje nam się znaleźć jeszcze wolny stolik z widokiem na dwie katedry. Tuż obok siebie stoją: ukończona dopiero w 1825 r. Duomo nuovo i jej znacznie starsza odpowiedniczka Duomo vecchio. Stara katedra, wzniesiona w XI wieku na miejscu poprzednich, jest najważniejszym budynkiem w stylu romańskim w całej Lombardii. Bo też jest to budynek nietuzinkowy.

Katedrę Santa Maria Maggiore zbudowano na planie koła. Dlatego miejscowi na zmianę ze "starą katedrą" mówią na nią po prostu "rotonda" - okrągła. Jedenastowieczna rotunda z piękną, wspartą na kolumnach kryptą jest architektoniczną rzadkością. Jednak to nie koniec rekordów w dziedzinie stawiania katedr. Mieszkańcy Brescii w wieku XVIII uznali, że stara katedra nie nadąża za modą albo nie licuje z rangą miasta i... zbudowali nową.

Niemal ściana w ścianę. Duomo nuovo szczyci się kopułą ustępującą rozmiarami jedynie kopule rzymskiej bazyliki św. Piotra i tej z florenckiej katedry św. Wawrzyńca. Zamówienie powierzono wielkiemu Andrei Palladiowi, jednak wkrótce okazało się, że wenecki architekt jest dla miasta za drogi. Nic to, nie mniej udaną katedrę (choć mocno inspirowaną stylem Palladia) wybudował miejscowy mistrz.

W restauracji na placu przed katedrami zamawiamy coś wybornego - spiedo bresciano. Ten typowy dla Brescii szaszłyk łączy skrzydełka i nóżki kurczaka, mięso królika oraz wieprzową szynkę owijaną w boczek. Każdy kawałek jest przekładany świeżymi liśćmi szałwii, a całość piecze się przez cztery godziny. Pyszne!

Jako aperitif kieliszek miejscowego wina - musującej franciacorty. To wielkie wino, mało w Polsce znane, produkuje się w winnicach należących do gmin prowincji Brescia. Winorośl uprawiano tu od czasów rzymskich - istnieją w tej sprawie świadectwa antycznych pisarzy. Zresztą Brescia, dziś skromna, miała w przeszłości inne powody do dumy.

Przez kilka stuleci w mieście kwitło lutnictwo na najwyższym światowym poziomie - skrzypce i viole da gamba z Brescii nie ustępowały tym z Cremony. Także tutaj, w 1921 roku rozegrano pierwsze samochodowe Grand Prix Włoch. Niestety, następne wyścigi przeniesiono do Monzy i tak już zostało. Śladów dawnej świetności idziemy szukać na pchlim targu w Roncadelle, niewielkiej miejscowości leżącej nieopodal. W ostatnią niedzielę miesiąca odbywa się tu jeden z ważniejszych targów antyków w Lombardii.

Podobno w Roncadelle można kupić kilkusetletnie meble czy elementy stroju. Kolekcjonerzy chwalą szczególnie miejscowy wybór... guzików. Podobno zdarza się tu też znaleźć naprawdę stare narty. Nie będziemy ich jednak wypróbowywać na stoku. Choć może, wracając, staniemy jeszcze na śniegu, jeśli po kilku dniach na nizinach znudzi nam się wiosna.

Magda i Mirek Osip-Pokrywkowie

Twój STYL 3/2015

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy