Reklama

Murau - tu drwale tańczą, a koty szły na wojnę

Jest tu najczystsze powietrze w całej Austrii, więc na urlopie można odetchnąć dosłownie i w przenośni. W Murau można spędzić idylliczny urlop niemal o każdej porze roku, bo region obfituje w atrakcje zarówno zimą, jak i latem. Spodoba się wszystkim, którzy kochają otoczenie przyrody, aktywny wypoczynek, kontakt z bogatą miejscową tradycją i ciekawostki historyczne. To spokojne miejsce doskonałe na rodzinne wakacje, ale żądni mocniejszych wrażeń mogą podążać tropem pasjonujących historii związanych z regionem.

Ruszaj w góry

Mieszkańcy Murau, liczącego niecałe trzy tysiące mieszkańców miasteczka w południowo-zachodniej Austrii, wyprawę na Frauenalpe (1997 m) traktują często jako spacer po pracy. Dla nas to wycieczka na całe popołudnie. Niezbyt wyczerpująca, podejścia są tu łagodne, za to widoki na góry w najbardziej zalesionym obszarze Styrii i położone w dolinie miasteczko - piękne. Na szlaku nie ma zbyt wielu turystów, zaglądamy w koszyczki napotkanym grzybiarzom - są pełne.

Szczyt Frauenalpe to sceneria idealna dla filmu  - maleńka kapliczka pod wezwaniem św. Apolonii przycupnęła nieco poniżej najwyższego punktu, na którym stoi krzyż. Tu, znad urwiska, rozciąga się widok na dolinę Auenbach, gdzie Styria graniczy z Karyntią; na Kreischberg (zimą doskonały region narciarski) i na dolinę rzeki Mury. Poniżej kapliczki znajduje się samotny domek, jego właścicielka ma ponad 80 lat, ale regularnie odwiedza to miejsce - na parapetach kwitną kwiaty.

Reklama

Schodząc, szczególnie w chłodne jesienne dni, warto zatrzymać się w schronisku Murauer Hutte, na gorący tradycyjny posiłek (np. mocny bulion z krojonymi naleśnikami oraz szpecle z serem) i szklaneczkę nalewki z szyszek limby z kredensu gospodyni. Za domową atmosferę tego miejsca odpowiada Elisabeth, która jeszcze cztery lata temu była typową miejską dziewczyną, trenerką fitness, niewyobrażającą sobie życia w górach. Kiedy jej mąż przeszedł ciężki wypadek, para uznała, że czas na zmiany i w raz z dwojgiem dzieci przenieśli się bliżej przyrody.

Na Frauenalpe można wybrać się z Murauer Hutte (do schroniska można podjechać samochodem). To krótka wycieczka, 6 km w obie strony - idealne rozwiązanie dla rodzin z dziećmi, lub z samego Murau (14 km). Bardziej zaawansowani turyści mogą wybrać się np. do Kreischbergu szlakiem łączącym 8 szczytów.

"Mrau mrau" w Murau

Na pierwszy rzut oka Murau wygląda na senne miasteczko, ale ma ono iście koci charakter, z pozoru leniwe, okazuje się mieć swoje tajemnice, sekretne ścieżki i nie brakuje tu emocjonujących wydarzeń.

Jeśli spacerując urokliwymi średniowiecznymi uliczkami, usłyszycie głośny plusk, prawdopodobnie jesteście świadkami ekstremalnej rozrywki miejscowej młodzieży - skoku z 14 metrowego mostu w wartki nurt Mury, która w tym miejscu osiąga głębokość 7 metrów. Kto chciałby w takiej zabawie wziąć udział w sposób bezpieczny, powinien udać się do Murau na wiosnę, kiedy odbywa się Murapulco, impreza w całości poświęconą skokom z mostu, łącznie z konkursem na najciekawszy strój.

Ja wybrałam spokojniejszą wersję spotkania z rzeką, spacer nadbrzeżną promenadą, z widokiem na fasady kamieniczek. Można na nią zejść schodami obok mostu, pod którym znajduje się posąg rzecznej bogini o celtyckim rodowodzie, Murny, symbolizującej  energię wody. Miasteczko rzeczywiście potrafi wykorzystać energię ze źródeł odnawialnych, jest pod tym względem całkowicie samowystarczalne.

Bardziej, niż wykonana z brązu figura Murny z rybą na głowie i błyskawicą w dłoni, zafrapował mnie posąg Królowej Kotów. Niepokojąca postać o trzech twarzach - jednej ludzkiej i dwóch kocich - to nawiązanie do innej ciekawostki - tajemniczej Kociej Sali w zamku Obermurau. Znajdujące się tam 4 oryginalne obrazy z XVII wieku przedstawiają niezwykłe sceny z "kociego" życia np. bal, wojnę... Czyżby koty panowały kiedyś w tym mieście?

Zamek należący do rodziny Schwarzenbergów będącej niegdyś w posiadaniu niemal całego obszaru obecnych Czech, jest udostępniony zwiedzającym w okresie od maja do końca września dwa razy w tygodniu wyłącznie z przewodnikiem.  Można tu nie tylko obejrzeć kocie obrazy, kolekcję tapiserii i poznać zadziwiającą historię uważanej za czarownicę i "czarną wdowę" przedsiębiorczej Anny Neuman władającej zamkiem w XVI wieku, ale i zobaczyć mrożącą krew w żyłach kolekcję trofeów myśliwskich księcia Aki Schwarzenberga, syna byłego ministra spraw zagranicznych Republiki Czeskiej. Sposób w jaki ten zapalony myśliwy udekorował wnętrza zamku sprawił, że ciarki przeschodzą mi po plecach. Zwiedzanie lochów, do których wtrącano niegdyś za kłusownictwo i inne przestępstwa, to przy tym betka. Po zwiedzaniu można odetchnąć przy kuflu miejscowego Murauera, którego w mieście warzy się już od 500 lat,  np. w restauracji hotelu Lercher, u stóp zamkowego wzgórza.

Rowerem doliną Mury                    

Pięćdziesięciokilometrowa wycieczka rowerowa to rozrywka daleka od mojej codziennej rutyny, dlatego dystans budzi moje obawy. Ale i na to sposoby są - wystarczy jechać z górki i nawet przy brakach w kondycji można pokonać spory odcinek bez trudu. O 10 rano pakujemy wypożyczone rowery do pociągu, który zabiera nas w górę rzeki do Tamsweg. Po drodze mijamy wioski, pole golfowe, stadniny. Pociąg jest zatłoczony, a jadą nim niemal wyłącznie rowerzyści. Spora część z nich to wysportowani, uśmiechnięci i opaleni austriaccy emeryci, którzy chętnie korzystają z aktywnego wypoczynku.

Trasa okazuje się łatwa, bezpieczna i widokowo bardzo atrakcyjna, bez trudu można pokonać ją nawet z dzieckiem w przyczepce. A kto nie podoła, może spokojnie wsiąść do kolejki na jednej ze stacji lub zamiast zwykłego roweru zdecydować się na e-bike (rower ze wspomaganiem elektrycznym). Odcinek Tamsweg-Murau to jedynie fragment  trasy rowerowej biegnącej doliną rzeki Mury, która do granicy ze Słowenią liczy sobie 356 km. Kolejne 101 można pokonać już w Słowenii i Chorwacji. Pociąg przystosowany do przewozu rowerów kursuje na trasie Tamsweg-Unzmarkt. Jadąc z Tamsweg do Murau, warto poświęcić chwilę na zwiedzenie Muzeum Drewna (również ekspozycja dla niewidomych). Po obiedzie w Murtalerhof (kuchnia tradycyjna, lecz stosunkowo lekka), skręcamy do wioski St. Georgen.

Olbrzym i kosmiczne drzewo

Koniec lata to czas festynów ludowych, których wiodącym tematem jest ścinanie drzewek majowych (wysokie okorowane słupy ozdobione wieńcem) ustawionych cztery miesiące wcześniej podczas równie spektakularnych uroczystości majowych. Ten zwyczaj, znany też na terenie Niemiec i spotykany w niektórych regionach Polski, ma niewątpliwie rodowód pogański, choć na terenie Austrii po raz pierwszy odnotowano go dopiero w 1466 roku. Wiadomo, że w XVII wieku przynajmniej dwukrotnie próbowano zakazać zwyczajów związanych z drzewkiem majowym, ale dziś możemy zauważyć je niemal w każdej wiosce. Zrąbanie słupa obserwujemy w St. Georgen. Obrzęd ma widowiskową oprawę, młodzi drwale dają cały spektakl w rytm ludowej muzyki. Tu można zobaczyć jak żywa jest austriacka tradycja - stroje ludowe noszą nie tylko występujący, ale niemal wszyscy uczestnicy festynu.

Samo  Murau także ma swój specyficzny folklor miejski. W połowie sierpnia uliczkami miasteczka, które prawa miejskie uzyskało w 1298 roku, przechodzi zadziwiający pochód. 5-metrowa figura Samsona wykonana z drewna i tkanin, ważąca 70 kg niesiona jest przez  jednego człowieka, a asystuje mu Gwardia Miejska. Tradycja tej organizacji sięga czasów kontrreformacji, ale dla zmyłki gwardziści noszą mundury fasonem do złudzenia przypominającym napoleońskie, za to w barwach kojarzących się raczej z carską Rosją. Wbrew pozorom nie jest to nieudana rekonstrukcja, a figiel jaki miastu spłatała historia. Mundury gwardzistom uszyli krawcy - dezerterzy z francuskiej armii wykorzystując materiał zdobyty na wrogu. Przedziwną gwardię z Murau opisał w "Jezusie z Judenfeldu" Jan Grzegorczyk, bo do literackiego portretu fikcyjnego Judenfeldu pozowały dwa austriackie miasteczka: Judenburg i Murau właśnie.

Turyści lubujący się w historyczno-literackich zagadkach, mogą zwiedzać miasteczko z książką w dłoni, tropiąc miejsca i postaci, które autor umieścił w powieści. Znajdzie się w Murau i kolumna morowa, i pociąg z lokomotywą parową, a około 9 km na północ od miasteczka niemal baśniowe jezioro z zatopionym kościołem, którego wieża wystaje ponad powierzchnię wody (Rottenmanner, okolice Ranten) i wodospad Gunster w pobliżu Schoder. Kto dobrze przyjrzy się gwardzistom, może odnajdzie wśród nich, zupełnie jak w powieści, polskiego księdza.

Dzieci również mogą bawić się w detektywów, bo Murau przygotowało dla nich zabawę miejską. Mapkę z zaznaczonymi sekretnymi punktami można pobrać w biurze informacji turystycznej.

Izabela Grelowska

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama