Reklama

Kierunek: Azja

Zaciszne wnętrza bogato zdobionych świątyń, mnisi przechadzający się wolnym krokiem i leniwa atmosfera rajskich plaż, a także chaos, gwar, tysiące skuterów oraz przekrzykujący się uliczni sprzedawcy. Tajlandia to najlepszy kierunek na pierwszą samodzielną wyprawę do Azji.

Tajlandia to od kilku lat najczęściej wybierany w naszym kraju kierunek przez podróżujących do Azji Południowo-Wschodniej. Co trzeci turysta lecący w tamten region ląduje na lotnisku w Bangkoku.

Część ze stolicy jedzie prosto do pobliskiej Pattai słynącej z biznesu erotycznego, inni wybierają zatłoczoną wyspę Phuket, gdzie na ulicach co chwilę można usłyszeć język polski. Ale czasem warto zboczyć z utartego szlaku i zamiast zaliczać kolejne typowe atrakcje turystyczne z przewodnika, odkryć trochę mniej znane oblicze tego kraju.

Ołtarz z fallusów

Kiedy wysiadam na lotnisku w Bangkoku, w twarz uderza mnie gorące, wilgotne powietrze, a uszy atakuje kakofonia dźwięków. Wszędzie zamieszanie i chaos. Cieszę się, że za chwilę wsiądę w samolot do leżącego na wybrzeżu Morza Andamańskiego rybackiego miasta Krabi, którego okolice są równie malownicze jak leżący na podobnej wysokości Phuket, ale nie tak skomercjalizowane.

Reklama

Samo miasto nie robi wrażenia, lepiej zatrzymać się w pobliskim kurorcie Ao Nang, nad którym górują imponujące wapienne klify. Stanowi on świetny punkt wypadowy.

Na plaży cumują tu dziesiątki łodzi, które odpływają przez cały dzień w różnych kierunkach. Wybieram odcięty od okolicy półwysep Railay, do którego można się dostać tylko drogą morską. Znajdują się tu jedne z najpiękniejszych plaż świata, a najlepszy sposób na zwiedzanie to wynajęcie kajaka i opłynięcie nim malowniczych grot, małych przesmyków i olbrzymich formacji skalnych wystających z morza. Robiąc przystanek na plaży Phra Nang, trzeba zajrzeć do Jaskini Księżniczki, w której znajduje się ołtarz zbudowany z... setek różnej wielkości drewnianych fallusów - symbolu płodności.

Od tysiącleci rybacy przed wypłynięciem w morze składają je w hołdzie mitycznej księżniczce dziewicy, która zginęła podczas rejsu, ale jej duch zamieszkał w grocie.

Półwysep Railay to też doskonałe miejsce do wspinaczki skałkowej - znajduje się tu ponad 600 tras. Widok z góry jest niezapomniany, a po wysiłku można usiąść na plaży, obejrzeć zachód słońca i napić się soku z podawanego w całości kokosa.

Śladami Jamesa Bonda

Następny punkt podróży to niezwykle malownicze wyspy Phi Phi, czyli mała Phi Phi Ley, która jest rezerwatem przyrody, oraz większa Phi Phi Don. Z Ao Nang można tam dotrzeć motorówką w niecałą godzinę. Zwiedzanie zaczynam od Phi Phi Ley, gdzie znajduje się zatoka Maha z najbardziej przejrzystą i turkusową wodą, jaką widziałam w Tajlandii.

Rozsławił ją film "Niebiańska plaża" (reż. Danny Boyle) z Leonardem DiCaprio, więc co chwilę cumują tu kolejne łodzie. Warto jednak odpłynąć kawałek od brzegu, bo rafa koralowa i setki małych, kolorowych ryb sprawiają, że to doskonałe miejsce do snorklingu.

Z kolei Phi Phi Don, która mocno ucierpiała podczas tsunami w 2004 r. (zginęło tu wtedy ponad tysiąc osób), została już niemal w całości odbudowana, ale w niektórych zakątkach wciąż można tu zobaczyć ślady kataklizmu. Będąc nad Morzem Andamańskim, warto wybrać się też do zatoki Phangnga, która jest wodnym parkiem narodowym. Bardziej imponujące formacje skalne zobaczymy jedynie w Wietnamie. 

Jedna z najpopularniejszych atrakcji to Wyspa Bonda, która "zagrała" w filmie o agencie 007 "Człowiek ze złotym pistoletem" (reż. Guy Hamilton) i która tak naprawdę jest... najmniejszą atrakcją tego miejsca. Na malutkiej plaży tłoczą się setki turystów, a wystająca z morza skalna maczuga wcale nie jest tak imponujących rozmiarów, jak można by się spodziewać po folderach biur turystycznych.

Nocny boks

O ile południe Tajlandii jest modne wśród turystów, o tyle na północ dociera ich już znacznie mniej. Ale dopiero tam można poczuć autentyczny klimat kraju. Najważniejszym miastem regionu jest Chiang Mai.

Spacerując po ogrodzonym murem starym mieście, co kilka kroków spotyka się kolejną, jeszcze bardziej zdobną od poprzedniej świątynię - w całej miejscowości jest ich ponad 700. Stolica północy to też najlepsze w całej Tajlandii miejsce na zakupy - znacznie tańsze niż Bangkok, a wybór towarów wcale nie jest mniejszy.

Chiang Mai słynie z rękodzieła, srebrnej biżuterii oraz wysokiej jakości tkanin. Jedną z głównych atrakcji jest gwarny Nocny Bazar, który rozpoczyna się codziennie o 18, a kończy o 23. Będąc tam, warto zobaczyć rundę muay thai, czyli tajskiego boksu, który jest jedną z ulubionych rozrywek miejscowej ludności. Co ciekawe, do walki stają nie tylko młodzi chłopcy, ale też dziewczyny. 

W każdą niedzielę późnym popołudniem jedna z głównych ulic, Ratchadamnoen, oraz okoliczne przecznice zostają zamknięte dla samochodów i na chodnikach rozstawiają się liczne stragany, które w przeciwieństwie do Nocnego Bazaru przyciągają głównie Tajów. Jest wtedy tak tłoczno, że nie można się przecisnąć, a przejście całości (ulica ciągnie się kilka kilometrów) zajmuje kilka godzin.

Warto skosztować sprzedawanego z ulicznych wózków jedzenia, szczególnie tajskiego przysmaku, czyli makaronu pad thai lub zupy tom yam z krewetkami.

1864 zakręty

Chiang Mai to doskonała baza wypadowa do całodziennego lub kilkudniowego trekkingu po dżungli. Można stąd zrobić wycieczkę do jednego z obozowisk słoni, których jest w okolicach miasta 14, albo plemiennej wioski. Ci, którzy chcieliby zobaczyć Tajlandię niemal nieodwiedzaną przez turystów, mogą się udać jeszcze dalej na północny zachód, na tzw. pętlę Mae Hong Son.

Ta górska trasa to raj dla wielbicieli skuterów i motocykli - na niemal 600 km znajdują się 1864 zakręty, a każdy kolejny odsłania coraz bardziej zachwycający widok. Po drodze mija się ciche wioski, ryżowe i herbaciane pola oraz położone nad pięknym jeziorem, niemal na samej granicy z Birmą miasto Mae Hong Son.

W tej sennej atmosferze odpoczywa się nawet lepiej niż na plażach południa, co przed podróżą do gwarnego i hałaśliwego Bangkoku jest bezcenne. A sama stolica? To już oddzielna historia.

Iga Nyc

PANI 4/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy