Reklama

Boskie piekło

Święci czynią tu cuda w cieniu prania wywieszanego między oknami kamienic. A przedmieść strzegą zionące siarką wrota piekieł – Wezuwiusz i Solfatara.

Tutaj ludzie są uśmiechnięci niezależnie od wahań kursu euro, na ulicach wiecznie gra muzyka i rozbrzmiewa śpiew. Tańczy się pod gołym niebem, a ulica tętni życiem jeszcze długo po zapadnięciu zmroku. Może dlatego nie starcza już czasu i zapału na sprzątanie, co, niestety, źle odbija się na wyglądzie miasta.

To rzeczywiście inny świat niż ugłaskana, uprzemysłowiona północ Italii. Włoch z bogatej północy nie uważa południa za część swojego kraju. Najlepiej czuje się u siebie, dobrze w Zurychu czy Wiedniu, ale na pewno nie w Neapolu. Dla niego Włochy kończą się za rogatkami Rzymu.

Reklama

Dalej jest kraina biedy, mafijnej przemocy i obcej mu mentalności. Na każdym kroku czyhają tu kieszonkowcy i oszuści (niestety w tej opinii jest dużo prawdy). Ale jak pogodzić się z faktem, że właśnie z Neapolu pochodzi prawdziwa broń, którą Włosi podbili świat: pizza?

Królewska prostota


O tym kulinarnym symbolu Italii żaden neapolitańczyk nie powie, że jest włoskim daniem. Pizza to danie neapolitańskie! Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że cienki placek z paroma dodatkami wywodzi się właśnie stąd. Prawdziwa pizza powinna mieć trzy cechy: idealnie okrągły spód, świeże składniki i... pochodzić z Neapolu. Ponieważ to miasto nie jest, o dziwo, szczególnie nastawione na turystykę, więc większość pizzerii to małe, rodzinne lokale, gdzie stołują się sami mieszkańcy.

Oni zaś nadzwyczaj cenią sobie prostotę i jakość jedzenia, koniecznie za rozsądną cenę. Pewne jest, że z Neapolu pochodzi margherita. Wymyślił ją w 1889 roku Raffaele Esposito dla królowej Małgorzaty Sabaudzkiej. Przygotował pizzę patriotyczną, w kolorach włoskiej flagi - z czerwonymi pomidorami, białą mozzarellą i zieloną bazylią. Królowa była zachwycona.

Dziś margherity nie może zabraknąć w menu żadnej pizzerii - nie tylko w Neapolu, ale i na całym świecie. Rodem z Neapolu jest też mozzarella - kolejny symbol zawłaszczony przez całe Włochy. Tyle że tu jada się świeżą. To, co kupujemy w sklepach w każdym niemal zakątku globu, neapolitańczyk uzna za nędzną podróbkę. Jaki jest zatem przepis na najprawdziwszą pizzę neapolitańską?

Trzeba tylko mieć pod ręką kilka składników: pomidory san marzano, które rosną na polach wulkanicznych na południe od Wezuwiusza, mozzarellę z mleka bawolic (mozzarella di bufala campana), wypasanych w półdzikich warunkach na bagnach Kampanii i Lazio, oraz najwyższej jakości mąkę i neapolitańskie drożdże. Ciasto powinno zostać wyrobione i uformowane ręcznie, a grubość placka nie może przekraczać 3 mm. Na koniec trzeba go włożyć na półtorej minuty do opalanego dębowym drewnem pieca, nagrzanego do blisko 500 st. C. Danie gotowe. Palce lizać!

Wielka majówka


Do Neapolu warto wybrać się w maju. Słońce nie pali jeszcze tak bardzo jak w letnich miesiącach, mniej też jest turystów, którzy na przekór słynnemu powiedzeniu Goethego "Vedi Napoli e poi muori", chcą miasto zobaczyć i nie umrzeć. Maj jest także miesiącem otwartych wystaw, koncertów i plenerowych imprez.

Tylko o tej porze roku można wejść do wielu zabytków, które przez resztę roku są zamknięte dla zwiedzających. To też jedyna okazja, żeby zobaczyć zakamarki Neapolu, o których milczą przewodniki. Inna sprawa, że tych, o których piszą, jest tyle, iż samo ich zwiedzanie to tydzień intensywnej pracy... Pewnym rozwiązaniem jest obejrzenie miasta w miniaturze, w formie szopek bożonarodzeniowych, czyli presepi, które tutaj robi się przez okrągły rok. Tradycja ich wytwarzania sięga czasów średniowiecza. Pierwszą wybudował św. Franciszek z Asyżu w 1223 r. w miejscowości Greccio w Lacjum.

W Neapolu zagłębiem warsztatów tworzących szopki jest via San Gregorio Armeno. Odtwarzane są wszelkie sceny bożonarodzeniowe, rozgrywające się zazwyczaj w scenerii budowli znajdujących się wokół neapolitańskich warsztatów. Nie należy też się dziwić, widząc na nich całkiem współczesne i mało religijne motywy, jak podświetlony piec do pizzy czy postaci z pierwszych stron gazet, tyle że z odpowiednimi dla szopek atrybutami. I tak odnajdziemy tu na przykład Monicę Bellucci, księżną Dianę z aureolą, a obok Silvia Berlusconiego z rogami diabła...

Nieświęte zasady ruchu


Spowite w czerń starsze panie nie przebierają w słowach, zwracając się do św. Januarego. Jeśli zwleka z cudem, zdarza im się lamentować i bluźnić. W pierwszą sobotę maja miasto trwa w oczekiwaniu. Mszę celebruje arcybiskup Neapolu, ale najważniejsze jest pytanie: czy zamknięta w szklanych, bogato zdobionych ampułkach krew świętego zmieni swą konsystencję ze stałej w płynną? Jeśli nie - będzie nieszczęście. Wybuchnie wulkan albo kamorra (okryta złą sławą organizacja przestępcza) zbierze krwawe żniwo.

Ale szczęście sprzyja neapolitańczykom - pośród lamentów i złorzeczeń krew zaczyna się skraplać. Przed katedrą rozkładane są odpustowe stragany, a szczęśliwi wierni ustawiają się w kolejce, by ucałować relikwię. I tak jest trzy razy w roku - jeszcze 19 września (w rocznicę ścięcia biskupa Januarego przez siepaczy cesarza Dioklecjana) oraz 16 grudnia. A ponieważ Włosi z południa są dość żywiołowi, porządku muszą strzec uzbrojeni carabinieri.

Cud św. Januarego odbywa się niezmiennie od półtora tysiąca lat. Gromadzi przy katedrze nieprzebrane tłumy wiernych, głównie kobiet. Jednak na co dzień wcale niełatwo odnaleźć katedrę w labiryncie ciasnych uliczek centro antico - starego Neapolu - chociaż wyrasta w samym jego sercu, przy via Duomo, czyli ulicy Katedralnej. Osią tego labiryntu jest inna uliczka - via dei Tribunali - wąski trakt obramowany arkadowymi budynkami, w których podcieniach ulokowały się dziesiątki maleńkich sklepów z pamiątkami, makaronami i słodyczami.

Tutaj też najłatwiej zostać rozjechanym przez skuter lub motor, które są jedynymi pojazdami zdolnymi do przeciśnięcia się przez tłum przechodniów. Jednoślady są zresztą w Neapolu wszechobecne. Na ulicach poza starówką, gdzie wyznaczone są trzy pasy ruchu, należy się spodziewać - zwłaszcza przed światłami - pięciu rzędów samochodów, zaś pomiędzy nimi jeszcze chmary motocykli.

Trudno też znaleźć w tym mieście samochód nienoszący śladów walki o przetrwanie w miejskiej dżungli - urwane lusterka i porysowane drzwi to w miejscowych automobilach standard. Przyjezdny raczej nie powinien podejmować wyzwania i włączać się do ruchu - w każdym razie nie w godzinach szczytu.


Skamienieć z rozpusty

W neapolitańskim muzeum archeologicznym zgromadzono skarby znalezione przez archeologów - głównie w niedalekich Pompejach i Herkulanum, pochłoniętych przez pyły Wezuwiusza w 79 r. Są tu zarówno freski, rzeźby, ceramika, jak i eksponaty, które niektórych przyprawiają o rumieńce. Gabinetto Segreto skrywa, zgodnie z nazwą, rozmaite artefakty, których erotyzm zszokował XVIII-wiecznych odkrywców, odkopujących zgliszcza zastygłego w popiele miasta.

Zgodnie z decyzją ówczesnego króla Neapolu Franciszka I zamknięto je w specjalnym pomieszczeniu, do którego dostęp mieli wyłącznie wybrani, słono płacący goście. Za rządów Garibaldiego drzwi otwarto nieco szerzej, ale i tak wpuszczani byli wyłącznie mężczyźni. Dopiero nowe milenium przyniosło wszystkim dostęp do tej antycznej galerii sztuki erotycznej. Nieletni mogą jednak podziwiać eksponaty jedynie w obecności opiekunów.

Uroki Neapolu i sąsiednich miast doceniali, jak widać, już starożytni. Później rozpowszechniło się przekonanie, że pogrzebanie przez Wezuwiusza Pompei, Herkulanum i Stabii było boską karą za rozpustę i grzechy. Sława miasta nierządu przylgnęła także do portowego Neapolu. Złośliwi twierdzą, że powiedzenie "zobaczyć Neapol i umrzeć" nie odnosiło się do niewątpliwej urody miasta i piękna słońca zachodzącego nad Wezuwiuszem, lecz właśnie do nadmiernej skłonności do lekkomyślnej zabawy. 

Dariusz Raczko

Pani 5/2013

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Włochy | podróże | turystyka | podróz | muzeum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy