Reklama

Beata Pawlikowska: Łapa Wielkiego Jaguara

Wystarczy być tu na ziemi Majów, oddychać ich powietrzem, otworzyć serce i umysł w bardziej ponadzmysłowy sposób, żeby doznać czegoś bardzo niezwykłego - pisze Beata Pawlikowska.

Przeczytaj fragment książki "Blondynka na Wyspie Zakochanych":

Byli porównywani do starożytnych Greków, bo tak jak oni z pasją zajmowali się nauką i sztuką. Do Rzymian, bo też budowali świetne drogi. I do Egipcjan, bo tak samo jak oni wznosili potężne piramidy. Ich historia zaczyna się dziesięć tysięcy lat temu, kiedy wędrowne plemiona Indian przybyły do Ameryki Środkowej. Mieli ze sobą udomowione psy i indyki, uprawiali kukurydzę, ostrą paprykę, dynie i fasolę.

Około roku 1500 p.n.e. powstało państwo Olmeków. Niektórzy uważają, że było to plemię olbrzymów, bo pozostawili po sobie głównie gigantyczne rzeźby ludzkich głów. To właśnie oni zaczęli budować miasta z cegieł i kamieni, wznosić piramidy i grać w piłkę - co było w tym czasie nie do pomyślenia w Europie, głównie dlatego, że na naszym kontynencie nie istniał elastyczny materiał, z którego można by zrobić taką piłkę, która byłaby w stanie odbić się od ziemi. Indianie używali do tego kauczuku.

Reklama

Potem pojawili się Zapotekowie, którzy przejęli od nich część tradycji i być może byli z nimi spokrewnieni. Przez prawie półtora tysiąca lat (od 800 r p.n.e. do 600 r n.e.) doskonalili opracowanie pisma, matematyki, kalendarzy, astronomii i związanych z nimi magicznych relacji pomiędzy tym co dzieje się na Ziemi i na niebie. Budowano miasta. Nie mam na myśli wiejskich osad z szałasami krytych palmowymi liśćmi. Ani chat zbitych z bali, jakie w tym samym czasie budowali Polanie w piastowskim grodzie. To były metropolie z alejami, pałacami, świątyniami i piramidami.

W mieście El Mirador w VI wieku p.n.e. położonym na terenie dzisiejszej Gwatemali największy budynek miał 72 metry wysokości. Dwieście lat później rozpoczęła się budowa jednego z najsłynniejszych i największych miast Majów - Tikal. Była to stolica potężnego państwa, z której przez prawie tysiąc lat rządziło trzydziestu trzech władców. Jego założyciel nazywał się Chak Tok Ich’aak, czyli Łapa Wielkiego Jaguara.

Ach, jakie to jest magiczne miejsce! Dotarłam do Tikal kilka lat temu podczas wyprawy do Gwatemali. Dziewicza dżungla, krzyki papug, ślady jaguara i kwitnące na różowo drzewa, które po polsku zwane są puchowcami, po hiszpańsku ceiba, a po majańsku nazywają się ya’axché. To święte drzewo, które podtrzymuje wszechświat i łączy wszystko ze wszystkim. Jego korona dotyka nieba, gdzie ma kontakt z bogami, a korzenie sięgają dziewięciu poziomów podziemnego świata Xibalba, gdzie rządzi dziewięciu Władców Ciemności.

To dlatego najwyższa świątynia w Tikal ma dziewięć schodkowych poziomów i czterdzieści siedem metrów wysokości. Została zbudowana dla jednego z najsłynniejszych władców, Podniebnego Deszczu, którego majańskie imię brzmiało Jasaw Chan K’awiil I, w skrócie Ah Cacao. Powiem ci, że są rzeczy, których nie da się opisać słowami. Mówić o tym jak Majowie rozumieli życie i śmierć albo jak wygląda ich miasto zanurzone w dżungli to coś zupełnie innego niż stanąć naprzeciw Świątyni Wielkiego Jaguara i poczuć jak wielką ma moc.

Archeologowie potrafią wytłumaczyć to wszystko, co ma naukowe podstawy. Wiedzą, że Majowie potrafili obliczać i przewidywać kiedy oraz gdzie dokładnie pojawi się planeta Wenus, ponieważ w jednej z majańskich ksiąg sześć stron poświęcono na opisanie jak to zrobić. Ale tylko trzy księgi zachowały się do naszych czasów. Pozostałe zostały spalone przez gorliwego biskupa z Europy. Więcej nie wiemy niż wiemy.

Ale to dobrze. Dlatego że są rzeczy, których nie da zamknąć w definicji stworzonej przez umysł wychowany w europejskich realiach. W indiańskim świecie istnieją pojęcia, których nie da się przetłumaczyć na polski czy angielski. Są takie sfery rozumienia zasad rządzących życiem wszechświata, których nie można zmierzyć nawet najbardziej zaawansowanym mikroskopem. Jeśli niewymierzone i nieudowodnione, to dla współczesnej nauki nieistniejące, a jednak to wcale nie znaczy, że ich nie ma.

Wystarczy być tu na ziemi Majów, oddychać ich powietrzem, otworzyć serce i umysł w bardziej ponadzmysłowy sposób, żeby doznać czegoś bardzo niezwykłego. Ja byłam właśnie w sercu dawnego imperium Majów! Rozciągało się kiedyś od południowo-wschodniego Meksyku przez Gwatemalę i Belize aż do zachodnich części Salwadoru i Hondurasu.

Wyjrzałam przez okno autobusu. Majowie nazywali ten region Holpatin. A ja właśnie dojeżdżałam do miasta, które nosi przydomek Sugar City, czyli Miasto Cukru, a oficjalnie nazywa się Orange Walk, czyli Pomarańczowy Spacer. Kilka godzin drogi stąd, w dżungli leży dawne miasto Majów. Jest jednym z najbardziej tajemniczych i trudno dostępnych, bo nie można tam dojechać po żadnej drodze. Dziewicze pustkowie i nieprzewidywalna przygoda. To właśnie lubię najbardziej.

Fragment książki "Blondynka na Wyspie Zakochanych", Beata Pawlikowska. Wydawnictwo Edipresse Książki

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy