Reklama

​Najstarsze krakowskie restauracje

Odwiedzając po raz pierwszy Kraków, polski turysta - stając oko w oko ze słynną restauracją "Wierzynek" - niechybnie pomyśli, że napotkał najstarszą w Krakowie, a może nawet i w Polsce, restaurację.

Wierzynek, Rynek Główny 16

(...) Takie rozumowanie jest oczywiście błędne, bowiem znana dziś w całej Polsce restauracja "Wierzynek" może poszczycić się "zaledwie" sześćdziesięciokilkuletnią tradycją, podczas gdy w istocie najstarsze (nadal istniejące) krakowskie restauracje działają już daleko, daleko ponad sto lat ("Pod Różą", "Pollera", "Grand", "Hawełka").

Dopiero w roku 1947 Kazimierz Książek założył restaurację w kamienicy nr 16 przy Rynku Głównym, a znawca Krakowa Jerzy Dobrzycki podrzucił mu złotą myśl, aby lokal ten nazwać "Pod Wierzynkiem", jako że z badań historycznych wynika, iż najprawdopodobniej (choć nie na pewno) właśnie tam odbyła się słynna uczta. Restaurację tę w roku 1951 upaństwowiono, były to bowiem czasy, w których "prywaciarzy" traktowano jak wrogów Polski Ludowej. 

Reklama

W latach 1975‑1979 wspomnianą kamienicę Wierzynkowską oraz przylegające do niej po obu stronach kamienice Pinoccich i Hetmańską po kapitalnym remoncie połączono i na włościach tych rozsiadła się reprezentacyjna restauracja "Wierzynek". Na gości oczekują liczne zabytkowe sale: Wierzynkowska, Kolumnowa, Tatrzańska, Zegarowa, Portretowa, Rycerska i sala bankietowa zwana Pompejańską. (...)

Aby niepotrzebnie nie rozsierdzić czytelnika, lepiej nie wspominać o cenach za serwowane tam dania. Ale cóż, w Wierzynku płaci się nie tylko za genius loci historycznego miejsca, stylowe wnętrza i najpiękniejszy w Krakowie widok z okien restauracji, ale także za podgrzewane talerze z firmowego serwisu i posrebrzane sztućce, za elegancką i fachową obsługę (co dziś stanowi ewenement) i dopiero na zakończenie tak wywindowanej kalkulacji dolicza się koszt serwowanych tam wykwintnych dań. Nic więc dziwnego, że sama tylko zupa (ze smardzów i gołębia) kosztuje tam 38 zł i jedynie można domniemywać, że nie cieszy się ona nadmiernym powodzeniem, bowiem na Rynku nadal grasuje wielkie stado wypasionych gołębi.

Restauracja hotelu Francuskiego, ul. Pijarska 13

Dłuższym od Wierzynka stażem, aż o trzydzieści pięć lat, może poszczycić się restauracja w hotelu "Francuskim". W roku 1912, w miejscu wyburzonej jednopiętrowej kamienicy stojącej na rogu ulic św. Jana i Pijarskiej, Aleksander Rittermann postawił najnowocześniejszy nie tylko w Krakowie, ale i w całej Galicji czteropiętrowy hotel. Parter zajmowała kawiarnia i restauracja, do której potrawy przywożono cichobieżną windą z mansardowego, czwartego piętra, gdzie była zlokalizowana kuchnia i pokoje dla personelu. A personel (kelnerzy, portierzy), aż się nie chce wierzyć, podobno władał ośmioma językami! O tym, że hotel był zelektryfikowany i dysponował telefoniczną centralą, nie trzeba tu dodawać, natomiast instalacja centralnego ogrzewania oraz zimna i ciepła woda w pokojach świadczyły o niewątpliwej, jak na tamte czasy, nowoczesności.

Dyżurujący przed hotelem automobil‑kabriolet oczekiwał na telefon z dworca kolejowego, by natychmiast podjechać po przybyłych gości. W pokojach zainstalowano elektryczne zegary do budzenia, a na każdym piętrze umieszczono skrzynki poczty pneumatycznej - wrzucony list lądował na recepcji, skąd posłaniec natychmiast odnosił go na pocztę lub osobiście dostarczał, jeśli adresat mieszkał w Krakowie. (...)

Restauracja w hotelu "Francuskim", chociaż niewątpliwie wykwintna, nie zyskała wśród krakowian szczególnej popularności i służyła głównie gościom hotelowym. Dopiero po II wojnie światowej, gdy w czasach Polski Ludowej różnice cenowe pomiędzy kategoriami lokali nie były zbyt duże, krakowianie chętniej tam zaglądali, i to zarówno ze względu na smakowitą kuchnię, jak i po to, by "liznąć nieco Zachodu", bowiem tam najczęściej zatrzymywali się, zresztą bardzo nieliczni, goście zza "żelaznej kurtyny".

Szczególnym powodzeniem cieszył się przyrestauracyjny nocny barek, w którym do tańca w latach sześćdziesiątych przygrywała jazzowa kapela Jana Boby. Do barku wpuszczał wyselekcjonowanych gości znany powszechnie krakowianom portier - selekcjoner "Aznavour", zwany tak z powodu dużego podobieństwa do słynnego francuskiego piosenkarza. (...)

To jednak dawne czasy. Później czterogwiazdkowa restauracja serwująca dania kuchni polskiej i francuskiej znów służyła głównie gościom zmodernizowanego w roku 1991 orbisowskiego hotelu "Francuskiego", nie ciesząc się nadmiernym powodzeniem wśród krakowian.

Sytuacja zmieniła się w roku 2012, kiedy to "Orbis" sprzedał hotel prywatnemu inwestorowi, który z kolei wydzierżawił go wraz z restauracją Adamowi Gesslerowi, znanemu warszawskiemu restauratorowi. Gessler, trochę sensat, trochę celebryta, jednak świetnie znający tajniki rzetelnej kuchni polskiej, prowadził restaurację serwująca smakowite jadło, wsparte wykwintną celebracją kelnersko‑kucharską, przypominającą dawne, przedwojenne czasy krakowskiej gastronomii. Niestety! Adam Gessler prowadzący restaurację w hotelu "Francuskim" zbankrutował z kretesem. (...)

Restauracja Grand Hotelu, ul. Sławkowska 5/7

Restauracja w "Grand Hotelu" (róg ul. Sławkowskiej i św. Tomasza.), ze swą piękną, wielką Salą Lustrzaną, jest zaledwie o kilkanaście lat starsza od restauracji w hotelu "Francuskim". Z końcem XIX w. Eustachy Jaxa Chronowski zaadaptował na cele hotelowe kilka budynków obejmujących cały kwartał pomiędzy ulicami Sławkowską, św. Tomasza i św. Jana i stworzył tam wielki hotel, ze słynną później restauracją, cukiernią, kawiarnią, salą bilardową i własną elektrownią. Kuchnią rządził słynny paryski kucharz Maurice, a sam hotel niebawem został wpisany jako godny polecenia na prestiżową listę światowego biura podróży Cooka.

Narożny budynek, zanim stał się zasadniczą częścią hotelu, stanowił pałac księcia Aleksandra Czartoryskiego, a jego małżonka księżna Marcelina Czartoryska z Radziwiłłów, utalentowana pianistka, uczennica samego Chopina, prowadziła w tym pałacu dom otwarty dla krakowskiej elity towarzyskiej. Urządzała tam "poniedziałkowe wieczorki tańcujące", "środowe herbatki muzyczne" i "czwartkowe wieczory poetyckie". Eustachy Chronowski początkowo pałac dzierżawił, by w roku 1895 wykupić go od księcia Czartoryskiego.

W innym z kolei budynku wchodzącym później w skład hotelu, a znajdującym się na drugim narożniku (róg ulic św. Jana i św. Tomasza), w roku 1424 słynny rycerz Zawisza Czarny z Garbowa wydał wielką ucztę (kto wie, czy nie większą, niż ongiś wydał Wierzynek), w której uczestniczyli - obok króla Władysława Jagiełły i jego żony, królowej Zofii Holszańskiej - cesarz niemiecki Zygmunt Luksemburczyk, król duński Eryk, książę bawarski Ludwik, legat papieski Branda Castiglione oraz książęta litewscy, ruscy, śląscy, biskupi, a nawet przedstawiciele zakonu krzyżackiego. Tak więc "Grand Hotel" ma nie mniejsze tradycje niż osławiony "Wierzynek". (...)

W styczniu 1932 r. w krakowskim "Czasie" ukazała się sensacyjna wiadomość: "OLBRZYMIA KRADZIEŻ W GRAND HOTELU. Wczoraj wieczorem niejaka Maria Ciunkiewiczowa, zamieszkała w hotelu Grand, zgłosiła w wydziale śledczym w Krakowie, że w czasie między 20 a 22 bm. skradziono jej przez wycięcie zawiasów w walizkach 6 500 funtów szterlingów, 10 000 franków francuskich, większą ilość biżuterii oraz kilka futer, wyrządzając szkodę na około 1 200 000 zł. Ciunkiewiczowa mieszka na stałe w Paryżu. Nieprawdopodobnym tym doniesieniem zajęły się władze śledcze". I tu od razu rodzi się pytanie, dlaczego gazeta już na wstępie określa to doniesienie jako "nieprawdopodobne"? Czyżby powątpiewano, że w tak szacownym hotelu mogło dojść do tak wielkiej kradzieży, albo czy to możliwe, aby ktoś udający się w podróż woził przy sobie tak wielki majątek, i wreszcie czy ktoś w okresie światowego kryzysu w ogóle dysponuje takim majątkiem? Otóż wszystkie te warianty, a szczególnie dwa ostatnie, musiały wzbudzić wątpliwości. (...)

Niebawem w prasie wybuchła nowa bomba, gdy rozeszła się wiadomość, że policja podejrzewa, jakoby kradzież została upozorowana. Okazało się, że w pokoju nie było żadnych śladów włamania, zawiasy w walizkach zostały "niefachowo" wyłamane, poszkodowana ustawicznie myliła się przy określaniu ilości skradzionych rzeczy i gotówki, w czasie oględzin policji w pokoju było bardzo gorąco, a tego dnia nie palono w piecach, zaś w pustych walizach znaleziono kryształki węgla.

Pojawiło się więc poważne podejrzenie, że wspomniany majątek został wcześniej gdzieś ukryty, a do hotelu Ciunkiewiczowa przywiozła w walizach węgiel, który potem spaliła w hotelowym piecu. Sędzia śledczy, podejrzewając oszustwo asekuracyjne, wydał nakaz aresztowania Ciunkiewiczowej, którą wieczorem wyprowadzono tylnym wyjściem z hotelu na ul. św. Jana (co i tak nie umknęło uwagi ciekawskich) i przewieziono do więzienia św. Michała. (...) Po trwających dwa lata procesach (wraz z odwołaniami obu stron), które prasa opisywała z wszelkimi szczegółami, skazano ją na 15 miesięcy więzienia oraz utratę praw publicznych na pięć lat. (...)

Popularną restaurację "Grand Hotelu" wprowadził do literatury utalentowany kelner Tadeusz Kurtyka, który pod pseudonimem Henryk Worcell opublikował w 1936 r. głośną powieść środowiskową Zaklęte rewiry, której cała akcja dzieje się w "Grandzie". W pięknych salach restauracji "Grandu" nakręcono w roku 1976 dość udany film, którego scenariusz oparto na tej powieści, a główną rolę zagrał słynny później aktor Marek Kondrat.

W roku 1927 Jan Bisanz, który już w 1923 wydzierżawił cały hotel wraz z restauracją, przerobił sale parterowe ciągnące się wzdłuż ul. św. Tomasza (według projektu Franciszka Mączyńskiego) na ekskluzywną kawiarnię. Bywalcy kawiarni z zachwytem wspominali zainstalowane tam, po raz pierwszy w Krakowie, wentylatory. Jan Bisanz, "dziecko szczęścia", jak o nim mówiono (posiadał sześć palców u prawej ręki), zdominował znaczną część rynku kawiarniano‑restauracyjnego w międzywojennym Krakowie. Aby mieć zapewnione stałe dostawy świeżego mięsa i wędlin, założył na Woli Justowskiej sporą hodowlę świń, a kilka razy w tygodniu na podwórzec "Grandu" zajeżdżały chłopskie furmanki z podkrakowskich wsi ze świeżymi jajami, śmietaną, kurczakami oraz zakontraktowanymi dostawami jarzyn i ziemniaków.

W czasie hitlerowskiej okupacji Bisanz przyjął niemieckie obywatelstwo, a wszystkie jego lokale były wyłącznie nur für Deutsche. Po wyzwoleniu Krakowa w mieście mówiono, że pośpiesznie ewakuował się wraz z uciekającymi Niemcami. Okazało się jednak, że tym razem szczęście opuściło go ostatecznie, bowiem jak ustalił Jan Rogóż, zaraz po wyzwoleniu Jan Bisanz został aresztowany jako "zdrajca narodu polskiego", a cały jego wielki majątek skonfiskowano. Rychło też zmarł (w marcu 1945 r.) w krakowskim więzieniu św. Michała w wyniku głodówki protestacyjnej. (...)

Kilkanaście lat temu wykonano kapitalny remont hotelu, który obecnie stał się hotelem pięciogwiazdkowym, co z wiadomych względów wpłynęło na znaczne zmniejszenie popularności stylowej i nadal pięknej restauracji, która niestety dziś bardziej przypomina "muzeum" niż gwarny niegdyś lokal. Jedynie grupka najstarszych profesorów UJ, z prof. Aleksandrem Krawczukiem na czele, stara się trzymać dawny fason i spotyka się tam okazjonalnie.

Hawełka, Rynek Główny 34

Prawie 25 lat wcześniej niż "Grand Hotel" powstała, kiedyś najsłynniejsza w Krakowie, restauracja "Hawełka". Na parterze pałacu "Krzysztofory" w Rynku Głównym Antoni Hawełka w roku 1876 założył sklep kolonialny "Pod Palmą". Ten przybyły z Kęt subiekt czeskiego pochodzenia wykazał się niebywałą obrotnością i wnet zawojował cały Kraków. Sprowadzając najwyższej jakości owoce południowe i inne delikatesowe towary kolonialne, najlepsze wina zagraniczne i markowe piwo, świeżą dziczyznę, a także sam produkując wyśmienite szynki i pasztety, wnet stał się dostawcą galicyjskiej arystokracji, a także i wiedeńskiego dworu, czym oczywiście nie omieszkał pochwalić się zarówno w szyldzie sklepu, jak też i na ulotkach reklamowych, pisząc: "Antoni Hawełka, dostawca cesarsko‑królewskich dworów panujących".(...)

Ale to nie koniec handlowej inwencji Hawełki, bowiem na zapleczu sklepu otworzył on "handelek" (określenie znane tylko w Krakowie), czyli "lokal śniadankowy", co też brzmiało dość przekornie, jako że można tam było nieźle popić i porządnie przekąsić także i wieczorem, w porze kolacji. Barek ten, jak dzisiaj określilibyśmy taki typ lokalu, rychło stał się bardzo popularny, tym bardziej że Hawełka wprowadził kilka nowości, m.in. słynne "piramidalne kanapki". (...)

Po śmierci Hawełki (1894) cały interes przejął w spadku najstarszy subiekt Franciszek Macharski, który w ciągu zaledwie dziesięciu lat na tyle się dorobił, że mógł sobie pozwolić na kupno sąsiedniego pałacu "Spiskiego" (Rynek Główny 34), do którego przeniósł sklep "Pod Palmą", a na parterze otworzył obszerny lokal restauracyjny, dysponujący także piękną salą na piętrze, dekorowaną malowidłami Włodzimierza Tetmajera.

Macharski, zawsze elegancki i oryginalnie ubrany (w jasnym garniturze w paseczki z wpiętym do butonierki kwiatem, w słomkowym panamskim kapelusiku i z laseczką), przyjaźnił się z wieloma wpływowymi rodzinami krakowskimi. (...) Jak mocno w pejzaż Krakowa wrośnięte było to nazwisko, świadczyć może niefrasobliwa pomyłka francuskiej gazety, która pisząc o proteście krakowskiego kardynała Puzyny w roku 1903 przeciw wyborowi kardynała Rampolli na papieża, poinformowała swych czytelników, że protestował krakowski kardynał... Hawełka (sic!). (...)

W okresie międzywojennym całą restaurację "Hawełka" dzierżawił Józef Lubelski, prezes Związku Restauratorów. Ten nieco otyły pan, zawsze bardzo pewny siebie (późniejszy współwłaściciel teatru "Bagatela"), był przez krakowian zwany "królem bigosu". Dość szybko lokal ten dołączył do najpopularniejszych w Krakowie "punktów zbornych" i jeśli któregoś z restauracyjnych bywalców nie znaleziono u "Pollera", czy u "Wenzla", to wiedziano, że na pewno będzie w "przystani nocnego Krakowa", czyli u "Hawełki". Utarło się, że panowie po odbyciu przedwielkanocnej kąpieli w łaźni gremialnie chodzili na śledzika do "Hawełki", ba, nawet tradycyjny Lajkonik kończył tam swój pochód "bombą piwa".

Także turyści nabrali do tego lokalu nieco nabożnego stosunku, powiadano bowiem: "Być w Krakowie i nie zaglądnąć do "Hawełki" - to tak jak być w Rzymie i nie widzieć papieża". (...)

Wentzl, Rynek Główny 19

Z końcem XIX w. w kamienicy "Pod Obrazem" przy Rynku Głównym 19 Konrad Wentzl założył restaurację, która w dość zaskakującym tempie stała się jednym z najpopularniejszych lokali Krakowa. Rodzina Wentzlów już od 1749 r. należała do grupy znanych i liczących się w Krakowie kupców. Początkowo Jan Wentzl prowadził dom komisowy, a w latach późniejszych otworzył w budynku "Krzysztoforów" dużą hurtownię towarów żelaznych i korzennych (jakże karkołomny zestaw asortymentów).

Gdy w roku 1826 w wyniku podziału rodzinnego otrzymał kamienicę "Pod Obrazem", przeniósł tam swój żelazno‑korzenny handel. (...) Z czasem Wentzlowie zrezygnowali z towarów żelaznych i handlowali jedynie towarami korzennymi i winem.

Około 1880 r. Konrad Wentzl otworzył przy sklepie "lokalik śniadankowy", który cieszył się tak wielką popularnością, że nieco później jego syn Jan Maciej, rezygnując z handlu, przerobił cały parter na restaurację, która wnet stała się popularnym i lubianym przez krakowian lokalem. Lokal ten funkcjonował pod niewyszukanym szyldem: "U Wentzla", choć często zwano go też "Pod Matką Boską", jako że już od roku 1718 na fasadzie budynku widniało duże malowidło przedstawiające Matkę Boską (stąd też dom ten określano mianem kamienicy "Pod Obrazem"). (...)

W 1937 r. restauracja ta stała się lokalem firmowym Browaru Arcyksiążęcego w Żywcu. (...) Po II wojnie światowej władze miejskie zorganizowały tam punkt zbiorowego żywienia, później restaurację "Centralną", a w latach 1976‑1983 restaurację pierwszej kategorii "U Wentzla" preferującą kuchnię polską, jednak restauracja ta nigdy nie odzyskała swej dawnej świetności.

Później, po kapitalnym remoncie w kamienicy "Pod Obrazem" utworzono ekskluzywny hotel "Wentzl", a na pierwszym piętrze wykwintną restaurację serwującą francuską kuchnię i wielki wybór najprzedniejszych win. A o słynnych niegdyś, wybornych flaczkach nawet tam nie pamiętają. Tylko nie wiedzieć czemu w szyldzie i ulotce reklamowej pojawia się napis: "Wentzl - restauracja od 1792 roku". Informacja ta jest równie prawdziwa jak podana ongiś przez francuską prasę wiadomość, że Hawełka był krakowskim kardynałem.

W roku 2012 restaurację tę zaanektowała znana warszawska restauratorka i telewizyjna celebrytka Magda Gessler, tworząc lokal serwujący włoską kuchnię, co było niejako zaprzeczeniem całej wenclowskiej tradycji, ale aby i wilk był syty, i owca cała, na pierwszym piętrze tego budynku wprowadziła "kuchnię polską".

Restauracja hotelu Pollera, ul. Szpitalna 30

Do najstarszych restauracji Krakowa należy działająca nieprzerwanie od 175 lat przyhotelowa restauracja "Pollera" na ul. Szpitalnej 30. Zanim Kacper Poller otworzył w tym budynku w roku 1834 oberżę, już dziesięć lat wcześniej istniał tam dom zajezdny.

Kacper Poller, austriacki żołnierz, osiedlił się w Krakowie przez przypadek. Gdy w 1809 r. jako szyldwach stał na warcie w odwachu na Rynku Głównym, oddziały austriackie na tyle pośpiesznie wycofały się z miasta przed nacierającymi wojskami księcia Józefa Poniatowskiego, że szyldwacha zapomniano zluzować. Gdy wreszcie zniecierpliwiony opuścił swe stanowisko, okazało się, że jego towarzysze broni są już daleko za Krakowem. Gdy po latach Austria ponownie zajęła Kraków, próbowano zarzucić mu dezercję. Wówczas Poller wybronił się tymi słowy: "Gdy ja stałem na warcie, wy uciekaliście (...) więc kto tu w końcu jest dezerterem?".

Początkowo założył w domu "Pod Krzyżem" na ul. Szpitalnej 21 (dziś Muzeum Teatralne) jadłodajnię, którą prowadził do roku 1834, kiedy to wykupił dom zajezdny po przeciwnej strony ulicy (nr 30), gdzie otworzył oberżę "Pod Złotą Kotwicą". (...)

Oberża Pollera miała też swoją osobliwość, a był nią oswojony kruk witający gości krzykliwą, choć mało zrozumiałą gadaniną. O dzielności tego ptaszyska i jego przywiązaniu do Pollera krążyła po Krakowie legenda. Podobno gdy jeden z gości zabrał kruka do Wrocławia, to ptak, idąc "piechotą" (kruk miał podcięte skrzydła), po tygodniu ponownie pojawił się w Krakowie i jedynie złamany pazur świadczył o trudach jego peregrynacji.

Interes Kacpra Pollera prosperował na tyle dobrze, że już w roku 1845 dokupił on sąsiednią kamienicę, by powiększyć hotel, a po jego śmierci syn Adolf dokupił w roku 1861 jeszcze następny dom. Oberża wyposażona była w piękne biedermeierowskie meble i dysponując kilkoma trzypokojowymi apartamentami, tworzyła przytulną atmosferę, bardziej przypominającą porządny dom mieszczański (Burgerhaus) niż typowy hotel. Niektórzy co bardziej zamożni goście rezydowali tam przez cały okres karnawału. (...)

Powracając do historii hotelu "Pod Złotą Kotwicą", wypada dodać, że w latach późniejszych bywał tam częstym i jakże hołubionym gościem, przeżywający wówczas szczyty swej popularności (...) Henryk Sienkiewicz, a także - zapewne ze względu na bliskość Teatru Miejskiego - chętnie zatrzymywała się tam światowej sławy aktorka dramatyczna Helena Modrzejewska.

Po śmierci Adolfa Pollera hotel prowadziła jego żona Wanda, która w roku 1910 znacznie rozbudowała część oficynową, gdzie powstała wielka sala bankietowa. Pani Wanda dożyła szacownego wieku 101 lat (zm. w 1945 r.). (...)

Od roku 1880 restaurację prowadził J. Ząbik, a po 1900 niejaki Mrozowski, do którego później jako wspólnik dołączył zdymisjonowany starosta krakowski doktor Władysław Wnęk, który nalewając piwo w restauracji, stanowczo żądał od klientów, by tytułowali go "panem starostą". (...)

Po II wojnie światowej władza ludowa upaństwowiła zarówno restaurację, jak i hotel, przy okazji dewastując całe stylowe, biedermeierowskie wnętrze, ponieważ zarówno łóżka, jak i ozdobne żyrandole oraz weneckie lustra po prostu wyrzucono przez okna na bruk, by zdecydowanie odciąć się od "burżujskich tradycji". W pokojach "unowocześnionego" hotelu wstawiono modne wówczas wersalki i prymitywne meble pilśniowe i gdy po zmianach ustrojowych rodzina Pollerów odzyskała swój hotel, wielce musiała się natrudzić i wykosztować, by przywrócić - choćby częściowo - dawny styl wystroju. A popularna restauracja...? No cóż, na tak postawione pytanie Szwejk pewnie by odpowiedział: "To se uż ne vrati, pane Havranek!". (...)

Pod Różą, ul Floriańska 15

Najstarsza nadal czynna restauracja krakowska mieści się w hotelu "Pod Różą" przy ul. Floriańskiej 15 i jest o przeszło 30 lat starsza od opisywanej wcześniej restauracji "Pollera". Wejście do hotelu zdobi wykonany w dobie renesansu wspaniały portal, na którego fryzie umieszczona jest łacińska sentencja, w tłumaczeniu na język polski brzmiąca: "Niech tak długo stoi ten dom, dopóki żółw nie obejdzie kuli ziemskiej, a mrówka nie wypije morza".

Około 1800 r. kamienicę tę nabył Jan Apolinary Szydłowski i założył tam oberżę, czyli dom zajezdny, w którym podróżni mogli się posilić, zatrzymać na odpoczynek lub nocleg. Oberża ta rychło musiała uzyskać dobrą opinię, bowiem już w roku 1805 zatrzymali się tam car Aleksander I Romanow i jego brat, wielki książę Konstanty. Skąd w Krakowie 10 stycznia owego roku wziął się rosyjski car, skoro żadne kroniki nie wspominają o takiej wizycie? Rzeczywiście, nie była to "wizyta", a jedynie przypadkowy postój współudziałowca koalicji antynapoleońskiej, który po upadku Wiednia i klęsce Austrii pod Austerlitz po cichu czmychał do Moskwy. Właściciel oberży Szydłowski postanowił tę niespodziewaną obecność cara wykorzystać - jak byśmy to dzisiaj rzekli - w celu marketingowym i swej oberży nadał szumną nazwę: "hotel de Russie".

Była to pierwsza w Krakowie oberża, którą z francuska nazwano hotelem i jeszcze sporo wody w Wiśle upłynęło, nim pozostałe zajazdy i oberże przyjęły taką nazwę.(...)

W roku 1853 małżonkowie de Paolis przenieśli do hotelu "Rosyjskiego" swą znakomitą traktiernię z hotelu "Pod Białą Różą" usytuowanego na ul. Stradom 13 (w latach  1848‑1850 czterokrotnie zatrzymywał się tam francuski powieściopisarz Honoriusz Balzak). Nieznanym dzisiaj wyrazem "traktiernia" określano wówczas przyhotelowe jadłodajnie, bowiem wyraz "restauracja" jako określenie lokalu gastronomicznego zaczął funkcjonować znacznie później. Po małżonkach de Paolis jadłodajnię w hotelu "Rosyjskim" przejął przybyły z Warszawy znakomity traktiernik, niejaki Heurtreux.

Po upadku powstania styczniowego, gdy w Krakowie zaczęło się chronić coraz więcej uciekinierów z zaboru rosyjskiego, rosyjska nazwa hotelu stała się na tyle passé, że ówczesny właściciel Hilary Meciszewski (publicysta i historyk Wolnego Miasta Krakowa) postanowił zmienić nazwę hotelu na bardziej neutralną. Nie trzeba było daleko szukać, bowiem funkcjonująca w hotelu traktiernia "Pod Białą Różą" miała na tyle dobrą sławę, że wystarczyło ją wykorzystać. Z czasem utarła się nieco już uproszczona nazwa - hotel "Pod Różą". (...)

Tylko tabliczka z dawnym godłem (de Russie) zachowała się przy bramie ze zwykłym krakowskim konserwatyzmem do lat osiemdziesiątych. W tym okresie właścicielem restauracji był kulinarny opiekun artystycznej cyganerii, popularnie zwany "Turlą", czyli Ferdynand Turliński, który później założył naprzeciw Teatru Słowackiego słynną kawiarnię "Paon", mekkę literatów, z Przybyszewskim, Tetmajerem i Wyspiańskim na czele. (...)

Wysoka ocena kuchni tej restauracji przetrwała aż do wybuchu II wojny światowej, choć lokal ten nigdy nie był "oazą nocnego Krakowa" ani punktem zbornym dla amatorów popołudniowo‑wieczornej rajzy po ulubionych, popularnych lokalach, takich jak "Poller", "Wentzl" i "Hawełka". Po II wojnie światowej, w trakcie remontu fasady hotelu, Polskie Towarzystwo Współpracy z Francją wmontowało w ścianę budynku tabliczkę z rytym napisem: "Tu mieszkał Balzac 4-5 maja 1850". I pomimo że już ponad 20 lat temu znany badacz cracovianów Michał Rożek jednoznacznie ustalił, wyjaśnił i opublikował, że Balzac nigdy nie mieszkał przy ul. Floriańskiej, owa tabliczka nadal wprowadza w błąd turystów. (...)

Powracając do historii hotelu "Pod Różą", warto wspomnieć, że w jego podziemiach prowadził przez jakiś czas piwnicę artystyczną popularny piosenkarz i kompozytor Marek Grechuta. Hotel ten już dużo wcześniej miał sporadyczny kontakt ze sztuką kabaretową, bowiem gdy w roku 1908 zespół kabaretu "Zielony Balonik" pokłócił się z właścicielem "Jamy Michalika", premiera Trzeciej szopki miała miejsce "Pod Różą".

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia restauracja hotelu została znacznie powiększona. Zdobiony renesansowymi portalami podwórzec, na który kiedyś przez bramę wjazdową od strony ul. św. Tomasza zajeżdżały powozy gości, został nakryty szklanym dachem i urządzono tam dwie oryginalne restauracje: włoską i kontynentalną. Także i dziś można by tam urządzić "bal nad bale", byle tylko tak jak dawniej chcieli dopisywać stali goście.

Fragment książki Zbigniewa Leśnickiego "Kraków. Historie, anegdoty i plotki". Wydawnictwo WAM.

Śródtytuły i skróty oznaczone (...) pochodzą od redakcji.

 

Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy