Reklama

Zza kulis: Katarzyna Herman

Kiedy reżyser Kuba Kowalski zadzwonił do mnie z propozycją zagrania w "Szkarłatnym płatku i białym", pomyślałam: no trudno, bo zaoferował mi rolę steranej życiem prostytutki.

Ale ciekawość zwyciężyła. Pamiętałam Kubę jako onieśmielonego licealistę z Teatru Powszechnego - grałam tam z jego tatą Władysławem Kowalskim - i ten młokos miał wtedy zaskakująco trafne uwagi. Byłam ciekawa zarówno tego, co z niego wyrosło, jak i adaptacji, którą z Julią Holewińską zrobili z opasłego tomu powieści Michela Fabera. Już od pierwszej próby spodobał mi się klimat, niczym z "Pachnidła" Süskinda. Główny bohater jest perfumiarzem, który odwiedza domy publiczne. Te zapachy, pożądanie... do tego muzyka na żywo. Tekst jest o przemianach społecznych, rodzeniu się feminizmu, ale dla mnie to przede wszystkim rzecz o zmysłach i tym, jak jesteśmy mimo swoich "gorsetów" od nich zależni, jaką mają nad nami władzę. Marzyłam, że nad widzami będą rozpylane zapachy, ale zamiast tego jest... woda. Dużo wody, to podstawa scenografii. Aktorzy w niej brodzą, siedzą, czasem nurkują. Nauczona doświadczeniem - w "Uroczystości" Grzegorza Jarzyny miałam zastępstwo za Danutę Stenkę, która wchodzi w ubraniu do wanny, a potem przez drugą część spektaklu siedzi mokra przy stole - wiedziałam, że wody będę unikać. I moja bohaterka tylko raz moczy buciki. Lubię bardzo tę moją Caroline, bo mimo swojego nieudanego życia nie jest zgorzkniała. Jest jak dziecko - potrafi cieszyć się chwilą, drobiazgiem. Żyje tu i teraz. To jej mądrość, a ja uczę się tego od niej.

Reklama

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy