Reklama

Sami ze sobą

Czym jest dla nich samotność i dlaczego czasem w nią uciekają, mówią kolarka górska Maja Włoszczowska, wokalista, muzyk Sebastian Karpiel-Bułecka i dziennikarka Odeta Moro.

Lubię samotność, ale kontrolowaną

Maja Włoszczowska - kolarka górska, dwukrotna wicemistrzyni olimpijska, złota medalistka mistrzostw świata w wyścigu elity MTB oraz w maratonie MTB, wielokrotna mistrzyni Europy i Polski w cross-country. Absolwentka matematyki finansowej na Politechnice Wrocławskiej. Ma 33 lata.

PANI: W najważniejszych momentach człowiek jest sam: narodziny, śmierć...

Maja Włoszczowska: - To nie jest takie zero-jedynkowe. Wiele zależy od tego, jak sobie wszystko poukładamy i jak dobierzemy ludzi. Mam na myśli osoby, z którymi chcemy żyć lub współpracować, ale też to, jak o nich zadbamy. Czy w efekcie będą chcieli z nami dzielić i trudne, i dobre momenty? Miałam w swojej karierze chwile, kiedy byłam zupełnie sama. Z taką świadomością jest ciężko, to była lekcja życia i akceptacji siebie.

Reklama

Ostatnio jednak udało mi się stworzyć zespół - mówię teraz o sporcie - który równie mocno jak ja żyje tym, co robię. Mój mechanik najbardziej na świecie troszczy się o mechanizm roweru, a fizjoterapeutka dba o moją regenerację bardziej niż o swoją. To ci wspaniali ludzie pojechali ze mną do Rio de Janeiro na igrzyska olimpijskie. Każdy odłożył swoje sprawy prywatne na bok i zaangażował się w 110 procentach w nasz projekt. Zwycięstwo - bo za takie uważam zdobycie srebrnego medalu - smakowało mi więc o tyle pięknie, że miałam się z kim nim podzielić. Nie byłam w tym samotna.

W przeciwieństwie do mistrzostw świata w 2010 roku. Atmosfera w drużynie była kiepska, motywowałam się do startu resztkami silnej woli. Owszem, udało mi się stanąć na najwyższym podium, ale co z tego, skoro na mecie nie miałam się z kim cieszyć? Ta pustka była przerażająca.


Pnąc się po drabinie sukcesu, spotykamy coraz więcej osób, które chcą się z nami zaprzyjaźnić. Kiedy schodzimy, robi się pusto?

- Jeśli mówimy o bliskich, to oni są przy mnie od wielu lat, na dobre i na złe: mama, brat, tata (choć mieszka daleko), partner mojej mamy i mój narzeczony. Wspierają mnie też współpracownicy, którzy stali się drugą rodziną, a także wiele innych osób. Ale gdyby spojrzeć szerzej, to niestety zdarza się, że choćby chwilowe potknięcie oznacza mniej ludzi wokół nas.

Żeby było jasne: nie roszczę sobie praw do tego, aby wspierał mnie cały świat. Natomiast nie tracę energii na użalanie się czy buntowanie przeciwko temu zjawisku. Wiem, że trudne sytuacje pozwalają zweryfikować ludzi, którymi się otaczamy. Kto w nas wierzy, ten będzie chciał jeszcze kiedyś pomóc, a kto odchodzi, ten pragnął zyskać coś dla siebie wraz z naszym sukcesem.

Co uświadamia i czego uczy samotność?

- Mnie przede wszystkim uświadomiła jedną pozytywną rzecz: wiem, że muszę liczyć na siebie i ufać swojej intuicji, podejmować nieraz trudne decyzje i w ogóle radzić sobie sama. Mam szerokie grono ludzi do pomocy, ale to chwile, w których bywałam samotna, nauczyły mnie znajdowania wewnętrznej siły. Nauczyłam się też nie mieć zbyt wielkich oczekiwań względem innych.

Jeśli nie liczę na to, że każdy będzie mnie wspierał, to potem nie będę rozczarowana. Mam na myśli także sytuacje w życiu prywatnym. Kobiety często oczekują od swojego mężczyzny, że on zrobi to czy tamto. Kiedy tak się nie dzieje, pojawia się frustracja, i to u obu stron. Ja już wiem, że swoje pragnienia warto werbalizować, bo to także zapobiega poczuciu samotności.

Plusy samotności?

- Przyznam, że z natury lubię samotność, ale kontrolowaną. Mieszkam w Jeleniej Górze, w piętrowej willi rodzinnej. Każdy z nas ma oddzielne mieszkanie. Kiedy idę na górę, znajduję się we własnej oazie. A jeśli tylko mam ochotę spotkać się z bratem czy z mamą, to schodzę po schodach. Wkrótce czeka nas wszystkich przeprowadzka, każdy będzie mieszkał gdzie indziej, choć w niedalekiej odległości. Ale to już nie będzie to samo.

Sport zawodowy również uczy życia w samotności, przecież większość czasu spędzamy na wyjazdach, poza domem. Trenuję w grupie innych zawodników, ale ostatnio częściej w pojedynkę. Bardzo lubię momenty, kiedy podczas długiej jazdy na rowerze mam czas na to, aby sobie wszystko w głowie poukładać. To pomaga mi poradzić sobie z różnymi emocjami, zwłaszcza tymi negatywnymi. Jak się zdenerwuję lub pokłócę z kimś, szybko wsiadam na rower i po dwóch godzinach wszystko mija. Nazywam to rozjeżdżaniem problemów. Polecam każdemu.

Choć zdarzają mi się również tak ostre treningi, że nie ma nawet czasu na myślenie. Trenowanie czy wyjazdy oznaczają funkcjonowanie w małym gronie, duży spokój. A potem nagle, kiedy startuję w zawodach, w których zdarza się wygrana, wokół mnie nastaje harmider, hałas, tłok. To bardzo ekscytujące i niezmiernie miłe, ale przyznam, że czasem ciężkie.

Ogromnie szanuję i doceniam każdego kibica, jednak zwykle nie jestem w stanie ustać na nogach po takim wysiłku. I wtedy mam ochotę uciec, schować się gdzieś do swojej samotni, pobyć w ciszy. To wynik wyczerpania fizycznego. Bo generalnie ja nie uciekam od ludzi.

Jakie błędy popełnia człowiek samotny?

- Wraz z pytaniem: "Gdzie są ci, którzy powinni być przy mnie?", najczęściej pojawia się frustracja. Kiedy nie jesteśmy zbyt silni psychicznie, narażanie się na samotność niesie dodatkowe problemy. Ale nawet ja, choć mam w sobie hart ducha, przeżywałam słabsze momenty. Na przykład gdy musiałam zorganizować samodzielnie wyjazd na zgrupowanie, aby zminimalizować wydatki.

Raz wylądowałam w ten sposób w Hiszpanii, w przyjemnym apartamencie z widokiem na morze, który powinien mnie cieszyć. Ale nie cieszył. Miałam problemy zdrowotne, nie byłam w stanie zrobić sama zakupów, nie mówiąc już o treningu. Wtedy trudno było znaleźć radość życia. Udało mi się namówić mamę, aby przyleciała do mnie na weekend, a potem ktoś bliski też jeszcze mnie wsparł. To było dla mnie bardzo ważne, a widok za oknem wreszcie zaczął cieszyć.

Potrzebuję takich momentów

Sebastian Karpiel-Bułecka - wokalista, muzyk, skrzypek (z wykształcenia architekt). Lider i twórca zespołu Zakopower, z którym wydał m.in. albumy: "Na siedem" (uzyskał status Złotej Płyty) i "Boso" (potrójna Platynowa Płyta). Najnowszy to "Zakopower i Atom String Quartet". Związany z Pauliną Krupińską, ojciec dwójki dzieci. Ma 41 lat.  


PANI: W najważniejszych momentach człowiek jest sam: narodziny, śmierć...

Sebastian Karpiel-Bułecka: - ...choroba. Masz wielkie szczęście, jeśli obok znajduje się ktoś, kto może potrzymać cię za rękę. Ale tak naprawdę jesteś z tym sam. Bo tak to Pan Bóg wymyślił, że nikt za nas nie pochoruje, nie umrze.

Pnąc się po drabinie sukcesu, spotykamy coraz więcej osób, które chcą się z nami zaprzyjaźnić. Kiedy schodzimy, robi się pusto?

- Owszem, zdarza się, ale nie mnie. Nie naciąłem się nigdy w ten sposób. Pomaga mi intuicja, potrafię w porę wyczuć czyjeś zamiary. Kiedy jeszcze nie miałem rodziny, często zdarzały się takie sytuacje, że wychodziłem na scenę, grałem koncert dla tysięcy osób, przez godzinę rozdawałem autografy, a potem wracałem do pustego mieszkania. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Byłem na dnie emocjonalnym. Huśtawka nastrojów. Na scenie - emocje pod sufit, i nagle kompletny zjazd.

W takich chwilach samotność była jeszcze bardziej dotkliwa, co skłoniło mnie do poważnych życiowych przemyśleń.

Co uświadamia i czego uczy samotność?

- Tego, że w życiu najważniejsza jest baza, fundament w postaci rodziny. Żeby mieć do kogo wracać, nie tylko po koncertach. Nawet jeśli przeminie kariera, to zostanie z nami to, co ma największą wartość. Czyli miłość, bliscy. Podwalina wszystkiego. Wtedy łatwiej pożegnać się z blaskiem reflektorów, zejść ze sceny. Nieodżałowany pan Zbyszek Wodecki mawiał, że popularność jest jak narkotyk, a ja się z tym zgadzam. Bo kiedy tylko jej zabraknie, to zaczynamy nerwowo szukać. A rodzina to idealne remedium nawet na taki narkotyk.

Zdecydowanie można wyciągnąć pozytywne strony z samotności. Trzeba być w życiu przygotowanym na nią, bo może być różnie. A jeśli wytrzymamy w tym stanie, to potem łatwiej nam będzie z kimś się związać. Obserwuję, że dzisiaj ludzie nie dają sobie szansy na pobycie samemu, tak bardzo się tego obawiają. Za wszelką cenę wchodzą w różne relacje. W rezultacie trudniej im poznać siebie i swoje potrzeby, dotrzeć do emocji. A te przypadkowe, dziwne związki znowu kończą się źle: smutkiem i samotnością...

Uważam, że jeśli nie potrafisz być ze sobą przez jakiś czas (nie mówię, że przez całe życie!), to nie potrafisz też być z kimś. Nie jesteś do końca dojrzały. Dlatego warto spróbować przejść przez tę swoją samotność, aby się dowiedzieć: czego ja w życiu oczekuję? Czego mi trzeba? Jak sobie wyobrażam osobę, z którą chcę być? Oczywiście ta lekcja cierpliwości wiąże się z cierpieniem, bo samotność nie jest prosta. Ale z takiej sytuacji wyjdziemy tylko silniejsi, o czym opowiadam też z własnego doświadczenia.

Plusy samotności?

Ta chwilowa jest niezbędna dla higieny życia, związku. Szukam i potrzebuję takich momentów, dzięki nim - jak sądzę - jestem lepszym ojcem dla dwójki moich dzieci i lepszym partnerem. Być może wpływ na to ma także moje pochodzenie.

Krajobraz zdecydowanie kształtuje charakter, psychikę. Kiedy wracam w rodzinne strony, w Tatry, chętnie uciekam na trochę w moją samotność. Lubię przejść się po górach własnymi szlakami. To jest wpisane w moją naturę. Niektórzy to rozumieją, dla innych jestem dziwny. Słyszałem już, że nazywają mnie outsiderem. Lubię siedzieć w domu. Jak mam iść na imprezę i pozować na tzw. ściance, to strasznie się męczę.

Znam artystów, którzy aby cokolwiek stworzyć, muszą cierpieć w samotności. Dla mnie to masochizm. Mnie to wręcz przeszkadza. Lubię tworzyć, działać, grać najbardziej wtedy, kiedy mam wszystko w życiu poukładane. I gdy nie jestem w nim sam.

Jakie błędy popełnia człowiek samotny?

- Samotność bywa wygodna. Jak jesteś młody, masz dobrą pracę i zdrowie, to nie czujesz, żeby czegoś brakowało. Ale to się zmienia z biegiem lat. Dojrzewasz i zaczyna ci doskwierać brak bliskiej osoby. Jasne, że są tacy, którzy całe życie spędzają w samotności, ale wątpię, aby byli prawdziwie szczęśliwi. Chodzi więc o to, żeby nie przespać odpowiedniego momentu na związanie się z kimś. Ale ludziom nie chce się zakasać rękawów, żeby wziąć się do roboty. Mam na myśli pracę nad sobą. Szczególnie artyści mają skomplikowane osobowości, to egocentrycy. Musimy sporo pracować nad tym, aby stworzyć udany związek. Nie jesteśmy łatwi. Niechętnie chodzimy na kompromis, nie lubimy przyznawać się do błędów. Nigdy do końca nie pozbędziemy się trudnych cech, więc trzeba jeszcze trafić na odpowiednią osobę, która to zrozumie.

Znam ludzi, nie tylko artystów, którzy preferują samotniczy tryb życia, ale jestem pewny, że za jakiś czas, jeśli się w porę nie opamiętają, będą tego żałować. A jeżeli nie przepracują tego tematu, nie spróbują się zmienić, to mogą obudzić się z ręką w nocniku. W pamięci mam wciąż film "Wszystko może się przytrafić" (dokument inscenizowany z 1995 roku, reż. Marcel Łoziński - red.), w którym mały chłopiec chodzi po parku. Zagaduje głównie starszych ludzi, a oni otwierają się w rozmowie z dzieckiem.

Największą ich troską okazuje się brak bliskiej osoby. Jedni się smucą, bo ktoś im już umarł, a inni - bo nie pracowali nad związkiem i pozwolili, żeby ta osoba odeszła. Wymowne jest słyszeć takie słowa od tych, którzy przeżyli niemal całe życie. Kto, jak nie oni, wie najlepiej, co najważniejsze? Wniosek z tego płynie więc jasny, klarowny: nie pozwólmy sobie na samotność

Każdemu polecam ją na chwilę

Odeta Moro - dziennikarka radiowa (gospodyni programu "Morowy weekend" w Radiu Złote Przeboje) i telewizyjna, pracowała m.in. w Viva Polska, TV4 (prowadziła talk-show "Ja tylko pytam") i w TVP. Założycielka fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo. Wiosną wzięła udział w reality show "Agent. Gwiazdy" (TVN). Ma 39 lat.


PANI: W najważniejszych momentach człowiek jest sam: narodziny, śmierć...

Odeta Moro: - Zgadzam się z tym stwierdzeniem. To dojrzałość uczy nas bycia samemu. Im więcej mamy lat, tym lepiej nam to wychodzi. Na końcu i tak jesteśmy przecież sami. Każdemu polecam jednak samotność na chwilę. Ja spędzam codziennie dużo czasu z dźwiękami; prowadzę audycję radiową, przeprowadzam wywiady, pojawiam się w telewizji. Gdy wracam do domu, potrzebuję ciszy, co oznacza też bycie samą. Ale już nie samotną. Ciężko mi zdefiniować samotność w sytuacji, kiedy mam córkę, 14-letnią już Sonię. Jak jesteś rodzicem, to nigdy nie będziesz samotny.

Bez mężczyzny da się przecież funkcjonować. Dawniej faceci byli na wojnie, a dziś mogą być wszędzie, zajęci goleniem klaty i występami na siłowni (uśmiech). My, kobiety, jesteśmy silne i poradzimy sobie. Kiedy byłam mężatką, wiele spraw domowych spoczywało głównie na mnie. Pamiętam, jak kalkulowałam, czy powinnam odejść. Miałam świadomość, że i tak większość rzeczy robię sama. Czego się więc bać, skoro jestem samodzielna. Teraz, w wieku 39 lat, jestem najbardziej świadoma swoich potrzeb, głodna życia.

Pnąc się po drabinie sukcesu, spotykamy coraz więcej osób, które chcą się z nami zaprzyjaźnić. Kiedy schodzimy, robi się pusto?

- Elvis Presley był samotny, podobnie jak Marilyn Monroe i Amy Winehouse. Nie będę wielkim człowiekiem, ale wiem, że osoby popularne przyciągają tych, którzy chcą uszczknąć trochę ich sukcesu i wziąć ze sobą. Zawsze pojawia się wtedy pytanie, na ile ta znajomość jest szczera. Czy chodzi o mnie, czy o mój sukces? Wcześniej wydawało mi się, że każdy ma dobre intencje, byłam ufna i naiwna. Ale odrobiłam lekcję, już bardziej uważam. Obserwuję środowisko show-biznesu i widzę, jak sukces jednych przyciąga tych, którzy chcą się ogrzać w blasku fleszy.

Kiedy straciłam pracę w telewizji, wszyscy byli pierwsi do krytyki. Każdy wiedział najlepiej, dlaczego tak się stało. Podobnie z moim rozwodem. Każdy wiedział lepiej ode mnie, z jakiego powodu to się wydarzyło. Jednocześnie te sytuacje, w których powinęła mi się noga, pokazały mi dobitnie, jak ważne są prawdziwe relacje. "A ja jestem, proszę pana, na zakręcie...", napisała moja ulubiona poetka i tekściarka Agnieszka Osiecka. Słucham namiętnie jej piosenek w wykonaniu różnych artystek. Tam w każdym wersie mogę znaleźć odpowiedź na to, że nie jestem sama z moim problemem. Wszystko nadal aktualne!

Co uświadamia i czego uczy samotność?

- Przekonałam się, że owszem, jestem istotą stadną, ale nic na siłę. Mam kilka sprawdzonych przyjaciółek, które wiedzą o mnie wszystko. To one są moim plastrem na rany. I oczywiście Sonia, do której mogę się przytulić. A po damskim wieczorze pełnym opowieści, wina i śpiewu jutro staje się piękniejsze. Nie pozwalam sobie na dłuższe zamartwianie się.

Jestem z natury harcerką. Jak byłam dzieckiem, tata kupił mi nóż, tzw. finkę, i powiedział, że jeśli chcę coś mieć, to muszę sama sobie wystrugać. Ustawił mnie na życie tymi słowami. Zrozumiałam, że jeśli sama czegoś nie wykonam, to się nie wydarzy... Pamiętam, że tata miał do mnie duże pretensje, gdy dowiedział się o rozwodzie. "Dziewczyno, jak ty sobie poradzisz, sama?!", tak brzmiało jego główne pytanie. Zamknęłam mu usta jednym zdaniem: "Tato, ale ty mnie tego nauczyłeś".

Widzę, jak często kobiety biorą na siebie zbyt wielką odpowiedzialność. Prowadzenie domu, dbanie o rodzinę, praca zawodowa itd. Ja też bywam zmęczona. Nie jestem ze stali. I to też nazywam pewnego rodzaju samotnością, bo nagle okazuje się, że zostałam sama z cieknącym kranem, zakupami, rachunkami, lekcjami córki do odrobienia.

Plusy samotności?

- Nauczyłam się rozmawiać sama ze sobą: szczerze, prawdziwie, konkretnie. Lubię podejmować decyzje szybko i samodzielnie, ale wolę je skonsultować. Zdarzają się momenty, kiedy nie mogę albo nie mam z kim tego zrobić. Wtedy też czuję się samotna.

Osobiście nie lubię stwierdzenia "nie wiem". U mnie jest albo "tak", albo "nie". A jednak przychodzą chwile, gdy chciałabym być małą dziewczynką. Cały czas jestem na froncie, więc w domu czasami potrzebuję, aby ktoś pogłaskał mnie po głowie czy przyniósł mi kubek herbaty. Bo ja chcę i lubię być silna, choć nie przez 365 dni w roku. I kiedy zdarzy mi się taki słabszy dzień, czuję, jak boli mnie dusza. To też pewnego rodzaju samotność, z której jednak potrafię się dość szybko pozbierać.

Jakie błędy popełnia człowiek samotny?

- Często jesteśmy wtedy zdesperowani, zwłaszcza kobiety. Mężczyźni być może lepiej znoszą samotność. Myślę, że ta dotyka głównie nas, więc często zachowujemy się desperacko. Jeden z największych błędów w takiej sytuacji to wiązanie się z żonatymi mężczyznami. Nigdy nie potrafiłabym być czyjąś kochanką, numerem dwa. A wiele kobiet godzi się na taki układ, aby nie odczuwać samotności. Te związki są skazane na katastrofę, bo polegają na wielkim kłamstwie. Nie jestem desperatką.

Jesienią ubiegłego roku przeprowadziłam ze sobą poważną rozmowę, wymyślając życie bez mężczyzny. Od tej pory jestem sama, ale nie samotna - postanowiłam. I właśnie wtedy pojechałam nad morze, gdzie spotkałam Konrada. Znaliśmy się wcześniej, traktowałam go jak kumpla. A tu nagle zaiskrzyło. Zawsze chciałam mieć chłopaka. I wreszcie mam. Najlepsze, że to się wydarzyło samo.

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

PANI 7/2017



Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy