Reklama

Czuję się inna

​Jej poprzednia płyta była eksperymentem, flirtem z nowoczesnym brzemieniem. Krążkiem "Secret Symphony" Katie Melua wraca do korzeni. I wychodzi jej to na dobre.

Przyjechała do Polski razem z narzeczonym, znanym motocyklistą rajdowym Jamesem Toselandem. To on witał każdego dziennikarza, który chciał porozmawiać z Katie Meluą. Para zaręczyła się w styczniu, a na palcu piosenkarki błyszczy brylantowy pierścionek.

Wyglądasz na szczęśliwą.

- Tak, bo James to najwspanialsza osoba na świecie. Choć to sportowiec, połączyła nas miłość do muzyki. Mało kto o tym wie, ale on jest utalentowanym pianistą. Gdy jesteśmy sami, siada przy fortepianie i gra, a ja śpiewam. Kilkakrotnie namawiano nas nawet na publiczny występ, ale nigdy się na to nie zgodzimy. To byłoby zbyt oczywiste i wyglądałoby na zabieg marketingowy.

Reklama

Panuje stereotyp, że artyście łatwiej tworzyć, gdy cierpi...

- To prawda. Opisując szczęście, łatwo popaść w banał. Jednak gdyby wszystkie piosenki były podszyte bólem, muzyka byłaby nie do zniesienia.

Planowałaś nagranie płyty z orkiestrą, która miała zawierać same covery. Nie udało się.

- Chciałam skupić się na śpiewaniu. Nie wymyślać, tylko interpretować. Ale w czasie pracy nad albumem w mojej głowie pojawiały się słowa, które zaczęły powoli układać się w teksty. Czułam potrzebę opowiedzenia o tym, że jestem zakochana, zapomniałam o wszystkich problemach, a w przyszłość patrzę z optymizmem. I w ten sposób na "Secret Symphony" znalazło się kilka utworów mojego autorstwa.

Łatwiej jest śpiewać własne teksty?

- Nie, bo każda piosenka, którą wykonujesz, jest twoja. Zżywasz się z nią, stajesz jej częścią. Często się zdarza, że podoba mi się jakiś utwór, staram się go zaśpiewać, ale mi nie wychodzi. Okazuje się, że piosenka nie pasuje do mnie, a ja do niej.

Twój poprzedni krążek "The House" był eksperymentalny. Teraz wracasz do tradycyjnego brzmienia, odrzucasz panujące obecnie w muzyce trendy. Nie masz czasem poczucia, że urodziłaś się za późno?

- Cieszę się, że urodziłam się właśnie teraz. Dzięki temu mogę czuć się oryginalna, inna. Zawsze lubiłam odrębność. Ale z drugiej strony, gdybym urodziła się w latach 60., mogłabym zobaczyć pierwsze występy takich artystów jak Joni Mitchell lub Beatlesi. Zawsze o tym marzyłam. Ale to nie jest tak, że nie słucham współczesnej muzyki. Często włączam radio. Podoba mi się to, co robią Lana Del Rey czy Adele.



A jest ktoś, z kim chciałabyś zagrać?

- Marzę o duecie z Leonardem Cohenem. Gdy usłyszałam utwór "In My Secret Life", zakochałam się w nim. To bardzo osobista piosenka i miałam wrażenie, jakbym to ja ją napisała. Cohen po kilku latach przerwy wrócił na scenę, więc kto wie, może się uda.

Niebawem ruszasz w trasę, w listopadzie będziesz w Polsce. Poprzednią musiałaś odwołać z powodu przepracowania, trafiłaś do szpitala.

- Teraz staram się znaleźć złoty środek, poświęcać więcej czasu na życie prywatne. Zaczynam rozumieć, co znaczy słowo "relaks", które wcześniej było mi obce. Mój idealny dzień wygląda następująco: wstaję późno, dzwonię do mojej najlepszej przyjaciółki Polly i razem piszemy teksty piosenek, potem pracuję w ogrodzie, spaceruję po londyńskich parkach, odwiedzam mamę, tatę i brata, a wieczór spędzam z narzeczonym. Ale na takie lenistwo będę mogła sobie pozwolić dopiero za kilka miesięcy.

Rozmawiała Iga Nyc

-----

Katie Melua - ma 27 lat, urodziła się w Gruzji. W wieku 8 lat przeniosła się do Belfastu, a następnie do Londynu. Nagrała pięć płyt, pierwszą - "Call Of The Search" - w 2003 r. Album w samej Wielkiej Brytanii sprzedał się w 1,8 mln egzemplarzy. Piosenkarka trafiła do Księgi rekordów Guinnessa za zagranie "najgłębszego" koncertu podwodnego - 303 m pod powierzchnią.


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: muzyka | nowa płyta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy