Reklama

Galeria typów urlopowych

Utracjusz Straganowy

Kolorowe jarmarki, blaszane zegarki, podrabiane bransolety i morze tandety. Gustowne otwieracze do piwa z głową rybaka, popielniczki z bursztynów i – hit hitów – tabliczki imienne z tekstami „tu rządzi Stefan” (6 zł sztuka). Dla Utracjusza (to może być i kobieta, i mężczyzna) każdy następny kram to obietnica triumfalnych zdobyczy. Ekstaza i spełnienie przy klapkach z plastiku, które udają markowe crocsy. To Utracjusze napędzają kurortową koniunkturę i są głównymi użytkownikami bankomatów przy promenadzie (jeszcze tylko stówkę wyciągnę..., jeszcze stówkę). W skali mikro Utracjusz nie jest groźny dla społeczeństwa. Za to w skali makro, owszem. Bo choć handel durnostojkami zmniejsza bezrobocie, to powiększa obszar bezguścia. Znakomita większość straganowego asortymentu raczej nie przejdzie do historii designu. Nie ma co jej kolekcjonować.

Reklama

PS. W jednym z tysięcy nadbałtyckich kramików z pamiątkami zapytałam kiedyś: „Ale to wszystko z Chin? – Nie wszystko – odpowiedziała pani kupcowa. Czym wznieciła iskierkę nadziei: może tę konstrukcję z muszelek wykonał jakiś lokalny artysta-samouk-talent? – Nie wszystko jest z Chin, droga pani. Część mam z Hongkongu” – dokończyła jejmość. Przywieźć pamiątkę z dalekiej Azji, nie ruszając się z kraju – jest w tym jakaś fantazja. Tylko czy o to chodzi?

Kaowiec

Ulubiony tekst: „A teraz zagramy w siatkóweczkę”. Młodszemu pokoleniu wyjaśniamy, że kaowiec to skrót od KO, czyli kulturalno-oświatowy. W czasach PRL-u był osobą niezbędną w każdym ośrodku wypoczynkowym. Odpowiedzialny za wieczorki zapoznawcze, gry zespołowe i zabawy świetlicowe. Dziś prawdziwych kaowców już nie ma, zdarzają się jedynie tak zwani animatorzy. Niestety, czasem samozwańczy.

Wyruszacie cała paczką nad morze i nagle okazuje się, że ten (normalny w ciągu roku) Damian nosi w plecaku buławę KO. Proponuje scrabble, gdy wszyscy marzą o drinku. Gna na wycieczkę o szóstej rano, chociaż niektórzy trzy kwadranse wcześniej poszli spać. Zarządza gimnastykę, ciągnie na karaoke, a na wtorek zaplanował marsz leśną ścieżką dydaktyczną.

Instrukcja obsługi Kaowca? Lekceważyć. Zastrajkować. Dla spokoju ulec raz (nie więcej!). Ostatecznie kontratakować. Zamiast rajdu rowerowego – relaks na rowerach wodnych. Zamiast gry w bierki – rozbierany poker. Chciał, niech ma! Filmografia: Rejs i „głupi kaowiec” Tyma, oczywiście. Ale też serial "Usta usta", gdzie w jednym z odcinków Krzysztof (Marcin Perchuć) ustawia wszystkim zajęcia na – z założenia relaksującym – wyjeździe, co doprowadza do kłótni i wywołuje tak zwany kwas. A kwasów na wakacjach unikamy. Taka jest zasada.

Całodobowy Monopolowy

Czyli urlopowicz, który uległ czarowi oferty all inclusive, a zwłaszcza punktu mówiącego o darmowych drinkach serwowanych – jak mówią Francuzi – a volonté. Czyli po naszemu – do oporu. Rzecz sama w sobie miła. Problem jednak w tym, że Monopolista oporów nie ma. Szampan do śniadania, aperitif przed obiadem, digestif po obiedzie, piwo na podwieczorek, drink przed kolacją, wino do kolacji, whisky na dobranoc. Bo przecież zapłacone!

Całodobowy nie jest szkodliwy dla otoczenia (wolnoć Tomku w swoim bungalowie), dopóki nie wchodzi z nim w interakcje. Gorzej, gdy domaga się od nas: wysłuchiwania zwierzeń (pół biedy), wspólnej zabawy (ćwierć biedy) czy ma ochotę na szybki sparing przy basenie (cała bieda). W ostatnim przypadku wzywamy obsługę hotelową, która w kontaktach z Monopolistami ma wprawę. Jako damy i dżentelmeni na drugi dzień przy śniadaniu nie wracamy do sprawy. Za to w duchu liczymy na to, że nieumiarkowany w piciu sąsiad wraca… nie, nie do sprawy, ale do domu. Albo przynajmniej zgubi gdzieś tę swoją allinkluzywną opaskę, która go do drinków upoważnia. Po czym spokojnie serwujemy sobie kir royal czy inne appletini. Jedno. Nas wszak problem nie dotyczy.

Sprawozdawca Plażowy

„No, dojechaliśmy. No, fajnie jest. No, pogoda dobra”. I tak przez pół godziny. A potem to samo następnemu rozmówcy. Da capo al fine. Sprawozdawca Plażowy uznaje za stosowne poinformować wszystkich, których numery ma w swojej komórce, o wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatniej doby. Takie plażowe TVN24: natężenie korków, kondycja polskich dróg, temperatura piwa w beach barze i stan wody na Bugu we Włodawie. Jak każdy rasowy Sprawozdawca, także i ten mówi donośnie, głośno, choć nie zawsze wyraźnie.

W przypadkach ekstremalnych przełącza telefon na „głośnik”, dzięki czemu mamy dostęp do reakcji rozmówcy. Jeśli po drugiej stronie znajduje się potakiwacz („aha, aha, no popatrz”), możemy mieć nadzieję na umiarkowanie bliski koniec rozmowy. Jeśli jednak rozmówca też należy do gatunku SP, nie tracimy czasu na złudzenia, sprawnie zbieramy manatki i szukamy nowego miejsca. Można oczywiście próbować mówić równie głośno i wyczerpująco przez swoją komórkę zgodnie z Mickiewiczowskim „gwałt niech się gwałtem odciska”, ale Sprawozdawca może nie wyczuć tej subtelności. I nasze darmowe minuty pójdą na darmo. Typy pokrewne: audiofil nadmorski, palacz popularny, wulgarysta pospolity, krzykacz rodzinny. Wszyscy emitują w eter coś, na co nie mamy ochoty. I nie widzą problemu. Ich jest ten kawałek plażowej podłogi…

Ibiszmen

To jeszcze nie jest częste zjawisko. To na razie przebłyski. Ale widać, że Krzysztof Ibisz – przypadek Benjamina Buttona po pol(satow)sku – inspiruje panów. I dobrze. Bo do tej pory na naszych plażach najczęściej dominował typ „Indianin w ciąży”, który swój wygląd zawdzięczał niewłaściwym proporcjom w stosowaniu kremów ochronnych (wcale) i piwa (dużo). Wygląd ten często podkreślany był ukrytymi na podołku slipami typu „skąpe”.

Dziś w roli kąpielówek występują kolorowe szorty, a brzuchy są wyraźnie bardziej płaskie. Trudno stwierdzić, czy to zasługa publikacji książek typu Jak wyglądać dobrze po czterdziestce Krzysztofa, czy po prostu tendencja ogólna, ale faktem jest, że panów mamy coraz… ibiszejszych. Oczywiście, jak we wszystkim, wskazany jest umiar. Kaloryfer na brzuchu, zadbane dłonie, dobra fryzura – tak. Nawet krem pod oczy i piling – tak. Ale kiedy on zaczyna mówić częściej o mezoterapii niż meczach, a zamiast boksu woli botoks, zabieramy mu książkę Ibisza i podrzucamy "Trylogię" Sienkiewicza albo coś z Mankella. Minimalna ilość testosteronu musi pozostać na miejscu.

Miss Faktor

8, 12, 25, a najlepiej 50+. Nie mówimy o wieku. Chodzi o wysokość SPF w kosmetykach do opalania. Miss Faktor ma je w małym palcu. I na małym palcu. Bo jej obsesją jest smarowanie całego ciała produktami – jak to się dziś ładnie mówi – dedykowanymi do ochrony przeciwsłonecznej. Krem na „przed”, „w trakcie” i „po”. MF dokładnie wie, że aby kosmetyk zadziałał, trzeba wsmarować 2 mg na każdy centymetr skóry. W praktyce oznacza to po pół łyżeczki do herbaty na każde ramię, a po łyżeczce na nogę.

Ale uwaga! Nie z tej samej tubki! Inny preparat jest do twarzy, inny do delikatnych partii twarzy. Po zejściu z plaży rytuałów ciąg dalszy: mgiełka do włosa, plaster do nosa, masło chłodzące, serum utrwalające (opaleniznę). Uwaga: żebyśmy się dobrze zrozumieli. „Twój STYL” absolutnie do faktorów nie zniechęca. Wszak od lat występujemy w słusznej sprawie ochrony przed UVA i UVB. Zalecamy tylko umiar w stosowaniu kosmetyków i zdrowy rozsądek w zakupach. Bo i w torbie będzie lżej, i może jeszcze trochę czasu na odpoczynek się wygospodaruje. Gdyż jeśli chce się co do joty spełniać zalecenia producentów na ulotkach („nanieść 30 minut przed kąpielą słoneczną, czynność powtórzyć kilka razy dziennie, najlepiej co dwie godziny”), to tych chwil dla siebie nie pozostaje już zbyt wiele.

Indiana Dąs

Znany również jako maruda, zabawopsuj, strzelacz focha lub demotywator. Dla niego szklanka jest zawsze… nie, nie do połowy pusta. Ona jest cała pusta, chociaż obiektywnie to kryształowy kielich napełniony szampanem veuve clicquot i ozdobiony truskawką. Jest piękna pogoda? Co z tego, zaraz pewnie nadejdą chmury. Mamy okazję popływać za pół ceny na bananie za motorówką? Na pewno wszyscy pospadają, pogubią kostiumy, a następnie zostaną zjedzeni przez piranie. Stolik w kawiarni jest zawsze nie ten, sałatka za słona, nowi znajomi – głupi, a wiatr wieje ze złej strony.

Nie będziemy uprawiać taniej psychoanalizy, ale takie pojęcia jak: chęć zwrócenia na siebie uwagi, niedojrzałość emocjonalna, a może nawet jakieś traumy z dzieciństwa nie są bez związku z zachowaniem Dąsa. Cecha występuje z podobną częstotliwością u obu płci, i to niezależnie od wieku. Na takiego osobnika są dwa sposoby: unikać albo zabić – oczywiście śmiechem. Poczucie humoru może obezwładnić ID, chociaż nie na długo. Więc lepiej jednak – unikać. We własnym interesie, którym jest udany urlop. A to wartość z gatunku – bezcenne. Jak w tej reklamie.

Matka Kwoka Plażowa

„Daruś, nie wchodź za głęboko. Maruś, nie pij zimnego. Czaruś, zjedz coś”. MKP na urlopie nie odpoczywa. Ona dogląda, ona się troszczy. I taszczy: plastikowe pojemniczki z truskawkami w cukrze, jaja na twardo, kompot w termosie. I dobrze, bo wszyscy lubimy być dopieszczeni (chociaż nie wszyscy za bardzo). Natomiast dla Kwoki bardzo niedobrze – bo zamiast na wakacjach, jest cały czas jakby w pracy. De facto powinna potem udać się na urlop solo. Kłopot w tym, że na urlopie solo nie ma się o kogo troszczyć. I koło się zamyka.

Niestety albo stety, Matka Kwoka Plażowa to gatunek ginący. Na skutek wieloletniej kampanii, również w prasie kobiecej, pt. „bądź zdrową egoistką, bądź dobra dla siebie” poziom zachowań altruistycznych ogólnie w populacji spada. Zamiast Kwok na plażach coraz częściej spotyka się Matki Zdroworozsądkowe, które uwagę dzielą między podopiecznych i samą siebie. I pięknie. Daruś niech wejdzie głębiej niż po kostki, w końcu jesteśmy nad morzem. Maruś niech się napije zimnego, wszak jest gorąco. Czaruś zaś niech lepiej już nic nie je, bo i tak ma wysokie BMI. A najlepiej wszyscy razem przebiegnijmy się plażą.

Kwoki, Utracjusze, Ibiszmeni i Kaowcy! Wydzielą się endorfiny i powstanie nowy typ ponad podziałami: Szczęśliwy Wakacjusz. Czego i Państwu życzymy.

Joanna Nojszewska

Twój STYL 7/2011

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy