Reklama

Paryski vintage

Wielkie suknie wielkich krawców! Ekstraklasa mody, doktorat ze stylu, maestria wykonania. Na takie kreacje sprzed lat polują dziś światowe gwiazdy.

My dotarliśmy do najsłynniejszego paryskiego kolekcjonera vintage i specjalnie na nasz jubileusz wypuściliśmy na wolność kilka rzadkich okazów. Oto sesja unikat: suknie z najlepszych lat Muglera, Balmaina, Courreges czy Kenzo w ich naturalnym - paryskim - środowisku. Tylko raz, tylko w Twoim STYLU!

W Paryżu nikt nie ma wątpliwości. Cesarzem vintage jest Didier Ludot. Człowiek, który od 35 lat kolekcjonuje i sprzedaje suknie wielkich krawców. W magazynach ma dziś ponad 1500 modeli. Do tego prywatny zbiór strojów istotnych dla historii mody. Do Ludota zagląda Demi Moore, Naomi Campbell, Sharon Stone, Julia Roberts. On sam pisze jeszcze książki, organizuje wystawy. Na rozmowę dla Twojego STYLU umawia się w butiku Palais Royal.

Reklama

Twój Styl: Czym jest dla pana vintage?

Didier Ludot: W winiarstwie to wyjątkowy rocznik wina. Ale dla mnie - to ubranie, które ma wartość jako świadectwo mody. Typowe dla danego okresu, marki i kreatora. Tylko autentyczne, niezmienione przeróbkami, zachowane w doskonałym stanie.

Skąd u pana miłość do starej garderoby?

- Mama, babcie i ciocie były eleganckimi kobietami. Na prowincji ubrania szyło się na miarę, kopiując modele sławnych domów mody. Często towarzyszyłem matce podczas przymiarek, nasiąkłem więc damską modą od... podszewki. Skończyłem architekturę wnętrz, jednak bardziej pasjonowały mnie ubrania. I kiedy w wieku 30 lat zamieszkałem w Paryżu, postanowiłem się nimi zająć. Była połowa lat 70.

Hipiski chciały się przebierać w stroje babci?

- Wtedy "vintage" nazywało się "retro". Ale to właśnie hipiski, znudzone kwiecistymi spódnicami, zaczęły szukać na pchlich targach ciuchów, tzw. fripes. Ja, zamiast bazarowych szmatek, w swoim pierwszym butiku zaoferowałem modele haute couture.

Jak pan je zdobywał?

- Wtedy jeszcze żyło dużo zamożnych kobiet, które zachowały kreacje szyte na zamówienie u wielkich krawców - Diora czy Balmaina. Zamiast trzymać je w szafie, sprzedawały, zarabiając na boku.

Nie wstydziły się?

- Owszem, czasami przysyłały gosposie z walizką ubrań. Ale częściej przychodziły same. Dumne, bo przecież te suknie świadczyły o statusie. Opowiadały anegdoty, wyciągały pamiątkowe zdjęcia. Najpierw krążyła o mnie szeptana informacja, dziś stałem się już instytucją. Jeżdżę do posiadłości prywatnych we Francji, Włoszech i w Szwajcarii. Oto młody człowiek odziedziczył w spadku dom i znalazł kufer z ubraniami babci. Albo elegancka pani chce się pozbyć swoich dawnych, markowych torebek, żeby kupić sobie coś nowego.

- Najbardziej wzruszającym zakupem była wieczorowa suknia Christiana Diora z 1955 roku, którą zdobyłem kilka lat temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, i wyeksponowałem w świątecznej witrynie. Wypatrzyła ją Reese Witherspoon i włożyła na ceremonię rozdania Oscarów. Najbardziej spektakularna była garderoba pewnej damy, złożona z 350 sztuk ubrań w tonacji beżowej! Osoba ta ubierała się tylko w beże i bardzo lubiła Chanel. Podobno jedynie trzy razy skusiła się na inne kolory, potem zresztą stwierdzając, że to największa pomyłka w jej życiu.

Ma pan jakieś ulubione kreacje?

- Nie. Lubię różne style. Obszyta dżetami suknia Poireta z lat szalonych albo mini z pleksi Courreges'a z lat 60. Metalowa tunika Paco Rabanne czy strukturalny kostium Muglera dla superwoman lat 80. Dumny jestem z drapowanych sukien Madame Gres z czterech dekad 1950-80. Poświęciłem im nawet wystawę.

Dorobił się pan już trzech butików...

- Vintage towarzyszy pewien snobizm. Do dobrego tonu należy mieć rzadkie ubranie sprzed lat. Zaczynałem od małego sklepu z unikatowymi modelami haute couture, potem otworzyłem następny z luksusowym pret-a-porter (Gucci, Prada, Hermés, Chanel Gaultier, YSL...) oraz z dodatkami, na końcu trzeci butik poświęcony wyłącznie małej czarnej sukience.

Za pana przykładem poszli inni.

- Mam z nimi niewiele wspólnego. Nie wystarczy powiesić na wieszaku kilku starych, niezbyt czystych ciuchów i użyć szyldu "vintage". Mnie interesują rzeczy wysokiej klasy. Takie jak najlepsze wina.

Prezentuje pan swoje modele w internecie?

- Tylko nie to! Nie znoszę internetu i uważam ten sposób sprzedaży za wulgarny.

Mówi się, że aby uznać ubranie za vintage, musi ono liczyć co najmniej dziesięć lat.

- Ja skupuję również nowe modele żyjących kreatorów, które były prezentowane raz, na pokazie. Jeśli suknia jest ciekawa i nie trafiła do handlu, staje się sztuką unikatową. Ostatnio pozyskałem absolutnie odlotowe kreacje Jean-Paula Gaultiera, Jean-Charles'a Castelbajaca, Martina Margieli, Viktora&Rolfa, Oliviera Theyskensa. Najtrudniej zdobyć ubrania z okresu międzywojennego.

- Topnieją też zapasy z lat 50. i 60. Można tylko pomarzyć o mitycznych modelach - kostium "Bar" Diora, sukienka "Mondrian" YSL. Ale czas płynie i kolekcje z lat 80. i 90. stają się "historyczne". Zaczynamy cenić szerokie ramiona superwoman i minimalizm końca XX wieku.

Dużo ma pan wiernych klientek?

- To głównie fanki vintage z całego świata. Amerykanki lubią ubrania Givenchy i Balenciagi, które odpowiadają stylowi Jackie Kennedy. Japonki i Angielki szukają awangardowych modeli "sixties", Cardina, Courreges'a, Rabanne. Coraz więcej kobiet poluje na stroje ślubne: współczesne panny młode chcą czegoś oryginalnego i niepowtarzalnego, a nie bezy.

Targują się o cenę?

- Zawsze! Trudno sprzedawać dawne ubrania haute couture szyte na miarę dla kogoś innego. Nie dysponuję wyborem rozmiarów, oferuję pojedyncze egzemplarze. Jeśli więc klientka trafi na model, który jej się podoba i pasuje, to jakby wygrać w totolotka. Idę na kompromis i obniżam cenę. Z dodatkami, zwłaszcza torebkami, jest łatwiej.

- Sięgając po vintage, kobiety mogą nabyć niepowtarzalne kreacje sławnych krawców po cenie współczesnych ubrań średniej klasy. Jakość jest tutaj nieporównywalna. Dawne ubrania były uszyte ze szlachetnych materiałów, mają świetne wykończenie, piękne guziki. Nie można tego porównać z dzisiejszą produkcją przemysłową. Miewam kostium Chanel Haute Couture z lat 60. w cenie od dwóch tysięcy euro, co równa się cenie współczesnego gotowego żakietu Chanel. Sukienka z lat 60. kosztuje 500-600 euro, czyli tyle, ile model od współczesnego kreatora.

- Suknia wieczorowa z epoki - 2-5 tysięcy euro, w zależności od modelu. Cena pantofli kształtuje się od 100 do 500 euro, a starą torbę Hermésa sprzedaję za połowę ceny torebki aktualnie będącej w sprzedaży. Twierdzę, że lepiej kupić jedną rzecz vintage - unikatową, doskonałej jakości i ze smaczkiem - aniżeli dwa ciuchy masowej produkcji, które wyjdą z mody za rok. Na przykład kupując prostą sukienkę z lat 60. w stylu Jackie Kennedy, ma się świetną bazę na lata. Wystarczy zmienić akcesoria i już odświeżymy wygląd. Vintage nigdy nie wychodzi z mody!

Rozmawiała Rita Gołębiowska

Zobacz unikatową sesję Twojego STYLU:

Mała czarna efektowna od Azzedine'a Alaia. W młodości kreator pracował dla Diora, Guy Laroche'a i Thierry'ego Muglera. W latach 90. ubierały się u niego gwiazdy: Grace Jones, Tina Turner, Madonna, Naomi Campbell. Po śmierci siostry zniknął ze sceny na ponad 10 lat. Powrócił w wielkim stylu ze świetną kolekcją butów. Znak rozpoznawczy: przylegające do ciała dzianinowe sukienki. Te z kolekcji wiosna-lato 2010 noszą Michelle Obama i Nicole Kidman.

Fioletowa kaskada od Vivienne Westwood - nadwornej prowokatorki królestwa mody. Kolekcja I Am Expensiv (sic) ma symbolizować zepsuty świat mody, który wykorzystuje biednych ludzi. Podczas premiery kolekcji Vivienne nawoływała do uwolnienia Leonarda Peltiera, amerykańsko-indiańskiego aktywisty.

Taki wzór to musi być Léonard. Dom mody założony w latach 60. słynął z soczyście kolorowych nadruków. Jego założyciel, Daniel Tribouillard,w roku 1983 jako jedyny w Europie został poproszony przez Japonię o zaprojektowanie kolekcji kimon. Taki mistrz!

Na następnej stronie druga część sesji

Biało-żółta kreacja od Thierry'ego Muglera. To największy rozrabiaka haute couture lat 80. i 90. Inspirował go film noir oraz królestwo owadów. Jego ubrania łatwo poznać po wąskiej talii, mocnych ramionach i pojedynczych kolorach.

Era Muglera trwa. Autor prowokacyjnych czarnych przezroczystości dziś jest doradcą kreatywnym Beyoncé, dla której zaprojektował kostiumy na trasę koncertową "I Am... Sasha Fierce". Jego stroje nosi również Lady Gaga.

Suknia w paski Thierry'ego Muglera. Ciekawostka spoza pracowni: wszechstronnie uzdolniony twórca w 1992 roku wyreżyserował słynny wideoklip Georga Michaela Too funky, do którego użyto jego ubrań.

Ta sukienka Guy Laroche'a zagrała w filmie! Mireille Darc miała ją na sobie w komedii francuskiej z 1972 r. "Tajemniczy blondyn w czarnym bucie". Zaznaczone ramiona i głęboki dekolt na plecach tej kreacji do dziś inspirują projektantów. Repliki sukni noszą m.in. Eva Longoria, Eva Mendes, Hilary Swank.

Biało-czerwony zestaw Andre Courreges'a zwanego "lordem minisukienki". To on zapoczątkował w modzie rewolucję zwaną space age, szyjąc m.in. z PCV. Jego ulubione kształty: trapezowe, kwadratowe, trójkątne. Do tego hełmy, gogle i kozaki. Zapamiętany jako jeden z największych francuskich projektantów.

Sukienka z szantungu, rocznik '59. Autor Pierre Cardin - krawiec zapamiętany z awangardowych, geometrycznych (i nie zawsze praktycznych) projektów. Autor słynnej bubble dress z 1954 r. W 1992 roku przyjechał na zaproszenie "Twojego Stylu" do Polski i pokazał swoje kreacje w Sali Kongresowej.

Paryski w stu procentach styl Pierre'a Balmaina, znanego z eleganckich wieczorowych sukien i prostych kostiumów. Jako kostiumograf wykreował m.in. wizerunki Sophii Loren w "Milionerce", a Brigitte Bardot w "I Bóg stworzył kobietę". Projektował też dla Josephine Baker.

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: moda | vintage | Balmain | Kenzo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy