Reklama

Uwaga niania!

Dobra opiekunka jest jak... yeti - podobno istnieje, ale trudno ją znaleźć. Agata i Sylwia sparzyły się kilka razy. Zatrudniały frustratki albo oszustki. Czy pomyłki w ogóle można uniknąć? Co decyduje o trafnym wyborze niani: intuicja czy profesjonalizm agencji? I jak postępować z osobą, której powierzamy dziecko: zaufać czy być czujną, kontrolować, nagrywać?

Agata: pech do kwadratu

- Ty jesteś Kajtek? Pokaż, co tam masz na koszulce? Kro-ko-dyl! Patrz, jak robi krokodyl: kłap-kłap-kłap! - wesoła 40-letnia blondynka zaraz po wejściu pochyla się nad trzymiesięcznym chłopczykiem. - Zainteresowała się dzieckiem, a nie wysokością pensji, ujęła mnie tym - wspomina Agata. Jest fotografem, szybko musi wrócić do pracy. W jej profesji zlecenia nie poczekają. - To była trudna decyzja, bo nie potrafiłam zostawić synka na minutę. Bałam się wyjść do spożywczego, a fotelik z Kajtkiem zabierałam ze sobą nawet do toalety. Potrzebowałam niani, która będzie równie troskliwa - mówi. Pani Lucyna, ta od krokodyla, jest szóstą sprawdzaną przez Agatę opiekunką. - Wyszukiwał je dla nas popularny portal - opowiada. Pani Lucyna jest dobra w autopromocji: obiecuje dyspozycyjność - ma prawie dorosłego syna, więc może zajmować się małym nawet w weekendy. - Punktowała. Przychodziła w białych bluzkach wyprasowanych na papier, znała na pamięć telefony alarmowe i chyba całego Brzechwę.

Reklama

Niania kocha Kajtusia

"Dlaczego to jest takie porozwalane?", pani Lucyna burczy i układa równo pudełka z filmami DVD. Porządkuje też ulotki z pizzerii, kubki na blacie. - Zauważyłam, że na tym punkcie ma jakąś obsesję - opowiada Agata. Z czasem niania wygłasza coraz więcej uwag w stylu: "Wolę sobie nie wyobrażać, jak wyglądał twój pokój nastolatki..." - to do Agaty. - Pozwoliłam jej mówić sobie po imieniu. Byłam wdzięczna Lucynie za to, że jest. Świetnie opiekowała się małym. Dostrzegała, że gumka w spodenkach jest za ciasna, woda za bardzo zmineralizowana. I wiedziała, że już czas kupić nową, grubszą poduszkę. Ja nie wiedziałam. Kiedy zapaliła się czerwona lampka? - Codziennie dzwoniłam z pracy do domu. Pamiętam, że gdy prosiłam, by Lucyna przyłożyła słuchawkę do ucha Kajtka, odmawiała. Tłumaczyła, że nie ma po co małego stresować. Gdy wracałam, nie wypuszczała go z ramion. Stawała się coraz bardziej zaborcza - stwierdza Agata. Wspomina scenę w poczekalni u lekarza. Mały płacze, Agata bezskutecznie go pociesza, przytula. Nagle Lucyna zrywa się z krzesełka, wyszarpuje chłopca, odchodzi w odległy kąt korytarza. Agata jest w szoku. - Zapytałam, dlaczego to zrobiła! Odpowiedziała, że przecież chodziło o dobro dziecka, ona lepiej wiedziała, jak je uspokoić. Byłam skołowana. Może to racja, dziecko jest przecież najważniejsze...

To pani nie wie?

- W którymś momencie zauważyłam, że pokój synka jest obwieszony ich wspólnymi fotografiami. Nawet Karol, mój mąż, uznał, że to dziwne. Przecież ja jestem mamą, ona tylko opiekunką. Zadzwoniła do byłej pracodawczyni Lucyny... Okazało się, że to menedżerka w korporacji. - Przyznała, że potrzebowała niani, która zdejmie jej z głowy wszystko, od rana do wieczora. Lucynie to pasowało, bo ona musi kochać jakieś dziecko "normalną" miłością... Co znaczyły te słowa?! Nie rozumiałam jej. A ona zapytała: "Pani wie o synu Lucyny?". Agata dowiaduje się, że syn niani ma lekką odmianę autyzmu, wymaga opieki, ale przede wszystkim jest z mamą w trudnych relacjach. Lucyna jakoś musi sobie zrekompensować niedosyt miłości. - Byłam w szoku. Dlaczego mi tego nie powiedziała? I jak daleko posunie się jej zaborczość w stosunku do Kajtka? Nagle wszystko zaczęło jej się składać: wykręty niani poproszonej o obiecaną pomoc w weekendy (nie ma czasu, bo wozi dziecko na rehabilitację) i mania układania przedmiotów (syn Lucyny musi mieć w domu porządek, inaczej wpada w panikę). - Atmosfera stawała się za ciężka. Przed wyjazdem na wakacje powiedziałam niani, że poznałam jej sytuację. I mam żal o zatajenie prawdy. Dałyśmy sobie czas na uspokojenie emocji. W połowie urlopu dostałam SMS od Lucyny: "Odchodzę". Zostałam na lodzie. 

Pani to ma dobrze...

Właścicielka kolejnej agencji, pani Patrycja, chwali się, że z pomocą fachowców tworzy profile psychologiczne niań. Teresa, trzecia z kolei kandydatka, jest byłą przedszkolanką, w dodatku ratownikiem medycznym. Ona i Agata w parku na "testowym" spacerze. Siedzą we troje na ławce, oglądają książkę o dinozaurach. Nagle na sąsiedniej ławce krzyk: dziewczynka, może trzylatka, zaklinowała nóżkę między szczeblami oparcia. "Stop! Proszę nie ruszać!", Teresa rzuca się na pomoc i fachowym ruchem oswobadza nóżkę. - Byłam pod wrażeniem. Zgodziłam się na pensję dwa i pół tysiąca złotych. - "On jest beznadziejny. W nocy siedzi w komputerze, podejrzewam, że znalazł tam jakąś młodą babę. Chyba ma ten kryzys wieku średniego, jak pani myśli?", Teresa zagląda w oczy Agacie. - Szybko zaczęła opowiadać mi o kłopotach z mężem. Że im się nie układa, że on tyje, zapomniał o jej urodzinach. Nie miałam ochoty tego słuchać. Wyłączałam się i podziwiałam, jak niania robi zwierzątka z papieru i pieczątki z ziemniaka. O mnie mówiła do Kajetana "mamunia". Co za ulga po praktykach Lucyny! - mówi Agata. Kilka tygodni po rozpoczęciu pracy Teresa układa w lodówce zakupy przyniesione przez Karola. Agata zagląda do kuchni, trochę zdziwiona, że opiekunka z takim impetem trzaska szufladami zamrażarki. - Gdy mnie dostrzegła, natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Ze wściekłego na przyjemny. Powiedziała: - "Pani to ma dobrze z tym mężem. Zakupy zrobi, upierze, odkurzy. Pani sobie może gazetkę poczytać". W jej glosie było coś paskudnego. A ja poczułam się winna, że mam udane życie.

Nikt nie jest doskonały

- "Pani Tereso, mam pomysł. Kajtek jest już większy, może zapiszemy go do klubu dla maluchów..." - nie kończy, Teresa przerywa jej w pół zdania. - Zaczęła na mnie krzyczeć - opowiada Agata. - "Klub! Nie chce się pani dzieckiem zająć, tylko się pani wyręcza! I co? Pewnie pani wystroi małego, żeby się przed innymi matkami popisać? Sama też się pani ubiera jak na pokaz mody!". Machała rękami, a ja znowu stałam jak słup. Zrozumiałam: ona mi zazdrości Karola, dobrej pracy, pieniędzy, nawet gustu! Usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się. Czy jestem pechowa? Niech to się już skończy, poślę Kajtka do żłobka, a za rok do przedszkola. A Teresa? Zaczęła przepraszać, że coś w niej pękło, ale się pozbiera, prosi o drugą szansę. Czy miałam wybór? Już rozumiałam, że nie ma niań idealnych. Z każdą trzeba się dotrzeć - jak w małżeństwie.

Terrorystkom dziękujemy

Kilka miesięcy temu. Agata i Karol pędzą po schodach. Wracając z kina, utknęli w korku, są spóźnieni godzinę. Teresa zła. - Zaatakowała mnie: "Pani mnie lekceważy! Nie zależy pani? To ja mogę od jutra nie przychodzić. Agencja znajdzie pani zastępstwo!". To był psychologiczny terror. A najgorsze, że Teresa jakby w ogóle zapomniała o dziecku. A on jest taki do niej przywiązany. Niani zły humor przechodzi, ale Agata traci spokój ducha. - Czekałam na jej kolejny wybuch. Wcześniej chwaliłam się sukcesami w pracy, teraz milczałam. Stałam się niewolnikiem jej kompleksów - opowiada. Jakoś w połowie marca Teresa odmawia zostania z małym dłużej, a Agata i Karol muszą załatwić coś w banku. - Gdy zobaczyła moją niezadowoloną minę, kolejny raz wysyczała: "Nie podoba się pani? To możemy się pożegnać". Miałam dość. Powiedziałam tylko: "Nie będzie mnie pani więcej straszyć" - wspomina Agata. Ostatniego dnia pracy Teresa przynosi Kajtkowi figurkę aniołka. - "Żeby go pilnował", w domyśle: skoro ma tak fatalną matkę. Nie pożegnała się ze mną. Zadzwoniła tylko do Karola. Powiedziała, że współczuje mu takiej żony. A Kajtek bardzo płakał, kiedy nazajutrz ciocia Terenia "wyjechała za granicę". Dziś? - Kajtek ma trzecią nianię, pochodzącą ze wsi mamę trojga dzieci. Zależy jej na pracy i nieważne, że mówi "wziąść" i "wyłanczać". Chwilowo mam dość opiekunek z superprofesjonalnym CV. 

Sylwia: Czy to jakaś kara?

Trochę niezręczna sytuacja - zaraz przyjdzie kandydatka na opiekunkę, a mała akurat ma kolkę. Sylwia nosi zapłakaną córkę. Chciałaby, żeby wszystko wypadło dobrze: kupiła żonkile, upiekła szarlotkę. Nianię znalazła przez poleconą agencję. - Ula miała wtedy pięć miesięcy. Miałam dobrą pracę w biurze projektowym, wiedziałam, że szef na mnie czeka, ale nie chciałam przedłużać urlopu - opowiada. Maciek, jej mąż, jest dyrektorem dużej przychodni, pracuje do wieczora, często wyjeżdża. Bez niani ani rusz. - Postanowiłam, że znajdę ją wcześniej, żebyśmy przez miesiąc pobyły razem - wspomina Sylwia. Pierwsza zgłasza się Jadwiga, pięćdziesięciolatka, była położna. To dla niej te żonkile. Dzwonek do drzwi. Brunetka w okularach ma mocny uścisk dłoni. Po chwili pyta, czy może wziąć małą na ręce. - Pewnym ruchem ułożyła ją sobie na przedramieniu, brzuszkiem w dół. Po chwili Ula przestała płakać. Jadwiga wyjęła z torebki ksero dowodu osobistego, dyplomu ze szkoły medycznej i listy z referencjami oraz telefonami dwóch rodzin, u których pracowała - mówi Sylwia. Nie chce sprawdzać niani. Uważa, że skoro ona i Maciej są uczciwi, także ten, kto przychodzi do ich domu, powinien być godny zaufania. Skąd ta naiwność? - Po prostu fajnie wierzyć, że świat nie jest zły - tłumaczy Sylwia.

Może to nie ona?

Niania pracuje już dwa tygodnie, Sylwia pierwszy raz od urodzenia Uli wybiera się na zakupy. Jest pełna obaw: a jak mała będzie płakać? Pani Jadwiga zapewnia, że wszystko będzie OK. - Nie było mnie dwie godziny. Dom zastałam w najlepszym porządku, mała drzemała, Jadwiga układała śpioszki w komodzie - wspomina Sylwia. Przesuniętego zdjęcia na kredensie nie zauważa. Wrzuca karty kredytowe do szufladki, przez sekundę ma wrażenie, że teczka z rachunkami leżała ostatnio na spodzie, Nie, wydawało jej się... Tydzień później ma spotkanie z szefem, za kilka dni kończy urlop. Do domu wraca po południu. - Jadwiga, żegnając się, spytała, czy jutro ma zostać dłużej. Pamiętała, że kurier przywiezie meble do pokoju Uli, będziemy zajęci - wspomina Sylwia.

Po wyjściu niani uświadamia sobie: za meble trzeba zapłacić gotówką, musi ją przeliczyć. Wczoraj Maciek wyjął większą sumę z bankomatu, schował chyba tam, gdzie leżą dolary... przeszukuje szufladkę. Nie ma ani dolarów, ani złotówek. Dzwoni do męża. Może je gdzieś przełożył? Zaprzeczył. - Roztrzęsiona zaczęłam przeszukiwać dom - opowiada. Zniknęło trzysta dolarów, ponad dwa tysiące złotych, biżuteria, nawet lepsze perfumy. - Jadwiga?! Nie chciałam w to wierzyć! - mówi Sylwia. Maciej natychmiast powiadamia policję. - Ja się łudziłam: może to nie ona? Może ktoś się zakradł, gdy niania była z Ulą na spacerze? - tłumaczyła sobie Sylwia. Policja szybko ustala fakty: Jadwiga jest recydywistką, złodziejką. Posługuje się fałszywym dowodem i adresem. - Wcześniej przeszukała mieszkanie, teraz nas okradła! Tani kryminał. Płakałam z bezsilności. Wkrótce dostaliśmy wiadomość: Jadwiga dostała dwa lata w zawieszeniu. Ma nam oddać skradzione pieniądze. Cóż, marne pocieszenie.

Entuzjazm kontrolowany

Sylwia obserwuje, jak jej mama bawi się z Ulą - babcia przyjechała na ratunek. Sylwia wróciła do pracy, ale wciąż bezskutecznie szuka nowej opiekunki. Teraz w myślach notuje: "Nie, nie chcę, żeby mała piła soczek, a mama daje jej kubusia; nie, źle, nie wolno jej włączać Stacyjkowa, bo po tej bajce nie może zasnąć". - Za dużo było tych "nie". Mama chciała zamieszkać z nami na dłużej, ale to nie był dobry pomysł - stwierdza Sylwia. Któregoś dnia koleżanka z pracy wręcza jej kartkę z numerem telefonu. - Jakaś dobra, choć droga agencja - wspomina Sylwia. Niski głos w słuchawce zapewnia, że ich nianie to profesjonalistki. Znalezienie odpowiedniej kosztuje równowartość pensji, którą będzie dostawać, ale wszyscy klienci potwierdzą, że warto. - Bez przekonania umówiłam się z dwiema. Pierwsza była za młoda, druga, Majka, spodobała mi się od razu, ale już hamowałam entuzjazm - opowiada Sylwia. Potencjalna niania nosi dżinsy i sportowe buty, jest wesoła i prostolinijna. Tłumaczy: musi zarabiać, jej mężczyzna jest masażystą, raz ma pracę, raz nie, supergość, ale ona musi czuć stabilizację. Z zawodu jest technikiem farmacji. Ale najważniejsze: jest silna, chodzi na basen, grała w nogę. - Rozbawiła mnie. Przyjęłam ją, Ula natychmiast się w niej zakochała.

Kto zjadł biszkopty?

Najważniejsza cecha nowej niani? - Zaradność. Wszystko umiała: wymieniała żarówki, naprawiła mikrofalówkę, ukręciła maść majerankową na katar - uśmiecha się Sylwia. - Gdy nie widziała Uli kilka dni, ze łzami w oczach opowiadała, jak się stęskniła. Poznała rodziców moich i Maćka. Moja mama dzwoniła do niej, żeby zapytać o Ulę, Majka dzwoniła do mamy po przepis na indyka. Była jak członek rodziny. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia spędziła u nas. Pożyczyliśmy jej pieniądze na remont mieszkania, opłacaliśmy stomatologa. Prawie dwa lata wszystko działało bez zarzutu - wspomina Sylwia. Pół roku temu coś zwraca jej uwagę. - Zostawiałam Majce warzywa na zupę, po kilku dniach wciąż były w lodówce. Spytałam, jak z apetytem córeczki. Usłyszałam, że smakowała jej zupa jarzynowa. Opiekunka zapewniała, że świetnie się bawiły na długiej przechadzce, a wózek był suchy, choć tego dnia mżyło. 

Kłamstwo wyczuwaliśmy coraz częściej. Słyszałam relację z superzabawy w piaskownicy, a w mankietach spodenek córeczki nie było ziarnka piasku. Majka zarzekała się, że będąc w pracy, nigdzie nie dzwoni, a jej komórka bywała zajęta nawet godzinę - opowiada Sylwia. I było jeszcze coś, niby głupia sprawa: co dwa tygodnie Sylwia robiła zakupy w supermarkecie, kupowała także słodycze. - Nie przepadamy za nimi, to była rezerwa dla gości. Nagle słodycze zaczęły znikać w tempie ekspresowym. Majka? Przecież dba o linię. Nie przyszło mi do głowy, że w naszym domu bywa ktoś jeszcze...

Niania pod eskortą

Kilka tygodni temu na biurku w pracowni Sylwii dzwoni telefon. - Młody człowiek poprosił o spotkanie na mieście, prywatna sprawa, bardzo pilna. Miał kontakt, bo w MOIM salonie znalazł wizytówkę! Przestraszyłam się. W kawiarni umówiliśmy się we troje, z Maćkiem - wspomina Sylwia. Mężczyzna mówił niestworzone rzeczy: - Że Majka wyłudziła od niego grube pieniądze na założenie wspólnej firmy. Że podała się za właścicielkę intratnego biznesu, który rozwija, a mieszka tymczasem u mnie, wdowy, pomaga też prowadzić dom. W tym domu, czyli u nas, on bywał często, bo omawiali te niby-interesy. Majka chodziła w moich ubraniach, on używał samochodu Maćka, jeździli razem oglądać jakieś lokale na sklep... Nie wierzyłam własnym uszom! - mówi Sylwia.

Wtedy natychmiast zadaje sobie pytanie: a co się w tym czasie działo z Ulą?! - Chłopak przyznał, że często to on zajmował się dzieckiem, bo Majka odwiedzała urzędy, wspólników. Bywał z małą na spacerach. Co czuje matka w takiej chwili? Po pierwsze natychmiast chciałam wyrwać dziecko spod opieki tej oszustki! Maciek zadzwonił po policję. To nasz smutny koniec współpracy z nianią. Pojechałam, przejęłam córeczkę, wtedy wkroczyli policjanci. Niania wyszła z naszego domu pod eskortą - opowiada Sylwia. I dodaje: - Nie rozumiem, dlaczego nas to spotyka. Jakby to była kara. Za co? Jesteśmy uczciwi, bezkonfliktowi. A Ula to miłe, spokojne dziecko, nie sprawia nianiom kłopotu. No więc dlaczego? Jestem twarda, ale z tego powodu przepłakałam niejedną noc... Sylwia, podobnie jak Agata, zatrudnia dziś kolejną nianię. Do trzech razy sztuka? - Tym razem poprosiłam o oryginały dokumentów, zadzwoniłam do poprzedniej pracodawczyni, czekam na wyciąg z rejestru skazanych. Ale nie wiem, czy to mi zapewni spokój. Dziś uważam, że dobra niania to los wygrany na loterii. Dwa razy nagrałam opiekunkę na dyktafon. Mam do niej uwagi. Nie jestem zachwycona tym, że stałam się szpiegiem we własnym domu, ani tym, że niania krzyczała na Ulę. Ale co mam zrobić?

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 6/2012

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: dziecko | wychowanie | macierzyństwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy