Reklama

Żeby nie zwariować - część II

Druga część rozmowy Natalii Kuc i Agnieszki Sztyler z reżyserem, senatorem Kazimierzem Kutzem.

Twój Styl: O swoim ojcu powiedział Pan kiedyś: "Niczego mnie nie nauczył. Uroczy prymityw".

Kazimierz Kutz: Na Śląsku chłop nie miał czasu ani siły, żeby zajmować się wychowaniem. Był od pracy. Wychowały mnie kobiety, matka, babka. Biły mężów inteligencją na głowę, w domu panował matriarchat. Mama mnie stworzyła. Powtarzała, że nie wolno być z siebie za bardzo zadowolonym i mówić, jaki jestem świetny. Tępiła próżność, samouwielbienie. Wprawdzie w moim zawodzie i tak robię dużo szumu wokół siebie, ale to po to, żeby dawać radę, nie z próżności. W środowisku plebejskim, w jakim się wychowałem, ważne jest, co myślą sąsiedzi. Jak w rodzinie trafi się odmieniec - złodziejaszek, dziewczyna puszczalska albo nie daj Boże ktoś o skłonnościach homoseksualnych - to się to ukrywa. A moja matka umiała się temu przeciwstawić. Brat był rozrabiaką, a ja miałem wielkie skłonności do dziewczyn, ale mama nie karciła nas za to. Znosiła wszystko dzielnie. Mówiła tylko, żeby nikogo nie krzywdzić, nie robić błędów, które byłyby nie do naprawienia. Wiele jej zawdzięczam, geny na przykład. Tak jak ona nie mam zmarszczek.

Reklama

Twój Styl: Z Pana trzecią żoną Iwoną jesteście 30 lat. Co nauczyło Pana stałości?

Kazimierz Kutz: Wybór. Że chcę mieć rodzinę. Gotować dla niej, robić zakupy, być mężczyzną. Zawsze chciałem, ale myślałem: najpierw stań na nogi, a potem się żeń. Na Śląsku facet 20-letni idzie do kopalni, a potem się żeni. Ja wybrałem inny świat, musiałem się napocić, żeby w tej kopalni nie skończyć. Startowałem z samego dołu, pierwszy śląski film zrobiłem dobrze po czterdziestce. Minęło trochę czasu, zanim do czegoś doszedłem. Przyszła też dojrzałość, wcześniej imponowali mi pisarze, warszawski światek artystyczny. Przesiadywałem w domu Stanisława Dygata i Kaliny Jędrusik albo w SPATiF-ie i omal nie stałem się drobnym pijaczkiem. Uratował mnie starszy brat, kazał wracać do domu. Dom to azyl. Teraz obserwuję, jak powoli zmieniam się w jakąś mamę - tak po kobiecemu troszczę się o dzieci. Dziś czekam, aż syn wróci ze szkoły, córka z zajęć na uniwersytecie. Nie mamy służącej, w domu każdy robi swoje. Ja chodzę po zakupy, gotuję - świetne kremy jarzynowe na mięsie. Kupiłem sobie nawet sprzęt do gotowania na parze, żeby było zdrowiej. Robię też spaghetti i bigos. Mam przepis od pierwszej teściowej, która pochodzi ze Wschodu. Polędwicę po francusku nauczyła mnie przyrządzać koleżanka. Nie piję już wódek, rzadko piwo, przeszedłem na wina.

Twój Styl: W 80. urodziny coś Pana zaskoczyło?

Kazimierz Kutz: Fala życzliwości. Internauci pisali, jak ważne jest dla nich to, co robię, moje filmy. Nie spodziewałem się, do tej pory czytałem: "ty sklerotyku, żebyś zdechł", bo często świadomie prowokowałem w felietonach. Ale teraz nagle czytam: "Panie Kaziu, sto lat albo sto pięćdziesiąt". Może uważają, że już nie warto mnie kopać, bo stoję nad grobem, a może to trwały zanik chamstwa?

Twój Styl: Twierdził Pan kiedyś, że trzeba ludziom mówić to, czego nie chcą słyszeć. Aktualne?

Kazimierz Kutz: Ja wciąż jestem postrachem dla wielu z powodu mojego ciętego języka. I będę. Trzeba ludzi prowokować do myślenia. To dla mnie rodzaj gry, przyjemności. Odblokowuję bezpiecznik i patrzę, co się stanie. Nie ma dla mnie nic gorszego niż obojętność, wzruszenie ramion, znaczy, że człowiek nie trafia w tarczę. Gdy nakręciłem Do piachu Różewicza, sztukę podważającą mit kombatancki, było mnóstwo protestów łącznie z interpelacją poselską. Wtedy wiedziałem, że zrobiłem, co trzeba. Zasiałem niepokój, wyrwałem ze stanu komfortowego przyzwolenia na własny idiotyzm. Nie da się mną sterować.

Twój Styl: Niczego się Pan nie boi?

Kazimierz Kutz: Nie jestem bojaźliwy, ale każdy ma swoje lęki. Czasem nachodzi mnie strach, że ktoś na mnie czyha za oknem i chce mnie zastrzelić. To może lęk spowodowany moim szarżowaniem - myślę, że ktoś mógłby chcieć się na mnie zemścić. Ale mam takie papiery, wszyscy wiedzą, że chlapię. Najwyżej mogą mnie do więzienia zamknąć. Ale w moim wieku już chyba nie zamykają?

Twój Styl: O co chodzi w życiu?

Kazimierz Kutz: O przyzwoitość. Banał. Ale w dzisiejszych czasach to heroizm. Dla mnie to odrzucenie nienawiści. Życie, w którym nie zawodzimy bliskich, bo wszystko, co robimy, robimy dla nich. Nic nie może się odbyć ich kosztem. Wiem, że muszę być przyzwoity i dążyć do optymalnego wykorzystania okoliczności, tego co mi dane. Nawet teraz, gdy coraz trudniej chodzi mi się po schodach. Wielu ludzi jest zdziwionych, że ja jeszcze żyję. Ale ja wiem swoje: nie mogę się zatrzymać. Mam zaawansowanego raka i mam to w dupie. Muszę być wydolny umysłowo i fizycznie, bo muszę wprowadzić w dorosłość dzieci. Doprowadzić wszystkich przynajmniej do ukończenia studiów. Syn dopiero za rok zdaje maturę, więc mam obowiązek żyć i zarabiać jeszcze przez pięć, sześć lat. Chorobom mówię: "gońcie się". Dlatego kupiłem ten dom w Kaniach pod Warszawą, żeby dzieci miały co odziedziczyć. Na stare lata obowiązków mi przybyło. Zimą trzeba zająć się ptaszkami, więc kupiłem karmnik. Do ogrodu przychodzą jeże - urodziły się cztery małe. Muszę dbać o drzewa owocowe. Zbierać orzechy i zimą karmić nimi ptaki. Filmów nie oglądam, zwłaszcza polskich, to skretyniałe gówna.

Twój Styl: Dzieci mówią do Pana "staruszku"?

Kazimierz Kutz: Pewnie. Dla nich jestem bardzo starym człowiekiem i trochę tę starość wykorzystuję. Wiedzą, że nie wolno mi dźwigać, pilnują, bym tego nie robił - rodzi się w nich instynkt opiekuńczy. To zapłata za wszystkie lata, kiedy dobrze je traktowałem. Ale dla mnie proszenie o pomoc to coś strasznego. Chodzi o to, by nie zawracać innym głowy, nie robić ze swojej choroby terroru. Żeby nie mendzić. Trzeba uczyć się znoszenia cierpienia w samotności, ale nie z powodu chwały. I tylko się modlę, oczywiście tak po swojemu, bo nie jestem religijny, żebym nie zidiociał, nie skretyniał, bo to, że będę coraz mniej sprawny, to oczywiste. Myślę, że wtedy dzieci będą się mną opiekować. Jak już będę kompletnym niedołęgą, nie pozbędą się starego. Naprawdę, jest dobrze. Wszystko już mam. Piszę książkę. O Śląsku. Jeszcze wszystkich zaskoczę jako literat. Cała reszta może mi skoczyć.

Natalia Kuc, Agnieszka Sztyler

Przeczytaj pierwszą część wywiadu

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy