Reklama

Zbigniew Wodecki: Czadową muzę gram

​Gwiazdor estrady nagrał płytę z przedstawicielami alternatywy. W ten sposób Zbigniew Wodecki został idolem brodatych hipsterów.

Album "1976: A Space Odyssey" nagrał pan z kapelą Mitch & Mitch Macia Morettiego. Dziwne to spotkanie...

Zbigniew Wodecki: -  I dziwnie do niego doszło. Zadzwonił do mnie menedżer Miczów i zapytał, czy możemy w radiowej Trójce zagrać wspólnie dwie lub trzy kompozycje z mojej debiutanckiej płyty. Na co odparłem: "Jakie kompozycje? Z jakiej płyty?". Już zapomniałem o jej istnieniu (śmiech). Chłopaki przesłuchały krążek i stwierdziły, że to czadowa muzyka, chociaż dla mnie czadowa to może była czterdzieści lat temu (śmiech).

Reklama

- Zagraliśmy w Trójce, a ja stanąłem na scenie i nie wiedziałem, czy oni żartują ze mnie, czy z publiczności, a może jestem w ukrytej kamerze? Znalazłem się w centrum jakiegoś show i nie bardzo rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Jedyne, co wiedziałem, to to, że wszyscy świetnie się bawią. Poza mną. Zrobiłem więc dobrą minę do zwariowanej gry. I okazało się, że wszystko skończyło się sukcesem.

Potem wystąpiliście na Off Festival.

- Byłem przekonany, że to nie ma szans się sprawdzić. Rockowa impreza? Przed nami grała kapela, która przegoniła wszystkie ptaki w promieniu 20 kilometrów od Katowic. A my tu z melodią, harmonią... Miałem więc, jak to się mówi, stresa. Tymczasem reakcja publiczności była świetna. To dodatkowo spotęgowało mój szok - do tej pory z niego nie wyszedłem. Dzięki Miczom młodzi ludzie, którzy siedzieli jeszcze na nocnikach, kiedy ja już grałem, zrozumieli, że ze mną można coś pokombinować. Potem przyszła propozycja od heavymetalowej kapeli Exlibris, brałem też udział w hiphopowym projekcie.

Czyli teraz Zbigniewa Wodeckiego słuchają hipsterzy z placu Zbawiciela?

- A niech robią, co chcą (śmiech). Ja się oczywiście większości kojarzę z telewizyjnym koncertem życzeń, z "Pszczółką Mają", z "Chałupami...". Niektórzy znają też takie kawałki jak "Izolda", "Lubię wracać tam, gdzie byłem", "Z tobą chcę oglądać świat" czy "Teatr uczy nas żyć". A teraz będą mnie kojarzyć z jeszcze czymś innym. Chociaż dla mnie ten album nie jest nowy, bo to przecież wariacja na temat mojej pierwszej płyty.

- Zasługą Miczów jest to, że mi przypomnieli, że muzyka może być dobrą zabawą. Człowiek o tym zapomina, gdy trzeba robić karierę i starać się utrzymać na powierzchni mętnej wody show-biznesu. Prawdziwe życie ucieka gdzieś obok, kiedy trzymamy się pazurami popularności. A popularność jest straszną chorobą, gorszą niż narkomania. Bo z narkotyków można wyjść, a z popularności jak ktoś jest głupi, to nie wyjdzie. 

Rozmawiała Iga Nyc

PANI 7/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy