Reklama

Włosi dla początkujących

We Włoszech proste jest tylko jedzenie. Cała reszta jest skomplikowana. Historia, polityka, mentalność, styl życia i reguły gry. - Bo wszyscy Włosi są aktorami - twierdzi autor książki "Włosi. Życie to teatr" Maciej Brzozowski. I podpowiada, jak postrzegać Włochów, oglądać ich zabytki, nosić ich ubrania i jeść ich jedzenie, by czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.

Karolina Siudeja, Styl.pl: W swojej książce "Włosi. Życie to teatr" przytaczasz stwierdzenie, że Polacy i Włosi, choć mieszkają od siebie bardzo daleko, tak naprawdę są sobie bliscy.

Maciej Brzozowski: - To prawda, często nazywa się nas "Włochami północy". To może dziwić osoby, które uważają, że Polacy są smutnym narodem, ale coś w tym jest. Na pewno łączy nas wiele - podobna mentalność, żywiołowość, fantazja i gościnność.

Włosi lubią Polaków?

- Dla Włochów każdy cudzoziemiec jest bratankiem, każdy, kto docenia ich kraj, przyjeżdża do ich kraju i zostawia w nim pieniądze, jest mile widziany i dobrze przyjęty.

Reklama

Dla Polaka Włoch to makaroniarz. Pojęcie to, przyznajmy, jest nieco pejoratywne...

- W naszym przekonaniu każdy Włoch zajmuje się produkcją makaronu albo pizzy, ma metr pięćdziesiąt, zabójczy wąsik, gra na mandolinie i wyznaje miłość swojej wybrance, która wychyla się z balkonu eksponując wielki dekolt. Niestety, myślimy stereotypowo i często jesteśmy negatywnie nastawieni do innych narodów. Jedynie Amerykanów, nie wiedzieć czemu, traktujemy łaskawie.

Wyprostujmy więc te stereotypy. Nie każdy Włoch to opalony brunet, nie każda Włoszka to biuściasta Sofia Loren...

- Nam się w ogóle wydaje, że Włoch to ktoś o typowo południowym typie urody, tymczasem na Sycylii nie zdziwi nikogo dwumetrowy blondyn, który jest pochodzenia normańskiego, nikogo nie zdziwi też niski, krępy mediolańczyk. Włosi są mieszanką etniczną, ich skomplikowana historia sprawiła, że przez Półwysep Apeniński przewaliło się bardzo wiele nacji. Nam się wydaje, że we Włoszech mieszkają Włosi, a tymczasem ich narodowość powstała dopiero w XIX wieku. Do dzisiaj nie czują się Włochami, ponad narodem stawią swój region.

Historia powstania Włoch jest długa i skomplikowana. Czy to zaszłości historyczne powodują, że Włosi skłonni są dawać mandat zaufania kontrowersyjnym, czasem wręcz autorytarnym politykom? Były premier Silvio Berlusconi to przecież skorumpowany donżuan, a poparcie dla niego przez wiele lat było ogromne.

- Jeśliby spojrzeć z boku na polityczne wybory Polaków, to zrozumiemy, że inne narody też się nam dziwią (śmiech).

- Każdy wybór Włochów - czy to był Mussolini, czy Berlusconi, czy inne barwne postaci z przeszłości - jest wynikiem ich pragnienia odnalezienia Zorro. Kogoś, kto przyjedzie i jednym ruchem szpady nakreśli znak na drzwiach i naprawi ich kraj, wybawi z kryzysu, sprawi, że będzie się żyło cudownie. Jeżeli dodatkowo ten ich zbawca jest donżuanem, to nawet lepiej, znaczy, że jest bardzo męski, że potrafi walczyć w swoje.

- Niewielu polityków na świecie tak ostentacyjnie jak Berlusconi dba o swoją urodę czy publicznie chwali się operacjami plastycznymi albo przeszczepem włosów. Tam to nikogo nie bulwersuje. Mężczyzna ma być idealny i zadbany, to dodatkowy atut dla Włochów.

A co z jego szemranymi biznesami, korupcją? Włosi przymykają na to oko. Dlaczego? Czyżby podobnie jak Polacy mieli to wpisane w genotyp?

- Coś w tym jest. Mówi się, że w Polsce korupcja jest pozostałością po PRL. We Włoszech PRL nie było, a korupcja i kombinowanie - owszem jest. Załatwianie czegoś po znajomości było i jest na porządku dziennym, i nikogo nawet jakoś specjalnie nie razi. Biurokracja i nepotyzm to u nich standard. Pod tym względem też jesteśmy do siebie podobni.

Wszystko to coraz bardzo utwierdza mnie w przekonaniu, że - tak jak napisałeś  - we Włoszech proste jest tylko jedzenie...

- Bo Włosi są skomplikowani, niejednoznaczni. Wszyscy czują się aktorami, oni cały czas zachowują się jakby występowali na scenie, grają coś, gestykulują, dbają o każdy szczegół swojego ubioru.

- Paradoksem jest to, że choć są narodem indywidualistów, żyją w grupie. Inaczej nie potrafią. Są bardzo towarzyscy, prowadzą życie stadne. Mieszkają całymi rodzinami, kiedyś wielopokoleniowymi, teraz dwupokoleniowymi, i to nie tylko ze względów ekonomicznych. Tam po prostu dzieci bardzo późno, jeżeli w ogóle, wyprowadzają się z domu. Więzi rodzinne we Włoszech są bardzo silne, co niezwykle ubarwia ten naród - obserwowanie zlotów rodzinnych we Włoszech to prawdziwa przyjemność. To obrazek rodem z komedii. I mówię to bez złośliwości.  Zazdroszczę im tego, że potrafią pozostać sobą w tłumie.

Tego, jacy są Włosi, uczymy się głównie z filmów. Najnowszy, nagrodzony Oscarem film włoski "Wielkie Piękno" ("Grande Bellezza") pokazuje zupełnie inny kraj. To już nie są te rodzinne i zabawne Włochy, do których przywykliśmy.

- To bardzo krytyczny, gorzki obraz wyższych sfer, mieszkańców Rzymu, sfrustrowanych artystów i arystokratów. Trzeba pamiętać, że Włosi to społeczeństwo klasowe. Podział na bogatych i biednych jest bardzo wyraźny. Dotychczas w kinie oglądaliśmy raczej zwykłych ludzi, klasę średnią.

Ten film jest pięknym przykładem tego, co w swoje książce naszywasz włoską elegancją... Made in Italy w najlepszym wydaniu.

- Włoska stylistyka to przede wszystkim umiłowanie dla prostoty. Usłyszałem kiedyś w polskiej  telewizji, że typowa włoska elegancja jest bardzo strojna, bardzo bogata. Otóż nie. Włochy są krajem, w którym słowo minimalizm pada bardzo często. Liczy się jakość składników czy materiałów, a nie ich ilość. Dotyczy to zarówno jedzenia, dizajnu, jak i mody.

- Włoch im wyżej postawiony, tym skromniej jest ubrany. Włosi nie znoszą wielkich logotypów znanych marek, pstrokatych tkanin, błyskotek. Gdy w muzeach patrzymy na najsłynniejsze suknie od Armaniego czy Valentino, to uderza nas ich prostota.  Polacy lubią naśladować włoski styl ubierania się, włoską elegancję, popełniają jednak wiele błędów.

Na przykład?

- Podpatrzone u południowców kolorowe spodnie niektórzy panowie noszą u nas o każdej porze roku. Powiedzmy to wprost: różowe spodnie i mokasyny ze skarpetkami w marcu, w pochmurnej Warszawie nie są ani modne, ani eleganckie, ani nie wyglądają dobrze. Żeby ubierać się po włosku, trzeba robić to umiejętnie. Noszenie wypuszczonej na spodnie koszuli albo bermudów w kwiaty, to absolutnie nie jest włoski styl.

Polscy mężczyźni powinni od Włochów nauczyć się reguł noszenia czy raczej nienoszenia, skarpet. Możesz wyjaśnić, jak to się robi we Włoszech?

- Do letnich mokasynów, które wylansował Tod’s, absolutnie nie nosimy skarpet. Ewentualnie takie krótkie, niewidoczne, nazywane stopkami. Ale już idąc do pracy włoski mężczyzna zakłada inne mokasyny, takie, do których może mieć skarpety. Gdy natomiast mamy do czynienia z garniturem, każdy szanujący się Włoch założy długie skarpety, ja je nazywam podkolanówkami. Wszystko po to, by nie trzeba ich było podciągać ani uwodzić ludzi dookoła swoją owłosioną łydką. Gentelman wie, czego pokazywać nie należy.

A co powiesz o włoskich kobietach? Jak się ubierają? Ja w tłumie rozpoznaję je zawsze po świetnych torebkach i butach.

- Włoszki potrafią nosić dobre rzeczy. Mają niesamowite wyczucie tego, co ze sobą można połączyć. Pamiętam jeszcze z czasów, gdy jeździłem do Włoch na stypendia, kobiety w futrach z norek, krótkich spódnicach i kaloszach, robiące zakupy na bazarze - wyglądały świetnie! Biżuteria Włoszek zawsze jest stonowana, często zamiast ozdób pod szyją noszą szale i apaszki. Nieodłącznym elementem stroju są też dobrej jakości okulary słoneczne.

- Wielkim atutem Włoszek jest także ich zamiłowanie do koloru granatowego - to kwintesencja elegancji. Wystarczy, że kobieta założy granatową marynarkę, a do tego białą bluzkę, jeansy  - ulubione spodnie wszystkich Włochów - ładną apaszkę i okulary słoneczne. Zestaw idealny.

W swojej książce obalasz także mity dotyczące włoskiego jedzenia. Polacy pokochali tamtejszą kuchnię, często uważają się za jej znawców, a tymczasem popełniają bardzo wiele gaf, np. podczas zamawiania potraw.

- Jesteśmy trochę rozgrzeszeni, bo Włochy to kraj kulinarnych talibów i pewne rzeczy są tam niedopuszczalne. My, Polacy, z naszą fantazją kulinarną, jesteśmy skłonni przyjąć nowe połączenia smakowe czy zmodyfikować pory jedzenia posiłków, a Włosi nie. We Włoszech zamówienie cappuccino po godzinie 11:00 jest uważane za coś dziwacznego, to tak jakby u nas ktoś pił kakao do kolacji. We Włoszech pizzę je się wieczorem, na kolację, nigdy na obiad. Makaron to pierwsze danie, nie danie główne, więc włoski kelner, u którego zamawiamy wyłącznie spaghetti, będzie zawiedziony. To tak jakbyśmy poprosili wyłącznie o zupę.

- Wciąż notorycznie prosimy o ketchup czy sos, jeszcze nie daj Boże czosnkowy, do pizzy. Dla Włocha jest kompletnie niepojęte, bo po co polewać sosem coś, co już ten sos ma... Podobnie zareagują, gdy parmezanem czy pecorino zechcemy posypać danie rybne. Ryba nie powinna w ogóle widzieć sera, bo to psuje jej smak. Włosi to wiedzą doskonale.

Kuchnia włoska poza granicami Włoch rządzi się swoimi prawami.

- Przyczyniają się do tego wszelkie bary i pseudowłoskie restauracje, które podają nam takie cuda, jak spaghetti z sosem bolońskim, którego ten makaron we Włoszech nigdy nie widział. Do tego jest zupełnie inny makaron!

Tagliatelle.

- Dokładnie. Gęsty sos pomidorowy z ragout powinien oblepić makaron i do tego najlepiej nadają się wstążki, do pesto powinno podawać się zaś małe świderki itd. W Polsce panuje taka moda, żeby włoskie jedzenie serwować na bogato, dodawać wiele składników,  a oni, jak już mówiłem, cenią prostotę. Weźmy na przykład makaron aglio olio peperoncino, czyli z samym czosnkiem, oliwą i papryczką chili. To wystarczy, tak jest najlepiej. 

Polacy uwielbiają wyjeżdżać do Włoch latem, na wybrzeże, albo żeby zwiedzać Rzym czy Wenecję. Masz dla nich jakieś rady? Jak posmakować włoskiego dolce vita?

- No właśnie, posmakować. Jest na to jeden sposób - nie próbować zobaczyć wszystkiego, nie przesadzać z zabytkami. Piszę o tym w książce - to tzw. syndrom Stendhala. Jeśli jedziemy na dwa tygodnie i chcemy w tym czasie zwiedzić dziesięć miast, piętnaście muzeów i dwadzieścia kościołów, to coś jest z nami nie tak. Po takiej wycieczce, niestety, wszystko nam się zleje w jedną całość, a już samo wspomnienie Włoch będzie kojarzyło się ze zmęczeniem, słońcem i tłumem ludzi, na tle których będą stały nic nieznaczące figury.

- Nie zwiedzajmy włoskich miast zaczynając od muzeów. W ogóle jestem zdania, że muzea możemy zobaczyć w internecie i nic się nam stanie, gdy je pominiemy. Natomiast stanie się, jeśli nie usiądziemy przy kieliszku wina we włoskiej knajpce na miejskim placu i, tak jak czynią to Włosi, nie poprzyglądamy się ludziom. Tylko tak możemy poczuć tamtejszy klimat i nauczyć się od nich tego, co akurat bardzo nas różni - luzu. Dolce far niente.

Rozmawiała: Karolina Siudeja

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy