Reklama

Mógł zostać Bondem

Ten popularny aktor jest przykładem, że nawet po 60. można zostać bohaterem kina akcji. Zdradził, co skłoniło go do gry w filmach i komu przeszkadzał jego wzrost.

Po sukcesie "Listy Schindlera" proponowano panu przeważnie role w ekranowych dramatach.

Liam Neeson: - I lubiłem w nich grać. Zmienił to Luc Besson, który zaproponował mi rolę byłego agenta CIA, walczącego z porywaczami jego córki. Myślałem, że "Uprowadzona" pojawi się tylko w USA na DVD, tymczasem film wyświetlano na całym świecie i odniósł on olbrzymi sukces, który skłonił nas do nakręcenia dwóch następnych części.

A więc niewykluczone, że kiedyś będziemy mówić o szóstej, siódmej części?

Reklama

- Nie przesadzajmy. Nie wyobrażam sobie dziadka rozprawiającego się z grupą osiłków. Nie lubię fałszu i jestem ze sobą szczery. Na pewno nie zdobędę się na obrażanie inteligencji mojego widza.

"Uprowadzona" z 2008 r. wypromowała pana, tuż przed sześćdziesiątką, na bohatera kina akcji. Czy to trudne wyzwanie?

- Zawsze gdy wracałem z planu, gdzie kręciliśmy niebezpieczne, wręcz kaskaderskie sceny, mówiłem, że jestem na to za stary, że powinienem grać w takich filmach, gdy miałem 30 lat. Z drugiej strony cieszę się, że stać mnie jeszcze na tego typu wyzwania.

Podobno odrzucił pan rolę Jamesa Bonda, którą proponowano panu kilkanaście lat temu?

- Moja, wtedy jeszcze narzeczona, powiedziała, bym zapomniał o ślubie, jeśli przyjmę rolę 007 (śmiech). Pewnie odstraszyła ją reputacja kobieciarza, jaką Bond się cieszy (śmiech).

Po "Uprowadzonej" przyklejono panu etykietę idealnego ojca.

- Byłem już jednym z najseksowniejszych ludzi kina, więc z przyjemnością przyjmuję tytuł ojca idealnego, choć on chyba nie jest zbyt sexy (śmiech). Generalnie jednak myślę, że dość dobrze dogaduję się z synami.

Co pan robił, zanim trafił do filmu?

- Byłem m.in. operatorem wózka widłowego w rodzinnym mieście Ballymena w Irlandii Północnej. Miałem 20 lat, długie włosy i marzyłem o karierze aktorskiej. Któregoś dnia mój starszy kolega spytał mnie, czy całe życie zamierzam ładować palety z piwem. Powiedziałem mu, że chcę być aktorem. "A więc co ty tu jeszcze robisz?" - odparł. Wydaje mi się, że te jego słowa i towarzyszący im wyraz twarzy skłoniły mnie do podjęcia decyzji.

I kilka lat później pojawił się pan w jednym z filmów o Brudnym Harrym u boku Clinta Eastwooda?

- Tak, zagrałem w "Puli śmierci". W jednej ze scen miałem spacer z Clintem po ulicy. Wykopali specjalny rów, w którym idę, tak, żeby nie było widać, że jestem wyższy od Eastwooda. Nikt nie mógł konkurować z legendarnym Brudnym Harrym (śmiech).

A więc te 193 centymetry wzrostu były dla pana niekiedy udręką?

- Na początku kariery zdarzyło mi się kilka razy odpaść na castingu z tego powodu. Z czasem ludzie się przyzwyczaili do mojego wzrostu. A dziś chyba nikt sobie nie wyobraża, że Liam Neeson mógłby być niższy (śmiech).

30/2015 Tele Tydzień

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy