Reklama

Mads Mikkelsen: Chętnie bym zatańczył

W Europie grał u największych reżyserów i zgarnął już wszystkie prestiżowe nagrody. W Stanach zaczynał od Jamesa Bonda - był jego przeciwnikiem w "Casino Royale". Teraz Mads Mikkelsen zmierzył się z legendarną rolą Anthony’ego Hopkinsa i wcielił w doktora Lectera w serialu "Hannibal".

Zimne, stalowe oczy, wąskie usta, wydatne kości policzkowe i mocno zarysowana, kwadratowa szczęka. Mads Mikkelsen nie jest ładnym chłopcem w typie Brada Pitta, na którego widok piszczą nastolatki. Mimo to "The New York Times" nadał 47-letniemu Duńczykowi tytuł "nowego, posępnego symbolu seksu". A norweska pisarka Hedda H. Robertsen wydała w zeszłym roku książkę erotyczną "Kręci mnie Mads Mikkelsen".

Aktor, który w zeszłym roku w Cannes otrzymał Złotą Palmę, jest na fali. Nordycka uroda sprawiła, że szybko wyłowiło go Hollywood. W 2006 r. Duńczyk zagrał głównego rywala Jamesa Bonda w "Casino Royale" Martina Campbella, pierwszym filmie z serii o agencie 007 z udziałem Daniela Craiga. To był spektakularny sukces. Nawet duńska królowa była pod wrażeniem, bo w uznaniu zasług na rzecz promocji kraju nagrodziła rodaka tytułem szlacheckim. Mikkelsen otwarcie przyznaje jednak, że woli kino europejskie.

Reklama

Po sukcesie "Casino Royale" zapowiedział, że ze Starego Kontynentu się nie wyprowadzi. W Kopenhadze jest jego dom: żona i dwójka dzieci. Zapytany o nich milczy: życie prywatne to jego ściśle strzeżona tajemnica. Jednak po siedmiu latach złamał obietnicę i przeniósł się z rodziną do Toronto. Tam kręcono serial "Hannibal", w którym zagrał genialnego psychiatrę i bezwzględnego mordercę-kanibala.

Hannibal Lecter doczekał się już kilku ekranowych wcieleń. Grał go m.in. Anthony Hopkins. Nie boi się pan porównań?

Mads Mikkelsen: Jeszcze jak! Hopkins doprowadził tę rolę do perfekcji. Mam świadomość, że nie zagram jej tak dobrze jak on. Jedyne, czego bym chciał, to zbliżyć się choć trochę do jego kunsztu. Mało brakowało, a odrzuciłbym tę propozycję. Scenariusz bardzo mi się podobał, ale wydawało mi się, że nie dam sobie rady z presją i oczekiwaniami.

Co pana przekonało?

- Reżyser Bryan Fuller. To miała być dziesięciominutowa rozmowa o roli, a on po kilku godzinach dalej opowiadał i opowiadał, co będzie w kolejnych sezonach. Nie da się odmówić komuś, kto ma taki entuzjazm.

Przygotowując się do tej roli, czytał pan książki o seryjnych mordercach?

- Nie musiałem (śmiech). Już wcześniej przeczytałem chyba wszystkie dostępne na rynku. Zawsze interesowała mnie mroczna strona ludzkiej natury. Chciałem zrozumieć, co kieruje człowiekiem, który przekracza granicę dla innych nieprzekraczalną. Integralną częścią europejskiej kultury jest fascynacja złem.


Ma pan ulubionego zbrodniarza?

- To Czyngis-chan, twórca i długoletni władca imperium mongolskiego. Miał niesamowity umysł, ale był jednym z największych rzeźników w historii. Zabił więcej ludzi niż otoczony przez dzisiejszą popkulturę chorym kultem Charles Manson czy Ted Bundy.

Pana ulubiony film, "Taksówkarz" Martina Scorsese, też traktuje o ciemnej stronie ludzkiej natury.

- Jako młody chłopak uwielbiałem oglądać historie, w których dobro zawsze wygrywało ze złem. Widziałem chyba wszystkie produkcje z Bruce’em Lee i byłem przekonany, że tak właśnie powinno wyglądać porządne kino. Ale pewnego dnia poszedłem na "Taksówkarza" i cały mój światopogląd został wywrócony do góry nogami. Najpierw nie lubiłem bohatera granego przez De Niro, potem zacząłem czuć sympatię do niego, znowu wrogość i tak w kółko. Byłem skołowany. Ale po kilku dniach doszedłem do wniosku, że to arcydzieło - kino powinno zmuszać do myślenia, a nie podsuwać gotowe odpowiedzi.

Zagrał pan niedawno w thrillerze "Polowanie" Thomasa Vinterberga, jednego z twórców Dogmy 95. Podoba się panu ten nurt?

- Nie jestem fanem Dogmy. Ona zakazuje używania jakichkolwiek efektów specjalnych w kinie: nie wolno stosować żadnych rekwizytów, kręcić można tylko amatorską kamerą. Ma być jak najautentyczniej, a przecież naturą filmu jest udawanie! Ale doceniam Dogmę za to, że wypromowała duńskie kino na świecie.

W "Polowaniu" zagrał pan nauczyciela oskarżonego o molestowanie seksualne. Trudno było po całym dniu wyjść z roli i wrócić do rodziny?

- Poza planem nie utożsamiam się z graną przeze mnie postacią, choć wiem, że część aktorów tak robi. Zachowują się tak jak ich bohater, nawet każą do siebie mówić jego imieniem. Ja sobie tego nie wyobrażam - moja rodzina by ze mną zwariowała. Zapewne czekałby mnie rychły rozwód (śmiech). Czasem jednak muszę odpocząć od ciężkiego kina. Teraz kręcę western. To spełnienie moich chłopięcych marzeń. Nasz plan zdjęciowy musi wyglądać zabawnie: banda dorosłych facetów poprzebieranych w spodnie z frędzlami lata z pistoletami w ręku i bawi się niczym przedszkolaki.

Przez osiem lat profesjonalnie zajmował się pan tańcem. Może czas na musical?

- Zdarzyło mi się zagrać w kilku w teatrze, ale koszmarnie śpiewam. Za to jeśli ktoś zaproponowałby mi rolę taneczną, chętnie bym ją przyjął. Czas przełamać mój poważny wizerunek.

W Polsce niedawno ukazało się tłumaczenie norweskiej powieści erotycznej, która jest o panu. To komplement?

- Dwadzieścia lat temu zapewne bardzo bym się ucieszył. Mógłbym na tę książkę podrywać dziewczyny. Teraz podchodzę do takich spraw z większym dystansem.

A pana żona?

Gdy się o tym dowiedziała, była bardzo cicha przez cały dzień.

Rozmawiała Iga Nyc

PANI 8/2013


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: aktor | rodzina | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy