Reklama

Dobrze znów być - część III

Rak dał mi siłę, pewność siebie, zgubiłam większość lęków. Gdyby nie on, nie przeżywałabym życia tak w pełni.

Czułaś się samotna?

Magda Prokopowicz: Samotna, niezrozumiana. Czułam, że Bartek jest ścianą, która mnie podpiera, ale ta ściana do mnie nie mówiła, nie akceptowała moich wyborów. Bartek wspierał śniadaniem, obiadem, wyjazdami za granicę na plany zdjęciowe, ale nie rozmową. Bardzo byłam samotna... Wielokrotnie mieliśmy siebie dość. Często się kłóciliśmy. Uciekaliśmy od siebie. Ja w sen, Bartek w pracę. Gdyby nie ogromne uczucie, pewnie rozstalibyśmy się.

Wtedy namalowałaś wstrząsający obraz - twarz kobiety płaczącej krwią, wokół napisy: "Boję się cierpienia, samotności, boję się biec, stać, boję się łez, uśmiechu, milczenia, powietrza. Też boję się miłości".

Reklama

Magda Prokopowicz: Bałam się wszystkiego. Ten obraz malowałam przez osiem miesięcy. Bardzo mi pomógł wyrzucić negatywne emocje, złość, że zachorowałam. Wszystkie napisy zrobiłam w dziesięć minut, byłam jak w transie. Dziś wiem, że nie powinnam wtedy tak bardzo izolować się od ludzi, wszystkiego zrzucać na Bartka.

Razem postanowiliście, że w najbardziej dramatycznych momentach choroby On będzie Ci robił zdjęcia. To pomagało?

Magda Prokopowicz: Tak zdecydowaliśmy już po pierwszej wizycie u doktora Giermka. Chciałam, żeby rak dał mi coś pozytywnego, a nie tylko zabierał. Bartek fotografował mnie przez całą ciążę. To było trudne. Czułam się jak dziwadło, bez piersi, włosów, gruba, przytyłam 17 kilogramów. Czasem byłam zła na Bartka, chciałam mu wyrwać aparat. Sama fotografowałam siebie w lustrze, w makijażu, w peruce. On uchwycił mnie prawdziwą. Dziś, kiedy patrzę na zdjęcia, żałuję, że jest ich tak mało.

Dla mnie najbardziej dramatyczne jest zdjęcie po tym, jak Bartek obciął Ci włosy wychodzące po chemioterapii. Nawet nie potrafiłabym opisać wyrazu Twoich oczu.

Magda Prokopowicz: Bardzo przeżywałam wypadanie włosów. Siłą woli chciałam je zatrzymać. Płakałam, kiedy wychodziły garściami. Bartek chciał mi je przyciąć, wziął maszynkę, ale tak mu się trzęsły ręce, że nie był w stanie tego zrobić. Płakał ze mną.

Co mówią Twoje oczy?

Magda Prokopowicz: Dlaczego ja? Czemu mnie to spotkało?

Leoś urodził się dwa tygodnie po zakończeniu chemioterapii. Oboje z Bartkiem mówicie, że to najpiękniejsze chwile Waszego życia.

Magda Prokopowicz: Kiedy Leosia wyjęli z mojego brzucha przez cesarskie cięcie, Bartek policzył mu wszystkie paluszki u rączek i nóżek... Synek był całkowicie zdrowy, dostał 10 punktów w skali Apgar. Wszystko, co nas pętało przez tyle miesięcy, puściło. Wielka radość, płacz, wzruszenie. Rozkwitłam, poczułam siłę. Po sześciu godzinach od cesarskiego cięcia usiadłam po turecku. Po dwóch dniach zaprosiliśmy do szpitala rodzinę, znajomych. Pierwszy raz pokazałam się bez makijażu, peruki. Powiedziałam bratowej, że jestem po obustronnej mastektomii. To był przepiękny czas dla mnie i Bartka, przeżywania absolutnego szczęścia. Gdy wychodziliśmy ze szpitala, na niebie pojawiły się równocześnie dwie tęcze.

Kiedy rok temu dowiedziałaś się, że masz przerzuty do wątroby i kości, było Ci łatwiej walczyć, bo już był Leoś?

Magda Prokopowicz: Na początku myślałam, że zostało mi niewiele czasu. Wróciłam do domu z wynikami badań i poprosiłam nianię, żeby wyszła. Siedziałam z Leosiem, patrzyłam na niego i płakałam. Później rozmawiałam z Bartkiem i bratem, żeby zajęli się Leonkiem, jak mnie zabraknie... Ale stan przerażenia trwał krótko. Dzięki synkowi wiedziałam, że muszę o siebie walczyć ze wszystkich sił. Pobiegłam do lekarzy i usłyszałam, że mam nie panikować, tylko szybko zacząć się leczyć.

Byłam z Wami na chemioterapii w Katowicach i do dziś nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że sama prowadziłaś samochód, a po powrocie do Warszawy jeszcze byłaś w stanie iść na imprezę.

Magda Prokopowicz: Po którejś chemii pojechałam samochodem do Zakopanego i przepłynęłam 25 basenów. Powtarzałam sobie pod wodą: "Jestem zdrowa, jestem zdrowa". Miałam dużo energii, mimo że brałam bardzo ciężką chemię. Wiesz, ta kolejna pokazała mi, jak wiele zależy od psychiki. Rak to naprawdę nie wyrok śmierci, można z niego wyjść. Trzeba znaleźć w sobie siłę i chęć do walki. Nieważne, czy walczę z powodu dziecka, mężczyzny, czy życia dla samej siebie. Nie można się poddać, bo wtedy wysyłamy sygnały do organizmu: chcę umrzeć. Wypadły mi włosy, ale tym razem najczęściej chodziłam bez peruk i nie było to dla mnie żadnym problemem. Chyba nigdy nie czułam się tak kobieco.

Bartek jeździł z Tobą na każdą chemię?

Magda Prokopowicz: Kilka razy nie był i brakowało mi go. Nasze wyjazdy do Katowic były takimi wakacjami od życia. Leoś zostawał z nianią w Warszawie. Gdy brałam chemię, Bartek przynosił mi śląski obiad z pobliskiej restauracji. Czasem karmił mnie i śmiał się, że lubi mnie podczas chemii, bo pozwalam mu się sobą opiekować. W drodze powrotnej zatrzymywaliśmy się u jego rodziny w Częstochowie. Piękne dni. Jechałam na chemię i wracałam z uśmiechem.

Jesteś zdrowa ponad pół roku. Zmiany w wątrobie i kościach zniknęły. Jak to jest być zdrową po czterech latach niepewności?

Magda Prokopowicz: 27 stycznia, kiedy okazało się, że badania są dobre, zawsze będę obchodziła swoje drugie urodziny. To jest tak, jakbym nagle nauczyła się latać. Często mam wrażenie, że unoszę się nad ziemią. Momentami aż nie mogę uwierzyć, że wyszłam cało z tylu tragicznych przejść, i czuję spokój. Ale myślę: "Dobrze, że to mnie spotkało". Rak dał mi siłę, pewność siebie, zgubiłam większość lęków. Gdyby nie on, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Cieszę się, że jadę samochodem do pracy, kupuję w warzywniaku owoce, towarzyszę Leonkowi w jego odkrywaniu świata. Przecież mogłam tego nie widzieć... Sporo czasu poświęcam sobie, codziennie rano ćwiczę, chodzę na bieżni, pływam. Znowu pracuję, ale kiedy czuję, że za dużo, robię przerwy. Idę do parku, patrzę na drzewa, głęboko oddycham. Nie chcę już biec na oślep, wprowadzać organizmu w stan wibracji.

Nigdy nie byłaś tak piękna.

Magda Prokopowicz: Bo nigdy nie czułam się tak fantastycznie jako kobieta. Jestem teraz bardziej wartościowym człowiekiem, lepszym, otwartym na innych. Każdego wieczoru, kiedy kładę się spać, dziękuję za wszystko. Z mojej perspektywy każde doświadczenie, nawet negatywne, jest piękne, bo jest.

Bartek powiedział mi: "Teraz urządzamy się po wojnie". Przez cztery lata żyliście na granicy życia i śmierci. Ważne było tylko jedno: przeżyć. Powrót do codzienności jest trudny?

Magda Prokopowicz: Dla mnie mniej, ale dla Bartka to chyba najcięższy czas. Mówi, że z naszego związku zniknął ktoś bardzo ważny, prawie przyjaciel. Rak był sukinsynem, mógł zabić, ale wstawał z nami i kładł się spać, jadł i pił, płakał i śmiał się. Organizował nam życie, wszystko było mu podporządkowane, dawał ekstremalne doznania. Widzę, jak bardzo Bartek jest zmęczony, schodzi z niego napięcie.

Myślę, że o wiele trudniej jest być osobą wspierającą niż chorą na raka. Przez te wszystkie lata Bartek właściwie nie mógł mówić o swoich problemach, bo czym one były wobec Twoich.

Magda Prokopowicz: On nadal mniej mówi o sobie, więcej o naszych zmaganiach. Tak bardzo był zaangażowany we mnie, że stracił kontakt ze sobą.

Może teraz Bartek bardziej będzie potrzebował Ciebie niż Ty jego?

Magda Prokopowicz: Najważniejsze, żeby zaczął żyć dla siebie. Mogę mu pomóc tym, że jestem spokojna, uśmiechnięta. Pokazuję mu radość każdego dnia. Jakie to szczęście, że razem wyszliśmy na kolację do znajomych, jeździliśmy w niedzielę z Leosiem na rowerze. Zwyczajność jest piękna.

Rozmawiała Alina Mrowińska

Przeczytaj pierwszą część wywiadu

Przeczytaj drugą część wywiadu

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy