Reklama

Co z tego, że lato odeszło

Szczęście non stop? Nie istnieje. Bywamy szczęśliwi - mówi Małgorzata Braunek. Dziś bardziej pogodzona ze sobą niż wtedy, gdy słyszała: "Jesteś ikoną pokolenia". Bardziej niż kiedy w latach 70. grała Oleńkę w "Potopie". Na wiele lat zrezygnowała z aktorstwa. Wraca. Ale ostrożnie. W 2005 roku dostała nagrodę na festiwalu w Gdyni. Nie odebrała jej, bo w tym czasie prowadziła medytacje. Wybrałam dzisiejsze życie - tłumaczy. - I choć ludzie stukali się w głowę, nigdy tego nie żałowałam.

Lato 2009. Informacja w serwisie internetowym. "Odcinek 'Domu nad rozlewiskiem' obejrzało cztery miliony ludzi". Czyjś komentarz: "Serial taki sobie, ale warto go obejrzeć dla Małgorzaty Braunek!". Po pięciu latach znowu gra, ostatnio widzieliśmy ją w "Tulipanach" Jacka Borcucha. Dopiero od roku ma agentkę. To dzięki niej w ogóle przeczytała scenariusz filmu. - Czy argumentem "za" były pieniądze? Małgorzata nie unika odpowiedzi: - Nie zadecydowały o przyjęciu roli. Ale tak, agentka negocjowała stawkę - opowiada. - Przyjęłam rolę Basi, bo pasuje do mnie. Inny komentarz internauty: "Pojawia się pani i znika. Wróci pani do grania na dobre?" - Nie wiem. Ważniejsza jest rodzina: mąż Andrzej, dzieci: Orina i Xawery Moje wnuki, przyjaciele. I moi uczniowie. Grywam w serialach, w filmach, bo znowu akceptuję w sobie aktorkę. Przez 15 lat odcinałam ją i tłumiłam. Z wyboru, a nie dlatego, że telefony przestały dzwonić. Choć kiedy odeszłam w 1980 roku, rzeczywiście z czasem przestały.

Reklama

Bunt lalki

Lipiec 1967. Gazety piszą: "Nieznana studentka pierwszego roku szkoły teatralnej rozrywana przez reżyserów". I jeszcze: "Razem z Danielem Olbrychskim niezapomniana Oleńka z 'Potopu' wygrywa plebiscyt na najpopularniejszych aktorów sezonu '75/76". Od kilku lat Małgorzata Braunek jest dzieckiem szczęścia. Polacy kochają ją za rolę Billewiczówny, potem za postać Izabelli Łęckiej w "Lalce". - O nic nie zabiegałam - wspomina początki w zawodzie. Jedenaście filmów podczas trzech pierwszych lat kariery. Epizod na początku studiów Wkrótce największe nazwiska reżyserów: Kazimierz Kutz, Andrzej Wajda. I kolejne, coraz bardziej ekstremalne role: w "Diable" i "Trzeciej części nocy" reżyserowanych przez ówczesnego męża, Andrzeja Żuławskiego. Małgorzata przerywa studia na drugim roku, bo przepisy szkoły teatralnej nie pozwalają na udział w filmach. Warsztatu uczy się "w marszu". Gra kobiety współczesne, z problemami. Nie boi się śmiałych jak na tamte czasy scen - erotyka, naturalistyczny poród - to wszystko nieco szokuje widzów. Może dlatego, gdy Jerzy Hoffman proponuje jej rolę w Potopie, wybucha ogólnonarodowa dyskusja: "Czy ona pasuje do wizerunku idealnej, cnotliwej Polki?". Hoffman nie zważa na protesty. Małgorzata zachwyca publiczność i krytyków. "To jest niteczka babiego lata. Zjawisko. Należy ją na rękach nosić, chuchać i dmuchać", powie o aktorce Kazimierz Kutz. Andrzej Żuławski doda: "Małgosia to jedyna gwiazda w Polsce. Wśród zdolnych dziewczyn najładniejsza. Wśród ładnych - najzdolniejsza".

- Gdziekolwiek się zjawiała, wywoływała zamieszanie - wspomina Halina Golanko, przyjaciółka aktorki od 35 lat. - Wszystko jedno, czy nosiła jedwabną bluzkę, dżinsowy garnitur, czy zmieniała styl na hipisowskie ciuchy - zachwycała. Mężczyźni się w niej kochali. Kobiety naśladowały. Obowiązkowy zestaw na ulicach w latach 70.: proste długie włosy plus okulary "muchy" i uśmiech a la Braunek. Polska Brigitte Bardot, mówiono. Równie piękna. Równie zdolna. I "nawiedzona". Bo jak zrozumieć decyzję o zakończeniu kariery? Jest rok 1980, gdy 33-letnia Małgorzata postanawia: Już nie będę aktorką. - Pamiętam, jak na planie Lalki po raz pierwszy spojrzałam na siebie z boku: "kim jestem?". Ta myśl stała się obsesją. "Tylko aktorką? Nikim poza tym? Przegrywa rodzina. Przyjaciele", myślałam. Czułam, że aktorstwo przejęło kontrolę nad moim życiem, było jak nałóg i niewątpliwie mnie wartościowało. Zastanawiałam się: "czy jestem megalomanką skoncentrowaną tylko na sobie?". Bałam się: "A co, jeśli telefon nie zadzwoni?". Dla jednych dopalaczem jest nikotyna, dla innych strzał w żyłę, dla mnie to były nowe role. Była jedna możliwa droga. Zerwanie z nałogiem.

Odwyk

Odcinanie przeszłości to jednocześnie koniec pracy i rozwód z Żuławskim. Xawery, syn ze związku z reżyserem, ma pięć lat, gdy rodzice się rozstają. "Piękna zostawia Bestię", piszą gazety - Wierzyłam, że postępuję dobrze, nie chciałam, żeby Xawery dorastał, obserwując trudną miłość - Małgorzata będzie tłumaczyć po latach. Zrywając z poprzednim życiem, nie rezygnuje jednak z pewnego nawyku. - Aktorka musi umieć "grzebać w sobie" - opowiada. - Wieczna autoanaliza. Szukając odpowiedzi na pytanie "kim jestem?", zaczęłam interesować się religiami Wschodu. Czytałam "Siddhartę" Hermana Hessego, potem książki o buddyzmie tybetańskim, by wreszcie wybrać mistyczny według niej odłam - zen. Poszukiwanie "nowego życia" to także podróże. Andrzej Krajewski, wtedy przyjaciel aktorki, dziś trzeci mąż, zabiera ją do Indii, Nepalu, Tybetu śladami Buddy. Spotykają Dalajlamę Rajneesha, znanego dziś jako Osho.

Jest rok 1980. W budynku podstawówki na warszawskiej Pradze trwa kurs prowadzony przez buddyjskiego mistrza zen Dae San Sa Nima, który później zostanie pierwszym nauczycielem Małgorzaty. Przez trzy dni aktorka nie opuszcza sali gimnastycznej, gdzie medytuje, śpi, uczy się i technik oddechowych. - Od tamtego czasu medytuję codziennie - mówi dziś Małgorzata. - Wtedy buddyzm pomógł mi w odwyku. Pozwolił rozwinąć się wewnętrznie, porzucić nawyki i przyzwyczajenia, które mnie ograniczały, pracować nad ego. Temu między innymi służy medytacja. Nie chodzi o to, żeby całkowicie je zabić. Ego jest. Przeszkadza jednak, gdy zaczyna być naszym szefem, narzuca "muszę to mieć", tak jak mi kiedyś dyktowało: "musisz zagrać więcej, lepiej, bez tego będziesz nieszczęśliwa". Od dawna pracuję, by mnie nie kontrolowało, ale to nie znaczy, że je ujarzmiłam. Gdy co rano siadam na poduszce, medytując, staram się "oczyścić siebie z siebie". Małgorzata wciąż się uczy. I naucza innych.

Jej dom to od lat siedziba ośrodka buddyzmu zen. A ona jest jedynym z kilku nauczycieli w Polsce. - To nie dar, tylko dyscyplina i trening - opowiada. Od swojego mistrza dostała święcenia kapłańskie. Potem tak zwany przekaz dharmy, rodzaj błogosławieństwa i nauki. Dzięki temu została sensei, czyli nauczycielem. - Siedzenie - mówi o grupowych medytacjach, które dwa razy w tygodniu prowadzi u siebie. W ogrodowym pawilonie albo na świeżym powietrzu medytuje czasem nawet trzydzieści osób. Małgorzata najbardziej lubi spotkania w ogrodzie. Między kamieniami poustawiała figurki Buddy. Jest też fontanna, symbol źródła życia, i kwiaty - Przypominają o przemijaniu - tłumaczy. - Patrzę na zwiędłe hortensje, widzę pożółkłe liście i myślę: szkoda, fajnie byłoby zatrzymać lato. Tak jak fajnie byłoby zachować młodość. Życie. My też przemijamy - śmieje się, dotykając siateczki zmarszczek wokół oczu. - Tak, wiem, starszy znaczy gorszy - mówi prowokacyjnie. - Ale nie spędza mi to snu z powiek. Gdy pojawia się kolejna bruzda, mam rozmowę ze sobą: "Tak ma być." Nie dbam o siebie przesadnie. Raz w życiu byłam u manikiurzystki. Dwa razy u kosmetyczki...

Na półce w jej łazience mieszanka kosmetyków. Drogi krem, a obok tani tonik. - Małgosia żartuje ze starości - mówi jej przyjaciółka. - Ostatnio uznałyśmy: czas na czador, będziemy chodzić po ulicy zakwefione, schowamy zmarszczki. - Próbuję nie przywiązywać się do wyglądu, przedmiotów, rzeczy doczesnych - tłumaczy aktorka. - Obcięłam na przykład włosy. Rytualne golenie głowy w moim przypadku odbyło się, tuż zanim zostałam nauczycielem. Symbolicznie utraciłam coś, do czego byłam przywiązana. I nagle poczułam się wyzwolona. Ale wygląd ma wciąż znaczenie. Ulegam pokusom. Chciałabym powiedzieć: "ubieram się tylko w lumpeksach". Byłoby politycznie poprawne nie kupować drogich ubrań produkowanych za bezcen w Chinach. Ale cóż, ego szaleje, gdy zobaczę sklep z butami. Jak każdy ulegam zachciankom: ostatnio to balerinki i nowy asymetryczny sweter. I jeszcze piętnasta para okularów przeciwsłonecznych - uśmiecha się Małgorzata. Wyznaje: - Nadal jestem próżną kobietą. Wciąż potrafię przeglądać się w lustrach, jadąc na rowerze - w mijanych wystawach. Zerkam: OK, 62 lata, nie jest tak źle - myślę sobie. - Za Gosią wciąż oglądają się mężczyźni - twierdzi przyjaciółka. - To się nie zmieniło od 30 lat.

Marta Bednarska

Przeczytaj część drugą

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy