Reklama

Jak wyjść za mąż w dwa miesiące?

Miłość od pierwszego wejrzenia – OK, ale żeby ekspresowy ślub? Przecież przygotowania trwają rok! A można inaczej. Trzy panny młode opowiadają, jak w przyspieszonym tempie zorganizowały ślub i wesele. Każde w innym stylu. Bez wpadek, gaf i stresu.

Nie mieszkają ze sobą. Znają się dziewięć miesięcy. Joanna pracuje w organizacji pozarządowej, Michał jest prawnikiem. Joanna: - Nie wyobrażam sobie życia na próbę, Początek lata, Michał zabiera Joannę do Kazimierza. Idą na kolację. On pyta: "wyjdziesz za mnie?". Dzień później są już w Warszawie, wybierają pierścionek.

Joanna i Michał: Zdecydowani od zaraz

Ustalamy datę na wrzesień. Wiemy, że miesiąc musi mieć w nazwie literkę "r". Przesąd mówi, że to gwarantuje szczęśliwe małżeństwo. Poza tym goście będą już po wakacjach. Chcemy mieć wesele na Starym Mieście. Odwiedzamy warszawską katedrę i w dniu, który nas interesuje, jest tam zaplanowany tylko jeden ślub. Dobry początek. Dzwonimy do rodziców i potwierdzamy.

55 dni do ślubu

Reklama

Przeprowadzam się do Michała i odkrywam dziwne męskie zwyczaje, kolekcjonowanie przedłużaczy itp. Zaczynam myśleć o sukni. Idę do salonu niedaleko pracy. Na wiadomość, że mam ślub za dwa miesiące, stylistka łapie się za głowę: "Na nową suknię czeka się trzy!". Ale obiecuje, że w mojej sprawie stanie na rzęsach. Przynosi mi koronkowe cudo. Leży idealnie. Za chwilę mierzę kilka następnych, "żebym przekonała się, że w tych wyglądam gorzej". Rzeczywiście - w jednej jak syrena, w drugiej jak beza. Wpłacam zaliczkę. Kupuję suknię w 15 minut.

50 dni do ślubu

Złoty papier czerpany, wstążki, koperty. Do tekstu zaproszeń chcę dopisać, że zamiast kwiatów prosimy o wsparcie wybranych przez nas domów dziecka. Narzeczony się nie zgadza: "Ślub jest naszym świętem, nie akcją charytatywną. Po weselu część pieniędzy przekażemy fundacji dzieci chorych na białaczkę - mówi. - Bez rozgłosu". Tego dnia w Warszawie letnie burze, a my dowiadujemy się, że restauracja, którą wybraliśmy na wesele, zbankrutowała. Może się jednak nie da bez wedding plannerki, zastanawiamy się przy akompaniamencie piorunów.

40 dni do ślubu

Podczas spaceru po Starówce odkrywamy dom restauracyjny "Krokodyl". Jestem zachwycona wnętrzem. Od razu robimy rezerwację. I kupujemy nowe zaproszenia. Nie ma czasu na drukowanie naszego tekstu, większość cioć oficjalne zaproszenie i tak dostaje tydzień przed weselem. Na szczęście w naszych rodzinach nikt nie jest małostkowy.

35 dni do ślubu

Okazuje się, że nauki przedmałżeńskie nie trwają non stop. W Warszawie wszystkie letnie kursy już się skończyły. Znajdujemy weekendowy kurs w Lublinie, w pięknym dworku. Ciekawy. Usłyszałam na nim m.in.: "że w małżeństwie nie jest źle, gdy słychać odgłos tłuczonych talerzy. Ale gdy słychać brzęczenie muchy". Szukamy obrączek. Nie mieliśmy pojęcia, że nie kupuje się ich od razu, jak pierścionka. Że trzeba czekać nawet kilka tygodni. W żadnym warszawskim sklepie nie ma naszych rozmiarów.

Kupujemy je w Słupsku, po weekendzie w Ustce. A dekorację ślubną powierzamy kościołowi. Nie mam czasu, by rozstrzygać z dekoratorką, "co ma zdobić ławki: tiul czy organza?". Słyszałam, że niektóre pary kupują do kościoła białe dywany, na których zamawiają nadruk swoich imion. Nam wystarczy zwykły, który ma katedra. Najważniejsze są przecież emocje, nie dekoracje. Michała poślubiłabym nawet na łące.

7 dni do ślubu

Najdłużej wybieramy didżeja. Spotykamy albo fanów konkursów na przepuszczanie mężczyźnie kurzego jajka przez nogawkę, albo takich, którzy traktują wesele jako miejsce spełnienia swoich muzycznych ambicji. Proponują ambient, modern jazz. Dopiero dziesiąty spotkany przez nas wodzirej rozumie, że lata 70. i 80. były czasem świetnej muzyki tanecznej i warto to wykorzystać. Dogadujemy się. Za to się okazuje, że krawat Michała nie pasuje do mojej sukni, wygląda w nim jak kelner. Jedziemy do sklepu po kamizelkę i musznik. Wpadamy dosłownie przed zamknięciem.

Dzień ślubu

Gotowi do wyjścia, zadzwoniliśmy po taksówkę. Taką zwykłą, którą jeździmy na co dzień. Świadkowa zapytała mnie: "Co mogę dla was zrobić? - Baw się dobrze" - odpowiedziałam. I to było moje jedyne zmartwienie: czy goście będą się dobrze bawić na weselu zorganizowanym tak ekspresowo. O swoją przyszłość byłam spokojna.

Edyta i Szymon: Odwrotna kolejność

Żyli bez ślubu, wzorując się na jego dziadkach, którzy poznali się po wojnie i byli szczęśliwą parą przez 50 lat. Edyta z Szymonem spędziła 12 lat, mieli już dwoje dzieci. I wtedy on podczas ich pobytu w Nowym Jorku ukląkł przed nią na tarasie widokowym Empire State Building i się oświadczył. Ściskali się przy aplauzie kilkudziesięciu osób. Dlaczego Szymon to zrobił, choć nie musiał? Tłumaczył, że "właśnie wtedy dojrzał". Jest decyzja. Po co czekać?

Czas start

Edyta: - Pierwsze dowiedziały się dzieci: sześcioletnia Maja i czteroletni Igor. Cieszyły się, choć komentowały, że u nas zawsze wszystko jest odwrotnie niż u innych. Znajomi byli zdziwieni, ale kibicowali. Niektórzy żartowali, że zdradziliśmy porozumienie par, które ślub uważają za zbędną formalność. Czas przygotowań był wspaniały. Wszystko robiliśmy razem. Na co dzień bywa inaczej, choć mamy wolne zawody i często oboje pracujemy w domu, myślami jesteśmy w swoich sprawach.

50 dni do ślubu

Spisujemy na kartce, jakiego wesela na pewno nie chcemy. Odrzucamy wersję w centrum miasta, wolimy, żeby goście mogli wyjść do ogrodu. Nie chcemy przaśnego polskiego jedzenia: ryb w galarecie, jajek faszerowanych, które rozpływają się na stole pod wpływem temperatury. Wiemy, że dobre przygotowanie wszystkiego to podstawa! Ale tego dnia mamy się przede wszystkim dobrze bawić. Zatrudniamy więc wedding plannerki. One namawiają nas na dwór w Konstancinie. Podoba nam się. Poza tym większość "zielonych" miejsc jest już zajęta. Decydujemy się prawie natychmiast.

40 dni do ślubu

Szymon sam przygotował projekt zaproszeń. Na okładce jest nasze zdjęcie, a w środku treść i zastrzeżenie, że prosimy o nieprzynoszenie prezentów.

30 dni do ślubu

Zależy nam, żeby ślub odbył się w ogrodzie obok miejsca wesela. Próbujemy namówić urzędników, żeby udzielili nam ślubu "na świeżym powietrzu", ale wychodzić w plener zabraniają im przepisy. Ciekawe dlaczego? W końcu przypomniałam sobie, że czytałam kiedyś o ślubach humanistycznych. W Polsce organizuje je Stowarzyszenie Racjonalistów. Para sama układa słowa przysięgi, wybiera muzykę, ceremonię prowadzi mężczyzna i kobieta, co ma symbolizować równouprawnienie. Świetnie! Niestety taki ślub nie ma mocy prawnej. Postanawiamy więc, że ślub humanistyczny odbędzie się w ogrodzie przy 150 gościach, a my dwie godziny wcześniej weźmiemy cywilny w urzędzie, w towarzystwie świadków i naszych dzieci.

20 dni do ślubu

Zastanawiam się nad prezentem dla Szymona. Chyba wszystko już sobie daliśmy. Postanawiam nagrać mu płytę, na której zaśpiewam "Dream a Little Dream of Me". Przygotowuję tę niespodziankę w domowym studiu kolegi muzyka. W tym samym czasie, o czym jeszcze wtedy nie wiem, Szymon pracuje nad prezentem dla mnie. Przez agentów namawia ważnych dla nas artystów: Waglewskiego, Groniec, Nowaka, żeby nagrali dla mnie życzenia. Godzą się. Szymon puści je potem z projektora na weselu. Czterdzieści osób wśród gości to dzieci naszych przyjaciół. Z myślą o nich aranżujemy specjalną salę zabaw i zatrudniamy dziecięce animatorki. Atrakcją wieczoru będzie kilkustronicowa gazetka z historią naszej znajomości, zdjęciami gości, informacjami o voucherach na taksówki itp. No i quiz: "Co wiecie o młodej parze?". Nad wszystkim czuwają dziewczyny z agencji organizującej wesela.

Dzień ślubu

Bez wedding plannerek nie dalibyśmy rady. Rano padał deszcz. W ostatniej chwili ratowały ogrodowe dekoracje. Kilka minut później zaświeciło słońce, więc przenosiły wszystko do ogrodu. Do ślubu pojechaliśmy starą Warszawą, samochodem naszego kolegi. Były z nami dzieci. Wiedziałam, że mój ślub będzie wspaniały, że odbywa się w najlepszym momencie. I że nawet jeśli coś pójdzie inaczej, niż planowaliśmy, i tak nic nam nie popsuje tego dnia.

Margareta i Wojtek: Lepsi od ekspertów

"Życzę wam prawdziwej miłości, bo to, co czujecie teraz, to fanaberia", takie zdanie Margareta i Wojtek usłyszeli od jego siostry, gdy ogłosili rodzinie swoje zaręczyny. Bliscy Wojtka jego narzeczoną widzą wtedy po raz pierwszy. Cieszy się tylko mama: "Nieważne z kim, ważne, że mój 39-letni syn nie będzie sam". Wojtek oświadczył się Margarecie pięć miesięcy po tym, gdy się poznali. Nie była w ciąży. Po prostu chcieli spędzić razem życie. A skoro tak, to po co czekać? Termin ślubu i wesela wyznaczyli za dwa miesiące. W walentynki.

Czas start

Margareta: - Dzwonimy do znajomych. Jedni mówią: "zuchy!", inni gratulują i opowiadają o rozwodach przyjaciół. Ale największa grupa to ci, którzy się dziwią: "W dwa miesiące?! Terminy trzeba rezerwować rok, dwa lata wcześniej! Nie zdążycie". Wtedy dociera do mnie, że chyba najpierw powinnam znaleźć salę, a potem dopiero szukać narzeczonego. Ale się nie zniechęcamy. Skończyłam 33 lata, mam na koncie wiele związków, dzięki którym zrozumiałam, czego oczekuję od faceta. Wszystko znalazłam w Wojtku, więc jedyna wątpliwość to: od czego zacząć przygotowania? Dzwonię do koleżanki, która wyszła za mąż w zeszłym roku. Podpowie nam, jak uniknąć pułapek.

50 dni do ślubu

Nie jesteśmy z Warszawy. Większość rodziny przyjedzie na ślub z innych miast, więc przyjęcie chcemy zrobić w hotelu. Wybieramy jeden w centrum miasta. Nie należy do najtańszych, ale oferuje elegancką dekorację - okrągłe stoły, jasne pokrowce na krzesła, świece w przezroczystych naczyniach. Negocjujemy ceny noclegów, zbijamy je o 30 procent! Za namową koleżanki rezygnujemy z pięciu dań gorących, będą trzy. Kościół? Boimy się o wolny termin. Ale jest! Okazuje się, że pary, które rezerwują termin z rocznym wyprzedzeniem, czasem rozstają się, zanim nadejdzie dzień ślubu. Nie jesteśmy praktykującymi katolikami, mimo to chcemy wziąć ślub kościelny. Dla rodziny.

40 dni do ślubu

Spieramy się o kolor obrączek. Ja chcę białe, Wojtek żółte. Ostatecznie wybieramy białe złoto nierodowane, czyli lekko słomkowe. Pierwszy ważny kompromis. Jest niewiele czasu, więc sukienki szukam na Allegro. Spory wybór i niedrogo. Za 1200 zł kupuję suknię moich marzeń. Jest jeden problem. Rozmiar 36. A ja noszę 38/40. Mam niecałe dwa miesiące, żeby schudnąć. Zaczynam uważać na to, co jem. Kupuję tabletki przyspieszające metabolizm.

35 dni do ślubu

Ustaliliśmy, że mój mąż sprzeda mieszkanie, które odziedziczył po babci, weźmiemy kredyt i kupimy własne. Przyjaciel Wojtka, prawnik, namawia nas na intercyzę: "Mało się znacie". Reaguję od razu: "Wnoszę do tego związku więcej niż mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Daję najlepsze lata swojego życia. Jeśli miałabym zakładać z góry, że będą zmarnowane, wyszłabym za kogoś innego". Wszyscy milkną. Wojtek mruga do mnie porozumiewawczo. Koleżanki są zachwycone moim przyszłym mężem.

20 dni do ślubu

Minusem ekspresowej organizacji wesela jest to, że nie mamy czasu, by odłożyć pieniądze. Niewątpliwy plus - przygotowania nie trwają rok. Powoli zaczynam odczuwać stres. Śni mi się, że na wesele nikt nie przychodzi albo że ceremonia zaczyna się bez nas. Do tego moi rodzice nalegają, by zaprosić daleką rodzinę, bo oni dawno temu byli na weselach ich dzieci. W ten sposób zaczyna być więcej 60-latków niż 30-latków. Szybko dzwonię do znajomych, których wcześniej nie zamierzałam zapraszać, bo chcę obniżyć średnią wieku. Do listy gości dochodzi kolejne dziesięć osób. Inna słaba strona szybkiego ślubu to mało czasu na nauczenie się kroków do pierwszego tańca. Pracujemy często do późna, nie mamy kiedy chodzić na lekcje.

15 dni do ślubu

Weselni fotografowie mają wygórowane stawki. Zdjęcia to koszt od trzech do ośmiu tysięcy. Dajemy ogłoszenie na Gumtree: zgłasza się absolwent szkoły fotograficznej z profesjonalnym nikonem, bardzo podoba nam się jego portfolio. Umawiamy się na 800 złotych.

14 dni do ślubu

Odsłuchujemy na Youtube utwory, które mają być grane podczas mszy. Trzeba wybrać kilka z długiej listy. Zaznaczamy Arię na strunie G. Bacha, Kanon Pachelbela, no i Ave Maria. Tylko którą? Jest wersja Schuberta, Cacciniego i Gounoda. Przekonuję przyszłego męża do Cacciniego. Codziennie słucham tego utworu w pracy, żebym się nie rozpłakała, gdy zagrają go w kościele. Mało jem i wciąż połykam tabletki na odchudzanie. Mierzę sukienkę. Jest dobra!

10 dni do ślubu

Wojtek przynosi mi płytę z Ave Maria i zaczyna się upierać, żebyśmy znaleźli śpiewaczkę i kwartet smyczkowy. Ciotka po akademii muzycznej radzi, żeby zamiast kwartetu zatrudnić trio. Laik nie usłyszy różnicy, a obniży to koszt. Potem przekonuje, że najważniejsze w trakcie mszy są skrzypce i organy. Ostatecznie, zamiast tria zatrudniamy sopranistkę i trębacza, który podczas naszego wejścia zagra "Marsz weselny" Wagnera. W internecie znajduję sklep wysyłkowy, gdzie zamawiam biały tiul do ozdobienia ławek, sztuczne stokrotki do naklejenia na maskę samochodu oraz tuby strzelające konfetti.

Dzień do ślubu

Ustalaliśmy z didżejem listę zakazanych utworów. Były wśród nich "Jak anioła głos" zespołu Feel, Budka Suflera i Vaya Con Dios "w całości". Byliśmy tylko na jednej lekcji tańca - trafiliśmy na fokstrota. Niewiele zapamiętaliśmy. Narzeczony zaproponował włączenie do repertuaru "King of The Bongo" Manu Chao. Puścił piosenkę i zaczął się kiwać w takt muzyki, naśladując małpy: "Widzisz, damy radę". Czasem myślałam, że jest mało wyluzowany. Po raz kolejny mnie zaskoczył. Postanowione: "King of The Bongo" zatańczymy razem na weselu. Wieczorem mieliśmy iść na kolację, ale do drugiej w nocy drukowaliśmy winietki na stoły. I "przesadzaliśmy" gości w nieskończoność. Czy będę miała jutro siły?

Dzień ślubu

Obudziliśmy się z myślą: "nareszcie". Nie wyprowadził mnie z równowagi nawet telefon od organisty, który nie zgodził się na obecność wybranych przez nas muzyków. Zaproponował nam "swojego" skrzypka - propozycja nie do odrzucenia, więc nie będzie trąbki ani sopranu. Tuż przed przyjściem makijażystki znalazłam w internecie słowa przysięgi, poprosiłam Wojtka, żebyśmy je sobie przeczytali: "Ślubuję ci miłość... Tak mi dopomóż, Panie Boże...". Płakaliśmy oboje, choć była to tylko próba. A potem nadeszła godzina zero. Wszystko się udało. Tylko sukienka w rozmiarze 36 była... trochę za duża.

Natalia Kuc

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy