Reklama

Wynajęłam detektywa

Zdrada, oszustwo, kłamstwo. Fakt czy tylko podejrzenie? Jak to sprawdzić? Są sytuacje, w których kobieta czuje się bezbronna. Ale może mieć sojusznika – to detektyw. On będzie śledzić męża, podsłuchiwać pracowników. Ostre metody? Tak, ale konieczne, bo w obronie własnej, mówią kobiety, które zgłosiły się po pomoc do agencji detektywistycznej.

Nie daj się, mamo

Julia, żona Jarka, mama Michasia. I córka Doroty. Wynajęła detektywa, by zdobyć dowody przeciw ojcu. Zdaniem wielu osób w rodzinie powinna pójść za to do piekła.

Julia dowiedziała się pierwsza. Zadzwoniła ciotka: „To jednak prawda. Widziano ich razem na imprezie. Całowali się”. – Fala gorąca, wściekłość – wspomina Julia. Gdy trochę ochłonęła, zebrała myśli: „Powiedzieć mamie? A może zobaczyć tę dziwkę ojca na własne oczy. Tę panią”, poprawia się. Julia ma 25 lat, jest farmaceutką. Wstyd jej za niewybredne słowa, za nerwy. Ale puszczają, nic nie poradzi.

Reklama

Dzień później. Butik w niedużym mieście S. Ojciec Julii prowadzi tu firmę kurierską. Tylko 20 minut samochodem od Koszalina, a jednak już inne środowisko. Bezpieczniej. Julka znajduje sklep wskazany przez „życzliwych”. Przy szklanej ladzie brunetka w okularach. Ona? – Wiedziałam, że jest wyższa od mamy i że ma długie włosy. Wszystko pasowało. Co czułam? Zażenowanie. Że ją szpieguję. Jakby to ona była ofiarą – opowiada Julia.

W sklepie udaje, że ogląda sukienki. Modli się, by brunetka nie podeszła z propozycją pomocy. – Rejestrowałam: jest trochę szczuplejsza niż mama, ale ma grubsze łydki. Pomalowane paznokcie, mama maluje rzadko. Więcej pierścionków. I nagle... Kobieta sięgnęła po coś na wysoką półkę. Rękaw swetra odsłonił przegub. Bransoletka ze srebrnych kul.

– Pamiętam ją – Julka bierze oddech. – Kilka lat temu widziałam tę bransoletkę w szufladzie biurka taty. To było zaraz potem, jak umarła babcia. Ojciec był wtedy miły dla mamy, krótki czas ocieplenia. Pomyślałam: kupił prezent, super. Czemu później nie zainteresowałam się, że bransoletka nie trafiła do mamy? Nie wiem. Przegapiłam. Teraz zrozumiałam: prezent był dla kochanki. Wyszłam ze sklepu, gryząc szalik. Inaczej rozryczałabym się na głos. Postanowiłam: nie daruję!

Ostra gra

Zanim postanowi, co dalej, puszcza ulubioną płytę Ani Dąbrowskiej, siada w fotelu, zamyka oczy. – Szukałam wspomnienia, które by mnie powstrzymało: jakiś obrazek z dzieciństwa, miła chwila w ramionach taty, prezent, nauka pływania. Nic nie znalazłam – wspomina. Telefon do agencji Detektyw 007 odszukała w internecie. – Czy się wahałam? Będziesz zgorszona, gdy powiem, że nie? – pyta.

I opowiada: – Mama się poświęciła dla mnie i brata, dla domu. Ojciec dobrze zarabiał. Ona nie musiała pracować, zresztą ile wyciąga nauczycielka plastyki? Tata się szczycił, że to dzięki niemu rodzinę stać na wszystko, a żona chodzi w prawdziwym futrze – mówi Julia. Dwa razy widziała, jak ojciec uderzył mamę. – Raz za piasek z kuwety kota na dywanie, drugi raz za to, że róże w ogrodzie nie przetrwały mrozów, bo źle je owinęła słomą. A mama była pokorna.

Przed jego powrotem z pracy na kolanach myła podłogę, codziennie kupowała mu trzy ulubione gazety i układała jedna na drugiej tak, by równiutko wystawały tytuły. Nie miała dość siły, żeby się zbuntować – mówi Julia. Ona sama? – Kiedy mama dostała od ojca za „bałagan” w domu, miałam sześć lat. Zapłakana prosiłam o pomoc sąsiadów. Nikt nie otworzył drzwi. Kopnęłam kota, bo to była jego wina. Bezsilny żal zapamiętałam na zawsze. I wstyd, kiedy w liceum na lekcji wychowawczej słyszałam: „Julia, tylko twoje czesne jeszcze nie wpłynęło, dlaczego?”.

Ojciec nie płacił, kiedy pokłócił się z mamą. Chciał mnie upokorzyć, bo trzymałam jej stronę – wspomina. Jarek, jej mąż, pracuje w spółce z teściem. – Tata przy ludziach drwił, że jego zięć jest pantoflarzem. Bo Jarek każdą decyzję uzgadnia ze mną. Związek partnerski? Ojciec uważał, że to nonsens. Omotał mamę. Gnębił ją psychicznie przez miesiąc, a przez następny udawał skruchę: przywoził perfumy i torebki, fundował wycieczki do Grecji, na Maltę.

Sam zostawał w domu, bo interesy. Dobrze się kamuflował. Nigdy nie znikał na noce. Myślę, że bał się rozwodu. Czyli podziału majątku – twierdzi Julia. Przed wizytą w agencji rozmawia z Jarkiem. Mąż bierze ją za rękę. – Mógł się sprzeciwić: załatwmy to inaczej, ojciec się zemści, co z naszą spółką? A powiedział: jestem z tobą. Była sobota, w agencji miałam spotkanie w poniedziałek. Dwa dni na zmianę decyzji. Nie spałam snem sprawiedliwego. Grzebałam w zdjęciach, znalazłam jedno, na którym ojciec trzyma mnie za rękę, po Komunii. Postanowiłam dać mu ostatnią szansę. Zadzwoniłam: „Chodź ze mną na spacer”. Zdziwił się, po co. Powiedziałam: – „Wiem. – O dwunastej” – rzucił. Miał w głosie strach i złość.

Mamy go

Park przy koszalińskim amfiteatrze. Przystojny pięćdziesięciolatek w sztruksowej marynarce i dżinsach końcem buta pedantycznie gasi niedopałek papierosa. Podnosi głowę, patrzy córce w oczy i mówi: „Nieprawda. Dyrdymały wyssane z palca”. – Nawet nie wyjął rąk z kieszeni. Był bezczelny i pewny siebie. Aż zwątpiłam: może faktycznie to pomówienia? – Julia wspomina konfrontację z ojcem. – To nie był wyreżyserowany ruch, ale zrobił dobrze sprawie. Powiedziałam na pożegnanie: „Ja cię nie wydam, załatw to z mamą sam. Jeśli masz odrobinę honoru”. Myślę, że to uśpiło jego czujność.

Kilka dni później. Julia ma umowę z detektywami: żadnych informacji z ich strony do zakończenia obserwacji. Ona ma powiadamiać o wszystkim, co robi ojciec. Pije dziennie po pięć red bulli, nerwy zajada czekoladą. – Potrzebowałam dodatkowej energii. Bo chwilami miałam dość, chciałam wszystko odkręcić. A musiałam współpracować – tłumaczy. – Wiedziałam, że ojciec wybiera się na weekend na Mazury, kupił łódź, organizował wypady, niby z kolegami. Detektywi mieli go śledzić.

Obserwowali go także po pracy. W sumie – blisko tydzień. Dziś wiem, że mieli dowody już po dwóch dniach, ale wtedy nie zdradzali się z niczym. To miało sens. Do agencji przyszłam w emocjach. Czuli, że stać mnie na wszystko. A chodziło o dyskrecję. Kupiłam nawet kartę telefoniczną, żeby zadzwonić do tej kobiety albo przynajmniej wysłać SMS, że wpadli, że ma zostawić ojca w spokoju. Może bym jej groziła, nie mam pojęcia. Lepiej, że żyłam w niepewności. Chociaż to bolało, bardzo – opowiada Julia.

W sobotę są urodziny Michasia, jej trzyletniego syna. Ojciec nie dzwoni z życzeniami. Babcia wręcza wielkie pudło lego w imieniu swoim i dziadka. Julia płacze całą noc. Rano telefon z agencji: „Proszę przyjechać, mamy nagrania”.

Długi film o miłości

– Nagle wszystko zaczyna ci się składać. Od lat wakacje bez ojca, jego cotygodniowe sobotnie wyjazdy „w teren”, zniknięcia na kilka godzin z pracy, dziwne uwagi i wymowne spojrzenia, których mama zdawała się nie dostrzegać. A ludzie wiedzieli, podobno romans trwał wiele lat... – Julia zawiesza głos.

Płyty z zapisem z kamery, zdjęcia, drobiazgowe sprawozdanie z tygodnia obserwacji – wszystko może posłużyć za dowód przed sądem. Przy tak szczegółowych zeznaniach detektyw nie musi być na sali rozpraw osobiście. Jeśli dojdzie do sprawy rozwodowej. – Najgorszy moment: nacisnąć guzik „play” w odtwarzaczu – mówi Julia. W agencji dziewczyna zajmująca się jej sprawą pyta spokojnie: „Mam włączyć?”.

– Obejrzałam początek i poprosiłam o zatrzymanie nagrania. A to był bardzo długi film. Ojciec nie był nad jeziorem z kolegami... – Julia opowiada zmienionym głosem. Co ukłuło najmocniej? – Gdy zobaczyłam, z jaką czułością i troską tata tuli tę kobietę, podaje jej swoją kurtkę, herbatę, jak na rękach przenosi ją z jachtu na ląd. Z mamą nigdy tak nie postępował. Ona mogła liczyć najwyżej na łaskę nieczepiania się. Tamta zgarniała pulę miłości.

Zdecydowałam się pokazać film mamie. Od razu. Gdybym się wtedy zawahała, ona do dziś żyłaby w nieświadomości. Pewnie bym zakopała „twarde dowody” i grała przedstawienie, że wszystko jest OK. Trochę mnie to przerosło. Wieczór. W domu Julia i jej mama. Jasnowłosa pięćdziesięciolatka bez słowa pali papierosa za papierosem. Przed nią plik fotografii.

– Mama milczała bardzo długo. Nie płakała. To było aż dziwne. Oglądała zdjęcia w przerażającym skupieniu, do niektórych wracała kilkakrotnie, inne odrzucała na podłogę. Nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać – opowiada Julia. I o tym, co było dalej: – Na godzinę zamknęła się w łazience. Siedziałam pod drzwiami, nasłuchując. Odkręcanie szamponu, spada mydło, stukają słoiki z kremem. Mama wyszła, kucnęła przy mnie i powiedziała: „Wiesz, czego żałuję? Że dopiero teraz się dowiedziałam. Straciłam masę czasu”.

Bez sentymentów

Kalina. 32 lata, menedżerka. Singielka – praca zawsze była ważniejsza niż prywatność. Dziś wie, że nie warto poświęcać dla niej wszystkiego. Zatrudniła detektywów, żeby udowodnić przestępstwo w firmie. To była najtrudniejsza lekcja biznesu.

Kompleks budynków pod miastem. Jasna duża sala, tu przygotowuje się rzeczy wysyłane do sklepów. Kalina podaje kremowy trencz z podszewką w charakterystyczną kratkę. – Obejrzyj metki, wszystko oryginalne. I żadnego zagniecenia – chwali. Płaszcz wygląda na nowy. – Tak odświeżone rzeczy stąd wychodzą. W sklepach, do których wysyłamy towar, kupisz taki ciuch za trzysta złotych, to jedna piąta ceny z firmowego salonu, opłaca się – mówi.

Hala produkcyjna jest nowoczesna, krzątają się pracownice w białych fartuchach. Pachnie wanilią. – Miałam być antropologiem – opowiada Kalina. Szatynka w dżinsach i skórzanej kurtce. Świetny makijaż, markowe kozaki. – W życiu nie myślałam, że będę pracować w „ciucholandzie” – śmieje się. Jest dyrektorem w jednej z największych w Polsce firm importujących używaną odzież wysokiej jakości.

Przed jej siedzibą rząd identycznych białych aut z logo, na tyłach wielki magazyn. Dwustu pracowników. – Cztery lata temu to była malutka spółka. Piotr, właściciel, jest moim kolegą z liceum. Zachęcał: przyjdź, będziemy numerem jeden w branży. Brzmiało niewiarygodnie, ale nakręcało. Zostawiłam antropologię – opowiada Kalina. Gdy idziemy przez halę do biura, kłaniają się jej wszyscy po kolei. – Założyłam: dobra opieka socjalna, sympatyczne stosunki z pracownikami. Żeby to ogarnąć, musiałam mieć zaufane grono ludzi do współpracy. Pierwsza przyszła mi do głowy Wanda, córka przyjaciółki mojej mamy. Skończyła SGH. Po macierzyńskim straciła pracę.

Przez dwa lata w kilka osób rozkręciliśmy wielką firmę – Kalina oddaje trencz w ręce kobiety, która pakuje kolorowe torby. „Do zielonej”, zleca. – W zielonych jest towar luksusowy dla wyselekcjonowanych klientów, w niebieskich markowy do dobrych sklepów, w żółtych najtańszy. Zapamiętaj kolory, żeby zrozumieć, o co poszło – prosi Kalina.

GPS i... stres

Rok temu na jej biurko trafia raport finansowy. – Obejrzałam, pierwsza myśl: pomyłka. Przez ostatnie trzy lata obroty rosły. Kryzys nie zrobił nam źle, ludzie zamienili sklepy drogie na tańsze. I nagle z miesiąca na miesiąc gorzej. Piotr zajął się innymi interesami, firma była w moich rękach. Przyjechał z Anglii sprawdzić, co się dzieje. Było mi głupio i wstyd – wspomina Kalina. Zwołała zebranie kierowników, po spotkaniu została jedna z szefowych marketingu. Powiedziała: „Pani Kalino, pani naprawdę nie widzi, że tutaj się kradnie na wielką skalę?”. Jak to? Wiedziałam o drobnych kradzieżach, wyznaczyłam ludzi do kontroli, ale jakaś zorganizowana akcja? W tym czasie zaczęły się dziwne telefony od odbiorców w Warszawie, Krakowie, Gdańsku – opowiada.

W słuchawce wyrzut: „Miały być rzeczy Prady i Kleina, przyszło zupełnie co innego”. Albo: „Pani Kalinko, to się powtarza kolejny raz: zamiast torebek ze skóry jakieś dżinsowe”. – Pomyślałam: chodzi o najdroższe rzeczy. Ktoś zamienia towar w zielonych torbach. Kto może mi pomóc? Nie chciałam mieszać w to policji. Ale znałam kogoś z agencji detektywistycznej.

– „To zadziała tak – sympatyczny blondyn włącza system, odwraca do Kaliny monitor komputera. – Wirtualny samochodzik zostawia ślad na elektronicznej mapie miasta – blondyn wciska klawisz, skala mapy się zmienia, teraz Kalina obserwuje trasę Białystok–Warszawa. – Tu widzi pani drogę samochodu dostawczego, możemy zaprogramować opcję »natychmiastowe wskazanie odchyleń od założonej trasy«. I proponuję jeszcze to... – detektyw pokazuje malutki czip, który można ukryć w urządzeniu GPS. – Czujnik przyczepimy w bagażniku. Za każdym razem, kiedy kierowca otworzy skrzynię, dostaniemy sygnał. Będzie pani wiedziała, w którym miejscu towar jest wyjmowany...”.

Kalina wspomina: – Słuchałam, co mówił, i myślałam: „Uciekam stąd, nie będę szpiegowała pracowników. Wolę już sama rozwozić towar”. Przecież znałam tych ludzi od lat, prawie każdego zatrudniałam osobiście: kierowców, magazynierów, sprzedawców... Znam ich żony, dzieci. Umówiłam się, że wszystko przemyślę. W nocy nie spałam.

Następnego dnia telefon z Poznania, Ewa, z którą współpracujemy od początku: „Kalino, nieporozumienie. Zapłaciłam za sukienki, dostałam spodnie, i to bez metek. Czy ty masz nad tym kontrolę?”. Doszło do mnie: nie mam. Za chwilę odwrócą się ode mnie najlepsi klienci. Co dalej? Bankructwo? Poszłam na spacer z psem, po powrocie zadzwoniłam do agencji: „Zgoda. Urządzenia we wszystkich autach, monitoring przez całą dobę”. Byłam na siebie wściekła. Miałam kaca moralnego i chciałam wrócić na antropologię.

Gra w zielone

Niedziela rano. Kalina sięga po kolorowy magazyn, pachnie kawa. Nagle dzwonek komórki. W taki dzień? – Detektyw z informacją: w jednym z samochodów czwarty raz w ciągu dwóch godzin ktoś otwiera bagażnik. Auto powinno stać pod domem kierowcy, a jest 70 kilometrów dalej. Pojechałam do agencji. Faktycznie. Wóz Leona, który pracuje u nas od dwóch lat. Jeden z najbardziej zaufanych, dlatego wolno mu mieć załadowany samochód u siebie, jeśli wyjeżdża o czwartej rano – tłumaczy Kalina.

W gabinecie pyta: „Dlaczego otwierał pan bagażnik cztery razy?”. Słyszy: „Szukałem swetra, gdzieś się między workami zawieruszył, a żona chciała uprać”. – Wyglądał na przygotowanego do odpowiedzi. Ale zaskoczyło go pytanie, dlaczego samochód był w miejscowości M.? Kręcił. Wyszedł z ostrzeżeniem. A po firmie kwadrans później krążyła już wieść: szefowa nas szpieguje – opowiada Kalina.

Przestała spędzać w biurze 12 godzin. – Wieczorem otwierałam wino i wyłączałam komórkę. I włączałam znów, bo przecież mogą zadzwonić z agencji. Czułam się jak zakładniczka – wspomina. Detektywi po kilku tygodniach mają dokładny raport. – Zasada była prosta: towar z worków zielonych był zamieniany na ten dużo tańszy, z żółtych. Podmienione paczki jechały do sklepów jako niby-najwartościowsze, a drogie rzeczy do odbiorców na boku. Trzeba było zwolnić ludzi – wzdycha Kalina.

– Jakie uczucie? Porażka. Po wręczeniu pierwszego wypowiedzenia musiałam wziąć dwa dni urlopu. Pojechałam do mamy nad morze. Po drugim usłyszałam, jak zwolniony pracownik mówi o mnie za drzwiami „kurwa”. Trzecie – kąśliwa uwaga na odchodne: „Ty jeszcze nie wiesz, że to tylko wierzchołek góry lodowej”. Wkrótce detektyw stwierdził: „Ktoś tym wszystkim musi kręcić. Czy zgadza się pani na założenie podsłuchu w autach menedżerów?”. Upewniłam się: nagrają się wszystkie rozmowy, prywatne też, prawda? Oczywiście. Czy po ich osłuchaniu będę się czuła jak świnia? Detektyw spojrzał mi poważnie w oczy. Fakt, to już moja sprawa. Miałam wyjście: rzucam to wszystko w cholerę, zajmę się czymś innym. Nie. O dziecko się walczy. A tak traktowałam firmę.

Jak mogłaś?

Kalina ze słuchawkami na uszach. Nie wierzy. Prosi o powtórzenie nagrania. Jeszcze raz. – Niby ten sam głos, ale inne słownictwo. Ona przy mnie nigdy nie przeklinała. Nie wyrażała się o mnie: frajerka, naiwna idiotka. Nie Wanda... – Kalinie drży głos. Nagranie nie pozostawiało złudzeń: „przyjaciółka” była jedną z kluczowych postaci w spisku. – Co było najgorsze? Że nie miała poczucia winy. Ja chciałam ryczeć, ona była chłodna jak stal. Przeprosimy, skrucha? Skąd. Cyniczny uśmiech. A przecież grałyśmy w tej samej drużynie.

Napisała podanie o urlop, wyszła bez słowa. To był najgorszy dzień w mojej karierze – opowiada Kalina. Kiedy dostała raport, na jakie straty „przyjaciółka” naraziła firmę, oniemiała. – Wanda stworzyła sieć lewych odbiorców, jej współpracownice szybko się uczyły, jak można nielegalnie dorobić. Jak mogłam tego nie widzieć? – pyta Kalina. Zna parę złotych biznesowych maksym. Na przykład: „Kto ma miękkie serce...” albo „Kontrola, najwyższa forma zaufania”. Kiedyś je lekceważyła. Odrobiła solidną lekcję.

– Czy się zmieniłam? Tak. Wystawiłam czułki na dalszą odległość. Nie zaprzyjaźniam się tak łatwo jak kiedyś. W pracy już mi nie zależy, żeby wszyscy mnie lubili. Niedawno na drzwiach mojego samochodu ktoś gwoździem wydrapał słowo „szpicel”. Podle się poczułam. Ale powoli się otrzepuję. Znowu rosną nam zyski.

Jeszcze kupię sukienkę

Alicja. Anglistka, 41 lat. Wierzyła mężowi. Kiedy podejrzenia stały się silniejsze niż zaufanie, poprosiła o pomoc detektywów. Sama nie chciała chować się w krzakach pod domem kochanki. Dowiedziała się więcej, niż chciała. Ale nie cofnęłaby prywatnego śledztwa.

Tknęło ją w samochodzie. Jechali na zakupy. Prowadził Wojtek, Alicja uwolniła nogi z sandałków, oparła bosą stopę o deskę rozdzielczą. I wtedy poczuła pod palcami wgłębienie. Odruchowo poszukała takiego samego pod drugą stopą. Było. – Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Nagle wyobraźnia podsunęła obraz kochającej się w samochodzie pary. Ona opierała nogi w szpilkach o deskę. Zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na Wojtka, opowiadał coś, śmiejąc się. Czy to możliwe? Ja nie zgadzałam się na seks w aucie...

Od wakacji Alicja, ładna czterdziestolatka, jest agentem we własnym domu. – Jak tani kryminał, klasyka gatunku. Po pierwsze, wąchanie rzeczy. Sama siebie przekonywałam: to złudne, Wojtek jest stomatologiem, wystarczy, że pochyli się nad uperfumowaną pacjentką... – opowiada. Dwa razy na koszuli, raz na wełnianej marynarce znajduje ten sam zapach. Zapisuje w małym notesie: Kenzo, i daty.

W komórce Wojtka natrafia na SMS z nierozszyfrowanego numeru: „W czwartek o czwartej. R.”. Spisuje drżącą ręką. Tydzień później z tego samego numeru: „Laptop do odbioru, wymieniłem dysk. Roman”. Wykreśla notatkę. – Siódmego września odkryłam świeżą wiadomość, której początek brzmiał: „Było bosko”. Wojtek akurat poszedł do łazienki. Spisałam numer. Zostawiłam. Obserwowałam go. Zerknął na ekran, uśmiechnął się tak... jakoś inaczej, delikatnie. Natychmiast skasował SMS. I był bardzo miły do końca wieczoru. A ja nie mogłam przełknąć kolacji – opowiada Alicja.

Dlaczego wynajęła detektywa? – Czułam, że sama się zdradzę, wybuchnę. A chciałam znaleźć tę kobietę. W gabinecie u mojego ginekologa leżały wizytówki agencji. Wzięłam jedną. Długo nie mogłam się zdecydować. Wiesz, co mnie powstrzymywało? To, że będę musiała zrelacjonować podejrzenia, poszlaki. Jak obcemu facetowi opowiedzieć, że znalazłaś wciśnięte do torby treningowej spodenki męża z wyraźnymi śladami uprawiania seksu? Jak przyznać się, że to obwąchałaś, doszłaś do wniosku, że był używany żel, którego u ciebie w domu nie ma? A w ogóle tego dnia byłaś w Londynie...

Peruka do kosza

W lubelskiej agencji detektywistycznej sprawę Alicji prowadzi młoda blondynka. – Dyskretna. Z kobietą łatwiej... – mówi Ala. Słyszy od razu: „Skoro ma pani numer telefonu tej osoby, nie powinno być problemu. Zadzwonimy jutro. – Już jutro? I wszystko będzie wiadomo?”. Wróciłam do domu i... nie mogłam spojrzeć w oczy mężowi. Obsesyjnie chciałam go zdemaskować, ale miałam wyrzuty sumienia – Wojtek to przecież ten sam chłopak, który oświadczył mi się w windzie wieży Eiffla i był przy porodzie naszego syna. Choć z drugiej strony... Jeśli to prawda, jest obłudnym kłamcą. I co z wdzięcznością za to, co dla niego zrobiłam? – pyta Alicja.

Opowiada, jak na dwa lata zrezygnowała z pracy, żeby zająć się ciężko chorą matką męża. – On nie mógł zostawić gabinetu, straciłby pacjentów. A ja do tłumaczeń mogłam wrócić zawsze. Było mi źle bez pracy, ale rozumiałam. Przez dwa lata, zanim teściowa umarła, dbałam o nią jak o własną mamę... – Alicja zawiesza głos. Poczucie krzywdy kontra nadzieja. – Że może to jednak nieporozumienie, moje halucynacje. Modliłam się, żeby detektywi zadzwonili ze śmiechem: ależ pani namieszała. Niestety – opowiada Alicja.

Następnego dnia informacja: są dane tej kobiety. – Wiedziałam już, jak się nazywa. I że jest młodsza o pięć lat. I prawdopodobnie pracuje w przedszkolu. Musiałam obiecać, że na razie nie zrobię z tego żadnego użytku. Kiedy ich wspólne zdjęcia? Nie wiadomo. Trzeba obserwować. Może dzień, może tydzień. Koszty? Nieważne, nie miałam oszczędności, ale postanowiłam wziąć szybki kredyt. „Dobrze, obserwujcie do skutku”, zgodziłam się. I... poszłam kupić perukę.

To było idiotyczne, ale działałam jak człowiek niepoczytalny. Miałam plan: będę ich śledzić równolegle. Dziewczyny w programie Ewy Drzyzgi się kamuflują, ja też tak zrobię. Opamiętanie przyszło po chwili: będę stała pod domem, ukryję się w krzakach? Przecież to poniżające. Od tego są detektywi. Jestem nienormalna. A tak naprawdę byłam oszalała z żalu.

Kiedy Wojtek wrócił z gabinetu, nie wiedziałam, co zrobić. Udałam, że boli mnie głowa, uciekłam do sypialni. On pocałował mnie w czoło i powiedział: „Wychodzę na godzinę”. Wrócił po dwóch. Pachniał Kenzo. Rano były zdjęcia. I prośba detektywów: „Powinniśmy porozmawiać. Chyba potrzebne są dodatkowe czynności”. Nie rozumiałam, o co chodzi.

To nie o nas

Dziewczyny z domu publicznego? O nie, przesada. Alicja nie wierzy. Pomyliła się co do detektywów, to jacyś naciągacze i mistyfikanci. – Nie mieściło mi się w głowie: mój mąż i panienki na telefon? Ohydne, nie w jego stylu. Przecież to kulturalny, wykształcony człowiek – opowiada. W agencji proponują jej spotkanie z psychologiem. Kobieta o wyglądzie dobrej cioci akurat dzisiaj ma dyżur. Proponuje kawę. Alicja jest tak ogłupiała, że godzi się na wszystko. – Rozmawiałyśmy dwie godziny. Jakby ona opowiadała mi film o obcych ludziach. Nie o naszym związku. Jasne, że Wojtek wychodził czasem po południu albo wyjeżdżał na sympozja. Jasne, że mnie nie było w domu po kilka dni, kiedy jechałam służbowo do Anglii czy Francji. Jasne, że mężczyźni inaczej traktują seks, zdradę... Owszem, nie chciałam eksperymentować w łóżku, a on ma temperament. Ale co z tego?

Nie dość, że stała kochanka, to jakieś... Dowody, potrzebuję dowodów! – Alicja opowiada o rozgoryczeniu, chęci zemsty, bezradności. – Wszystko naraz gdzieś w samym środku brzucha. Dobrze, że ta kobieta była obok. Mogłam po prostu wypłakać się w jej ramionach... – wspomina.

Tego samego dnia zgadza się na zamontowanie podsłuchu w samochodzie i w domu. Planuje z detektywami swój pozorny wylot za granicę – w rzeczywistości zamieszka na trzy dni w hotelu. W domu liczy pieniądze: te z kredytu prawie się skończyły. Pożyczy od przyjaciółki, a jak trzeba będzie, z konta syna, który studiuje w Berlinie, ma jego upoważnienie. Od następnego dnia Alicja wysyła też SMS-y konkursowe – w wielu stacjach radiowych można wygrać duże pieniądze. Nie będzie ich wcale potrzebowała. Pożyczka wystarczy. Po dwóch tygodniach obserwacji są mocne dowody.

Chwilowo w piekle

Koperta z plikiem zdjęć, płyty CD, filmy i nagrania dźwiękowe. Na kartce kilka adresów. – Głupie, ale kiedy usłyszałam „ekskluzywne agencje towarzyskie”, w jakimś sensie ucieszyło mnie słowo „ekskluzywne”. Jakby to coś zmieniało... – wspomina Alicja. Dziewczyna prowadząca jej sprawę poprosiła wszystkich o wyjście z pokoju. – Zapytała, czy jestem gotowa na silne emocjonalne przeżycie. Oczywiście, że nie byłam gotowa. Ale zdecydowałam: „Proszę włączyć nagranie”.

Najpierw taśma z domu – Wojtek umawia się przez telefon z prostytutką, raz w agencji, raz ma po nią podjechać, chyba za każdym razem chodzi o inną osobę, tak zresztą ustalili detektywi. Taśma z samochodu? Dziewczyna spojrzała pytająco. Moje skinienie głowy, że tak. Głosy z auta wbijają mnie w fotel, zakrywam usta ręką, żeby nie krzyknąć, nie rozszlochać się w głos – relacjonuje Alicja.

Odgłosy są oczywiste – jej mąż uprawia seks z jakąś kobietą. Alicja widzi pod zaciśniętymi powiekami, jak jej obcasy wbijają się w deskę rozdzielczą. Każe wyłączyć nagranie. – Na filmie wideo widać, jak Wojtek wchodzi do agencji, a innym razem zabiera do auta jakąś blondynkę w długim płaszczu. Jest też płyta opisana literami W.P., inicjałem stałej kochanki. Na to nie miałam już siły. Niech ogląda adwokat – opowiada Alicja.

Kiedy wyszła z agencji, czy ktoś ją odwiózł do domu, czy coś powiedziała do Wojtka? Nie pamięta. Zapamiętała prysznic, gorące strugi wody na skórze i to, jak tarła ciało pumeksem. Jak szukała czystych ubrań, zmieniła pościel, a potem zasnęła niespodziewanie mocno. Chyba ktoś w agencji dał jej tabletki. Chciała obudzić się czysta. – Od następnego dnia przestałam rozmawiać z mężem. Myślałam o szybkim rozwodzie, dziś pewnie bym go już miała, ale adwokatka zasugerowała: może separacja z podziałem majątku? Albo zadośćuczynienie finansowe?

Najpierw pomyślałam: „nie będę się zniżać”. Jednak potem... Skoro on okazał się draniem, może powinnam pokazać pazury? Nie wiem, czego chcę. Mieszkam w cudzej kawalerce i zastanawiam się, jakie pieniądze byłyby w stanie zrekompensować mój ból? To nie jestem ja. Na jakiś czas stałam się mściwą kobietą, której nie znałam, nie chcę znać. Gdy wyjdę z jej skóry, kupię sobie kolorową sukienkę i zmienię fryzurę. Chcę odzyskać normalne życie. Na razie los zafundował mi wycieczkę do piekła. Ale wrócę, wrócę.

W sądzie od kilku dni leży pozew mamy Julii o rozwód. Julia: ― Wspieram ją, kiedy przychodzą momenty zwątpienia. Czy warto demontować życie w tym wieku? Czy ma prawo obciążać konsekwencjami najbliższych? Wojtek i ja postanowiliśmy wycofać udziały ze spółki z ojcem, to na pewno uderzy nas po kieszeni. Wielu znajomych potępia nas, że wynajęliśmy detektywa przeciwko ojcu. Nie szkodzi. Trzeba to przetrwać. Dziś wiem, że zrobiłam dobrze. W sądzie będę zeznawać jako świadek. Tym razem z otwartą przyłbicą.

Alicja była niedawno u wróżki. Usłyszała, że przed nią nowa miłość. Uśmiała się. Niedawno wybrała się na babskie zakupy, zmierzyła kilka fajnych ciuchów, może jednak odpuści Wojtkowi i rozstaną się jak ludzie...

U Kaliny bez zmian. Zyski rosną, poczucie, że dobrze zrobiła, wynajmując detektywa ― również. Czy jest teraz silniejsza? Na pewno mniej naiwna. Niedawno złapała się na tym, że nowego chłopaka „prześwietliła” na wszystkich portalach internetowych. OK ― kochaj i sprawdzaj.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 12/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy