Reklama

Wszystko gra

Wpadli na siebie przypadkiem. Potem dla tej miłości wiele poświęcili. Zaryzykowali i… zdarzył się cud.

Joanna

Patrzę z perspektywy czasu na początek naszego związku i wciąż uważam, że to było szalone i nierozsądne. Zwariowaliśmy na swoim punkcie, zachowaliśmy się jak nastolatki. Nie potrafiliśmy realnie myśleć, zastanawiać się nad konsekwencjami. Dziś, gdyby ktoś mnie spytał, czy warto tak zaryzykować dla miłości, odpowiedziałabym: "Nie wiem". Przecież to, że nam się udało, uważam za cud. Gdy poznałam Krzysia, od ośmiu lat mieszkałam w Stanach Zjednoczonych. Wyjechałam tam po studiach w SGPiS (dzisiejsza SGH). Wyszłam za mąż i urodziłam córkę. Kochałam Amerykę. Prowadziłam spokojne, wygodne życie. Nie pracowałam, za to skończyłam drugi kierunek. Nie byłam gotowa na żadną przygodę, tym bardziej na romans.

Reklama

Budka Suflera koncertowała w Stanach, a moja znajoma przyjaźniła się z Krzysztofem i Romualdem Lipką. Kiedyś pożyczyła im samochód i przyjechała do mnie. Wieczorem po nią wpadli. Zaprosiłam ich na Święto Dziękczynienia. Przyszli. I wtedy coś między nami zaiskrzyło. Podobał mi się. Wszystko w nim było fajne: głos, zapach, dotyk. Tuż przed wyjazdem Budka dała jeszcze jeden, pożegnalny koncert. Byłam tam, a potem Krzyś złapał mnie za rękę. Pamiętam do dziś to uczucie: zachwyt, zakochanie. Zaczęliśmy do siebie dzwonić, wydając fortunę na telefony. Chciałam bronić się przed tym uczuciem, ale się nie udało. Wiedziałam, że nikt mnie tak do tej pory nie kochał, ani ja tak nie kochałam.

Jestem pryncypialna, nie byłam w stanie oszukiwać męża i wszystko mu powiedziałam. Krzyś naciskał, abym przyjechała do niego. Wkrótce zdecydowałam się wrócić do Polski. Obydwoje jeszcze wtedy nie rozwiązaliśmy swoich spraw: Krzyś miał żonę, dwóch nastoletnich synów, ja trzyletnią Julkę. Ta decyzja była zbyt pochopna. Zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w Lublinie, ciemnym, pełnym okropnych mebli. Nie umiałam się tam odnaleźć, męczyły mnie wyrzuty sumienia, że wyrwałam dziecko z jego środowiska. Po pewnym czasie zwinęłam się z powrotem do Stanów. Zamieszkałam tylko z córeczką. Nie straciliśmy ze sobą kontaktu. Każde z nas zaczęło załatwiać zaległe sprawy.

Krzyś zadbał o to, abyśmy mogli zamieszkać we własnym mieszkaniu. Po rozwodzie przyjechałam po raz drugi. I tym razem już zostałam. Krzyś pokochał Julkę. Gdy była maleńka, dziwił się, że tak często płacze, ale nigdy nie okazywał jej zniecierpliwienia. Dziś córka ma 21 lat, a oni oboje są świetnymi przyjaciółmi. Bywam surowa, a on cokolwiek by się nie działo, zawsze stoi po jej stronie. Julka już od kilku lat jest w Anglii, tam skończyła szkołę średnią i teraz studiuje architekturę na uniwersytecie w Cardiff. On jest dumny, że Julka tak świetnie sobie radzi. Ja z kolei poznałam synów Krzysia, gdy byli już dorośli: Wojtek miał 20, Piotrek - 17 lat. Mam z nimi układy kumpelskie. Nigdy nie starałam się udzielać rad, ustawiać, bo od tego chłopcy mają własną mamę.

Pragnęliśmy dziecka, ale zdecydowaliśmy się na nie dopiero po kilku latach. Najpierw wzięliśmy cichy ślub w Stanach, tylko w obecności najbliższych. Śmiejemy się, że Krzysia juniora przywieźliśmy także z podróży do Ameryki. Przyniósł nam szczęście. Gdy się urodził, Budka Suflera wydała płytę z piosenką "Takie tango", która odniosła sukces. To wpłynęło też na naszą sytuację materialną. Nie zachłysnęliśmy się pieniędzmi. Mamy do nich zdrowe podejście, może dlatego, że był czas, kiedy ich brakowało. Zainwestowaliśmy w budowę domu, w którym teraz mieszkamy. Stoi w zacisznej okolicy pod Lublinem. Jasny, duży i funkcjonalny. Zajęłam się wystrojem, umeblowaniem, ogrodem. Niestety, krzewy i kwiaty nie mają u nas łatwo. Kochamy psy, mieliśmy mastify, shar peia, a teraz dwa owczarki niemieckie.

Krzyś to choleryk, ja też jestem emocjonalna. Kiedyś walczyliśmy o przywództwo w stadzie, dziś się uspokoiliśmy. Nie dlatego, że nam się nie chce, tylko mamy do siebie większy szacunek. Przez ponad 16 lat nasza miłość dojrzała. Okrzepła, wzmocniła się. Przyzwyczaiłam się, że bycie z artystą wymaga kompromisów. Gdy on jest zdenerwowany, schodzę mu z drogi. Bywa zestresowany po wydaniu każdej nowej płyty. Zastanawia się, jak słuchacze przyjmą jego piosenki. Komponowanie i nagrywanie nie zabiera mu dużo czasu. Razem z Romkiem robią to w mig. W ciągu roku dają mnóstwo koncertów. Ale Krzyś zawsze stara się wracać jak najszybciej do domu. Nie lubi, jak nie ma mnie w pobliżu. Często w sklepie, gdy wybieramy się tam razem, natykamy się na fanów. Krzyś z każdym rozmawia, rozdaje autografy, i proste sprawunki przeciągają się w nieskończoność.

Wolę anonimowość, więc najlepiej czujemy się w domu. W naszej okolicy mamy grono sprawdzonych przyjaciół. Krzyś lubi rozmowy przy mocniejszych trunkach, ja wolę wino. Choć on nie pije wina, przywozi mi ciekawe gatunki ze sklepu winiarskiego. O imieninach, urodzinach, rocznicach raczej nie pamięta. Kiedyś się o to obrażałam. Teraz wpisuję wszystko w kalendarz, żeby widział. Kupuje mi wtedy kwiaty albo odwiedza zaprzyjaźnionego jubilera. Właściciel zna mój gust i zawsze coś mężowi doradzi. Krzyś lubi też wybierać dla mnie samochody. Teraz mam rodzinne subaru tribecę. Mąż ma kompletnego bzika na punkcie motoryzacji. Swoje samochody ciągle tuninguje, a i w moich też chce wciąż coś ulepszać. Co mnie czasem drażni? Chyba tylko to, że bywa roztargniony i ubiera się nieadekwatnie do pogody. W upał wychodzi do ogrodu w ciepłej koszuli, a w zimie - w krótkich spodenkach. Staram się być na ważnych koncertach. Denerwuję się, dopóki nie wybrzmią dwie pierwsze piosenki. Gdy wszystko gra, uspokajam się. On ma najpiękniejszy głos na świecie. Marzę, aby nagrał dla mnie kilka ulubionych standardów. Może kiedyś się doczekam.

Krzysztof

Z kobietą jest jak z dziełem sztuki: podoba się albo nie. Nie potrafię wymienić, co mnie w Asi urzekło. Tak samo jak nie pamiętam, w co była ubrana, gdy ją pierwszy raz zobaczyłem. Nie przywiązuję wagi do takich rzeczy. Po prostu coś zadziałało, i to mocno. Znajomi i przyjaciele, którzy znali historię naszego poznania, doradzali, abyśmy żyli na dwóch kontynentach, spotykali się co jakiś czas i prowadzili podwójną grę. Ale żadne z nas nie chciało się na to zgodzić. Joanna ma ustalone wartości i ich przestrzega. Nie uznaje szarości. Dla niej coś jest czarne albo białe. Dlatego oboje dość szybko poinformowaliśmy naszych ówczesnych partnerów o całej sytuacji. Nie ukrywam, że nie obyło się bez bólu. Rozstania nie są przyjemne. Dopiero po jakimś czasie emocje słabną. Dziś mogę powiedzieć, że przyjaźnię się też z pierwszym mężem Asi. Szanuję go, lubię z nim gadać, chociaż na początku nie było przyjemnie.

Na pewno w naszym życiu dużą rolę odgrywa szczęście, mogło się nie udać, a jednak… Próbowaliśmy przerwać tę miłość. Wiele razy, choć bezskutecznie. Nie jestem zawzięty, ale w tym przypadku wykazałem maksymalną determinację. Ona też. Kiedy w latach 80. wyjechała z Polski, wyłączyła za sobą światło. Nie miała zamiaru wracać, w dodatku ściągnęła bliskich: siostrę i szwagra, przyjaciółkę. Było jej tam dostatnio. Jej mąż był zamożnym człowiekiem. Tylko nieliczni Polacy żyją w Stanach w takich warunkach. Nagle zdecydowała się z tego wszystkiego zrezygnować i wylądować w Lublinie. Moje perspektywy finansowe nie były wtedy najlepsze. Niepewność i życie muzyka: od koncertu do koncertu. Poza tym, gdy rozstałem się z żoną, zostawiłem jej wszystko: mieszkanie, rzeczy, wyszedłem z jedną walizeczką. Asia przyjechała też głównie z ciuchami dla siebie i córki.

Nie mieliśmy prawie niczego własnego. W końcu udało mi się kupić mieszkanie na kredyt. Na parapetówce jedzenie serwowaliśmy na tekturowych talerzykach. Zaczynaliśmy od zera. Połowa lat 90. nie była łatwa. Dopiero płyta "Nic nie boli tak jak życie" zmieniła wszystko. Mogłem spłacić kredyt, kupić działkę, wybudować dom. Asia jest ambitna i twarda. Nigdy się nie poddaje. Gdy Julka poszła do zerówki, ona nie chciała siedzieć bezczynnie w domu. Zrobiła podyplomowe studium wyceny nieruchomości, zdobyła uprawnienia i wkrótce została jednym z pierwszych w Lublinie specjalistów. Ta praca ją wciągnęła. Dziś jest docenianym fachowcem, prowadzi swoją firmę, bo żadnych szefów by nie zniosła. W domu też ciągle kieruje. Mamy dużo cech wspólnych: wybuchowość, uczuciowość, wrażliwość. Asia jest emocjonalna, wie, czego chce, i potrafimy się nieźle pokłócić. Mnie przechodzi zaraz, jej po dwóch godzinach.

Żona wspiera mnie w pracy, przeżywa koncerty, nowe płyty, ale nigdy nie ingeruje. Doskonale zdaje sobie sprawę, że od 40 lat jestem w branży, i ufa mojemu doświadczeniu. To jest fajne. W przeciwieństwie do mnie jest osobą szalenie poukładaną, o wszystkim pamięta, zapisuje, dba o całą rodzinę. Patrzę na nią z podziwem, bo jest świetną matką: opiekuńczą, ale też stanowczą. Od dzieci egzekwuje pomoc w domu, odrobienie lekcji. Mały Krzyś, gdy zostajemy tylko we dwóch, umie przyrządzić jajecznicę, podać śniadanie. Julka jest świetna i bardzo samodzielna. Trzymam z nią sztamę. Z przerażeniem obserwowałem, gdy jako 16-latka wyjechała do Anglii do szkoły. Bałem się o nią, ale przecież nie jestem jej ojcem i nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. Dziś wiem, że to był strzał w dziesiątkę. Jestem pod wrażeniem, jak tam kształci się młodzież, pozwala im dojrzewać i być twórczymi.

Julka często przyjeżdża na ferie lub wakacje z koleżankami z całego świata. Ukończyła prywatną szkołę średnią, więc poznała towarzystwo z dość zamożnych domów, ale wszyscy świetnie ułożeni, nierozpuszczeni. Do tej samej szkoły średniej chcielibyśmy wysłać za kilka lat Krzysia. Jasne, że boimy się o niego, ale pewnie da sobie radę. Julka była samodzielna, latała do ojca do Stanów, a on to nasz wypieszczony rodzynek. Śmieję się, że Asia pojedzie wtedy z namiotem do Anglii, rozłoży go tuż przed szkołą, a rano będzie Krzysiowi podawała śniadania.

Żona nie lubi specjalnie gotować. Robi to, ale na co dzień pomaga nam w domu pani Zosia, która jest znakomitą kucharką. U nas w ogóle nie ma kultu jedzenia. Czasem Asia lubi przyjmować gości, dba o wystrój stołu. Zaprasza sąsiadów z naszej "wioseczki", przyjaciół. Jest bardzo komunikatywna i szybko nawiązuje znajomości, ale też nie wszystkim pozwala się do siebie zbliżyć. Kiedy dwa razy czekałem na operację bioder, czułem się źle psychicznie. Bałem się. Wprawdzie od tego się nie umiera, ale przecież każdy zabieg bywa niebezpieczny. Asia bardzo mi wtedy pomogła. W takich sytuacjach widać, jak jesteśmy sobie bliscy.

Żona uwielbia podróżować, ja wręcz przeciwnie, to dla mnie największe nieszczęście. Najeździłem się po świecie. Na początku naszego związku widziałem, że ją nosi, chce lecieć na wakacje, zwiedzać. Poszedłem na kompromis. Nie lubię się z nią rozstawać na dłużej, ale przyzwyczaiłem się, kiedy raz do roku jedzie z Julką i Krzysiem na narty do Włoch, Austrii. Zawsze przeżywam ich wyjazd, dzwonię do nich kilka razy dziennie. Na przełomie stycznia i lutego jedziemy z Asią daleko i na długo. Malediwy to jedyne miejsce, gdzie lubię odpoczywać, cieszę się słońcem i morzem, a także spokojem. Bycie osobą publiczną jest bardzo miłe, ale ma też minusy. Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje w Europie, wszędzie spotykaliśmy rodaków. Lubię moich fanów, zawsze poświęcam im czas, ale są chwile, kiedy pragnę wypoczynku. Wiem, że Asię to stresuje, woli stać z boku. Nie lubi imprez, wywiadów, błysku fleszy. Ja jestem do tego przyzwyczajony, ale ją chciałbym chronić.

Monika Głuska-Bagan

Twój STYL 9/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy