Reklama

Raz dwa trzy Baba Jaga patrzy

Dla nich dzieciństwo nie było krainą beztroski. Znają smak gorzkiego mleka - rozbite rodziny, choroby bliskich, molestowanie, przemoc. Jednak tym, którzy przed laty wydali na nich wyrok, mogą teraz wykrzyczeć: "Widzicie, udało się nam! Nie mieliście racji!".

Piotr Galiński na spotkanie przyjechał wprost ze swojej wiejskiej chaty, gdzie w otoczeniu przyrody i ukochanych zwierząt nabiera sił do kolejnych wyzwań. Od piętnastu lat krąży między Warszawą i Mazurami. Pochodzi z Olsztyna. Kupując ziemię w rodzinnych stronach, spełnił marzenie o powrocie do domu. Do tego mitycznego miejsca z dzieciństwa, w którym pachnie rosołem i ciastem. Gdzie toczą się długie rozmowy przy stole, a rodzina oznacza bliskość i poczucie przynależności. To są te dobre rzeczy, które zostały mu w pamięci, a których do dziś mu brakuje. A trudne wspomnienia?

Reklama

– Nie wymazałem ich, ale inaczej już na nie patrzę. W gruncie rzeczy, to one sprawiły, że jestem tym, kim jestem.

Piotr Galiński zanim zdobył telewizyjną popularność jako juror „Tańca z gwiazdami”, osiągnął szczyt mistrzostwa w dziedzinie, która jest jego życiową pasją. – Zawsze czułem, że muszę być najlepszy – mówi tancerz i choreograf, zwycięzca wielu konkursów, zdobywca niezliczonych nagród. Znajomi nie mogą się nadziwić, w jaki sposób łączy tyle obowiązków. Jest kierownikiem sześciu zespołów tanecznych, organizatorem jednego z największych festiwali tanecznych w Polsce. Sędziuje w turniejach i prowadzi programy artystyczne jako konferansjer. A przy tym nigdy się nie spóźnia, niczego nie zawala.

– Pracoholizm może być rozpatrywany w kategoriach mechanizmów obronnych – tłumaczy psycholożka Dagna Ślepowrońska. – Problem zaczyna się wtedy, gdy przestaje służyć człowiekowi, a zaczyna mu szkodzić. Galińskiemu z pewnością służy, ale oburza się, gdy nazywa się go celebrytą. – Niczego nie celebruję, zapracowałem na uznanie. Sława? Przyznaje, że jest mu potrzebna. Może po to, by krzyknąć do tych, którzy w dzieciństwie wyrokowali, że nic z niego nie wyrośnie: „Widzicie!? Udało mi się. Jestem górą. Nie mieliście racji!”.

Ence, pence, w której ręce

Piotr miał piętnaście lat, gdy w ciągu jednego roku jego bezpieczny świat rozpadł się na kawałki. Najpierw przyszła choroba i śmierć mamy, wkrótce ojciec opuścił rodzinę, a potem brat zaczął pić. Spokojny dotąd, pełen miłości dom zmienił się w pijacką melinę. Pojawiły się poczucie zagrożenia, lęk, wstyd. Piotr nie był na to przygotowany. W szkole nie znalazł pomocy.

– Chodziła do niej bananowa młodzież, dzieciaki prominentów – wspomina. – Pierwsza klasa liceum. Oni w modnych dżinsach i adidasach, ja w sweterku po ojcu i jedynych porządnych spodniach w kancik. Ale nie to miałem w głowie, tylko chorobę mamy. Tymczasem nauczycielka historii wyciąga dziennik i bada, kim są rodzice uczniów. Ci zaś chętnie się chwalą, opowiadają. Tylko dwie osoby milczą, ja i jeszcze jedna dziewczyna z bardzo biednej rodziny. Nauczycielka niezrażona wypytuje dalej: „Gdzie byliście na wakacjach?”. Grecja, Włochy, Hiszpania. Co miałem powiedzieć? Że na działce nad jeziorem? - opowiada Galiński.

- Do dziś śni mi się czasem ta szkoła i wszystkie przykrości, jakich wtedy doznałem.

- Na szczęście zmieniłem liceum i trafiłem na inne środowisko. Brak wsparcia ze strony najbliższego otoczenia, samotność, zagubienie - to okoliczności najczęściej wymieniane przez ludzi, którzy borykali się z trudnym dzieciństwem. Typowe są także ucieczki od rzeczywistości w świat fantazji.

Piotr tylko w tańcu czuł się kimś wyjątkowym. Nie lubił, gdy kończyły się treningi i trzeba było wracać do domu. Kiedy zza ściany dochodziły pijackie awantury, pogłaśniał muzykę. Uczył się do matury. W słuchawkach odcinał się od rzeczywistości, która momentami była nie do zniesienia.

– W młodości prowadziłem podwójne życie – wyznaje. – To taneczne, wypełnione marzeniami, i rzeczywiste, które mnie męczyło. Do tego stopnia, że często kładłem się wcześniej spać, żeby już nie być tu i teraz. Dziś cieszę się każdym dniem i chcę, żeby trwał jak najdłużej.

Pałka, zapałka, dwa kije...

- Na terapiach widać, że to mężczyźni mają częściej problem z wyrażaniem uczuć - opowiada Dagna Ślepowrońska. - Przez to cierpią na bóle serca, czasem nawet pojawiają się u nich symptomy zbliżone do stanów przedzawałowych. Pamiętam 50-letniego mężczyznę, który pod wpływem terapii otworzył się. Pierwszy raz od wielu lat pozwolił sobie na płacz i nagle wydobył z siebie emocję z dzieciństwa - pragnienie bycia kochanym przez ojca.

Rodzice Jakuba Porady, dziennikarza stacji TVN24, rozwiedli się, kiedy miał siedem lat. Ojca widywał tylko od święta. Pracował w Libii i w Iraku, przyjeżdżał raz albo dwa razy w roku. - Był niesłowny, zapominał o tych spotkaniach - wspomina Porada. - Czasami przez wiele godzin wypatrywałem go w oknie. Za to kiedy się zjawiał, było święto. Przywoził wspaniałe prezenty, zabierał mnie na lody. Potem założył drugą rodzinę, pojawiły się inne dzieci.

Zabiegałem o kontakt z nim, ale w głębi serca czułem się odrzucony. Miałem problem z poczuciem własnej wartości, który odzywał się w różnych sytuacjach. Często wydawało mi się, że jestem oceniany gorzej, niż na to zasługuję. Zdarzało się, że odpędzał od siebie najgorsze myśli.

Przyznaje, że w szkole bywał nieznośny. Jak ktoś go zaczepił, nie pozostawał dłużny.

- W każdej chwili gotowałem się do bójki. Miałem w sobie agresję i straszny gniew. W złości potrafiłem przebić pięścią szybę. Jego mama starała się, jak mogła, ale młodego Kubę ciągnęło na podwórko. W Kielcach prawie wszyscy trenowali wtedy piłkę ręczną albo boks. Grali też w nogę. - Byłem słaby na boisku - wyznaje Porada. - Dużym problemem było dla mnie kompletowanie drużyny. Zawsze zostawałem na szarym końcu. Nikt mnie nie chciał. Cierpiałem, zwłaszcza że dziewczyny wolały sportowców. Aż odkryłem w sobie inny talent. Okazało się, że mam słuch. Zacząłem grać na pianinie. A potem założyliśmy z chłopakami zespół Paragraf X. I nagle okazało się, że to jest to. Wreszcie byłem w czymś dobry. Pojawiły się akceptacja i uznanie.

Trumf, trumf, misia bela

- Do wszystkiego doszedłem sam. Jak Rocky Balboa z filmu Sylvestra Stallone'a, mój ulubiony bohater - śmieje się Jakub Porada. - Z castingu dostałem się do TVN24, a wcześniej do katowickiej TVP. Jeszcze dziś każde wyjście przed kamerę traktuje jak występ na ringu. Nieustannie poddaje się ocenie. Jakby wciąż musiał coś udowadniać. Nie sobie, innym.

- W dzieciństwie rzadko mnie chwalono - przyznaje. - Dlatego teraz trudno mi uwierzyć w sukces. Dla mnie to raczej sygnał, że trzeba starać się jeszcze bardziej i nie sprawić zawodu. W redakcji TVN24 Porada często bierze dyżury za koleżanki i kolegów, zwłaszcza w święta albo w długie weekendy. - Jeśli ktoś potrzebuje, trudno mi odmawiać - tłumaczy. I każdą wolną chwilę wykorzystuje na jakąś aktywność. Śpi po kilka godzin i już od świtu przygotowuje serwisy newsowe.

Do ciężkiej pracy przyzwyczajona jest też Joanna Krochmalska, życiowa partnerka znanego rapera Liroya, z którym ma 6-letnią córkę Michele. Joanna od małego pomagała mamie sprzedawać na straganie warzywa i owoce. - Wychowywała mnie samotnie - wspomina. - Typ twardzielki. Nie chciała i nie umiała przyjąć od nikogo pomocy. Taki mi przekazała wzorzec. W nocy jeździły razem do hurtowni, walczyły o dobry towar, a w dzień dźwigały ciężkie skrzynki i handlowały. Po lekcjach Joanna sprzątała, gotowała obiad, a potem sprzedawała z mamą.

- Zawsze miałam dużo więcej obowiązków niż moi rówieśnicy - wspomina. - Nie mam o to żalu, wręcz przeciwnie, to była prawdziwa szkoła życia. Jak rodzice tworzą dziecku nierealny, bajkowy świat, to jak ono potem w dorosłym życiu ma sobie poradzić? A ja jestem samodzielna i niczego się nie boję.

Joanna miała osiemnaście lat, gdy została sama z młodszym o siedem lat bratem. Było dla niej oczywiste, że musi go zaadoptować. - Czułam się jeszcze niedojrzała, a już musiałam stać się wzorem dla zbuntowanego nastolatka. Miałam się nim opiekować, sprawdzać, czy odrobił lekcje. W czasie gdy dziewczyny kupują nowe buty i chodzą na randki, ja pilnowałam, by rachunki były zapłacone i żeby starczyło do pierwszego. Musiałam utrzymać dom, więc nie skończyłam studiów, ale mam satysfakcję, że brat wyrósł na porządnego człowieka.

- W dzieciństwie piszą się scenariusze życiowe. Przyzwyczajamy się do określonych doznań - tłumaczy Dagna Ślepowrońska. - Jeśli towarzyszyło nam napięcie, a naszą codziennością była walka o przetrwanie, jako dorośli nieświadomie będziemy szukać podobnych emocji. W terapii chodzi o ustalenie, jakich wrażeń potrzebujemy, i ewentualnie o zmianę wzorca. Trudne sytuacje wymuszały na Joannie zaradność, nauczyła się wielu praktycznych rzeczy, wszystko umie dziś sama zrobić, naprawić, uszyć.

- Wiem, że nie zginę choćby na końcu świata - śmieje się Krochmalska. Mówi szybko, gestykuluje, widać, że rozpiera ją energia. - W szkole zawsze mnie za to karcono, że nie umiem usiedzieć na miejscu. Miałam przez to obniżoną ocenę z zachowania.

Na kogo wypadnie, na tego bęc!

- Nadmierna ruchliwość, tiki nerwowe to mogą być sygnały, że brakuje nam poczucia bezpieczeństwa - tłumaczy Katarzyna Toffel praktykująca pracę z ciałem. Na spotkanie wybrała ekologiczną restaurację wegetariańską. Zdrowe jedzenie, cicha muzyka kontemplacyjna. To miejsce dobrze koresponduje z jej obecnym stylem życia.

- Potrzebowałam dużo czasu, by wrócić do równowagi i odnaleźć siebie - opowiada. - Jako ośmiolatka przeżyłam coś, czego nie byłam w stanie zrozumieć. Doświadczenie złego dotyku spowodowało, że w jednej chwili straciłam zaufanie do ludzi. Byłam zagubiona i zagrożona. Nie umiałam nikomu o tym opowiedzieć, nawet mamie. Stałam się zamknięta, nerwowa, nie potrafiłam nawiązać kontaktów z rówieśnikami.

Przeżyta trauma dawała znać o sobie na poziomie fizycznym. Jej ciało wołało o ratunek. A ponieważ nie nadchodził, zaczęły się choroby psychosomatyczne. Rodzice jeździli z nią do lekarzy i psychologów, ale to nic nie dawało. Żaden ze specjalistów nie domyślił się przyczyny tych zaburzeń. - Tak dotrwałam do okresu dorastania. I wtedy problem znowu wypłynął - wspomina Katarzyna. - Potrzebowałam pomocy, ale nikt nie umiał mi jej dać. Rodzice rozwodzili się, byli przytłoczeni swoimi problemami. W domu panowały wielkie napięcie i destrukcja. Chciałam uciec, rozpaczliwie szukałam miłości i zrozumienia. - Uciekła z deszczu pod rynnę.

Miała 19 lat, gdy na świat przyszła jej córka Jessica. - Mój związek szybko się rozpadł, zostałam sama z dzieckiem - opowiada. To wtedy podjęła najważniejszą w życiu decyzję, wyjechała do Warszawy.

- Czasem potrzeba tylko trochę odwagi, by zrobić pierwszy krok. Boję się pomyśleć, co by się ze mną stało, gdybym została w dawnym środowisku. Budując swoją samodzielność, lepiej radziła sobie ze sprawami praktycznymi niż z własnymi emocjami. Wchodziła w toksyczne związki z mężczyznami, którzy sami mieli wielkie problemy ze sobą. Wszystkie kończyły się fiaskiem. Postanowiła coś z tym zrobić. Najpierw były psychoterapia i wyciszająca joga. Kiedy już zaczęła odzyskiwać spokój, spotkał ją kolejny cios - samobójcza śmierć mamy.

- Przeżyłam szok, ale też wyciągnęłam wnioski. Zrozumiałam, że nie chcę powielać jej scenariusza. Wybrałam świadome życie i pracę nad sobą. Dziś docenia efekty, jakie przyniosła jej praca z ciałem. - To niezwykle skuteczna droga uwalniania napięć, blokad oraz traum - przekonuje i wymienia różne formy pracy terapeutycznej: taniec hula, masaże polinezyjskie Mauri i Lomi Lomi Nui. Od razu zaczęła się ich uczyć. Były jednak momenty, gdy mroki dzieciństwa dawały o sobie znać. Kiedy Jessica skończyła osiem lat, Katarzyna zaczęła obsesyjnie bać się, by nie spotkało jej to samo co ją, gdy była w tym wieku. Z czasem opanowała ten lęk i już nie przenosiła swoich emocji na córkę. Dalej poznawała metody, które sięgają do zapisanych w ciele wzorców i pozwalają zmienić je na inne: regresing, pracę z "odciskami życia" Donalda VanHowtena, terapię czaszkowo-krzyżową.

Dziś Katarzyna Toffel chętnie stosuje je w swojej praktyce. - Za każdym razem, gdy widzę ulgę i poprawę u osoby, z którą pracuję, to jakbym uzdrawiała też samą siebie - wyznaje.

- Nawet z najgorszych przeżyć można zrobić dobry użytek - przekonuje Dagna Ślepowrońska. - I nie bardzo wiadomo, co o tym decyduje, że jednym się udaje, a drugim nie.

Jakub Porada: - Dokładnie pamiętam czas, w którym ważyła się moja przyszłość dawno temu na kieleckim podwórku.Tak jakby ktoś rzucił w górę monetę. Orzeł czy reszka? Będzie porządnym człowiekiem albo chuliganem. Największą atrakcją na osiedlu był flipper, ale nam, dzieciakom, brakowało kasy. Staliśmy godzinami i patrzyliśmy. Starsi koledzy grali na automatach, pili wódkę albo wąchali klej, byli wśród nich i tacy, którzy weszli w konflikt z prawem. Dziennikarz często wraca myślami do tamtych czasów, do chłopaków, którzy mieli mniej szczęścia. Któregoś dnia zaczął opisywać ich losy, tak powstał zbiór opowiadań, który zamierza teraz wydać. - Dzięki walczącej o mnie mamie znalazłem w sobie siłę, żeby pójść uczciwą drogą - opowiada Porada. - A mogło być inaczej.

O tej samej sile wspomina Joanna Krochmalska. Przebywała w środowisku, w którym każdy chciał przetrwać za wszelką cenę. Nawet kosztem innych. Niektórzy zeszli na złą drogę. Ona sama wpadła w tarapaty, trafiła nawet do aresztu. Na szczęście miała w sobie dość motywacji, by wyjść na prostą. - Jako dziecko czułam się fatalnie, gdy dorośli komentowali mój wygląd. Przezywali mnie "chudzielec" i wtykali mi palce pod żebra. Przez to nabawiłam się kompleksów i do głowy mi nie przyszło, że mogę się komuś podobać - opowiada Joanna Krochmalska. Tak jak w bajce o brzydkim kaczątku, przyszedł czas, że nagle wszyscy wokoło dostrzegli, że zmieniła się w pięknego łabędzia. Została wziętą modelką, przeniosła się do Warszawy. W tym czasie spotkała Liroya, który też miał trudne dzieciństwo. - Jeśli chodzi o traumy, to nikt mnie tak dobrze nie rozumie jak on. Mam też wspaniałych przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć - zapewnia Krochmalska.

Aniołek, fiołek, róża, bez

Na tym mocnym fundamencie można wiele zbudować, nie tylko własne szczęście rodzinne. Joanna sporo już zdziałała. - Zawsze chciałam pomagać młodzieży. Inspirację znalazłam na Jamajce, zakochałam się w tamtejszej kulturze i tańcu dancehall wywodzącym się z getta ludzi biednych i uciśnionych. Powołała fundację oraz Akademię Tańca Dancehall w Warszawie i zdobyła fundusze na stypendia taneczne. Od kilku lat organizuje konkursy, których zwycięzcy wyjeżdżają na Jamajkę. W zeszłym roku to właśnie Polka zdobyła wicemistrzostwo świata w tym tańcu.- Dziewczyna z małego miasteczka, która niczym się nie wyróżniała, pokazała, że można coś zrobić ze swoją energią i zaistnieć - cieszy się Krochmalska.

O terapeutycznym znaczeniu tańca wiadomo od dawna, dla Piotra Galińskiego to jednak przede wszystkim sztuka. - Nie potrzebuję terapii - przekonuje. - Dziś sam dla wielu jestem terapeutą, wyciągam ich z dołka, podtrzymuję na duchu. Jako doskonały pedagog potrafi zarażać swoją pasją. Mając w pamięci własną młodość, stara się być blisko ludzi i ich problemów.

Jakub Porada regularnie jeździ do Katowic. Śpiewa w zespole Lektik. Właśnie kończy kompletować materiał na płytę. To kolejne wyzwanie, któremu chce sprostać. Katarzyna Toffel wraz z partnerem życiowym Witkiem od niedawna prowadzi Klinikę Holistyczną w Warszawie. Razem organizują kursy dla terapeutów i warsztaty. - Mam szczęśliwą rodzinę i wymarzoną pracę. Już nie boję się robić planów na przyszłość - przekonuje. - Wszystko, czego potrzebowałam, znalazłam w sobie.

Magda Rozmarynowska

PANI 04/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy