Reklama

Mistyfikacje

​Kłamcy, oszuści, blagierzy, łgarze. Kradną cudze tożsamości, nabijają bliźnich w butelkę, a ze swojego życia robią artystyczny performance. Oto najsłynniejsze oszustwa w popkulturze.

Kilka tygodni temu portale plotkarskie donosiły: Bartłomiej Topa ma problem z używkami! Najpierw aktor w jednym z programów śniadaniowych zaczął dotykać innych gości, potem do internetu trafiło nagranie z metra, na którym co chwila zmieniał miejsce, po czym wybiegł z wagonu. Nikt nie miał wątpliwości, że Topa był pijany. Aktor dopiero po kilku dniach przyznał, że jego dziwne zachowanie było prowokacją. Chciał pokazać, jak reagują osoby cierpiące na autyzm.

Ludzie sztuki lubią wkręcać, wpuszczać w maliny, robić w balona. Ale nie zawsze przyświeca im szczytny cel tak jak Topie. Zazwyczaj artystyczny performance ma udowodnić, że są mistrzami w swoim fachu. Tu palmę pierwszeństwa dzierży Joaquin Phoenix, który sfingował historię własnego upadku. Aktor pod koniec 2008 r. ogłosił, że zrywa z kinem i zostaje raperem. W talk-show Davida Lettermana pojawił się ubrany jak lump, zarośnięty i potargany. Bełkotał. Prowadzący skwitował rozmowę stwierdzeniem: "Szkoda, że cię tu nie było, Joaquin".

Reklama

Przez kolejne dwa lata do sieci trafiały zdjęcia artysty wciągającego kokainę, korzystającego z usług prostytutek lub awanturującego się na scenie. Ameryka była w szoku - dlaczego ten zdolny młody człowiek, niegdyś weganin i społeczny aktywista, zaczął dążyć do samodestrukcji? Podejrzewano, że aktor ma problemy psychiczne i idzie w ślady swojego brata Rivera, który będąc wschodzącą gwiazdą, zmarł po przedawkowaniu narkotyków. Dlatego gdy Casey Affleck ogłosił, że zamierza nakręcić film dokumentalny o drodze aktora na dno, podniosły się głosy oburzenia. Dopiero po premierze "Jestem, jaki jestem" reżyser wyjawił, że wszystko było artystyczną manipulacją. - To znakomita kreacja, rola jego życia - mówił Affleck o występie Phoenixa. Z kolei sam bohater wydarzeń ponownie zjawił się u Lettermana, tym razem ogolony oraz elegancko ubrany, i przyznał, że chciał sprowokować dyskusję o roli mediów w kreowaniu rzeczywistości.

Phoenix już przed prowokacją był sławny, ale w świecie show-biznesu istnieją przypadki błyskotliwych karier osób, które naprawdę... nie istniały. Gdy w 1997 r. w księgarniach pojawiła się nowela "Baby Doll" autorstwa J.T. LeRoya, który opisywał swoje przygody z prostytucją i narkotykami, krytycy byli zachwyceni. Szesnastolatka przed śmiercią uratowała pracownica socjalna Emily Frasier, a spisywanie wspomnień polecił w ramach terapii psychiatra. Jego kolejne książki, pełne przemocy, seksu i heroiny, rozchodziły się jak świeże bułeczki. Atmosferę podgrzewała też aura tajemnicy wokół pisarza, który publicznie pojawiał się rzadko i zawsze w damskiej blond peruce oraz ciemnych okularach zasłaniających pół twarzy. Podczas spotkań promocyjnych panicznie reagował na jakikolwiek dotyk, chował się pod stół.

Dopiero w 2006 r. dziennikarze odkryli, że ktoś taki jak LeRoy w rzeczywistości nie istnieje. Książki pisała niejaka Laura Albert, która podawała się za Emily Frasier, a w J.T. wcielała się jej szwagierka. Kobietom udawało się oszukiwać całą śmietankę artystyczną Ameryki oraz czytelników przez prawie 10 lat.

Również Agatha Christie bogatą wyobraźnię wykorzystywała nie tylko tworząc fikcję, ale też urządzając kolejne prowokacje we własnym życiu. Pisarka upozorowała kiedyś swoje porwanie. Po tym, jak w grudniu 1926 r. dowiedziała się o romansie męża, zniknęła na 11 dni. Liczyła na to, że niewierny partner będzie głównym podejrzanym. Christie była już wtedy znana, więc w jej poszukiwania zaangażowało się sporo osób. Gdy reporter gazety "Daily Sketch" pokazał jasnowidzowi jej pędzelek do pudru, ten "opisał scenę odnalezienia zwłok zaginionej kobiety w chacie z drewnianych bali". Wkrótce zorganizowano akcję pt. "Wielkie niedzielne poszukiwanie pani Christie". A pisarka w tym czasie zameldowała się w hotelu pod nazwiskiem kochanki męża, jako Theresa Neele, grała w brydża i czytała artykuły o swoim zniknięciu.

Agacie Christie ta mistyfikacja uszła na sucho, ale komik Andy Kaufman nie miał już takiego szczęścia. Mężczyzna na potrzeby swojego show lubił tworzyć fikcyjne postaci, lecz robił to w bardziej przekonujący sposób niż Szymon Majewski. Najpierw wykreował Tony’ego Cliftona, wulgarnego, nieokrzesanego taksówkarza, i wmówił publiczności, że to prawdziwa postać. Doprowadził nawet do tego, że Cliftona zatrudniono w serialu "Taxi". Potem, już pod własnym nazwiskiem, zajął się zapasami i na pojedynki wyzywał... kobiety. Gdy dowiedział się o tym profesjonalny zapaśnik Jerry Lawler, zaproponował prowokatorowi walkę. Ta skończyła się dla Kaufmana wyjątkowo pechowo, miał złamany kark. Później wyszło na jaw, że Kaufman i Lawler są przyjaciółmi i wszystko było udawane. Dlatego gdy komik zachorował na raka płuc, nie uwierzyła w to nawet jego rodzina.

Z kolei dla wielu dziennikarzy zmiana tożsamości to przydatne narzędzie pracy. Najdalej poszedł John Howard Griffin, biały Amerykanin, który na początku lat 60. zmienił kolor skóry. Chciał napisać reportaż o tym, jak wygląda życie na południu USA z punktu widzenia Murzyna, więc zaczął przyjmować duże dawki leku na bielactwo i opalał się pod lampą kwarcową nawet do 15 godzin dziennie. Podczas podróży przez cztery najbardziej zacofane stany - Luizjanę, Missisipi, Alabamę i Georgię - doznał licznych upokorzeń. Griffin miał nawet problem ze znalezieniem toalety, z której pozwolono by mu skorzystać. Po miesiącu był skrajnie wyczerpany i popadł w depresję, a swoje doświadczenia opisał w książce "Czarny jak ja".

Nową osobowość nie zawsze trzeba tworzyć od podstaw. Można ją też... ukraść. Zrobił tak Alan Conway, który w latach 90. z powodzeniem podszywał się pod Stanleya Kubricka. Wykorzystał fakt, że reżyser przez 15 lat nie pokazywał się publicznie, i podając się za artystę, chodził na przyjęcia, poznawał sławnych i bogatych tego świata i przekonywał ludzi, aby płacili za wystawne kolacje, obiecując, że wytwórnia filmowa odda im pieniądze. Nabrał w ten sposób cały Londyn. Z kolei sam Kubrick długo nie demaskował oszustwa, ponieważ bawiła go sytuacja i był pod wrażeniem aktorskiego talentu Conwaya. Kilka lat później na podstawie tych wydarzeń powstał film "Być jak Stanley Kubrick" Briana W. Cooka, w którym wystąpił John Malkovich.

Bohaterem głośnej produkcji filmowej stał się też inny słynny oszust Frank Abagnale, o którym Steven Spielberg nakręcił "Złap mnie, jeśli potrafisz". Historia zaczyna się, gdy 16-letni Frank, udając pilota linii PanAm, za darmo zaczyna podróżować po całych Stanach. Z pomocą otrzymanej od ojca na urodziny książeczki czekowej dokonuje zręcznych podróbek dokumentów, uwodzi urzędniczki i wyłudza od kolejnych banków ogromne kwoty pieniędzy. W ten sposób Abagnale żył w luksusie przez kilka lat, a prasa nadała mu przydomek podniebnego Jamesa Bonda. Co prawda został w końcu złapany, ale wszystko skończyło się happy-endem. Mężczyzna ze względu na swoje niezwykłe umiejętności został wypuszczony i zaangażowany przez rząd USA jako ekspert od zabezpieczeń czeków. Mistyfikacja przerodziła się w rzeczywistość.

Iga Nyc

PANI 4/2012


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy