Reklama

Jak feminista z feministką

Wiktor Osiatyński i Ewa Woydyłło. Wspólne życie nauczyło ich, że los można dowolnie kształtować i że nigdy na nic nie jest za późno.

Ewa

Najlepiej czuję się w niewielkich mieszkaniach, ale Wiktor zdecydowanie woli duże przestrzenie, więc mieszkamy w dużych domach. Przyzwyczaiłam się do tego i akceptuję tak samo jak jego podróże. On często wyjeżdża, wykłada na uczelniach w różnych częściach świata. Nie lubię, gdy jest daleko. Jak tylko mogę, jadę do niego w odwiedziny. Wtedy Wiktor chowa komputer, odkłada pracę i gramy w tenisa lub idziemy na koncert.

Odkąd się poznaliśmy, lubimy spędzać ze sobą czas. Nasz pierwszy kontakt był przypadkowy, ale i niezwykły. Jeździłam na nartach w Szczyrku. Na stoku spotkałam kolegę. Zapytał, co słychać, a ja zażartowałam: "Właśnie szukam tatusia dla siostrzyczki albo braciszka mojej córki". Kolega odpowiedział ze śmiechem: "O popatrz, jest tu Wiktor". Słyszałam o Wiktorze. Już wówczas był znanym dziennikarzem, autorem kilku książek. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia, podbił mnie charyzmą, inteligencją i tym, że wtedy nie pił ani kropli alkoholu. Pasował idealnie do tego, żeby zostać ojcem mojego dziecka. Tym bardziej że moje poprzednie małżeństwo właśnie się rozpadło z powodu innej kobiety i długo jeszcze nie byłam gotowa na nowy związek.

Reklama

Dziewięć miesięcy później przyszła na świat Natalia. Szczęście czerpałam z macierzyństwa, obie córki były zdrowe, śliczne i kochane. Pracowałam, jak to za socjalizmu, niewiele i nieambitnie, co pozwalało mi zajmować się głównie dziećmi. Miałam przy sobie przyjaciółki, dzięki którym życie było wesołe, urozmaicone i bezproblemowe. A Wiktor? Cóż, nasz związek przez następne lata nie był typowy z powodu jego picia. Czasem w weekendy odwiedzałam go z córkami, ale gdy wracał do alkoholu, zabierałam dzieci i wracałam do siebie.

W latach 80. Wiktor dostał propozycję wykładów na amerykańskiej uczelni. Dziś myślę, że gdyby został w Polsce, prawdopodobnie już by nie żył. Wyjechał do Stanów. Tam przeszedł leczenie i zaczął trzeźwieć w AA. Wtedy pojechałam z córkami w odwiedziny.

Niezależnie od tego, co się działo między nami, Wiktor zawsze mnie wspierał. Dziś mam czas na swoją pracę, pisanie, ale kiedyś, gdy córki były mniejsze, skupiałam na nich całą uwagę. On pomógł mi rozwinąć mój intelektualny potencjał i dzięki niemu skończyłam w Ameryce psychologię, która stała się moim zawodem.

W życiu osobistym musieliśmy pokonać wiele ostrych wiraży. Że się to udało, to na pewno większa zasługa Wiktora. Od czasu gdy trafił do AA, potrafi przyznać się do błędu, umie słuchać innych, stał się bardziej wyrozumiały i jest niezwykle empatyczny. Zresztą chyba zawsze taki był. Gdy patrzę na jego zdjęcia z dzieciństwa, wydaje mi się, że widzę w oczach małego chłopca tę samą nutę zrozumienia, wrażliwości i miłości do ludzi. Dosłownie w ciągu kilku chwil umie nawiązać znajomość, która później trwa przez lata. Wsiada do pociągu czy samolotu, idzie na koncert czy do restauracji, spotyka tam nieznanych ludzi, a wychodzi z ich wizytówką, numerem telefonu. Lubi rozmawiać z jedną, najwyżej dwoma osobami naraz. Z trzecią już ma kłopot. Wynika to z jego potrzeby skupienia całkowitej uwagi na rozmówcy.

Wiktor lubi pomagać. Jest wyjątkowo sprawny w uruchomianiu całych akcji ratowniczo- organizacyjnych, dlatego ludzie często zwracają się do niego o pomoc. Na wszelkich imprezach - zawodach tenisowych, narciarskich, na które jeździmy - jest zawsze otoczony ludźmi. Ma w sobie charyzmę i otwartość, która sprawia, że jest bardzo lubiany.

Dorastał w domu, w którym matka zajmowała się obsługiwaniem rodziny. Moje doświadczenia domowe były zupełnie inne, dlatego nigdy nie skakałam wokół męża i nigdy nie starałam się być za niego odpowiedzialna. Zawsze uważałam, że nie należy spędzać nad garnkami więcej niż 30 minut dziennie i nigdy nie miałam bałwochwalczego stosunku do jedzenia. Nawet jeśli Wiktor mógł mieć inne oczekiwania, dzisiaj często razem ze mną przyrządza sałaty i proste dania, słuchając ulubionych płyt i gawędząc o ciekawych sprawach. A w dni, kiedy dłużej pracuję, czeka na mnie z kolacją.

Gdy myślę o Wiktorze jako ojcu, wydaje mi się, że teraz, gdy obie moje córki są dorosłe, mają w nim prawdziwe oparcie. Wzrusza mnie to, że jest świetny zarówno w stosunku do naszej córki Natalii, jak i do Magdaleny, mojej córki z poprzedniego małżeństwa. Niezrównanie dobry, uważny, zawsze gotowy, aby coś im ułatwić, zorganizować. Specjalne miejsce w sercu ma dla syna Magdy, Janka, którego jest ojcem chrzestnym i "trzecim dziadkiem". Co do poczucia humoru, to jak każdemu wyjątkowo inteligentnemu nadwrażliwcowi nie jest mu do śmiechu. I ja to rozumiem.

Wiktor

Tego dnia, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Ewę w Szczyrku na stoku, wieczorem spotkaliśmy się na tańcach. I tak się zaczęło. Ten pierwszy etap naszej znajomości był, jak w każdym nowym związku, namiętny. Myślę, że szybko zmienił się w głębokie zaangażowanie ze strony Ewy. Ja byłem wtedy zbyt pokręcony. Bałem się uczuć. Kiedy Ewa zaszła w ciążę, byłem przestraszony. Chciałem uciec. Po narodzinach córki, bardziej z poczucia obowiązku, wróciłem do niej. Ale wówczas już piłem. Miałem dom na Grotach, obok mieszkali Ireneusz Iredyński i Jonasz Kofta. To był tzw. trójkąt bermudzki, można było u nas balować przez wiele dni.

Gdy przez kilka miesięcy byłem trzeźwy, mieszkaliśmy razem. Ale kiedy znów zaczynałem pić, Ewa się wyprowadzała. Ona, choć prawie nic nie wiedziała o alkoholizmie, miała instynkt, żeby ratować i siebie, i dzieci. W stanie wojennym wyjechałem do Stanów. Tam przeszedłem leczenie i zacząłem się zmieniać. Nie po to, by ulepszyć swój związek, ale by uporządkować życie. Na terapii AA pozbyłem się lęku przed zobowiązaniami, a Ewa mi zaufała i dwa lata później wzięliśmy ślub. Początek małżeństwa był bardzo trudny. Miałem dużo wymagań wobec otoczenia, nadal byłem niedojrzały emocjonalnie. Dopiero potem przyszła akceptacja siebie i innych. Dziś wiem, że kilka razy nasze małżeństwo wisiało na włosku. Kryzysy jednak przetrwaliśmy i oboje wiele się nauczyliśmy.

W Stanach Ewa poszła na studia psychologiczne i zajęła się uzależnieniami, co pozwoliło jej lepiej zrozumieć, co się ze mną dzieje.

Często mamy odmienne zdania. Mnie przez lata wydawało się, że wszystko wiem lepiej, długo nie rozumiałem, że trzeba dbać o miłość, wymyślać wspólne zajęcia. Zawsze byłem pochłonięty pracą i zbyt mało uwagi poświęcałem rodzinie. Ewa uwrażliwiła mnie na wiele spraw, które kiedyś były mi obojętne. Dziś mogę o sobie powiedzieć, że jestem feministą. Napisałem nawet w tej sprawie manifest.

Jako dziecko nie najlepiej czułem się w rodzinie i taki bagaż wniosłem w życie. W domu trudno mi było skupić się przy pisaniu. Wolałem wyjechać i pracować w maleńkim pokoju w ZAiKS-ie. Pewnie dlatego nadal dużo podróżuję i mam wiele zajęć z dala od domu. Ale odpowiada mi takie życie. Ewa też podróżuje. Nudzi ją jednak samo zwiedzanie. Jeżeli jest w Wiedniu, to uczy się tam niemieckiego. Do Afryki daje się zabrać tylko pod warunkiem, że po drodze w Amsterdamie posłuchamy naszego ukochanego Mahlera. Gdy jedzie do pracy w Mongolii, na Kamczatkę czy Sachalin, zabiera mnie ze sobą. Szkolimy tam terapeutów zajmujących się uzależnieniami, a ja opowiadam o swoich przeżyciach.

Zazdroszczę Ewie zorganizowania. Wstaje wcześnie i od razu siada do komputera. Pisze felieton albo rozdział książki. Później gra w tenisa i idzie do pracy. Ja jestem człowiekiem nocy. Budzę się po 10 i gonię dzień, potem w kółko jestem spóźniony, wiecznie mam coś do napisania, załatwienia. Dziś powoli to zmieniam, ale i tak jej nie prześcignę. Ma tę lekkość - pracuje i równocześnie się tym bawi. Lubię patrzeć, gdy raz na jakiś czas redaguje stworzony przez siebie kwartalnik "Arka". Bierze materiały, które jej nadesłano, listy, wszystko układa na podłodze w małym pokoiku i siada wśród tych papierów. Patrzę wtedy na nią z zachwytem. Wyobrażam sobie, że tak samo wyglądała przed laty, gdy tworzyła szkolną gazetkę. Często daje mi do przeczytania to, co napisze. Uwielbiam jej książki. Czasem podrzucę jakiś pomysł. Ewa też bywa moją recenzentką. Kiedyś przeczytała pięćdziesiąt stron mojej książki i powiedziała, że jest strasznie nudna. Ja, zasmucony, chciałem już rzucić ją w kąt. Poprosiła jednak o kolejne rozdziały i stwierdziła, że są świetne. "Wyrzuć te pierwsze pięćdziesiąt stron", poradziła, co też uczyniłem.

Ewa umie wspierać, jest wrażliwa, ale nigdy czułostkowa. I za to też ją kocham.

Ewa Woydyłło - z wykształcenia historyk sztuki, dziennikarka, doktor psychologii. Pracuje w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Od wielu lat prowadzi zarówno terapie z alkoholikami, jak i poradnictwo dla osób z problemami w rodzinie (współuzależnienia, nieporozumienia małżeńskie, przemoc). Kieruje też Komisją Edukacji w Dziedzinie Uzależnień Fundacji im. Batorego. Autorka wielu książek psychologicznych m.in. "Sekrety kobiet", "My, rodzice dorosłych dzieci", "Poprawka z matury".

Wiktor Osiatyński - pisarz, prawnik konstytucjonalista, profesor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, jeden z założycieli Fundacji im. Batorego i współtwórca ruchu AA w Polsce. Jako jedna z niewielu znanych osób publicznie przyznał się do alkoholizmu. Sam siebie nazywa feministą. W grudniu 2006 r. dołączył nawet do grona założycieli Partii Kobiet. Ostatnio ogłosił w "Gazecie Wyborczej" manifest pod tytułem "A ty jesteś feministą?" skierowany do innych mężczyzn.

Monika Głuska-Bagan

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy