Reklama

Zadowolić siebie

Wyjazd na Paszporty „Polityki” był dość trudny. Tak naprawdę wolałam zostać w Katowicach i czytać biografię Hitlera. Oczywiście, nagrody powodują, że i aktorzy, i dyrektorzy bardziej ufają człowiekowi, ale też rosną wobec niego oczekiwania. I chyba bardziej myślę o nich - mówi Ewelina Marciniak. Od kilku lat jej nazwisko wymieniane jest wśród najważniejszych we współczesnym polskim teatrze.

Mówi pani o sobie "reżyser" czy "reżyserka"?

Ewelina Marciniak: - Mówię i tak, i tak - jak kto woli. W naszym języku słowo "reżyserka" kojarzy się też z pomieszczeniem, nie tylko z kobietą, która wykonuje zawód reżysera. Dlatego w zależności od tego, jak kto je rozumie, może mówić "reżyser" albo "reżyserka".

Ale niektóre reżyserki chcą, żeby tylko tak się do nich zwracać. 

- Ja też bym tak chciała, ale gdybym poprawiała każdą osobę, mówiąc, że jestem reżyserką, a nie reżyserem, to mogłoby wywołać kpinę, pobłażliwy uśmiech. W zmianie nie chodzi o to, żeby coś narzucać, tylko wskazywać, co ona oznacza. 

Reklama

Pracuje pani teraz nad sztuką o Leni Riefenstahl. To postać równie fascynująca, co przerażająca, gotowa poświęcić moralność dla sztuki. Rozumie pani jej postawę?

- Muszę rozumieć, ponieważ spektakl opiera się na tym, jak niezwykłą była osobowością i artystką. Staram się zadać pytanie o to, jak bardzo można się zapomnieć dla artystycznego efektu. Jak bardzo można dać się uwieść ideologii. 

W opowieści o tej pupilce nazizmu najważniejsze jest dla pani pokazanie fascynacji faszyzmem?

- Na pewno. A drugim bardzo ważnym elementem jest dla mnie starość Leni Riefenstahl i jej postrzeganie ciała. Zaczynała od pracy z nim - była tancerką, aktorką, a potem już jako fotograf pokazywała ciała. Mając 90 lat, nurkowała. To też jest fascynujące: nieumiejętność pogodzenia się z tym, że ciało się zestarzało. 

Możemy się spodziewać czegoś równie skandalicznego jak zaproszenie aktorów porno do pani głośnej już w całej Polsce inscenizacji "Śmierci i dziewczyny"?

- Nie planowałam żadnego skandalu. Tak samo w tym przypadku - chcę zrobić porywający spektakl oparty na dokumencie i, jak zawsze, z muzyką na żywo. 

Recenzje wpływają na pani samoocenę?

- Oczywiście. Po złej recenzji potrafię się rozpłakać, myśleć o niej cały tydzień. Nawet jedno czy dwa dobitne zdania potrafią mi "umilić" popremierowy czas. 

A można nie popaść w samozachwyt po deszczu nagród, jaki na panią spadł? Niedawno otrzymała pani prestiżowy Paszport "Polityki".

- (śmiech) Jest tyle pracy i ważnych tematów, że - powiem szczerze - wyjazd na Paszporty "Polityki" był dość trudny. Tak naprawdę wolałam zostać w Katowicach i czytać biografię Hitlera. Oczywiście nagrody powodują, że i aktorzy, i dyrektorzy bardziej ufają człowiekowi, ale też rosną wobec niego oczekiwania. I chyba bardziej myślę o nich.

Obawia się pani tego, że coraz trudniej będzie zadowolić krytyków i widzów? 

- Nie chcę zadowalać kogoś, chcę zadowolić siebie. Konsekwentnie, powolutku dążyć do tego, by spektakle były coraz bliższe moim marzeniom.

A o czym pani marzy?

- O spektaklu, z którego nigdy nie będzie się chciało wyjść. 

Który będzie trwał bez końca?

- Nie, który w widzu będzie wyzwalał marzenie, żeby to się nigdy nie skończyło. Ale jeszcze dużo pracy przede mną.

Ma pani dopiero 32 lata. Pierwszą sztukę wystawiła jako 26-latka. Jak takiej młodej osobie udaje się zapanować nad zespołem?

- Przychodzę i wiem, czego potrzebuję. I staram się tym zarazić zespół aktorski. Traktuję ten czas jako wspólną podróż. Są osoby, które się na nią decydują w większym stopniu, i takie, które w mniejszym. Niezwykła w tej pracy jest obserwacja, jak ktoś w sobie coś odkrywa - jako aktor i człowiek. 

Reżyser/reżyserka musi mieć w sobie charyzmę?

- Myślę, że musi mieć w sobie siłę, żeby zabrać innych w tę podróż. A czy ktoś robi to z charyzmą, czy raczej uwodzi swoją bezradnością - bo tak też można - nie ma znaczenia. Jak mówił Jan Peszek: "Nieważne,jak zrobicie tę scenę. Ważne, żeby była skuteczna".

W swoim zawodzie ceni pani bardziej rzemiosło czy wizjonerstwo? 

- Uważam, że jedno bez drugiego nie istnieje. Cokolwiek sobie wyobrażę, to nie zadziała, jeżeli nie usiądę i nie rozpracuję pewnych elementów konstrukcji przedstawienia. I odwrotnie - choćbym miała nie wiadomo jaką konstrukcję, to jeśli nie pozwolę sobie na wolność, nie będzie dobrze. A ile ma być czego? Nie wiem. Tak jak aktor nie powie, ile w nim jest jego, a ile Hamleta.

Chciałaby pani zyskać status teatralnego mistrza, guru, tak jak Krystian Lupa albo Peter Brook?

- Nie zadaję sobie takich pytań. Sądzę, że żaden z nich nie myślał o tym, żeby być wielkim artystą, tylko jak "skomunikować" to, co dzieje się na scenie,z widownią. 

Teatr jest zdominowany przez twórców mężczyzn. Czy ma to wpływ na pani funkcjonowanie w tym świecie?

- Jeśli chodzi o realizatorów, płeć nie ma dla mnie większego znaczenia. Za to dyrektorzy, wśród których dominują mężczyźni, na samym początku mojej pracy traktowali mnie z góry. Podkreśla pani, że w jej wizji teatru kobiecość jest istotna. Interesuje mnie kobiecość, która zadaje sobie ciągle pytania o siebie, swoje ciało, swoją rolę w społeczeństwie. I tym samym o rolę mężczyzny. Intuicyjnie czuję, że jakiś temat jest ważny,i zaczynam wokół niego krążyć, zapętlać się, czytać o nim. Zabierając się do Leni Riefenstahl, nie przypuszczałam, że tak ważnym tematem stanie się dla mnie starość. I to w kontekście ciała.

Kobieca wrażliwość jest inna niż męska?

- Dla mnie najbardziej fascynującą sceną o kobiecie jest ta wyreżyserowana przez mężczyznę (Krystiana Lupę - red.) w wykonaniu Sandry Korzeniak w "Factory 2". Dlatego myślę, że nie ma podziału na wrażliwość kobiecą i męską. Po prostu ludzie się różnią w odczuwaniu świata. Ja czuję bliskość z kobietami i umiem o nich opowiadać. Czasem żałuję, że nie potrafię tak dobrze poprowadzić mężczyzn, ale ciągle się tego uczę.

Jest coś, czego zazdrości pani mężczyznom?

- Nie (śmiech)... Może jednego, że lepiej prowadzą samochód. Ten stereotyp działa, jestem okropnym kierowcą.

A jest dla pani coś ważniejszego od teatru?

- Nie mogę powiedzieć, ale jest coś takiego.

-----

Ewelina Marciniak - reżyserka teatralna. Ukończyła dramatologię na UJ oraz reżyserię dramatu w PWST w Krakowie. Wyreżyserowała kilkanaście spektakli, ostatni - "Śmierć i dziewczyna" z udziałem aktorów porno - wywołał protest środowisk prawicowych. Zdobywczyni wielu nagród, laureatka Paszportu "Polityki". Ma 32 lata.

03/2016 PANI

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy