Reklama

Wybieram, więc jestem

O najtrudniejszych i najbardziej zaskakujących decyzjach w swoim życiu opowiadają aktorzy Borys Szyc i Leszek Lichota oraz reżyserka, muzyk Maria Sadowska.

Tylko ryzykanci zmieniają świat

PANI: "Nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności". Cytat z "Harry’ego Pottera" J.K. Rowling. Czyżby?

Borys Szyc: - W moim zawodzie łatwo zostać niewolnikiem wizerunku. Miałem szczęście, że na studiach spotkałem reżyserkę Agnieszkę Glińską. W dyplomowym spektaklu obsadziła mnie w roli Płatonowa. Mimo że mój dom rodzinny był przepełniony sztuką, nie wiedziałem jeszcze, że też mam w sobie ten cały smutek życia przy jednoczesnej chęci przeżycia go na wesoło. Rozdarcie, nieumiejętność podjęcia pewnych wyborów - Płatonow jest mi bliski.

Reklama

Jeśli można mnie definiować poprzez wybory zawodowe, to przychylam się do ról teatralnych. Aczkolwiek w paru filmach też jest cząstka mnie. Silnego z "Wojny polsko-ruskiej" (reż. Xawery Żuławski - red.) zbudowałem na podstawie postaci, które znałem z dzieciństwa. Wychowałem się na łódzkich podwórkach. W zderzeniu z artystycznym domem tworzyły mieszankę wybuchową.

Analizujesz swoje decyzje? Cofasz się w przeszłość?

- Jedynie ktoś bezmyślny nie wyciąga konsekwencji z własnych czynów. "Jeśli się smucisz, to żyjesz przeszłością, jeśli się boisz, to żyjesz przyszłością, a jeśli jesteś spokojny, to żyjesz teraźniejszością", mówił Laozi, chiński filozof. Ale życie skoncentrowane na tu i teraz nie jest wcale łatwe. My jako homo sapiens potrafimy sobie genialnie utrudniać życie, mnożąc przeszkody. W spektaklu "Słoneczna linia" Iwana Wyrypajewa, w którym gram razem z Karoliną Gruszką w teatrze Polonia, mój bohater mówi: "Zrozumiałem, że ten, kto nie pozwala mi przejść, to ja sam". Próby do tej sztuki pięknie zbiegły się z moim trzeźwieniem, z pracą nad sobą także w kontekście relacji z moją partnerką Justyną.

A może każdy ważny wybór powinien być rozpisywany na zasadzie plusów i minusów sytuacji?

- Obchodziłem niedawno 39. urodziny. Miałem taki moment, patrząc na przyjaciół i bliskich, którzy zgromadzili się przy stole, że zacząłem myśleć o swoim życiu. Stojąc przed nimi ze szklanką wody w ręku, podziękowałem za to, że nadal przy mnie są. To wielki sukces, bo nieraz ich zaniedbywałem.

Przed jakim wyborem ostatnio stanąłeś?

- Zdecydowałem się na rolę w świątecznym filmie "Listy do M. 3" (reż. Tomasz Konecki - red.), który przynosi dobre emocje. Przy okazji chciałem ocieplić wizerunek, bo gram głównie opryskliwe postaci. Wychowałem się tylko z mamą. Marzyłem o świętach gromadnych, rodzinnych. Tym filmem chciałem zrobić prezent mamie i córce Soni, 12-latce. Mam jeszcze dwie przyszywane córki mojej partnerki, więc liczę na to, że wszyscy pójdziemy na "Listy do M. 3".

Jakie decyzje są najtrudniejsze?

- Takie, które wiążą się z rewolucją w naszym życiu. Na pierwszym spotkaniu terapeutycznym usłyszałem, że trzeźwienie to "zmiana, zmiana, zmiana". Trybu życia, przyjaciół, nawyków, spojrzenia na świat. Tego się przecież wszyscy boimy, dlatego tak trudno wyjść z nałogu. Ale ja, paradoksalnie, dzięki temu nabrałem odwagi w podejmowaniu decyzji. Mimo że sprawiałem kiedyś wrażenie pewnego siebie, to gdy trzeba było dokonać ważnego wyboru, wolałem uciec w żart lub się napić. Dziś mam siłę, by na trzeźwo się z tym mierzyć.

Każdy wybór jest ryzykiem?

- Mam w sobie żyłkę ryzykanta, co pomogło mi w wielu decyzjach. A teraz, w trzeźwości, staram się nie działać zachowawczo. Bo tylko ryzykanci zmieniają świat. Skoro moim wyborem jest zmiana, to ona musi się wiązać z ryzykiem, co przynosi dodatkowe emocje.

Pisarz i filozof Éric-Emmanuel Schmitt twierdził, że jako nastolatkowie, mimo inteligencji i temperamentu, jesteśmy tworami rodziców i szkoły. A jako dorośli tworzymy sami siebie poprzez własne wybory.

- Byłem buntownikiem bez powodu i buntownikiem z wyboru. Chciałem zanegować wszystko, o czym mówiła mama, jak chyba każdy nastolatek. Z mamą do tej pory łączy mnie burzliwa, ale bardzo bliska relacja. Rozmawiałem niedawno z kolegą z Teatru Współczesnego. Aktor Janusz Michałowski, 80-latek, powiedział mi, że jego rodzinne Podlasie, od którego uciekał całe życie, nagle zaczęło go przywoływać na starsze lata. On chce tam ciągle wracać. Zwraca uwagę na detale, które wcześniej omijał. Połać trawy, kolor klamki. Tymi słowami dał mi wiele do myślenia.

Każda decyzja jest zdominowana przez nasze wychowanie, lektury, rozmowy, środowisko. Jak to bywa z wolnością wyboru?

- Tutaj wchodzimy w filozoficzne zagadnienia. Zgadzam się, że decyzje są spowodowane tym, kim jesteśmy, skąd pochodzimy itp. Ja od małego czułem się wolny. Miałem cudowne dzieciństwo i sporo luzu. Wychowałem się bez ojca, co chętnie wykorzystywałem, łobuzując. Wdawałem się w bójki, imprezowałem. Przez gigantyczny nadmiar energii nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.

Jaka twoja decyzja okazała się najdziwniejsza, szalona? Taka, która zaskoczyła ciebie osobiście?

- Może nie mnie, ale innych. Chodzi o mój pierwszy ważny wybór, czyli decyzję o studiowaniu w Akademii Teatralnej w Warszawie, a nie w łódzkiej filmówce. Postanowiłem uciec z miasta mi znanego, wypłynąć na głęboką wodę. Mama wyczuła, że nie istnieje siła, która by mnie zatrzymała.

Moja decyzja o zachowaniu trzeźwości też była dla wielu osób zaskakująca. Od tego czasu zdążyłem zrealizować cztery filmy, m.in. "Zimną wojnę" Pawła Pawlikowskiego, z premierą planowaną na festiwal w Cannes. Jestem w trakcie zdjęć do "Kamerdynera" Filipa Bajona, gdzie spotykam się z moim mistrzem Januszem Gajosem. Na razie przerwaliśmy pracę nad "Kantorem..." z powodu braku środków. Od listopada zapraszam wszystkich na "Listy do M. 3".

Borys Szyc - aktor teatralny (od 16 lat w zespole Teatru Współczesnego w Warszawie) oraz filmowy, zagrał m.in. w "Wojnie polsko-ruskiej" (reż. Xawery Żuławski), "Symetrii" (reż. Konrad Niewolski), "Lejdis" (reż. Tomasz Konecki) czy w "Enen" (reż. Feliks Falk). Ma 39 lat.

Najtrudniejsze decyzje dotyczą miłości

PANI: "Nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności". Cytat z "Harry’ego Pottera" J.K. Rowling. Czyżby?

Maria Sadowska: - Tak, bo kiedy po zdaniu egzaminów na łódzką filmówkę zdecydowałam się zostać w Polsce, dokonałam wyboru nie tylko dotyczącego miejsca zamieszkania, ale także tego pomiędzy moimi największymi pasjami, muzyką i filmem. Dorosłam.

Zostawiałam amerykański komercyjny blichtr i dziecięce marzenie o byciu pierwszą słynną gwiazdą z Polski. Zrozumiałam, że na wokalistkę pop się nie nadaję, bo chcę robić sztukę, która nie jest tylko czczą rozrywką. I nagle ubrałam się w czarny sweter i jako intelektualistka prowadziłam na artystycznej uczelni dyskusje na temat filozofii kina. Nie, nie przestałam być sobą, ale ważne stały się inne wartości. Jednocześnie jako studentka reżyserii śpiewałam muzykę klubową, zeszłam do podziemia.

Analizujesz swoje decyzje? Cofasz się w przeszłość?

- Kiedy już podążam konkretnie obraną drogą, to nie oglądam się za siebie. Żyję teraźniejszością i przyszłością bardziej niż przeszłością.

A może każdy ważny wybór powinien być podejmowany po ocenie plusów i minusów sytuacji?

- Owszem, ja tak robię w sprawach artystycznych. Kiedy siedzimy z moją ekipą nad scenariuszem filmu i zastanawiamy się, czy dać takie czy inne zakończenie, to przy każdym z nich stawiamy plusy i minusy. Wtedy łatwiej się zdecydować.

Przed jakim wyborem ostatnio stanęłaś?

- W sierpniu tego roku wzięłam ślub z Adrianem, z którym tworzymy związek od 11 lat i mamy dwoje dzieci (córka Lila 5 lat, syn Iwo 2,5 roku). To było dla nas wejście na wyższy duchowy poziom. Polecam wszystkim parom z długim stażem! Kiedy zimą skończyłam pracę nad filmem "Sztuka kochania...", pomyślałam: no dobrze, trzeba zamknąć i tę sprawę. Bo film wpłynął pozytywnie na mój związek. Prowadziliśmy długie rozmowy o miłości i seksie, o przenikaniu się duchowości i cielesności. Ta piękna podróż, którą odbyliśmy, umocniła nas w uczuciach. Cieszę się, że tyle czekaliśmy na ślub. I żartuję, że jednego dnia byłam panną młodą, a następnego "starą" żoną z dwójką dzieci.

Jakie decyzje są najtrudniejsze?

- Te, które dotyczą związków emocjonalnych. Zanim byłam z moim obecnym mężem, "przerobiłam" kilka relacji, które trwały po dwa, trzy lata. Decyzje, aby z każdej z nich się wyplątać, nie były łatwe. Ale czułam, że nie ma sensu tkwić w związku nieprzynoszącym satysfakcji, choć pozornie wszystko było OK. Zerwanie za każdym razem jest trudne: to uczucie podobne do usuwania się ziemi spod nóg. Brak oparcia. Ale kiedy mijał czas niepewności, byłam szczęśliwa, że miałam tyle siły, aby odejść. I dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Mam wspaniałą rodzinę.

Każdy wybór jest ryzykiem?

- Dla mnie wybór oznacza przede wszystkim zmiany, a ludzie zazwyczaj się ich obawiają. To dziwna filozofia, bo przecież jedyną pewną rzeczą w naszym życiu jest właśnie zmiana. Co nie znaczy, że powinniśmy przestać myśleć o istnieniu ryzyka. Ono jest nieuniknione.

Pisarz i filozof Éric-Emmanuel Schmitt twierdzi, że jako nastolatkowie, mimo inteligencji i temperamentu, jesteśmy tworami rodziców i szkoły. A jako dorośli tworzymy sami siebie poprzez własne wybory.

- Jestem na to świetnym przykładem. Moi rodzice nie chcieli, abym została muzykiem. Ale trudno nim nie być, jeśli się wychowało w domu, w którym dźwięki otaczały nas przez całą dobę, a ja spędziłam dzieciństwo w trasach koncertowych. Nie znałam innego życia. Jednak szacunek społeczny dla piosenkarki nie jest zbyt wysoki. A dla reżyserki już tak. Odczułam to po premierze mojego pierwszego fabularnego filmu "Dzień kobiet". "No, teraz nareszcie masz zawód, jesteś kimś - powiedziała mi mama, choć ja miałam na koncie już kilka płyt. - Już nie martwię się o ciebie". Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że z sukcesem będę robiła muzykę i filmy, tobym nie uwierzyła. Mam szczęście, ale cały czas lawiruję pomiędzy wyborami typu: realizacja filmu czy nagrywanie płyty? Sama podejmuję decyzje, przyjmuję też dary od losu. Wierzę w Boga. Nieraz czuję, że jestem prowadzona za rękę w dobrą stronę.

Każda decyzja jest zdominowana przez nasze wychowanie, lektury, rozmowy, środowisko. Jak to bywa z wolnością wyboru?

- Intuicja i podświadomość to tajemnicze strony naszego "ja". Im bardziej staramy się je okiełznać, podporządkować rozumowi, tym bardziej świadome decyzje podejmujemy. W moim życiu film i muzyka tworzą artystyczny płodozmian. To pozwala mi uciec od rutyny, której się boję. Stąd też mój udział jako trenerki w programie "The Voice of Poland" (TVP). Miałam wątpliwości, czy się nadaję. Nie nagrywam komercyjnych płyt. Nagle się okazało, że uczestnicy chętnie wybierają mnie jako trenerkę, a oglądają nas cztery miliony widzów.

Jaka twoja decyzja okazała się najdziwniejsza, szalona? Taka, która zaskoczyła cię osobiście?

- Przed laty dałam się namówić na udział w show "Gwiazdy tańczą na lodzie". Chciałam się nauczyć jazdy na łyżwach. Ale to nie był dobry wybór. Zwłaszcza że nie łączył się kompletnie z płytą "Tribute to Komeda", którą wtedy wydałam. Nie czułam się tam dobrze. Wyciągnęłam wnioski, aby lepiej przemyśleć pewne wybory. A teraz jestem szczęśliwa, zadowolona z każdej decyzji. Pracuję nad nową płytą, która ukaże się w przyszłym roku. Już jesienią zaprezentuję pierwszy singiel. Dostałam kilka propozycji reżyserowania filmów. Jak dobrze pójdzie, za kilka miesięcy ruszę na zdjęcia za granicę.

Maria Sadowska - wokalistka, scenarzystka, reżyserka, absolwentka reżyserii na łódzkiej filmówce, jurorka w programie "The Voice of Poland". Nagrała m.in. albumy "Tribute to Komeda" (status Złotej Płyty), "Jazz na ulicach". Wyreżyserowała m.in. "Dzień kobiet" i "Sztukę kochania. Historia Michaliny Wisłockiej". Ma 41 lat.

Warto się rzucić na głęboką wodę

PANI: "Nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności". Cytat z "Harry’ego Pottera" J.K. Rowling. Czyżby?

Leszek Lichota: - Nie wiem, bo przecież jako aktor godzę się z marszu na niepewny los. I na konkretne, czasowe zobowiązania. To proste: najpierw próby do spektaklu, potem premiera, aż wreszcie zdjęcie sztuki z afisza. Albo plan zdjęciowy, który zaczyna się i kończy w ustalonym czasie. Dziękuję, idę dalej. Aktorzy nie do końca mają wpływ na swoją drogę zawodową. To nas wybierają.

Analizuje pan swoje decyzje? Cofa się w przeszłość?

- Porzuciłem to zajęcie już bardzo dawno temu. Nie dość, że nie analizuję przeszłości, to jeszcze zrozumiałem, że mój umysł ją wypiera. (uśmiech) Mechanizm obronny. Prawie nie pamiętam np. okresu szkoły podstawowej. Skoro nie pielęgnuję wspomnień, one się zacierają.

Jedyną sferą, gdzie analizuję, czy udało mi się coś nowego lub interesującego zaprezentować, są role, które wybrałem. Nie chcę się powtarzać. Dbam, by wcielać się w różne postaci. Sam często słyszę życzenia urodzinowe: "Obyś nigdy się nie zmieniał!". Kiedyś wydawały mi się dobre, ale teraz myślę inaczej. Jak się nie zmieniam, to wpadam "w kanał". Jest takie powiedzenie: człowiek, który mówi, tylko powtarza to, co już wie. A człowiek, który słucha, wciąż dowiaduje się nowych rzeczy. To credo mi towarzyszy.

A może każdy ważny wybór powinien być rozpisywany na zasadzie plusów i minusów sytuacji?

- Wręcz przeciwnie. Najważniejsze, aby wsłuchać się w wewnętrzny głos. Nasze zmysły, ciało i emocje dają najlepsze podpowiedzi. Wielu konsekwencji nie da się przewidzieć, warto się rzucić na głęboką wodę. A potem ewentualnie starać się zmieniać bieg życia. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście, rada. Jeśli będziemy gotowi na zmianę, której pragniemy, ona się dokona.

Przed jakim wyborem ostatnio pan stanął?

- Po zakończeniu trwających pół roku zdjęć do serialu "Wataha", który można obejrzeć od 15 października na HBO, musiałem "zrzucić z siebie" góry i zimę. Zdecydowałem się na trzymiesięczny odpoczynek. Potem przyjąłem role w trzech spektaklach. Pierwszy to "Triathlon story...", grany z Bartkiem Topą, Piotrem Nowakiem i Waldkiem Błaszczykiem, z którym jeździmy po Polsce. Dziś jestem świeżo po próbie do "Polowania na łosia", premiera jesienią. O kolejnym jeszcze nie mogę powiedzieć. Potrzebowałem tak intensywnej pracy, różnych tytułów. To daje mi pewność, że jako aktor nie muszę później dokonywać wyborów, na które nie mam ochoty.

Jakie decyzje są najtrudniejsze?

- Te, które burzą nasz świat, zastany porządek i spokój, który sobie zapewniliśmy. Teraz jestem w takim momencie życia, że działa suma zebranych przeze mnie doświadczeń. Nie poszukuję nowych rozwiązań już tak łapczywie. Wiem, które są dla mnie odpowiednie. Ale jeśli ktoś czuje, że męczy się swoim życiem, to namawiam go na zmianę. Bo potem zostaje żal, że się nie spróbowało odwrócić losu.

Każdy wybór jest ryzykiem?

- W pewnym sensie tak. Ryzyko polega na tym, że ominie nas to, czego nie doświadczymy, wybierając inną opcję. Nasi znajomi uważali, że decyzja o wyjeździe do USA, którą podjęliśmy z moją partnerką (Ilona Wrońska, aktorka - red.), jest wielkim ryzykiem. A ja podejmowałem w życiu znacznie bardziej ryzykowne decyzje.

Przed wylotem nie przyjmowaliśmy po prostu nowych ról. Jasne, odmawiałem z bólem, ale zadałem sobie pytanie: co jest teraz najważniejsze? Zagrać kolejną rolę czy przeżyć to, czego jeszcze nie doświadczyłem i pewnie się już nie powtórzy? Koledzy komentowali: "Zazdrościmy, my byśmy nie mogli wyjechać na tyle miesięcy!". Odpowiadam: nigdy nie ma na to dobrego czasu, my stworzyliśmy go sami. Spełniliśmy marzenia, nie odkładając ich na przyszłość. Podróżowaliśmy po Wschodnim i Zachodnim Wybrzeżu, zobaczyliśmy też południe. Wróciliśmy nasyceni przygodami, przeżyciami, scaleni jako rodzina.

Pisarz i filozof Éric-Emmanuel Schmitt twierdzi, że jako nastolatkowie, mimo inteligencji i temperamentu, jesteśmy tworami rodziców i szkoły. A jako dorośli tworzymy sami siebie poprzez własne wybory.

- Trudno się nie zgodzić z pierwszą częścią jego wypowiedzi. Razem z Iloną podjęliśmy decyzję, że zrezygnujemy z systemu szkolnego; sami uczymy córkę i syna w domu. Mamy wolne zawody, umiemy i chcemy to robić. Trening zdobyliśmy w czasie podróży po USA. Okazało się, że nasze dzieci przyswajają wiedzę znacznie szybciej niż w szkole. Mamy z tego wszyscy frajdę. Jest tylko jedno "ale". Aspekt społeczny. Dzieciaki spędzają czas głównie z nami, a w szkole najbardziej twórcze są rozmowy z kolegami na przerwach. Coś za coś.

Każda decyzja jest zdominowana przez nasze wychowanie, lektury, rozmowy, środowisko. Jak to bywa z wolnością wyboru?

- Innej drogi nie ma. Możemy odkryć, że nasze przekonania to manipulacja. I odciąć się, pójść inną drogą. Zanegować wszystko. Ale nigdy nie zabijemy w sobie do końca tego, co zgromadziliśmy przez życie.

Jaka pańska decyzja okazała się najdziwniejsza, szalona? Taka, która zaskoczyła pana osobiście?

- Sześć lat temu przyjąłem rolę w telewizyjnym spektaklu "Czarnobyl. Cztery dni w kwietniu" (reż. Janusz Dymek). Tempo realizacji zabójcze. Wydawało mi się, że to praca po łebkach, prowizorka. Ale każdy z nas dał z siebie wszystko co najlepsze. Efekt? "Czarnobyl..." to jeden z najciekawszych spektakli (a jestem wobec siebie bardzo krytyczny!), które zagrałem.

Leszek Lichota - aktor znany z seriali "Prawo Agaty" i "Na Wspólnej", zagrał też w filmach: "Lincz" i "Karbala" (oba w reż. Krzysztofa Łukaszewicza), ostatnio gra główną rolę w serialu "Wataha" (HBO) w reż. Kasi Adamik. Zadebiutował w Teatrze Polskim w Poznaniu. Ma 40 lat.

 PANI 10/2017


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy