Reklama

Wioski tylko dla dorosłych

650 zadbanych domków z widokiem na cieśninę Strait of Georgia, uporządkowane ulice, równo przystrzyżone trawniki, kwiaty. Ścieżki spacerowe wijące się wśród nadmorskich skał, w pobliżu pole golfowe, sklepy, banki, restauracje i wszelkie udogodnienia, o jakich tylko można zamarzyć. Teren jest oczywiście ogrodzony i patrolowany-bezpieczeństwo i spokój tutaj są priorytetem. Brak tu tylko jednego. Dzieci.

Właściwie nie tylko dzieci, w ogóle nie ma tu młodych ludzi. Młodość, przy wszystkich swoich zaletach, jest rozkrzyczana, hałaśliwa, chaotyczna i bałaganiarska. Kiedy się ją przeżywa może i jest fajna, ale cudza może naprawdę drażnić. Mieszkańcy "Arbutus Ridge" (Chróścinowego brzegu) znaleźli sposób, by tej uciążliwości uniknąć.

Aby zamieszkać w tej oazie spokoju i wyrafinowanego stylu życia, trzeba być nie tylko wystarczająco zamożnym, ale i odpowiednio starym, czyli mieć przynajmniej 50 lat.

A kiedy już się tu zamieszka-hulaj dusza! Warsztaty ceramiki, zajęcia z jogi, basen, brydż, bilard i oczywiście malarstwo! Wszystko to w schludnym otoczeniu, za solidnym ogrodzeniem strzeżonym dodatkowo przez ochroniarzy.

Reklama

"Strefy bez młodych" wyrastają jak grzyby po deszczu

"Arbutus Ridge" to jedna z wielu "wiosek dla dorosłych", społeczności stworzonych dla ludzi po pięćdziesiątce (granica to najczęściej 55+), którzy chcą resztę życia spędzić wśród rówieśników. "Arbutus Ridge" znajduje się w Kanadzie, ale to zjawisko jest bardzo popularne w USA. Tylko na samej Florydzie jest prawie 400 takich osiedli. Choć tu i ówdzie podnoszą się głosy, że wprowadzanie restrykcji dotyczących wieku to dyskryminacja, amerykańskie prawo pozwala na takie rozwiązanie. Nie oznacza to jednak, że problemów nie ma.

Koniec ery wnusiów

Kilka miesięcy temu historia 15-letniego Clabaugha dosłownie wstrząsnęła opinią publiczną. Kiedy oboje rodzice chłopaka zmarli w ciągu dwóch tygodni, mógł udać się tylko w jedno miejsce - do dziadków. Ci oczywiście przyjęli pogrążonego w żałobie wnuczka pod swój dach, nie bacząc na to, że żyją w miejscu, w którym obowiązują ograniczenia wiekowe.

Społeczność spokojnych staruszków nie okazała się jednak zbytnio wyrozumiała. Stowarzyszenie właścicieli domów postanowiło po prostu wyrzucić chłopaka. W dość bezdusznym piśmie stwierdzili oni "że muszą brać pod uwagę interesy wszystkich", a nie tylko jednej rodziny. Kiedy sprawą zainteresowała się prasa, nieco złagodzili ton oświadczeń, ale podejście do istoty sprawy właściwie się nie zmieniło. Mogłoby się to przecież wiązać z pozwami ze strony innych mieszkańców, którzy za zamieszkanie w strefie wolnej od nastolatków zapłacili spore pieniądze.

Odwiedziny wnuków w "wioskach dla dorosłych" są możliwe, ale ich częstotliwość i czas trwania są ściśle określone przez regulaminy.

Małżeństwa z dużą różnicą

Społecznościom zależy na szczęściu mieszkańców, dlatego, jeśli ktoś pragnie zamieszkać z młodszym współmałżonkiem, może otrzymać zezwolenie (przynajmniej w niektórych społecznościach). Problem pojawia się, kiedy starsza część stadła umiera. Tolerowany dotychczas partner staje się persona non grata. Nawet jeżeli jest spadkobiercą, może zostać zmuszony do sprzedania swoich udziałów.

Architektura endemicznej samotności

Nieruchomości dla osób starszych to w USA atrakcyjny kawałek tortu (rynek szacowany na73 miliardy dolarów) i wcale nie nowy, bo pierwsze tego typu miejsca powstały ponad 50 lat temu. Jednak obecnie rynek ten jest skierowany do pokolenia wyżu demograficznego (tzw. boomers). To 57 milionów ludzi, z czego 32 miliony są zainteresowane życiem w "wioskach dla dorosłych", które w kolorowych katalogach oferują nie tylko domy, ale też "aktywny styl życia". Aktywny dlatego, że wioska emerytów to nie to samo, co dom starców.

Najczęściej w ofercie są rozmaite atrakcje od warsztatów rękodzielniczych po lekcje tańca, ale opieka lekarska, czy pomoc pielęgniarska nie widnieją w pakietach. To drogie miejsca dla ludzi starszych, ale w dobrej formie. Chodniki nie są tu pobazgrane kredą, zabłąkana piłka nie trafi w samochód, a rówieśników nie brakuje.

Jednak życie nie zawsze odpowiada oczekiwaniom. W 2012 roku Sari Gilman nakręciła nominowany do Oscara dokument Kings Point, opowiadający o mieszkańcach jednej z takich społeczności. Poczucie izolacji, samotność, ale też plotki, konkurencja (setki wdów walczących o nielicznych mężczyzn), nieustanne obserwowanie się nawzajem. "Tak naprawdę nie można zaprzyjaźnić się w tym wieku", mówiła jedna z bohaterek filmu.

Od czasu powstania pierwszej tego typu "wioski" przewidywana długość życia w USA wzrosła o 10 lat. Często nie są to lata aktywności spędzane na polu golfowym lub w basenach z podgrzewaną wodą. Przyjaciele umierają, kontakt z rodziną jest ograniczony, atrakcje, a nawet architektura niekoniecznie przystosowane (nie wszędzie pomyślano o windach czy podjazdach) do pogarszającego się stanu zdrowia. Do tego regulaminy takich miejsc bardzo często mocno ingerują w życie mieszkańców, dyktując nawet to, jakie kwiatki można sadzić na rabatkach.

W ostatnich miesiącach problemem stał się też Covid-19. W skupiskach ludzi z grupy ryzyka wprowadza się szeroko zakrojone restrykcje, które uderzają dokładnie w to, co miało być największą zaletą tych miejsc, czyli aktywny tryb życia. Zajęcia zorganizowane i kontakty towarzyskie są ograniczane, pozostaje izolacja z dala od rodziny.

Choć miejsca te Amerykanie tak chętnie określają mianem społeczności, często są one czymś wręcz przeciwnym. Zbiorem jednostek wyrwanych ze swoich społeczności i zamkniętych w raju, który stał się pułapką.

Iza Grelowska

Zobacz także:



Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy