Reklama

Weronika Rosati: Dziś jestem szczęśliwa

Przyjechała do Polski na kilka miesięcy, by zagrać w „Hotelu 52”. W jej życiu ostatnio wiele się zmieniło. Tylko SHOW powiedziała, co jest dla niej najważniejsze.

SHOW spotkał się z Weroniką Rosati na planie serialu "Hotel 52" jeszcze przed wypadkiem samochodowym gwiazdy i Piotra Adamczyka. W dniu, w którym wysyłaliśmy magazyn do druku, aktorka nadal przebywała w szpitalu. Słyszeliśmy, że właśnie przeszła skomplikowaną operację, ale czuje się już dobrze.

Dawno tak dużo nie pracowałaś w Polsce. Mówi się, że wróciłaś na stałe.

- To nieprawda. Po prostu spędzam kilka miesięcy w roku w Polsce, kiedy tu pracuję. Ostatnio była "Obława" i gościnna rola w "Ojcu Mateuszu" oraz serial "Piąty stadion". Teraz jestem w Polsce od kilku miesięcy, bo najpierw miałam zdjęcia do filmu "Ciało obce" Krzysztofa Zanussiego, a potem do serialu "Hotel 52". Często słyszę to pytanie, więc powtarzam: nie mam zamiaru wracać na stałe ani do Polski, ani do Los Angeles. Tak naprawdę dziś nie wyobrażam sobie, bym miała gdzieś wracać czy zostać na stałe. Po prostu kursuję między dwoma miejscami pracy.

Reklama

Co robisz w samolocie przez 14 godzin?

- W końcu mam możliwość porządnie się wyspać - praca na planie filmowym zaczyna się bardzo wcześnie... W samolotach nadrabiam też zaległości filmowe. Ostatnio oglądałam "Red 2" i "Lot", czyli dobre kino rozrywkowe. W podróży potrzebuję czegoś, co nie wymaga myślenia. Czyli odmóżdżenia, relaksu, odpoczynku.

Twoja mama powiedziała mi niedawno: "Nie wiem, kiedy Weronika była ostatnio na wakacjach. Ona chyba już nie potrafi odpoczywać". Kiedy ostatni raz wyjechałaś na dłużej?

- Szczerze? Nie pamiętam. Ale kiedy mam wolny weekend, to nadrabiam. Może nie są to wakacje, ale w Los Angeles jest przecież ocean i piękne miejsca spacerowe. Zwykle dwa dni wystarczą mi, by zregenerować siły.

Dużo od siebie wymagasz?

- Nigdy nie wybierałam łatwej drogi. Zawsze wolałam trudniejszą. Pewna aktorka powiedziała kiedyś: "Jeśli jest jedna rzecz, od której chciałabym być czasem wolna, to moja ambicja". Coś w tym jest. Po prostu stawiam sobie coraz wyżej poprzeczkę. Nawet gdy jestem zmęczona, pracując po 12 godzin dziennie, i tak nie chcę odpocząć. Czytam scenariusze, biorę udział w castingach i dlatego mój dzień często trwa 20 godzin.

Ale musisz się przecież regenerować. Co cię najskuteczniej relaksuje: szum fal, dobra książka?

- Przebywanie z najbliższymi.

Jacy to są ludzie?

- Grupka sprawdzonych przyjaciół i fajna rodzina.

Coś ich łączy?

- Mają podobną wrażliwość i lubią w ten sam sposób spędzać wolny czas.

Skutery wodne? Wspinaczka? Triatlon?

- Podziwiam ludzi, którzy startują w triatlonie. Ja w pracy dostaję taką dawkę adrenaliny, że nie potrzebuję jej poza planem. Wolę pójść na dobrą sztukę do teatru czy nawet pobyć w domu i zaprosić znajomych.

Gdybyś miała spakować całe swoje życie, to w ilu walizkach byś się zmieściła?

- Nie wiem. Swoje rzeczy mam porozrzucane w kilku miastach, w kilku mieszkaniach. Zawsze podróżuję z jedną lub dwiema walizkami. Nie posiadam dużo. Nie kolekcjonuję luksusowych rzeczy. Tak naprawdę one nie mają dla mnie wielkiej wartości. Od wielu lat używam tego samego starego komputera. To jeden z najstarszych modeli. Za to ukochany. Ostatnio w końcu dostałam tablet, bo uznano, że mój komputer dogorywa (śmiech).

Masz łatwość wyrzucania?

- Przeciwnie! Bardzo przywiązuję się do rzeczy i do ludzi. Byłam wychowywana skromnie. Z domu wyniosłam przekonanie, że najważniejsze są rodzina, pasja i rozmowy. Nie zbieranie rzeczy drogich marek, nie pieniądze i nawet nie sukces. Moi rodzice nigdy nie wypełniali mi czasu wolnego, fundując atrakcje: ekskluzywne ciuchy i wyjazdy. Wbrew pozorom nie byłam rozpuszczana.

Masz wizerunek osoby, która wszystko postawiła na jedną kartę. Na pracę!

- (śmiech). To nie jest prawda o mnie. Ale faktycznie, tak to może wyglądać, bo w wywiadach opowiadam przede wszystkim o pracy. Świadomie nie chcę rozmawiać o innych rzeczach. Jeśli udzielam wywiadu, to ze względu na film, w którym gram. Teraz też spotkałyśmy się na planie serialu "Hotel 52". Chronię prywatność i dlatego można odnieść wrażenie, że mam obsesję na punkcie pracy. Aczkolwiek jestem pracoholiczką.

Agnieszka Holland powiedziała, że jeśli jakakolwiek polska aktorka ma zrobić karierę w Stanach, to na pewno Rosati. 

- Bardzo miłe były to dla mnie słowa.

Dodały ci skrzydeł?

- Oczywiście, zwłaszcza że wypowiedziano je publicznie. Może trudno ci w to uwierzyć, ale dla mnie priorytetem nie jest kariera w Hollywood, tylko role w ciekawych amerykańskich produkcjach, takich jak serial HBO "Luck" Michaela Manna.

Czyli nie chcesz Oscara?

- Myślisz, że statuetka dałaby mi szczęście? Nie sądzę! Moim największym marzeniem jest być szczęśliwą. Kiedy jest równowaga w życiu prywatnym i zawodowym, kiedy wszyscy są zdrowi i dzieją się fajne rzeczy... to moje marzenia są już spełnione.

Co ci sprawia największą satysfakcję jako aktorce?

- Rola, która jest wyzwaniem i mogę nad nią naprawdę popracować. Dobre recenzje, w których moja kreacja zostaje doceniona. Tak było z "Obławą".

Gdy film został obsypany Orłami, czułaś motyle w brzuchu? Jakie to uczucie?

- Jak chyba każdy człowiek mniej emocjonalnie podchodzę do pracy niż do życia prywatnego. Ale było kilka takich momentów zawodowych, kiedy zakręciło mi się w głowie. W "Last Vegas" miałam scenę z trzema laureatami Oscara. Wcześniej mieliśmy właśnie próbę do tego ujęcia. Przez moment wydawało mi się, że to nie dzieje się naprawdę. Parę lat temu mogłam tylko oglądać filmy z Michaelem Douglasem czy Morganem Freemanem.

Sylvester Stallone, Winona Ryder, Robert De Niro, Al Pacino... Powiedz kilka słów o tym, jacy oni są?

- Im większe nazwisko, im bardziej doceniony i spełniony aktor, tym skromniejszym jest człowiekiem. Niesamowite dla mnie było podglądanie Dustina Hoffmana czy Ala Pacino podczas pracy. Jak kombinują przy każdym dublu, by inaczej coś zagrać - to jest najlepsza nauka aktorstwa na świecie. A najmniej sympatyczni są ci, którzy lata świetności mają za sobą.

Czyli Joan Collins?

- Ona jest bardzo fajna. Charakterna, z ostrym poczuciem humoru. Miałyśmy ciekawą rozmowę.

Podobno Joan Collins była dla ciebie inspiracją do stworzenia roli Marii w serialu "Hotel 52"?

- Jako dziecko uwielbiałam oglądać "Dynastię". Marzyłam, że jeśli kiedyś będę aktorką, to zagram taką straszną postać jak Alexis.

Nie chciałaś być tą dobrą Cristal?

- Nigdy! Do tej pory mam tak, że kiedy widzę czołówkę "Dynastii", to gdzie bym nie była, zatrzymuję się i czekam, aż Alexis wejdzie. Od razu podnosi temperaturę. Widz myśli: "O, coś się dzieje!". Podglądając ją, zauważyłam, że im bardziej ona chce dopiec, tym słodszy jest jej uśmiech.

Znasz takie kobiety w realnym życiu?

- Pewnie są takie. Im zależy na pewnego rodzaju wygodzie. Są przyzwyczajone, że dostają dokładnie to, czego pragną, bo są piękne i przekonane, że niczego nie można im odmówić. Maria zostawiła Tomka dla męża milionera, bo chciała mieć wygodne życie. Tu nie liczyła się miłość. Maria manipuluje, jest przebiegła. I bardzo się z tego cieszę, bo mogę ją grać dwuznacznie i tajemniczo.

Jak ci się pracuje z Filipem Bobkiem i Klaudią Halejcio?

- Spędziłam z nimi ostatnie trzy miesiące zdjęć. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Kiedy są chwile przerwy na planie, powtarzamy sobie sceny, gadamy o wszystkim i o niczym, wygłupiamy się. Jak zwykli ludzie, którzy wychodzą z biura na kawę czy lunch.

Jest różnica w traktowaniu gwiazd w Hollywood?

- Lepsza limuzyna i większa przyczepa na planie zdjęciowym dla najdroższej gwiazdy. Tylko tyle. Tam jest też wielka machina PR-owa.

Chcesz przez to powiedzieć, że w Stanach wywiady nie wyglądają tak jak ten nasz dzisiaj?

- Gdybyśmy rozmawiały w Hollywood, przy mnie siedziałby agent, który wcześniej sprawdziłby pytania, które chcesz mi zadać. A po piętnastu minutach powiedziałby "dziękujemy". I wywiad byłby skończony. Tam dziennikarze pozwalają sobie na mniej, bo wyrobienie sobie u agentów gwiazd reputacji kogoś, kto sprawia problemy, jest samobójstwem. Ten agent ma jeszcze dziesięć innych gwiazd, a każdy dziennikarz chce dalej przeprowadzać wywiady.

Ty przed naszą rozmową też zastrzegłaś, że nie odpowiadasz na pytania prywatne. Zdarzyło ci się kiedyś przerwać wywiad i wyjść?

- Tak. Pewien dziennikarz był uprzedzony, na jakie tematy nie chcę rozmawiać. Nie uszanował tego. Więc wyszłam. I jeśli sytuacja się powtórzy, zrobię to samo. Każdy ma prawo decydować, czy chce opowiadać o prywatnych sprawach.

Dlaczego tak naprawdę wyjechałaś do Los Angeles?

- Niektórzy podziwiają, że w pewnym momencie postawiłam wszystko na jedną kartę. A prawda jest taka, że nie miałam innego wyjścia. Wtedy nie dostawałam nowych ciekawych propozycji z Polski. A ja kocham grać. Postanowiłam więc studiować w Nowym Jorku w szkole aktorskiej Lee Strasberga. Kolegom z branży, którzy mnie pytają o Stany Zjednoczone, zawsze mówię, żeby spróbowali. Choć przez trzy miesiące. Pojechać, sprawdzić, jak się odnajdą w tamtym świecie.

Masz w Los Angeles coś, czego brakuje ci tutaj?

- Sklepy i restauracje ze zdrową żywnością. W Polsce wybór jest bardzo ograniczony. A to przecież ważne, jak się odżywiamy.

Przeczytałam gdzieś, że pisząc książkę o popularnych aktorkach, nad portretem każdej z nich spędzasz kilka miesięcy. Starasz się dowiedzieć, jaka ona była naprawdę. Możesz zdradzić w trzech słowach jaka ty jesteś?

- Prawdziwa. Trudna. Szczęśliwa.

Co ci daje to szczęście?

- Szczęście daje mi szczęście.

I co, czy teraz przekroczyłam już granicę? Teraz wstajesz i wychodzisz?

- Powiedzmy tak: muszę jechać do domu. (śmiech)

Iwona Zgliczyńska

SHOW 21/2013


Show
Dowiedz się więcej na temat: Weronika Rosati
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy