Reklama

Waga ciąży

Zanim Edyta zdecydowała się na macierzyństwo, przeszła na zdrową dietę i zaczęła ćwiczyć jogę. Agnieszka z myślą o dziecku uporała się na terapii z trudnym dzieciństwem. Kiedyś zachodzenie w ciążę wiązało się z bliskością, czułością, namiętnością... Dziś coraz częściej towarzyszy mu restrykcyjnie przestrzegany plan. Postanowiliśmy sprawdzić, co się za nim kryje.

Zaczęło się od Edyty, koleżanki, której nie widziałam rok. Miała wpaść z narzeczonym, więc otworzyliśmy z mężem wino. - O, nie, żadnego alkoholu - powiedziała. - Ewentualnie kieliszek dla Marka. Zdziwiłam się, bo abstynencja to w jej przypadku nowość. Gdy odmówiła kawy - zakwasza organizm, zielonej herbaty - wychładza, pomyślałam, że jest w ciąży. Kiedy nie chciała wody, bo miałam tylko gazowaną, i podziękowała za domowy sok moich teściów z ekologicznych aronii, bo "na pewno jest słodzony", byłam pewna, że się odchudza. Ale kiedy nie tknęła makaronu - unika pszenicy, ani włoskich serów, bo... coś tam, przyszło mi do głowy, że jest chora.

Reklama

- Przepraszam, nie uprzedziłam cię, że zmieniłam dietę - powiedziała i poprosiła, żeby upiec jej jabłko. - Ale co się stało? - zapytałam. - Daj spokój! - Marek machnął ręką. - Nie daj spokój, tylko im powiemy. Od kilku miesięcy przygotowuję organizm do ciąży. Za niecały rok zaczniemy starać się o dziecko.

Do tej pory myślałam, że życie przyszłej matki zmienia się w momencie, kiedy dowiaduje się: jestem w ciąży. To wtedy odstawia wino, kawę, unika stresu i zdrowiej się odżywia, ale bez przesady. - Myliłaś się - tłumaczy Edyta. - Tak jak ja kiedyś uwierzyłaś w mit, że aby urodzić zdrowe, silne dziecko, wystarczy łykać kwas foliowy. Ale to nieprawda. Jak powiedział mi ginekolog, organizm trzeba oczyścić, wzmocnić, odstresować. Witaminami, ziołami, treningiem.

Edyta ma 35 lat i czuje, że odnowa jest jej potrzebna. W korporacji pracowała po dwanaście godzin dziennie. W biegu połykała hot dogi na stacji benzynowej i nie miała czasu na sport. Cytuje ileś badań, które dowodzą, że na zdrowie dziecka ogromny wpływ ma kondycja rodziców przed porodem. - Właśnie: rodziców! A Marek nie chce nic ze sobą zrobić. Totalna beztroska - żali się.

A mnie przypomina się inna koleżanka, 36-letnia notariusz, która wyznała niedawno, że nie zdecyduje się na macierzyństwo, dopóki nie zrobi porządku z emocjami, stresem i nie pozbędzie się toksycznych wspomnień związanych z rozwodem rodziców. - Nie chcę sprzedać dziecku lęków i traum - powiedziała Agnieszka i zapisała się na psychoterapię, warsztaty rozwojowe, jogę i modne ćwiczenia chi-kung, które relaksują i wzmacniają ciało przed ciążą. Zastanawiam się, czy to nowy trend, wspierany przez lobby dietetyków, psychoterapeutów i mistrzów jogi.

W internecie szukam porad dla kobiet, które chcą przygotować się do ciąży. Setki stron po polsku, angielsku, hiszpańsku. Mądrości lekarzy, dietetyków, specjalistów medycyny wschodniej, naturoterapeutów, psychologów, coachów, położnych, masażystów, celebrytów, kosmetyczek, blogerek i ekomatek. "Odpowiednia dieta ochroni malucha przed alergiami, infekcjami, wzmocni odporność", czytam na stronie pełnej zdjęć zielonych łąk, po których w lnianych sukienkach biegają szczęśliwe matki. Klikam na filmik z konferencji amerykańskiej ginekolog, która w pierwszym zdaniu wykłada kawę na ławę: "Jak żyjesz, takie urodzisz dziecko".

Po chwili znajduję wypowiedź autorki bestsellerowych poradników z listy "New York Timesa" - brzmi złowieszczo: "Zastanów się, czego w tobie najwięcej: stresu, złości, żalu? Jesz byle co? Nieregularnie? To ty odpowiadasz za jakość życia, które powstanie!". Moje koleżanki najwyraźniej znają te zdania, czytały je wiele razy. Zaczynam rozumieć, one są pod ścianą. Jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie ich wina, bo niewystarczająco o siebie dbały - taki jest przekaz internetu. I nie pomagają argumenty z gatunku: "Przecież kiedyś kobiety...".

- Gdy moja mama zaszła w ciążę, żywność nie była przetworzona, a środowisko mniej zanieczyszczone - mówi Edyta. - Moja urodziła mnie jako 22-latka. Ja mam o 14 lat więcej - dorzuca Agnieszka. Postanawiam, że przez kilka dni w miesiącu potowarzyszę im w codziennych przygotowaniach do ciąży i wszystko opiszę. Sprawdzę, czy można być świadomą przyszłą mamą i jakim kosztem.

Sobota Edyty

Idziemy we dwie na zakupy. Do delikatesów. - Nie starczyłoby mi doby, żeby wdrożyć wszystko, o czym czytam, co słyszę - narzeka moja koleżanka. - Nie mogłabym chodzić do pracy, bo musiałabym wciąż zajmować się sobą: w sklepie dokładnie czytać etykiety produktów, jeść tylko to, co zrobię sama, namaczać ryż przed gotowaniem, orzechy przed jedzeniem, bo tak jest zdrowiej! - Też o tym czytałam - przytakuję. - Cały dzień minąłby ci na robieniu dżemów, parzeniu ziół, masażach i relaksacji! Edyta się śmieje: - Musiałabym pomalować mieszkanie ekologicznymi farbami, które nie zawierają szkodliwych... ksenohormonów!

- Prawdziwy hit to skakanie na trampolinie, co ponoć oczyszcza ciało, i szorowanie go przez dziesięć minut twardą szczotką. Czy to załatwia sprawę mycia? - szydzę, podczas gdy Edyta poważnieje. - Wiesz, ja robię, co mogę - mówi. - Selekcjonuję, wybieram intuicyjnie. Jeździmy więc z wózkiem między regałami, a ja obserwuję. Omijamy stoisko z wędlinami, bo są naszpikowane chemią. Zamiast nich Edyta bierze tofu i świeże ryby - "zawierają niezbędne tłuszcze". I dużo warzyw, zwłaszcza zielonych - "mają kwas foliowy i kwasy omega-3". Wrzuca do koszyka rzeczy, których kiedyś nie mogła przełknąć: razowy chleb i orkiszowe bułki.

- Żadnych kajzerek, ciabat, bo powstają z białej mąki, która nie zawiera witamin, soli mineralnych ani błonnika. Tworzy w jelitach lepki śluz, który źle wpływa na organizm. - Nie zjesz bagietki nawet od święta? - pytam. - Po co? Lepiej nie robić sobie smaku. Słownik Edyty wzbogacają nowe terminy: fitoestrogeny, peptydy, przeciwutleniacze, aminokwasy, alkalizacja. Mówi, że w krewetkach nie widzi już składnika curry czy sushi, ale przede wszystkim źródło selenu, który zapobiega nowotworom. - A co widzisz w łososiu? - prowokuję. - Koenzym Q10 - odpowiada bez wahania. - Jest dobry na serce.

W ogóle moja koleżanka nadużywa słów: "organizm", "suplementacja", "wzmocnienie", "detoksykacja". Widzę, że w krótkim czasie stała się "ekspertem", kopalnią ludowych mądrości. Mówię, że chyba łapie mnie grypa. Edyta radzi: - Zalej wrzątkiem kwiaty lipy i korzeń imbiru". Podaje mi też przepis na zupę z czosnku. Do sklepowego koszyka dorzuca dziki ryż, kaszę gryczaną, jaglaną, masło, bo wspomaga system nerwowy, omija regał z makaronami. Pszeniczny niezdrowy, a razowy cuchnie karmą dla kota. Dlatego Edyta na czas przygotowań do ciąży rezygnuje z włoskiej pasty.

- Marek je to co ty? - pytam. - Nie, on chodzi na obiad w pracy lub na mieście. Wrzuca w siebie, co popadnie - wzdycha. Zakupy prawie skończone. Jeszcze tylko wpadniemy do sklepu ekologicznego po kawę z prażonych żołędzi, która wzmacnia organizm. Edyta zastąpiła nią tradycyjne espresso. - Kup sobie! Nie jest taka zła - przekonuje, ale dla mnie słowa, że coś nie jest aż tak złe, to żadna rekomendacja.

Poniedziałek z Agnieszką

Agnieszka pije kawę i je croissanty. Ulga. Zapraszam ją do włoskiej knajpy koło mojego domu. Po porannej jodze, która przygotowuje jej kręgosłup do ciąży, przychodzi uśmiechnięta, zrelaksowana. Nie wygląda na kogoś, kto z powodu "permanentnego stresu i toksycznych wspomnień" musi z terapeutą analizować dzieciństwo. Chyba nie jest już tą samą dziewczyną, która kiedyś mi się zwierzyła, że zawsze musi mieć przy sobie neospasminę, bo podczas rozmów z klientami drży jej szczęka. Która czuła ucisk w klatce piersiowej, gdy odwiedzała toksyczną matkę i słyszała: "Przychodzisz raz w tygodniu, nawet psa musiałabyś odwiedzić częściej". Mówi, że dzięki terapii jest spokojniejsza, wyluzowana.

Rzeczywiście, w kwestiach jedzenia poucza mnie tylko raz: - Nie dodawaj do kawy mleka, ma w sobie antybiotyki, którymi szprycowane są krowy. Stanowczo odradza mleko sojowe. Chodzi o nadmiar estrogenów, które mogą powodować raka. Co według Agnieszki oprócz terapii powinna przyszła matka? Włącza notatnik w laptopie i wylicza. Nie sądziłam, że będzie tego tak dużo. Powinna założyć dziecku lokatę. I już teraz zbierać pieniądze na rzeczy, które będzie musiała kupić, gdy zajdzie w ciążę - tak radzą ekonomiści na stronach internetowych dla przyszłych matek.

Namówiła męża na oszczędzanie: udaje im się odłożyć 600 złotych miesięcznie. Powinna kupić większe mieszkanie lub w starym zrobić remont. Agnieszka z mężem problem mają z głowy, bo rok temu kupili większe, z myślą o pokoiku dla dziecka. "Stan błogosławiony jest przeciwwskazaniem dla wielu zabiegów kosmetycznych, więc jeśli przyszła mama chciałaby się pozbyć kilku zmarszczek lub im zapobiec, warto pomyśleć o tym teraz" - to słowa kosmetyczki. Z tego moja koleżanka się śmieje, wierzy mamie, która przekonuje, że w ciąży kobieta młodnieje.

Jak jeszcze można się przygotować? Warto schudnąć. Nawet jeśli kobieta uważa, że jest szczupła. Kilka kilogramów mniej pomoże jej z większym luzem patrzeć w lustro, gdy w ciąży zacznie tyć - to rady amerykańskich trenerów fitnessu. Twierdzą, że przed ciążą odchudza się wiele gwiazd w Hollywood, dlatego po porodzie tak szybko pokazują szczupłe uda. Agnieszka widzi w tym sens. Chodzi nie tylko na jogę. Trzy razy w tygodniu biega na bieżni i pływa w basenie. Cieszy się, że nowym stylem życia udało jej się zarazić męża.

- Musi o siebie dbać, ma 42 lata! Gdy nasze dziecko pójdzie na studia, on będzie po sześćdziesiątce! A ja po pięćdziesiątce! -mówi. - Motywujemy siebie nawzajem. O 19 wykończona wracam z kancelarii i nic mi się nie chce, ale kiedy widzę Roberta, który wkłada dres i biegnie na squasha, podnoszę się z sofy i idę na basen. - Ile czasu w tygodniu macie dla siebie? - pytam. - Niewiele, głównie niedzielne popołudnia, wiesz: praca, sport, terapia, zdrowe życie, jesteśmy bardzo zajęci.

Środa z Edytą - tydzień później

Zaprasza do siebie. Od progu mówi, że teraz to już na pewno opiszę ją jako wariatkę, bo zamówiła zioła z Andów i herbatę z suszonych liści papai, które oczyszczają, wzmacniają, uodporniają, regulują i powstrzymują starzenie. - A co tam, na pewno nie zaszkodzą, a jest szansa, że pomogą! - mówi. - Ile na to wydałaś? - pytam. Edyta ścisza głos, bo Marek jest w domu: - 500 złotych. Po zniżce. Zaczyna się tłumaczyć, że stać ją na taki wydatek. Gdy znajomi ze studiów balowali, ona zakuwała. No tak, trzy fakultety, trzy języki, dziś zarządza ośmioosobowym zespołem w dużej korporacji.

Cała Edyta: życie według planu, w domu idealny porządek, włosy jak spod żelazka, gdy siada, stopy ma obciągnięte niczym u baletnicy. Zrobiła obliczenia: gdy jej dziecko pójdzie do gimnazjum, ona będzie zbliżała się do pięćdziesiątki. Musi o siebie dbać. Wieczór w jej domu wygląda tak: Marek przed telewizorem ogląda program motoryzacyjny, ona gotuje brokuły, brukselkę i kaszę. Poleje to rano zdrowym olejem lnianym i zabierze do pracy. Koło 22 nadal stoi w kuchni: odmierza, wyciska, miesza. Zaparza zioła. Robi oczyszczającą miksturę z oliwy z oliwek, cytryny i aloesu, którą zalecił jej lekarz. Przygotowuje ją także dla męża, żeby był zdrowy i przekazał dziecku to, co najlepsze.

Ale wścieka się, że Marek nigdy nie chce jej w tym wyręczyć, bo mówi: "w głupoty nie wierzę". - A jeśli ja zrobię i podstawię pod nos, zawsze wypije! Często kłócimy się, że on mnie nie wspiera! - irytuje się Edyta. Kiedy zauważam, że jeżeli będzie się ciągle wściekać, nie pomoże jej najzdrowsza dieta, przyznaje mi rację. A po chwili mówi, jakby cytowała książkę: - Emocje uwalniają neuropeptydy, czyli związki chemiczne, które wpływają na organizm. I tak: złość szkodzi wątrobie, a smutek płucom. - Agnieszka chodzi na jogę - doradzam. - Wycisza ją to.

Ile kosztują przygotowania do ciąży - czytaj na następnej stronie.

Piątek z Agnieszką

Dzwonimy do siebie. Przez kilka ostatnich dni Agnieszka czytała książki psychologów Shefali Tsabary, Heidi Murkoff i położnej Tracy Hogg. Koleżanka jej powiedziała, że jeśli chce dobrze przygotować się do ciąży, powinna przede wszystkim wiedzieć wszystko o metodach wychowania, modelach rodzicielstwa. "Dziewięć miesięcy to za mało, żeby przemyśleć, jaką będziesz mamą: eko, slow, racjonalistką czy taką, której jest wszystko jedno", usłyszała od przyjaciółki, matki trzylatki. - No więc czytałam - mówi Aga.

Dowiedziała się o ekorodzicielstwie: zabawkach z recyklingu kartonów po mleku, wielorazowych pieluchach z włókien bambusa, myciu niemowlaka w wodzie z mlekiem matki i unikaniu szczepień. O rodzicielstwie bliskości - noszeniu w chuście, kołysaniu, spaniu z niemowlakiem i karmieniu piersią na żądanie. O macierzyństwie w wersji slow, które jej zdaniem trąci paranoją. Bo gdyby była mamą slow, rzadko włączałaby w domu telewizor, komputery, a wakacje spędzałaby z mężem tylko w namiocie. Nie ponaglaliby też dziecka: "chodź, jedzenie na stole", "szybko, myj zęby!". Pozwalaliby mu działać we własnym tempie, myśleć samodzielnie, bez nakazów i gotowych rozwiązań. To wtedy Agnieszka stwierdziła, że żeby nie zwariować, musi zapomnieć o wszystkim, co przeczytała.

Z nudów w internecie kliknęła w okno: "Planujesz dziecko? Zaproś je do swojego serca i głowy już teraz". Była to strona sklepu internetowego, który zachęcał, by uszyć nienarodzonemu dziecku przytulankę. Z zamówionych u nich materiałów, wykrojów i nici. - Wiesz co, mam dość, muszę iść pobiegać - powiedziała Agnieszka. - W sprawie tekstu skontaktujmy się za tydzień.

Sobota z Edytą


Bistro w centrum Warszawy. Bezmyślnie zamawiam apetyczną bezę z pistacjami i kiedy ląduje na naszym stoliku, mam wyrzuty sumienia, bo przecież moja koleżanka na pewno poprosi kelnera o przegotowaną wodę z cytryną. I nie wiem, czy o coś jeszcze. - Nie przejmuj się, ja już nie mam na takie rzeczy ochoty - mówi. Długo przegląda menu, bo tego nie może i tamtego też nie. - Chemiczne kurczaki i glutaminian sodu - podsumowuje, aż wreszcie zamawia grillowane warzywa.

Po trzydziestu minutach rozmowy już wiem, że restrykcyjne przygotowania do ciąży zabijają romantyzm. Z Markiem rzadko wychodzą do restauracji, bo ona nie ma pewności, co dodają w nich do potraw. Odpadają wieczory przy winie - Edyta nie wypije nawet kieliszka. Stara się też chodzić spać przed północą, bo wtedy sen jest najwartościowszy. Spontaniczny seks odpada. Dopóki nie skończy rocznej kuracji, nie może zajść w ciążę. Zabezpieczają się naturalnie, bo przed planowaną ciążą hormony nie są wskazane.

Pytam ją o słabości, grzechy. - Kremówki - mówi. - Koło nas sprzedają takie dobre z dodatkiem likieru amaretto. Zdarza się, że kupię jedną, ugryzę kawałek, a resztę oddaję Markowi. To tyle. Poza tym rygor. Tylko podkreśl w tekście, że nie jestem szajbnięta, robię to dla zdrowia". No i zrobiłam też USG, badania krwi, wyleczyłam zęby. Z Edytą mamy zdzwonić się w przyszłym tygodniu.

Niedziela z Agnieszką

Po ostatniej rozmowie przeczuwam, że powie "odpuściłam"- wyrzuciłam wszystkie książki, odwołałam spotkanie z psychoterapeutą, nie poszłam na jogę, bo postanowiliśmy z mężem wyjechać na weekend. We dwoje. Bez pracy, diet, treningów, obowiązków. Ale nic podobnego! Agnieszka kipi energią i nowymi pomysłami. - Zapisałam się na francuski! - mówi. - To w ramach przygotowań do ciąży? - żartuję. - I tak, i nie - odpowiada. - Robię to dla siebie teraz, bo gdy będę matką, nie starczy mi czasu, a chciałabym łyknąć chociaż podstawy.

O tym, że to dla niej ważne, przekonała się u terapeuty. Opowiada, jak na ostatniej sesji dotarła do wspomnień z dzieciństwa. Kiedy miała sześć lat, ojciec się wyprowadził, matka wpadła w depresję, a Agnieszka czuła się za nią odpowiedzialna. - Nie zajdę w ciążę, dopóki tego wszystkiego nie uleczę - mówi. - Ile ci to zajmie? - pytam. - Nie wiem. Może zabrzmi to idiotycznie, ale chcę być dobrą matką, najlepszą, jaką mogę. Dlatego podnoszę kwalifikacje.

Wtorek z Edytą

Obiecała, że mi wytłumaczy, na czym polega cudowne działanie soli himalajskiej. I że przekonam się na własnej skórze, co znaczy kąpiel w niej. Nie dość, że pozbędę się toksyn, to jeszcze stracę półtora kilo. Edyta obiecuje, że przyniesie paczkę soli, żebym mogła wypróbować w domu. Niestety, zapomina. W euforii opowiada, że po sześciu miesiącach dbania o siebie nie dość, że przeszły jej migreny, przestały wypadać włosy i schudła cztery kilo, to jeszcze zniknął jej trzycentymetrowy mięśniak macicy, na co ma dowód: usg.

Mówi, że zaraz zadzwoni do wszystkich koleżanek, które tak się z niej śmiały: "jesz kaszę jaglaną na śniadanie? Ty już kompletnie zwariowałaś. My jemy parówki albo tosty z serem i żyjemy!". Utrze im nosa. Zaraz jednak pyta, czy jestem samochodem, bo przyszedł jej do głowy szalony pomysł. Mała gratyfikacja! Kwadrans później podwożę ją do KFC, gdzie zamawia frytki i kurczaka w panierce. - Ten jeden jedyny raz - zapewnia i pyta, czemu niczego nie chcę. - Bo nie jestem głodna - odpowiadam.

Czwartek bez Agnieszki

Przeprasza, nie ma czasu się spotkać. - Za dużo zajęć - tłumaczy. Gwarantuje, że przygotowania idą świetnie. Doszła kolejna rzecz: ćwiczy mięśnie dna miednicy, które ułatwią jej poród. - Nic trudnego ani czasochłonnego, bo mogę to robić wszędzie, w pracy, w samochodzie - twierdzi. - Zaciskam mięśnie pochwy i wytrzymuję tak dziesięć sekund. Powtarzam dziesięć razy". Już wyobrażam sobie, jak robi to w czasie ważnego spotkania. Wymiękam. I na jakiś czas mam dość koleżanek!

Wysłuchała Natalia Kuc

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: ciąża | zdrowy styl życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy