Reklama

Vivienne Westwood: Jak znudziłam się punkiem

Je prawie tylko jabłka, jeździ głównie na rowerze. Na początku lat 70. XX wieku wspólnie z Malcolmem McLarenem założyła w Londynie jeden z najsłynniejszych butików na świecie. To tam zrodził się punk. W kwietniu Vivienne Westwood obchodzi 75. urodziny. I choć dziś jej firma jest znaną na świecie marką odzieżową, słynącą z kolekcji haute couture, projektantka wciąż czeka na rewolucję.

Przez wiele lat istniała tylko jedna wersja zdarzeń. Wersja Malcolma McLarena, menedżera zespołów New York Dolls i Sex Pistols, a także partnera Vivienne Westwood z tamtego okresu. A brzmiała mniej więcej tak: "W wieku 25 lat zaprojektowałem pierwszą w życiu część garderoby: błękitny jedwabny garnitur, w którym planowałem przechadzać się po King’s Road" - pisał w 1997 roku. Zamierzał chodzić w tę i z powrotem, aż w końcu spotka kogoś, kto odmieni jego życie. Był rok 1971.

Według legendy, którą sam rozpowszechniał, tego dnia padało, ale nie bardzo się tym przejmował. Miał ze sobą torbę ze starymi płytami, które był gotowy sprzedać, ale nie wiedział dokładnie komu i za ile. Liczył na jakiś cud. Szedł powolnym krokiem, wyprostowany i dumny. Szedł i mókł, i nic się nie działo. W końcu dotarł do zaułka zwanego World’s End - tam kończyła się ulica, na której już niebawem miało powstać jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na świecie. Na razie jednak nic tego nie zapowiadało. Z ciemnej nory między sklepami wychynął jakiś typ: "Ty! Co tu robisz?", zagadnął. Po chwili siedzieli razem w ponurym lokalu, niewidocznym z ulicy, bo mieszczącym się za zakrętem. Kiepskie miejsce na sklep. "To był Paradise Garage. Gdy z niego wychodziłem, moje życie rzeczywiście było odmienione: miałem pracę i sklep" - pisał McLaren.

Reklama

Vivienne Westwood po latach milczenia postanowiła w końcu opowiedzieć swoją wersję. "Chroniłam Malcolma, póki żył. Ale dość!" - powiedziała Ianowi Kelly’emu, z którym wspólnie dwa lata temu napisała swoją biografię. McLaren zmarł w 2010 roku i teraz była gotowa sprostować wszystkie przekłamania i nieścisłości, których przez lata nie komentowała. "Żyjącym należy się szacunek, a zmarłym prawda" - tłumaczyła swojemu biografowi. Prawdą jest, że Malcolm McLaren przechadzał się tamtego dnia po King’s Road w niebieskim garniturze - nie był on jednak przez niego zaprojektowany (uszyła go Vivienne), a jedynie wzorowany na tym, który miał na sobie Elvis Presley na okładce albumu 50 Million Elvis Fans Can’t Be Wrong z 1959 roku.

Nie spacerował sam, ale szedł pod rękę ze swoją ówczesną dziewczyną i matką ich czteroletniego syna, Vivienne Westwood. Szukali miejsca, w którym mogliby sprzedawać płyty, bibeloty i inne nikomu niepotrzebne rzeczy z lat 50. Sklep rzeczywiście znaleźli pod numerem 430, na początku na zapleczu Paradise Garage, a 100 funtów na jego rozruch podarowała Vivienne jej matka. Mimo usilnych zabiegów McLarena, mających na celu umniejszenie wpływu Westwood, nikt dziś nie ma wątpliwości, że osobą, która odmieniła jego życie, a przy okazji popkulturę drugiej połowy XX wieku, była właśnie Vivienne. A on - bezsprzecznie - zmienił losy Vivienne.

"Kiedy Joe i ja byliśmy mali, Malcolm opowiadał nam bajki" - wspomina w biografii Vivienne Westwood pierwszy syn projektantki, Ben. "To były ekscytujące opowieści. Kłopot w tym, że zaczynał, ale nie potrafił ich skończyć. Przerywał w połowie. Myślę, że to dobrze pokazuje, jak funkcjonował także z Vivienne: zaczynał z nią coś, ale nigdy tego nie kończył. Robiła to ona".

Vivinne się upaja

Vivienne Westwood urodziła się jako Vivienne Swire 8 kwietnia 1941 roku w niewielkiej wiosce Tintwistle na północy Anglii. Była najstarsza z trójki rodzeństwa. Jej rodzice, oboje wysocy i urodziwi, poznali się na tańcach. Matka Dora pracowała jako tkaczka w miejscowej przędzalni bawełny. Ojciec Gordon na początku wojny dostał pracę w fabryce zbrojeniowej i dzięki temu nie został powołany do wojska. Byli kochającym się, oddanym sobie małżeństwem. Miłość i wolność, które dawali swoim dzieciom - rodzeństwo całe dni spędzało, biegając po "okolicznych wrzosowiskach, wspinając się na drzewa, skacząc przez strumyki" - obdarzyły młodą Vivienne pewnością siebie, ufnością oraz poczuciem przynależności i niezależności jednocześnie.

"Bardzo lubiłam być sama i często tego potrzebowałam. Tylko wtedy mogę myśleć. (...) Byłam typową chłopczycą, ale nigdy nie wolałam być chłopcem. Chciałam być bohaterką i nie widziałam powodu, dla którego dziewczynka nie mogłaby nią zostać", czytamy w biografii Westwood.

Od dziecka była nadzwyczaj ciekawa świata. Kochała czytać, choć rodzice zachęcali dzieci do praktycznych zajęć. Rano, gdy Dora i Gordon już wstali, wkradała się z książką do ich sypialni, kładła na dużym, wygodnym łóżku i czytała, aż matka zaczynała się denerwować. Pochłonięta lekturą, potrafiła nie odzywać się całymi godzinami. "Lepiej zostaw ją w spokoju, Vivienne się upaja" - mówiła z przekąsem w głosie Dora do młodszej córki. Tak bardzo nie akceptowała tego "znikania" Vivienne w książkach (uważała to za niezdrowe), że któregoś dnia zmusiła ją do wyrzucenia karty bibliotecznej. Dała jej za to pięć szylingów. Vivienne wzięła pieniądze, a książki wypożyczała na karty koleżanek.

W życiu od zawsze decyzje podejmowała spontanicznie. Gdy do szkolnej jadalni weszła nagle dyrektorka i powiedziała: "Niech wstanie ten, kto rozmawiał", Vivienne, choć była cicho, podniosła się z krzesła. "Wiedziałam, że pani Booth mnie lubi. Przede wszystkim wydawało mi się, że wszyscy inni też wstaną i powiedzą «ja też». Ale nikt nie wstał. Pani Booth, tak jak przeczuwałam, pochwaliła mnie za odwagę. Ja natomiast pomyślałam, jak niedorzeczne jest nadstawianie karku za innych. Obiecałam sobie wówczas, że drugi raz tego nie zrobię. Oczywiście robiłam to później wielokrotnie. Ale była też dobra strona tej nauki: zdałam sobie sprawę, że jestem kimś, kto nie tylko myśli i czuje, ale też aktywnie działa".

Jej ojciec potrafił wszystko naprawić, a przed Bożym Narodzeniem wykonywał ozdoby na choinkę i sprzedawał na targu. Jego żona, choć uważała, że nie ma aż tak zręcznych rąk, była niezrównana w szyciu i szydełkowaniu. W czasie II wojny światowej i zaraz po jej zakończeniu, gdy wciąż niewiele było w sklepach, takie umiejętności ogromnie się przydawały. Vivienne też szybko zaczęła majsterkować, haftowała, a w podstawówce nauczyła się ściegu łańcuszkowego. W wieku pięciu lat podobno potrafiła zrobić buty.

Niedobrze być dobrym

"W dzieciństwie miałam krzywe zęby, ale i tak zawsze byłam przekonana, że wyrosnę na zniewalająco piękną kobietę. I gdy skończyłam 15 lat, zęby rzeczywiście się wyprostowały" - Westwood śmieje się, udzielając wywiadu BBC.

Mówi, że to był najwspanialszy czas w jej życiu - zaczęła się malować, kupiła pierwszy stanik, wkładała buty na wysokim obcasie i chodziła tańczyć. Czuła, jakby nagle, w ciągu jednej nocy, przeistoczyła się z dziewczynki w kobietę. Wtedy pierwszy raz całowała się z chłopakiem. Niedługo potem, kilka tygodni przed 17. urodzinami Vivienne, rodzina Swire’ów przeniosła się do Londynu. Rodzice kupili pocztę na przedmieściach (na piętrze znajdowało się duże mieszkanie z trzema sypialniami). Uważali, że dzieci będą miały lepszy start, jeśli zamieszkają w stolicy. Vivienne przez chwilę studiowała na kierunku jubilersko-złotniczym (sądziła, że w szkole artystycznej spotka znacznie ciekawszych chłopaków niż na zwykłej uczelni). "Zaczęłam naukę w kwietniu, ale zanim nastało lato, rzuciłam szkołę. Nie wierzyłam, że ja, dziewczyna z robotniczej rodziny, mogę żyć ze sztuki" - wspomina.

Została nauczycielką najmłodszych klas szkoły podstawowej. Podczas kontroli sprawdzających, czy młodzi nauczyciele wywiązują się ze swoich obowiązków, wizytator zawsze miał uwagi do jej stroju: "Pani Swire, halka pani wystaje". "Pani Swire, czy ta spódnica nie jest za krótka?" Była. Uszyła ją z tkaniny na obicia mebli, która skurczyła się w praniu. Pierwszego męża - podobnie jak jej matka - Vivienne spotkała na tańcach.

Pan Derek Westwood dobrze się ubierał, znakomicie tańczył, był wysportowany i dwa lata od niej starszy. Wtedy, na początku lat 60. ubiegłego wieku - kiedy dwoje ludzi zaczynało się spotykać, rodzice natychmiast zaczynali wywierać na nich presję, oczekując, że się pobiorą. Sukienkę ślubną uszyła sobie sama. 21 lipca 1962 roku Vivienne Swire została panią Vivienne Westwood.

Szybko zaszła w ciążę i równie szybko postanowiła rozstać się z mężem - wyprowadziła się kilka miesięcy po narodzinach Bena. "Derek chciał zostać pilotem, a moją pasją stała się polityka. Nasze drogi się rozeszły" - tłumaczy rozstanie Westwood. Rozwód otrzymali w 1966 roku.

W międzyczasie poznała kolegę swojego młodszego brata Gordona. Malcolm McLaren rzucał się w oczy: chudy, miał rude kręcone włosy i na dodatek pudrował twarz talkiem, by podkreślić bladość cery. "Kiedy zaczynał mówić, bywał przerażający i jednocześnie wydawał mi się niezwykle kruchy i bezbronny" - zwierza się biografowi Vivienne.

McLaren wspominał natomiast, że gdy poznał Westwood, poczuł, że "rozpaczliwie poszukiwała czegoś, co pozwoliłoby jej się rozwijać". W tym czasie Vivienne mieszkała z rodzicami, wychowywała syna, pracowała jako nauczycielka, a w wolnych chwilach tworzyła biżuterię i czasami nawet udawało jej się coś sprzedać na jarmarku Portobello Road.

Malcolm przyglądał się jej rękodziełu z zaciekawieniem, czasami podsuwał własny pomysł, pomagał. Vivienne była nim i zafascynowana, i jednocześnie o niego zatroskana. Malcolm wychowywał się bez ojca, o jego matce mówiło się, że była prostytutką, a życiowe motto babki brzmiało: "Niedobrze jest być dobrym". Mieszkał wówczas w samochodzie Gordona. Vivienne było go żal. Wkrótce zostali parą, a w 1967 roku urodził im się syn, Joseph Corré. Dostał nazwisko po ekscentrycznej babce Malcolma, która, gdy dowiedziała się, że Vivienne jest w ciąży, dała im pieniądze na aborcję. Pojechali na Harley Street i wydali je na ciemnoturkusowy kaszmirowy sweter i kawałek tweedu, z którego Vivienne uszyła spódnicę.

Podpalić Beatlesów!

To był bardzo trudny czas. Malcolm znikał na całe dnie, Vivienne nie mogła liczyć na jego pomoc. Utrzymywała mieszkanie, zajmowała się chłopcami, szyła ciuchy, pracowała w szkole... McLaren nie chciał być nawet nazywany ojcem. Powtarzał chłopcom, że ich tatą jest stojący w kącie kawalerki kaktus. Jednocześnie wciąż był "najinteligentniejszym i najbardziej błyskotliwym człowiekiem", jakiego Vivienne w życiu spotkała. "Pokazał mi całkiem nowy świat. Poznał ze wszystkimi ważnymi postaciami ówczesnego ruchu antyestablishmentowego, pozwolił mi wierzyć, że jesteśmy w stanie zmienić zastany porządek świata. Nauczył mnie marzyć" - przyznała w jednym z wywiadów Westwood. Gdy jednak prosiła go, by zajął się dziećmi, odpowiadał, że jak tylko dostanie syna na ręce, natychmiast odda go do sierocińca. Jednocześnie całe stypendium studenckie (ciągle zmieniał uczelnie) wydawał na ubrania dla Vivienne.

"Dzięki niemu zmieniłam się ze słodkiej lali w elegancką kobietę. Uwielbiał ubrania. W dziale szkolnym wybierał dla mnie mundurki: niebieskie sukienki, białe kołnierze, a do tego kazał mi nosić czerwone pończochy. Sprawił, że inaczej na mnie patrzono" - czytamy w Vivienne Westwood. W zamian oczekiwał od niej zaangażowania w jego sprawy - pewnego dnia zaproponował, by Vivienne poszła do muzeum figur woskowych Madame Tussaud i podpaliła rzeźby Beatlesów. Odmówiła, choć ich muzyka do dziś przyprawia ją o mdłości.

Razem z Malcolmem najchętniej słuchali rock and rolla z lat 50. To dlatego swój sklep na King’s Road 430 nazwali najpierw Let it Rock. Oprócz płyt w asortymencie butiku powoli zaczęły pojawiać się także ubrania. Najpierw przerabiane przez Vivienne garnitury - takie same, jakie robiła Malcolmowi - w stylu teddy boys (subkultura estetyką nawiązująca do dandysów epoki edwardiańskiej - przyp. red.) z doszytymi wykończeniami z aksamitu, ale Malcolm i Vivienne mieli ochotę na coś bardziej zadziornego i wywrotowego. Zwrócili się ku rockersom i ich sloganom (jeden z nich stał się nową nazwą ich sklepu: Too Fast to Live Too Young to Die) - w butiku pojawiły się skórzane kurtki, czarne podkoszulki bez rękawów z napisami z ćwieków lub kości kurczaków (tworzyły napis "Rock" lub "Venus"). To były zaczątki tego, co w połowie lat 70. zaczęto nazywać punkiem.

Na razie był rok 1972. Vivienne i Malcolm coraz trudniej się dogadywali. Wciąż wybuchały kłótnie. McLaren wymagał od swojej partnerki pełnej uwagi i akceptacji, pragnął, by nieustannie zapewniała go o jego talencie kosztem wyrzeczenia się własnego. Był zazdrosny o sukcesy innych, syna traktował jak konkurenta i domagał się wysłania chłopców do szkół z internatem (co w końcu się stało). Kłótnie i krzyki ustawały tylko nad maszyną do szycia. Wspólna praca nad projektami T-shirtów, spodni i sukienek dawała im poczucie jedności i siły.

Vivienne wierzyła, że ubranie może dodawać pewności siebie ("Jeśli nosisz świetne ciuchy, żyje ci się lepiej", lubi powtarzać). Sama też wyglądała zjawiskowo. Ścięła włosy, ufarbowała na jasny blond i nosiła je nastroszone - rok później David Bowie z bardzo podobną asymetryczną fryzurą objawił się światu jako Ziggy Stardust.

Nie kupować śmieci

Im bardziej ubrania z butiku przy King’s Road 430 szokowały (było w nich coraz więcej nawiązań do pornografii: lateksowe minispódniczki, suwaki na piersiach itp.), tym bardziej stawały się modne. Apogeum popularności osiągnęły, gdy policja aresztowała mężczyznę w T-shircie projektu Westwood- McLaren, przedstawiającym dwóch roznegliżowanych kowbojów. Dzieciaki w całej Anglii chciały mieć coś podobnego. Przed butikiem (jego nazwę w 1974 roku zmieniono na Sex) gromadziły się tłumy. Mówiło się, że to "przystań dla pozbawionych praw obywatelskich".

Punk rock rozkwitł w pełni, gdy Malcolm McLaren w 1976 roku założył zespół Sex Pistols. Od teraz butikiem zajmowała się wyłącznie Vivienne - sklep znowu zmienił nazwę (na Seditionaries, czyli wywrotowcy) i wystrój: okna wystawowe zostały zabite deskami, na których farbą w spreju wypisywano punkowe hasła i malowano "A" wpisane w okrąg, czyli znak i pomysły spółki Westwood-McLaren otrzymały w końcu wspólny mianownik i był nim punk. Spełniało się marzenie Vivienne - projektowała ubrania dla gwiazd nowej fali rocka i całego pokolenia niepokornej młodzieży. "Seditionaries i punk doskonale wyrażały moją postawę, kształtującą się przez ostatnie lata. W końcu robiłam ubrania dla bohaterów, uwodziłam rewoltą i podburzałam do buntu" - wspomina Vivienne.

Liczyła, że ci młodzi ludzie w końcu doprowadzą do rewolucji. "Nie uważałam się za projektantkę ubrań, lecz za kogoś, kto za pomocą mody chce walczyć ze zgniłą rzeczywistością. Świat wydawał nam się przerażający, okrutny, skorumpowany, rządzony przez złych ludzi. Punk wziął się z frustracji i pogardy wobec rządzących. Punk to bunt. Byłam pewna, że młodzi włożą kij w szprychy kół tej potwornej machiny" - mówi Vivienne w swojej biografii.

Ale młodzież ją zawiodła. Nie dała się uwieść idei, nie chciała walczyć. Chciała tylko nosić podarte ubrania pospinane agrafkami i krótkie gumowe spódniczki z butiku, w którym ubierali się ich idole z New York Dolls i Sex Pistols. Słuchali utworu Anarchy in the UK (Westwood twierdzi, że to ona wymyśliła ten tytuł), ale nikt wezwania do anarchii nie traktował poważnie. Vivienne wydawało się, że jej ubrania - które postrzegała i nadal postrzega jako sztukę - doprowadzą punków do politycznego radykalizmu. Kiedy jednak zaczęła się rozglądać wokół, zobaczyła bandę ludzi z kolorowymi irokezami plujących na chodnik.

Na początku 1979 roku - jeszcze zanim Margaret Thatcher wprowadziła się na Downing Street 10 - punk przestał Vivienne interesować. Co ciekawe, dokładnie dziesięć lat później konserwatywna premier zamówiła u Westwood kostium. Vivienne nie mogła przepuścić takiej okazji - wystylizowana na panią Thatcher i ubrana w zaprojektowany dla niej strój pojawiła się na okładce magazynu "Tatler". Pod zdjęciem widniał podpis: "Ta kobieta kiedyś była punkiem". Żelazna Dama była wściekła i kostiumu nigdy nie odebrała.

Natomiast od tamtego czasu Westwood trzykrotnie wybierano na najlepszą brytyjską projektantkę. W 2006 roku królowa Elżbieta II przyznała jej tytuł szlachecki, a jeszcze wcześniej Order Imperium Brytyjskiego - Vivienne podczas oficjalnej ceremonii w pałacu Buckingham nie omieszkała wspomnieć w przemówieniu, że nie ma na sobie majtek. Dziś Vivienne Westwood to marka. Potężna światowa korporacja, posiadająca ponad 60 sklepów na świecie, przygotowująca niezwykle kosztowne i wyszukane stroje haute couture. W 2013 roku pokaz nowej kolekcji podczas tygodnia mody w Paryżu trwał 12 minut, kosztował 200 tysięcy funtów (ponad milion złotych), a ubrania na nim pokazane warte były w sumie około miliona funtów. W Japonii firma należy do pierwszej dziesiątki najpotężniejszych przedsiębiorstw na tamtejszym rynku obok takich gigantów, jak Coca-Cola czy Sony.

"Czuję się nieswojo, zachwalając swoje ubrania, ale jeśli kogoś stać na tego typu rzeczy, niech kupi coś z mojej kolekcji. Najważniejsze, żeby nie kupować za dużo" - powiedziała kiedyś Westwood. Zaznacza, że jest gorliwą przeciwniczką konsumpcjonizmu. Żyje skromnie, do pracy jeździ rowerem, w przydomowym ogródku uprawia warzywa. I na każdym kroku podkreśla, jak bardzo rozczarowana jest młodym pokoleniem, które "wychowaliśmy na bandę kretynów zainteresowanych kupowaniem śmieci, niezdolnych do wprowadzenia jakichkolwiek rozsądnych zmian w świecie".

Sama aktywnie angażuje się we wszelkiego rodzaju akcje proekologiczne i część dochodu firmy przeznacza na działania fundacji walczących ze zmianami klimatycznymi. "Nie chcę, żeby to zabrzmiało arogancko, ale projektowanie ubrań nie sprawia mi żadnej trudności - powiedziała w jednym z wywiadów. - Gdybym więc żyła z myślą, że zajmuję się tylko modą, byłabym bardzo nieszczęśliwa".

Michał Kukawski

Twój Styl 5/2016

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: Vivienne Westwood
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy