Reklama

Ubieram, nie przebieram

Kobieta wielu talentów, spełniająca swoje dziecięce marzenia. Projektantka, która nie lubi szyć, a modę traktuje jako sztukę użytkową. Miłośniczka kursów kulinarnych i greckich wysp. Lidia Kalita, projektantka SIMPLE Creative Products w szczerej rozmowie z Emilią Chmielińską.

Powiedziała pani kiedyś, że projektowanie jest jak pisanie opowiadania. Jaką zatem opowieść niesie ze sobą najnowsza kolekcja SIMPLE - jesień/zima 2011?

Lidia Kalita: - Tworząc tę kolekcję inspirowałam się twórczością dwóch artystek. Pierwszą z nich jest Lucienne Day, fascynująca projektantka tkanin drukowanych z lat 50. i 60. Ona inspirowała się abstrakcją, sztuką nowoczesną - Kandinskym, Miro, i to było widać w jej drukach, które mnie totalnie zafascynowały. Fragmenty jej druków przeniosłam w tej kolekcji na jedwabie.

Reklama

- Drugą artystką była BIBA, czyli nasza Basia Hulanicki, która zawojowała Londyn na przełomie lat 60. i 70., wprowadzając romantyczną nostalgię do życia Londynu. Cechy charakterystyczne jej projektów to wąziutkie rękawki, trapezowe mini-sukienki, bądź bardzo wąskie, ale bufiaste rękawy dołem, i długie nostalgiczne suknie. W wypadku tej artystki swoją uwagę skupiałam na konstrukcjach.

- Po raz pierwszy także w tej kolekcji użyłam bardzo dużo grubych tkanin - wełnianych, w nasyconych barwach. Dominował kolor żółty oraz czerwony o intensywnym nasyceniu pomarańczą. Myślę, że gdyby oba te kolory zostały użyte w innych tkaninach - bardzo lekkich, szyfonowych i jedwabnych - miałyby skojarzenie letnie, natomiast przełożone na wełnę są czymś nowym i ciekawym. Zatem opowieść o kolekcji jesienno-zimowej to opowieść o kobiecie, o jej złożoności i potrzebie zmian. Każda kolekcja SIMPLE zawsze jest bardzo dużą kolekcją i chcę, żeby stanowiła pełną szafę dla naszych fanek. Zwykle mamy około 200 wzorów w sezonie. Tak, było i tym razem.

Czy projektując wyobraża pani sobie konkretną kobietę i jej poszczególne etapy dnia - praca, po pracy, wieczór?

- Nigdy nie projektuję dla jakiejś nieznajomej kobiety. Zawsze chcę, żeby to była osoba, którą sobie wyobrażam w konkretnej sytuacji . Dla mnie moda jest sztuką, ale sztuką użytkową, no może oprócz haute couture. Nie chcę przebierać kobiet, chcę je ubierać. Skupiam się bardzo na fakturze tkaniny, na jej dobrej jakości, a także na wygodzie i komforcie.

- Wydaje mi się, że rzeczy, które projektuję powinny mieć swoje uzasadnienie w określonych przestrzeniach. Na ostatnim pokazie chciałam, żeby było widać tę różnorodność. Nie chciałam, żeby najpierw prezentowano rzeczy do pracy, potem po pracy, a na końcu te na wieczór. Cała kolekcja była przemieszana - długie suknie z futrami, futra z rzeczami bardziej zwiewnymi. To wszystko po to, żeby pokazać, że każdy jest inny. Chociaż tak naprawdę w dzisiejszym świecie granice odnośnie tego, jak chodzimy ubrani na poszczególne okazje, mocno się zacierają. Tak jak zacierają się sezony - ze względu na to, że podróżujemy samolotami, jeździmy samochodami, parkujemy na parkingach podziemnych. Tkanin, które kiedyś zarezerwowane były wyłącznie na lato, teraz używa się także do kolekcji jesienno-zimowych i okazuje się, że te kompozycje potrafią zaskoczyć!

Porozmawiajmy chwilę o sposobach szukania pomysłów i inspiracji. Znalazła już pani na te poszukiwania swój własny, opatentowany sposób?

- Z poszukiwaniem natchnienia bywa różnie, nie ma jednego schematu. To jest suma wrażeń, którą chłonę z otaczającego mnie świata. Czasami jest to jakaś sylwetka, jakaś forma, a czasami kolor od którego wychodzę do całej kolekcji. Artyści już chyba tak mają, że to nadejście weny trudno określić. Po prostu przychodzi. Czasami, kiedy kończę rysować dany sezon mam wrażenie, że to już koniec, że już nic nowego nie będę w stanie wymyślić w przyszłości. A potem, kiedy znowu siadam do rysowania pojawia się myśl przewodnia i zaczynam od początku. I to jest fantastyczne.

Czy jest jakiś klucz do kolekcji pani autorstwa?

- Chyba zawsze podświadomie, bez względu na to, jakie lata mnie zainspirują, dążę do ideału sylwetki kobiety z lat 50-tych. Sylwetki diorowskiej, sylwetki Balenciagi, którego uważam za absolutnego boga mody i mistrza kroju oraz konstrukcji. I taka wizja kobiecości towarzyszy mi przez wszystkie kolekcje, bez względu na to, jak nazwiemy moje inspiracje w danym sezonie.

Pamięta pani kiedy po raz pierwszy wzięła igłę i nitkę do ręki?

- Nie, bo ja w ogóle nie szyję. Znam zasady, znam konstrukcje - mam wiedzę teoretyczną i 18 lat doświadczenia w pracy projektanta - więc mogę być pełnoprawnym partnerem dla pań szyjących. Jednak nie szyję, bo bardzo tego nie lubię. Podziwiam technologów, którym przekazuję moje rysunki, a potem z tych rysunków tworzy się płaszcz, suknia czy cokolwiek innego. To jest mrówcza praca, której nie byłabym w stanie podołać.

A jak to było z pierwszym projektem?

- Nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko, że zawsze chciałam być projektantką, chociaż w czasach, kiedy dorastałam, nie był to zawód zbyt popularny. Najpierw ubierałam lalki i to było moje ulubione zajęcie w dzieciństwie. Poza tym, kiedy w V klasie szkoły podstawowej pani zadała nam wypracowanie, którego tematem było to, kim będę za 20 lat - ja napisałam, że za 20 lat będę projektantką mody i będę ubierała "panie z towarzystwa". Ponieważ wtedy nie istniało tzw. "towarzystwo" to pamiętam, że mama była wzywana do szkoły i musiała się tłumaczyć z tego, w jakim to duchu wychowuje swoje dziecko. Myślę, że jestem idealnym dowodem na to, że dziecięce marzenia się spełniają.

Realizacja tego marzenia to było systematyczne działanie krok po kroku?

- Tak. Cały czas wiedziałam, że chcę zdawać do konkretnej szkoły plastycznej, na której jest wydział projektowania ubioru, nie wyobrażałam sobie innej przyszłości. Mój tata miał nadzieję, że wybiorę jakiś przyzwoity zawód np. będę architektem i będę studiowała na jego ukochanej politechnice. Dla jego świętego spokoju przez całe liceum chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej. Co potem w pewien sposób zaprocentowało przy prowadzeniu firmy, bo zazwyczaj artyści są bardzo słabo zorganizowani, a ja - pomimo tego, że "odlatuję" - to potrafię stąpać twardo po ziemi. Myślę, że wpływ na to mógł mieć kontakt z naukami ścisłymi we wczesnej młodości.

Są momenty, w których nie myśli pani o modzie?

- Jestem przypadkiem patologicznym i rzadko mi się zdarza wyłączyć tak absolutnie myślenie o modzie. Może dlatego, że tak naprawdę nigdy to nie przestało być moja pasją. Ostatni czas był bardzo pracowity, kolekcja jesień/zima została zaprezentowana i wydawać by się mogło, że teraz czas na chwilę oddechu. Jednak dwa dni temu zaczęłam rysować sylwetki na nowy sezon. Kiedy to zobaczył mój mąż, powiedział: " Jak to, ty znowu pracujesz?" Ja mu na to: "Nie, tak tylko sobie rysuję". I tak wygląda to moje odpoczywanie od mody.

Ale chyba zdarza się jakiś czas wolny, czas relaksu, odpoczynku? Co pani wtedy najczęściej robi?

- W wolnych chwilach uwielbiam gotować. To moja druga, po modzie, pasja. Uważam, że gotowanie to też jest forma sztuki. Poza tym jestem strasznym łakomczuchem. Bardzo lubię patrzeć i dotykać różnych rzeczy, które gotuję. Uwielbiam wypróbowywać nowe przepisy, czuć przeróżne zapachy z najrozmaitszych kuchni świata.

- Robię bardzo często kolacje tematyczne dla przyjaciół, zazwyczaj jest to kuchnia arabska, meksykańska lub hinduska. Bardzo dużo z mężem podróżujemy, i tam, gdzie akurat jestem, staram się zapisywać na kursy gotowania po to, żeby od podstaw dotknąć danej kuchni. I zazwyczaj - pomimo tego, że czytam dużo książek na temat gotowania - dowiaduje się takich szczegółów, które sprawiają, że danie nabiera tego jedynego, niepowtarzalnego smaku. Mam za sobą m.in. kurs w Marrakeszu i na Sri Lance. Bardzo lubię też kuchnię śródziemnomorską, kuchnię grecką. Jesteśmy z mężem fanami Grecji i wysp greckich. Zwiedziliśmy wiele ciekawych zakątków na świecie, ale Grecję uważamy za najpiękniejsze miejsce na ziemi.

Pani popisowe danie?

- Nie ma takiego jednego, próbuję różnych. Moim gościom bardzo do gustu przypadł tadżin ze śliwkami. Ostatnio, po powrocie ze Sri Lanki przywiozłam przepis na kurczaka curry z bazylią tajską. Też bardzo dobrze mi wychodzi - chociaż mam strasznie poranione palce od obierania mięsa, bo trzeba je obierać w pewien specyficzny sposób. Więc i gotowanie wymaga pewnych poświęceń.

Ma wyglądać czy ma smakować?

- I jedno i drugie. Obie kwestie są dla mnie bardzo ważne. Gdybym nie była projektantką mody, chyba mogłabym prowadzić firmę organizującą przyjęcia. Uwielbiam przygotowywać aranżacje stołu, mieć ciekawe naczynia na potrawy, staram się je przywozić z różnych stron świata - fajne misy, talerze, które potem dodatkowo wzbogacają atmosferę kolacji tematycznej.

Wróćmy jeszcze na chwilę do mody. Jakie cechy powinien posiadać dobry projektant?

- Powinien mieć nieograniczoną wyobraźnię. Poza tym - nie chcę, żeby zabrzmiało to banalnie - ale powinien to połączenie wyobraźni i wolności artystycznej zestawiać ze świadomością tego, dla kogo projektuje. Jeśli ma się taką świadomość i ma się pokorę wobec własnych działań, a także krytyczne spojrzenie, to może to zaowocować. Istotna też jest pewność siebie i bardzo jasna wizja tego, co się chce pokazać.

Bardziej ceni pani sobie krytykę czy pochwały?

- Wolę być chwalona. Przyznaje się - jestem trochę próżna. Lubię być chwalona, krytykę źle znoszę. Może też dlatego, że na szczęście nie miałam zbyt wielu okazji, żeby jej doświadczyć. Podziwiam gwiazdy, na które w dobie internetu wylewa się fala anonimowej krytyki i one jakoś to znoszą. Mnie byłoby trudno się z tym pogodzić, na pewno myślałabym o tym w nieskończoność.

Czy dla projektanta to idealna sytuacja, że wszystko zależy od niego - od pierwszej postawionej kreski, aż do prezentacji kolekcji na sklepowej półce?

- Przede wszystkim to jest ogromna satysfakcja i bardzo duża odpowiedzialność, którą świadomie przyjmuję. Gdyby zdjęto ze mnie część tej odpowiedzialności, to przestałoby mnie to tak bawić. Ta odpowiedzialność w fajny sposób podnosi mi ciśnienie i powoduje, że muszę się nad tym wszystkim zastanowić od początku do końca. Dzięki temu mogę też mieć pewność, że to, co zaprojektuję, we właściwy sposób będzie prezentowane w kampanii reklamowej - czuwam nad tym od początku do końca.

- Jestem na każdej sesji zdjęciowej, czynnie uczestniczę w obróbce graficznej. Wreszcie dochodzimy do sklepów. Uczestniczę w układaniu aranżacji każdej stylizacji, która się potem pojawia w sklepach po to, żeby mieć pewność, że przekazałam swoją myśl, swoją ideę. Być może ktoś inny też zrobiłby to dobrze, ale zrobiłby to inaczej, może nie do końca zrozumiałby, w jaki sposób chciałam połączyć faktury, kolory. Chyba dzięki takiemu właśnie systemowi od tylu lat ta przygoda z każdą kolekcją kończy się sukcesem. Myślę, że klientki wyczuwają prawdę. Mój przekaz jest dla nich jasny - wiedzą, że jeśli ubiorą się w SIMPLE będą dobrze ubrane, a nie przebrane.

Dziękuję za rozmowę.

Emilia Chmielińska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy