Reklama

Tej prawdy potrzebuje dziś świat

"Pomagając bliźnim, potwierdzamy prawdę o człowieku, o jego człowieczeństwie – tę prawdę, której świat potrzebuje dziś bardziej niż chleba" - przekonuje ks. Józef Tischner w "Krótkim przewodniku o życiu", książce w której ujęte są nieznane i aktualne myśli ks. Tischnera o miłości, nadziei, prawdziwej wolności, a także... o nienawiści. Prezentujemy jej fragment

Nienawiść

"Ludzie ludziom zgotowali ten los". To słynne zdanie Zofii Nałkowskiej, wypowiedziane nad komorami gazowymi z okresu drugiej wojny, było w swej bezkompromisowej prostocie prawdziwym objawieniem. Budowniczym komór gazowych szło bowiem o to, by przekonać świat, że to nie "ludzie ludziom". To raczej "nadludzie" oczyszczają ludzkość z "podludzi", którzy stali się zwyrodnieniem ludzkości. Znamienne, że argumentacja tego typu wciąż się powtarza. Gdy mówi się, że Serbowie niszczą Albańczyków, Albańczycy Serbów, Tutsi Hutu i Hutu Tutsi, wtedy człowiek - człowiek jako taki, po prostu: człowiek - pozostaje gdzieś w oddali i rozpływa się we mgle nieokreśloności. Niejeden myśli: "Zawsze tak było, narody niszczyły się od niepamiętnych czasów". I tak przed naszymi oczami wije się spirala przemocy bez wyraźnego początku i wyraźnego końca. Kto zdoła ją zatrzymać? Wydaje się, że w każdym razie nie my. Widok takiej spirali wtrąca nas w stan obojętności. Mówimy: "Cóż mamy począć?". Ale oto przychodzą słowa pisarki: "Ludzie ludziom...". Oczywistość tego odkrycia unieważnia wszelkie złudzenia i przekłamania. Nie ma "nadludzi" i "podludzi", są ludzie. Albańczycy, Serbowie, Niemcy, Polacy, Rosjanie, Żydzi, Tutsi i Hutu - oto ludzie. Jak się to dzieje, że ludzie ludziom gotują ten los? Jak dochodzi do tego, że znika naturalna wspólnota międzyludzka, a jej miejsce zajmuje niszcząca wszystko i wszystkich nienawiść? Może nigdy nie będziemy tego wiedzieć do końca. Nie znaczy to jednak, abyśmy nie stawiali pytań. Dlaczego ludzie ludziom gotują ten los?

Reklama

Jednym z wyjaśnień tragedii jest teoria "krzywych zwierciadeł", wywodząca się z ducha kartezjanizmu. Aby poróżnić człowieka z człowiekiem, nie potrzeba wiele. Wystarczy wsunąć między nich krzywe zwierciadło. Odbita w takim zwierciadle twarz bliźniego jest wykrzywiona. Bliźni jest zawsze gorszy, niż sobie wyobrażamy, jest zakłamany, podstępny, zły. Moja twarz także wygląda jak wykrzywiona. Ja widzę wykrzywioną twarz bliźniego, bliźni widzi moją wykrzywioną twarz. Wtedy jakiś cichy wewnętrzny głosik mówi nam: "Prostujcie się". I tak się zaczyna. Człowiek "prostuje" człowieka. Może nawet jest przekonany, że w ten sposób Bogu wyrządza przysługę. Ale wtedy właśnie, aby przerwać spiralę przemocy, rysuje się zadanie odejścia od zwierciadeł. Trzeba odwrócić się, odejść, rozbić wykrzywione lustra. Trzeba spojrzeć bezpośrednio i samemu stać się bezpośrednim. Trzeba mieć "oczy ku widzeniu i uszy ku słyszeniu". Trzeba pokazać twarz i spojrzeć w twarz. Wtedy być może odkryje się to, co ludzkość odkryła przed wiekami i co nosi w swej pamięci nawet wtedy, gdy o tym nie chce wiedzieć. Odkryje idące z twarzy innego, wyzwolone ze złudzeń i przekłamań, proste i mocne wyzwanie: "Nie będziesz dawał fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu". Ono jest jak uderzenie pioruna w ciemną noc. Ono otwiera na prawdę.

Może jednak być jeszcze inaczej. Pamiętamy opowieść o Kainie i Ablu. Dlaczego Kain zabija Abla? Nie dlatego że Abel jest zły i zagraża jego istnieniu. Wręcz przeciwnie. Abel ginie na skutek swej dobroci. Abel staje się wybrańcem Boga. Oznacza to, że wybrańcem nie jest i nie może być Kain. W Kainie lęgnie się zawiść. Zawiść jest nienawiścią skierowaną do bliźniego nie z racji jego złości, lecz z racji jego dobroci. Człowiekowi wydaje się, że bliźni - jakiś brat Abel - okradł go z jego dobra, z jego miłości. Gdyby nie Abel, wszystko byłoby inne. Bóg nie miałby wyjścia i musiał przyjmować ofiary Kaina. Wydaje się, że można zmusić Boga do miłości grzeszników, zabijając Jego świętych. Logika nienawiści jest tu prosta: im lepiej, tym właśnie gorzej. Jeśli Albańczycy są w czymkolwiek lepsi od Serbów, tym gorzej dla Albańczyków. Albańczycy mają liczne potomstwo. Nie ma większego niebezpieczeństwa niż liczne potomstwo. Już Herod zdawał sobie z tego sprawę. Naprawdę wielkim niebezpieczeństwem ludzkości nie są potomkowie Kaina, lecz Abla. To w nich musi uderzyć nienawiść. W takich przypadkach nie jest już możliwa obrona przez dowód niewinności. Nie ma bowiem większej winy niż właśnie niewinność. Wtedy też świat staje się piekłem człowieka. Mieszkańcy piekła nie spoczną, dopóki nie zmuszą wszystkich i nie utopią wszystkich w jednej wielkiej zbrodni. Chodzi o to, by zatarły się wszelkie granice między katem a jego ofiarą. Dopiero w takim piekle pełnego sensu nabierają słowa: "Nie zabijaj". Niezależnie od wszystkiego, od przyjętych lub odrzuconych ofiar, od powikłań twojej miłości, od bólu zawiści - nie zabijaj. Zawsze można znaleźć wiele powodów do zabijania. Strach odznacza się w tej dziedzinie niezwykłą twórczością. Trzeba zatrzymać tę twórczość. Nie spieraj się sam ze sobą i przeciwko sobie. Po prostu: "Nie zabijaj". Aby poróżnić człowieka z człowiekiem, nie potrzeba wiele. Wystarczy wsunąć między nich krzywe zwierciadło.

Podczas Drogi Krzyżowej, która zaprowadziła Chrystusa na Golgotę, wydarzyło się coś, co pozornie nie miało większego znaczenia dla całości rozgrywającego się tam dramatu. Oto w pewnym momencie zbliżyła się do Jezusa święta Weronika i wytarła Mu twarz z krwi, potu i kurzu. Czy przyniosło to ulgę cierpiącemu? Z pewnością jakąś ulgę przyniosło, ale nie była ona znacząca. Cóż może znaczyć otarte z brudu oblicze wobec bólu całego ciała? A jednak był to znaczący gest. Dowodził przede wszystkim tego, że Weronika nie uwierzyła w oskarżenia, jakie skierowano pod adresem skazańca. To był i jest człowiek. Gest ten rozbijał krzywe zwierciadła, jakimi go otoczono. Demaskował racje Kaina i unieważniał jego lęki. Krzyżowano niewinnego. Tradycja mówi, że na chuście, którą święta Weronika otarła święte oblicze, pozostało wierne tego oblicza odbicie. Gest świętej Weroniki urasta w naszych okolicznościach do miary znaczącego symbolu. Mamy wokół siebie ludzi umęczonych, wypędzonych, katowanych, którym wcześniej odebrano prawo do posiadania ludzkiej godności. Ludzie ci to odpryski kręcącej się spirali nienawiści. Gdzie jest początek spirali, gdzie może być koniec? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że aby mógł nastąpić koniec, musi pojawić się jakaś święta Weronika, która spod złoża przesądów i złudzeń wydobędzie na jaw człowieczeństwo umęczonych. Czyż gest świętej Weroniki nie jest szczególnym zadaniem sztuki? Sztuka dobrze zna różnorodność masek, jakimi otacza się człowieczeństwo człowieka. Rozbijanie tych masek uważa za swe powołanie, swój los. Sztuka jest jednym wielkim krzykiem o prawdę człowieka. Mówi się: "Gdy grzmią armaty, muzy milczą". Ale to nieprawda. Gdy grzmią armaty, głos muzy uzyskuje niezwykłą siłę przekonania. Dopiero wtedy można zrozumieć: "nie dawaj fałszywego świadectwa", "nie zabijaj", a także - że to nie kto inny, lecz "ludzie ludziom gotują ten los". Zgromadziła nas tutaj sprawa Kosowa. Ważne jest, abyśmy zobaczyli głębię tej sprawy. Niewątpliwie chodzi o pomoc materialną. Ale w tym przypadku materia ma także stronę duchową. Pomagając bliźnim, potwierdzamy prawdę o człowieku, o jego człowieczeństwie - tę prawdę, której świat potrzebuje dziś bardziej niż chleba*.

W górach, w moich okolicach rodzinnych, można niekiedy usłyszeć piosenkę, która ma niewątpliwie znaczenie eschatologiczne. Śpiewają ją górale w chwilach, gdy czują się pełnymi panami swego życia. Piosenka ma dwa zakończenia do wyboru, zależnie od potrzeby. Zaczyna się pytaniem: "Chłopcy Podhalanie, coz po wos zostanie?". Potem jest chwila ciszy, w której śpiewający czeka, aż echo zwróci mu ostatnie słowa. A następnie albo: "Popod bucki kości, po sądach pisanie", albo: "Popod bucki kości, po górach śpiewanie". Jak widać, jest jedna pewność i dwie niepewne możliwości. Pewna jest śmierć. Do wyboru pozostaje "po sądach pisanie" i "po górach śpiewanie". Niektórzy śpiewacy będą się więc uwieczniać w protokołach sądowych, a inni wybiorą uwiecznienie w pieśni. Mogą się oczywiście zdarzyć szczególnie zachłanni, którzy sięgną po jedno i po drugie, ale piosenka już im tego nie radzi.

Pytanie: "co po nas zostanie?", jest dziś szczególnie aktualne. Grozi nam katastrofa nuklearna. W magazynach broni atomowej nagromadzono tyle niszczącej energii, że za jej pomocą można zniszczyć kilkakrotnie całą ludzkość. Mimo to wyścig zbrojeń trwa nadal. W tej sytuacji zupełnie nowego sensu zaczynają nabierać słowa "wojna" i "pokój". Kiedyś wojna znaczyła przegraną jednego państwa, a wygraną drugiego, dziś wojna może być wojną totalną i oznaczać zniszczenie wszystkich. Kiedyś pokój był pokojem między jednym a drugim państwem, dziś pokój albo będzie pokojem światowym, albo nie będzie prawdziwym pokojem. Ludzkość stanęła przed zasadniczym "albo-albo". Sytuacja ta skłania do głębokiego namysłu. Historia ludzkości była dotąd w znacznej mierze historią wojen. Czy można to zmienić? Czy można zaprowadzić trwały pokój na ziemi? Przeszłość ludzkości wskazuje, że człowiek sprawdzał siebie w walce - walce o chleb, walce o miejsce, walce o władzę, że z walki czerpał przekonanie o swojej wartości. Czy można wychować człowieka na fundamencie radykalnego pacyfizmu, jak kiedyś można go było wychować na fundamencie radykalnej wojowniczości? Thomas Hobbes twierdził, że "człowiek człowiekowi wilkiem". Jean­ Jacques Rousseau dowodził, że "człowiek człowiekowi barankiem". Pierwszy potrzebował przemocy państwa, by zaprowadzić jaki taki ład między ludźmi. Drugi wierzył, że najlepszym sposobem uniknięcia wojen jest powrót do stanu, kiedy jeszcze nie istniały państwa. Kto miał rację? Aby wiedzieć, co po nas zostanie, trzeba wpierw wiedzieć, co naprawdę jest. Co jest w człowieku? Jest jakaś sprzeczność: człowiek może zabić drugiego człowieka i może też pozwolić, by drugi go zabił. Sprzeczność ta staje dziś przed nami szczególnie wyraźnie.

Człowiek nosi w sobie podstawy radykalnej wojowniczości i radykalnego pacyfizmu. Aby wiedzieć, co ewentualnie po nas zostanie, musimy dobrze przyjrzeć się i zrozumieć tę podwójną podstawę. Rozważmy jedną z najstarszych opowieści o pochodzeniu zabójstwa. Kain zabija Abla. Dlaczego? Nie zabija dlatego, że jest głodny, nie dlatego, że pożąda jego żony, nie dlatego, że chce się wyzwolić z niewoli. To byłoby zbyt mało ludzkie. Pierwsza zbrodnia człowieka musi nosić na sobie wyraźne piętno człowieczeństwa, musi więc być czynem, do jakiego nie jest zdolne zwierzę. I rzeczywiście. Kain zabija Abla z powodu najwyższych racji: zabija z powodu Boga i w obliczu Boga. Przypomnijmy słynną opowieść: "Po niejakim czasie Kain złożył Panu ofiarę z plonów rolnych; Abel także złożył ofiarę z pierworodnych trzody swojej i tłuszczu ich. A Pan wejrzał na Abla i jego ofiarę. Ale na Kaina i jego ofiarę nie wejrzał; wtedy Kain rozgniewał się bardzo i zasępiło się jego oblicze. I rzekł Pan do Kaina: »Czemu się gniewasz i czemu zasępiło się twoje oblicze? Wszak byłoby pogodne, gdybyś czynił dobrze, a jeśli nie będziesz czynił dobrze, u drzwi czyha grzech. Kusi cię, lecz ty masz nad nim panować«. A potem rzekł Kain do brata swego Abla: »Wyjdźmy na pole!«. A gdy byli na polu, rzucił się Kain na brata swego Abla i zabił go". Zauważmy najpierw, że to brat zabija brata. Morderstwo może się pojawić tam, gdzie pierwej istniało jakieś braterstwo. Przeciwieństwa są możliwe wyłącznie na fundamencie podobieństw. Im większe poczucie wrogości, tym głębsze, choć zapewne bardziej tłumione, poczucie pokrewieństwa. Prawdziwie wielka wrogość mogła powstać wyłącznie między braćmi. Jaki jest powód wrogości? Opowieść nic o tym nie mówi, jakby wrogość była wrogością bez powodu. Nie jest przecież powodem to, że Bóg wejrzał na ofiarę Abla. Ani to, że złe są uczynki Kaina. Ale wrogość bez powodu to wrogość, która sama jest powodem dla siebie. Płomień ten płonie sam z siebie. Nikt nie wie, kto go zapalił, i nikt nie wie, co mogłoby go ugasić. Stwarza on sobie sam taki widok świata, że potem nie ma już innego wyjścia - jedynym obowiązkiem człowieka staje się nienawiść świata. Myślenie Kaina mogło mieć taki mniej więcej przebieg: "Nie jestem wybrańcem Boga. Bóg patrzy na mnie z odrazą. Bóg mnie potępił. Wybrańcem Boga stał się mój brat Abel. A przecież jesteśmy braćmi. Tak, jesteśmy braćmi, a Bóg wybiera jego, nie mnie, Bóg mówi, że uczynki moje są złe. Jakie uczynki? Bóg nie wskazuje żadnego. Czy to ja zerwałem owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego? Jeśli moje uczynki są złe, są złe dlatego, że nie jestem wybrany. Trzeba najpierw wiedzieć, że się jest wybrańcem Boga, by móc czynić dobre uczynki. Jeśli ktoś jest skazańcem, wszystko, co czyni, jest skazane razem z nim. Odrzuceni nie mają sił, by czynić dobrze... Abel jest wybrańcem... Jest szczęśliwy... Jego szczęście ma jednak drugą stronę, którą jest moje nieszczęście. No tak, aby ktoś mógł być wybrany, ktoś musi być odrzucony. Cóż to za brat, który godzi się na szczęście, czyniąc nieszczęśliwym swego brata?! Czy to nie podłe, by ktoś cieszył się z wybrania, gdy inny musi rozpaczać z powodu odrzucenia? Ale, ale... Niech się nie cieszy! Zaraz ukaże się prawda. Niech zginie szczęśliwy wybraniec Boga! Niech pozostanie przy życiu zły i nieszczęśliwy! Oto jestem! Zabiłem brata. Jeśli masz, Boże, jeszcze ochotę na wybór, wybieraj mnie. Wybieraj zabójcę. Jestem taki, jaki jestem".

Pierwsze morderstwo w dziejach ludzkości było mordem z zawiści. Zawiść jest możliwa tam, gdzie istnieją co najmniej trzy osoby i jedna z nich ma do wyboru dwie pozostałe. Wybierając jedną, musi porzucić drugą. Zawiść powstaje w duszy tego, kto oczekiwał wybrania, ale nie został wybrany. Zawiść jest odpowiedzią na odrzucenie. Nie wynika ona z nienawiści, lecz raczej nienawiść wynika z niej. Nienawiść zrodzona z zawiści jest nienawiścią radykalną, ponieważ przenika ją nienawistna intencja, która jest wprost samym głodem nienawiści. Zwykła, powierzchowna nienawiść daje się usprawiedliwić złem przedmiotu, ku któremu się kieruje. Głód nienawiści nie znajduje takiego usprawiedliwienia. Jej przedmiot - wybraniec losu Abel - to chodząca dobroć. Lecz właśnie ta dobroć chodząca budzi największą wściekłość. Im lepszy jest Abel, tym gorszy musi się stać Kain. Trzeba wszelkimi sposobami zniszczyć dobroć Abla. Tylko to może otworzyć możliwość wybrania. Zawiść mówi: "jeśli ja zostałem odrzucony, nikt nie może być wybrany".

Zawiść żywi się przekonaniem, że w odrzuceniu jednego zawarte jest odrzucenie całego świata. Zabicie wybrańca nie jest niczym innym, jak ukazaniem tej zarazem strasznej i prostej wiary. Raymond Aron w swym fundamentalnym dziele Paix et  guerre entre les nations ("O wojnie i pokoju między narodami") napisał: "Najgłębszą przyczyną wojny nie jest uczucie wrogości, lecz wroga intencja". Dzieło to jest głęboką refleksją filozoficzną nad współczesnymi sprawami wojny i pokoju. Powstało ono z niepokoju o przyszły los naszego świata. Czym jest w świetle opowieści o Kainie i Ablu "wroga intencja"? Jest ukrytym źródłem najbardziej osobistych wyobrażeń człowieka o tym, czym jest dobro, a czym zło. Wroga intencja jest głodem nienawiści, intencją zawiści, którą wciąga w swą służbę zarówno rozum, jak serce. Aby rozpocząć wojnę, trzeba jakoś usprawiedliwić ludziom ryzyko utraty życia. Trzeba w tym celu sięgnąć do najwyższych racji. Trzeba wzbudzić w przyszłych ofiarach bunt przeciwko niewybraniu - niewybraniu przez Boga, historię i przez kogo tam jeszcze chcecie - widoczny w każdym, nawet najmniejszym, nieszczęściu. Trzeba ich przekonać, że zostali odrzuceni, ponieważ inni zostali wybrani. Trzeba powołać w nich do istnienia rozum - rozum zawistny, który mówi: jeśli ja nie mam prawa do szczęścia, nikt nie może mieć prawa do szczęścia.

Wniosek przyjdzie już sam: zabijaj, a będziesz szczęśliwy, twoją jedyną nadzieją jest śmierć wybrańców. Słyszymy dziś dość często o ogarniającym nasz świat "lęku katastroficznym" przed nuklearną zagładą. Ale lęk ten ma jeszcze inne korzenie. Przy całej niepewności tego, co będzie, przy mniejszym lub większym prawdopodobieństwie przypadku wyraża on pewność tego, co jest. Co jest? Jest w człowieku Kainowe dziedzictwo: forma zawiści, poprzez którą dzisiejszy człowiek próbuje oglądać i tworzyć sobie świat. To ona - właśnie forma zawiści - jest największym zagrożeniem człowieka i świata. Pojawia się w każdej ideologii wojny i walki, jakimi potomkowie Kaina usprawiedliwiają swe uczynki. Świadczy o tym, do czego zdolny jest człowiek. Rozważmy obecnie postawę Abla. Nie przyjdzie to łatwo, ponieważ tekst nie mówi wiele na ten temat. Wiemy tylko tyle, że uczynki Abla były dobre, ale nie wiemy nawet tego, jakie to były uczynki. Jedno pytanie jest szczególnie intrygujące:
dlaczego Abel się nie bronił? Jak usprawiedliwić radykalny "pacyfizm" Abla? Ktoś mógłby powiedzieć: nie bronił się, bo nie zdążył, po prostu nie zauważył niebezpieczeństwa. Ale to byłoby zbyt proste. Trzeba raczej powiedzieć: nie bronił się, bo nie chciał. I trzeba zapytać, dlaczego nie chciał.

Najpierw wypada podkreślić, że Kain jest bratem Abla. Gdyby na miejscu Kaina był dziki zwierz albo gdyby to był ktoś zupełnie obcy, Abel niezawodnie nie pozwoliłby się zabić. Ale to był brat! Jeśli przypuszczenie nasze jest słuszne, jesteśmy świadkami powstania wielkiej tajemnicy. W duszy człowieka rodzi się niezwykłe uczucie, które zwiąże go w nieznany dotąd sposób z drugim człowiekiem. Nowa więź nie ma jeszcze nazwy, ale już przynosi swoje owoce. Powstaje jakiś paradoks: Bóg odrzuca Kaina, ale Abel nie jest w stanie zabić odrzuconego. Czyż obrona i zabójstwo Kaina nie byłyby zrozumiałym następstwem wyboru, którego dokonał Bóg? Czyż nie należy zabijać odrzuconych? Czy potępieni nie są godni śmierci? W duszy Abla zapala się jednak światło, które na to nie pozwala. Nikt nie wie, kto je tam zapalił, i nikt nie wie, czym można by je ugasić. Światło to wydobywa na jaw taką prawdę o świecie, że potem nie ma już innego wyjścia - trzeba raczej samemu dać się zabić, niż zabijać. Można przypuścić, że Abel rozumuje tak: "Jestem wybrańcem Boga. Jestem szczęśliwy. Mój brat nie jest wybrańcem, jest nieszczęśliwy. Widzę nienawiść w oczach brata. Bracie, co robisz?! Przychodzisz, aby mnie zabić? Zrozum, to nie ma najmniejszego sensu. Czy nie widzisz, że zabijasz tego, kogo wybrał Bóg? Twój czyn godzi w Boga samego! Czy myślisz, że w ten sposób zasłużysz na wybranie? Nie, nie tą drogą. Ty tylko do jednego nieszczęścia dodajesz drugie, trzecie, dziesiąte. To nieprawda, że twoim nieszczęściem jest moje szczęście. Sam jesteś swoim nieszczęściem. Uczynki twoje są złe. Zobacz to. Zechciej to uznać.

Zrozum, że Bóg nie może wybierać kogoś, czyje uczynki są złe. Ale nade wszystko zrozum jedno: skoro Bóg wybrał mnie, twojego brata, ciebie także może wybrać. Czy nie widzisz, że w moim wybraniu jest zawarta również możliwość twojego wybrania? To nie jest tak, że Bóg jednych wybiera, a innych odrzuca. Bóg tylko wybiera. Wybierając mnie, wybrał i ciebie pod warunkiem, że będziesz mi bratem. Bądź mi bratem. Nie bij...". Pierwsze morderstwo w dziejach ludzkości było wprawdzie dziełem zawiści - owego pełnego mroków głodu nienawiści - ale dziełem, które stało się możliwe dzięki niezwykłemu wydarzeniu międzyludzkiemu, jakim było wydarzenie braterstwa. Kain zabił kierowany nienawistną intencją, natomiast Abel pozwolił się zabić kierowany intencją braterstwa. Miała ona w sobie coś absolutnego: zawiązywała taką więź między człowiekiem a człowiekiem, że wszystkie inne więzy albo znalazły w niej zakorzenienie, albo musiały zniknąć.

Czy intencja ta jest równoznaczna z miłością? Jest raczej równoznaczna z głodem miłości. Zwyczajna bowiem miłość daje się usprawiedliwić pięknością lub dobrocią tego, ku któremu się kieruje, natomiast intencja braterstwa nie znajduje takiego usprawiedliwienia. Jej przedmiot - potępieniec Kain - to chodząca złość, lecz właśnie ta chodząca złość tym bardziej umacnia braterską intencję. Im gorszy jest Kain, tym świętszy musi być Abel. Tylko w ten sposób może Kain pojąć, że w wybraniu jednego kryje się zadatek wybrania innych. Powróćmy raz jeszcze do świętej Księgi: "Wtedy rzekł Kain do Pana: »Zbyt wielka jest moja wina, by można mi ją odpuścić. Oto dziś wypędzasz mnie z tej ziemi i muszę ukryć się przed obliczem Twoim. Będę tułaczem i wędrowcem na ziemi, a każdy, kto mnie spotka, zabije mnie«. I rzekł Pan do niego: »Nie, ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie«. Położył Pan na Kaina znak, aby go nikt nie zabijał, kto go spotka". A więc Kain przyznaje się do winy. To zmienia postać rzeczy. Zostaje naznaczony piętnem, które jest nie tylko wspomnieniem zbrodni, ale również znakiem obrony.

Bóg bierze w opiekę pokutnika. Abel miał rację: w wybraniu jednego jest zadatek wybrania innych. Uważaj teraz, Kainie, sam stałeś się jak brat twój Abel! Wspomniałem wyżej o "intencji wojennej", która jest jednym ze źródeł lęku katastroficznego. Trzeba obecnie powiedzieć coś niecoś o "intencji pokojowej", która jest istotnym źródłem nadziei większej niż ów lęk. Intencja ta daje się łatwo rozpoznać we współczesnym pacyfizmie. Pisze wspomniany wyżej Raymond Aron: "Pacyfizmy dzielą się na dwa rodzaje: jedni protestują przeciwko wojnie w sposób warunkowy lub bezwarunkowy, nie posiadając ani teorii przyczyn wojny, ani teorii sposobów utrzymania pokoju; inni rozwijają swą pokojową lub wojenną działalność w oparciu o teorię wojny, stawiając sobie jako cel zbudowanie trwałego pokoju. Do pierwszych należą pacyfiści non-violence, religii i kultury.

Zwolennicy non-violence, posuwając się aż do odrzucenia służby wojskowej, wierzą w znaczenie męczeństwa i w skuteczność na daleki dystans protestu indywidualnego (i mają rację)...". Poprzestańmy na pierwszych. Intencja pokojowa jest tu wyraźniejsza niż gdzie indziej. Polega ona na przypominaniu pradawnego wydarzenia braterstwa: cokolwiek by się działo między ludźmi, człowiek jest człowiekowi bratem. Być bratem znaczy wejść na ścieżkę, na której można spotkać zawiść. Zawiść jest rodzicielką morderstwa. Braterstwo oznacza więc ryzyko morderstwa. Zarazem jednak braterstwo oznacza nieustanne pokonywanie zawiści poprzez powtarzanie prawdy o istocie wybrania.

 Odsłaniając prawdę, że w wybraniu jednych jest zawarty zadatek wybrania innych, człowiek buduje nadzieję, która pokonuje katastroficzny lęk. Trzeba jednak zrobić uwagę, która będzie nieco mniej optymistyczna. Człowiek jest istotą braterską, zdolną do braterstwa z innymi. To piękne, to wielkie. Jedno tylko jest w tym niepokojące: Kain odkrył tę prawdę dopiero po zabójstwie Abla. Czy nie można by wcześniej? Czy nie można by, zanim będzie za późno? Co po nas zostanie? Wyobraźmy sobie to możliwie konkretnie. Jesteśmy po wybuchu. Kto miał zginąć, zginął. Po większości nie pozostało ani śladu. Tylko nieliczni pozostawili po sobie kości, których jednak nie ma kto grzebać. Ktoś jednak gdzieś pozostał i w końcu poczuł, że jest głodny. Gdzieś kiedyś słyszał, że można się żywić korzeniami roślin. Poszedł, szukał, znalazł i... co widzi? Przy kikucie jakiejś rośliny grzebie już jakiś inny głodomór. Przyszedł wcześniej, miał więcej szczęścia i właśnie kończy obgryzać ostatni nadający się do spożycia kawałek. Znów nieszczęście! Znów o jednego za dużo na tej ziemi! Ktoś inny okazał się wybrańcem - wybrańcem losu czy Boga, wszystko jedno. Wszystko zaczyna się na nowo. Daje o sobie znać odruch zawiści, rodzi się głód nienawiści i nieodparta potrzeba mordu. Ten drugi jednak wcale się nie broni. Rozpoznaje w przybyszu brata. Ginie w walce o kawałek jadła. Co pozostaje? Pozostaje to, co już było: człowiek ze swą sprzecznością w duszy.

Może jednak nie mam racji? Nie trzeba wierzyć wyobraźni. Lepiej przyjrzeć się okolicy, w której mieszkam, i zapytać: a co tu pozostało po poprzednich kataklizmach? Patrzę. Oto góralska wieś. We wsi najstarsza budowla, cała drewniana - kościółek, którego początki sięgają piętnastego wieku. To naprawdę niezwykły cud, że w takim kraju jak mój jakaś drewniana budowla istnieje tyle wieków. Ale jeszcze większym cudem jest to, co się dzieje w środku. Potomkowie rodu Kaina uczestniczą tu w sprawowaniu ofiary, która jest pamiątką po wydarzeniach sprzed dwóch tysięcy lat. I to właśnie jest zdumiewające. Ile królestw upadło w ciągu tych lat? Ile potęg poszło w niepamięć? Ile pomników wykutych w skale i brązie rozpadło się bez śladu? A ta pamiątka trwa. Trwa podtrzymywana w istnieniu przez Kainowe pokolenia. Tak, Kainowe, nie ma co się wykręcać. To trwanie mówi o człowieku. Wyraża jakąś prawdę pośrednią między prawdą Abla a prawdą Kaina. Człowiek nie chce ani mordować, ani być ofiarą mordu. Szuka pośredniej nadziei. W imię tego poszukiwania wspomina do dziś pewną Wieczerzę, która wydarzyła się przed stuleciami. Co po nas zostanie? Tego nikt nie wie. Może naprawdę nic. Gdyby to jednak ode mnie zależało, spróbowałbym zacząć nową historię świata właśnie od tego - od powtórzenia tamtej Wieczerzy i przypomnienia tamtej nadziei**.



Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy