Reklama

Sto procent potencjału magii

Propaganda mówiła o niej jak o raju klasy robotniczej. Gazety lat 90. – jak o piekle, gdzie władzę sprawują gangi kibiców. Teraz, 70 lat po swoim powstaniu, Nowa Huta zyskuje własną narrację. Za opisywanie najmłodszej dzielnicy Krakowa biorą się ci, którzy sami wyrośli na tamtejszych osiedlach. Jedną z nich jest Elżbieta Łapczyńska kreśląca surrealistyczną wizję początków niezwykłego miasta w zbiorze opowiadań „Bestiariusz Nowohucki” .

Aleksandra Suława, Styl.pl: - Które osiedle było twoje?

Elżbieta Łapczyńska: - Oświecenia. Tak zwana nowa-Nowa Huta. Wysokie budynki, wielka płyta, lata 80.

W nowej-Nowej Hucie też mieszkały bestie?

- Pewnie, na osiedlu, w moim bloku, nawet w mojej klatce. I nie mówię tu o patologicznych rodzinach, w Hucie, tak samo zresztą jak wszędzie, nie należących do rzadkości, ale o sąsiadach, na widok których szybciej biło serce. Jako pierwsza na myśl przychodzi mi kobieta z parteru: starsza, samotna, obdarzona niezwykłym temperamentem. Dziwna osoba, można by powiedzieć "bizarna".

Reklama

Były też miejsca na widok których szybciej biło serce?

- Łąki nowohuckie: teren, gdzie granica między tym co ludzkie, a tym co pierwotne, jest doskonale widoczna. Linia bloków dosięga skarpy, po czym urywa się, a dalej, na polach, zaczyna się niewiadoma. Miejsce, gdzie mogą zdarzyć się najbardziej surrealistyczne rzeczy. Niesamowity jest też oczywiście kombinat: serce dzielnicy, gigantyczny zakład produkcyjny o powierzchni 10 km kwadratowych, niegdyś zatrudniający 40 tys. osób i produkujący sześć mln ton stali rocznie. Ogrom budynków, maszynerii, ciągów komunikacyjnych jest tak oszałamiający, że za każdym razem kiedy przechodzę obok otaczającego kombinat muru, przebiega mnie dreszcz.

Byłaś w środku?

- Byłam. Trochę nielegalnie, tylnym wejściem, na dziko. Nie prowadzono akurat żadnych prac, widziałam suwnicę, a w oddali, jeśli dobrze pamiętam, zabudowania wielkiego pieca. W takim miejscu czujesz się jak mrówka, jakbyś mogła umrzeć w każdej chwili. Widok przeraża tym bardziej, że masz świadomość, iż tę potężną, nieludzką w swej skali machinę, stworzył człowiek.

Pamiętasz, kiedy świadomie zaczęłaś postrzegać te miejsca?

- Nie do końca. Wydaje mi się, że sama świadomość istnienia Nowej Huty jako terenu odrębnego od Krakowa była dla mnie czymś naturalnym, chociaż nie neutralnym. Wraz z opowieściami dorosłych wsączyło się we mnie przekonanie, że ta dzielnica jest czymś wstydliwym, gorszym, że kilka przystanków dalej jest "prawdziwe miasto", a my żyjemy tutaj, skazani na Hutę.

- Przekonanie zmieniło się, gdy uświadomiłam sobie, czym Huta była na początku: zbieraniną ludzi, którzy po prostu przyjechali i zbudowali cywilizację na, jak wspominała moja babcia, morzu błota. Dotarło do mnie, że mieszkam w mieście, w którego historii da się precyzyjnie wyznaczyć moment zero. To, przy zachowaniu wszystkich proporcji, sytuacja taka jak ta, gdy Hiszpanie dotarli do Ameryki i na ziemi naznaczonej krzywdą zaczęli budować nowy świat według własnego pomysłu.

Nowy Świat przyciągał rozmaitej maści rzezimieszków, a Huta?

- Z historii wiemy, że do tej nowo powstającej dzielnicy przyjeżdżały dwie grupy ludzi: pierwsi chcieli zarobić, drudzy nie mieli już nic do stracenia. Zwykle to wojna zabrała majątek, rodziny, plany, godność...

Wśród tych drugich szukałaś swoich bestii?

- Bestii szukałam wszędzie, a często nawet nie musiałam szukać. Rodziły mi się w wyobraźni postaci mające fizyczne i psychiczne ułomności, ale też zdolności z pogranicza tego, co możliwe i niemożliwe. Fizyczność, cielesność - to dla mnie ważne sprawy. Interesuje mnie, w jak dużym stopniu determinują one naszą tożsamość. Wyobraź sobie jak to jest żyć - jak jeden z moich bohaterów - ze świadomością, że możesz w każdej chwili umrzeć? To całkowicie zmienia postrzeganie świata.

- Huta, mimo romantycznego mitu założycielskiego, dla mnie zawsze miała katastroficzny rys, wyrzeźbiony nie tylko przez gigantyczną skalę przedsięwzięcia, ale również przez krzywdę ludzi, których domy zabrano pod budowę kombinatu. Gdzie, jeśli nie w przesiąkniętej fatalistycznym duchem Nowej Hucie, miałyby zamieszkać osoby o tak dramatycznej konstrukcji?

Czy od życia w Nowej Hucie można było oszaleć? Czytaj dalej na następnej stronie >>>

Huta tylko nęciła niezwykłych czy również zmieniała zwyczajnych? Myślisz, że od życia w takim miejscu można było oszaleć?

- Nie trafiłam nigdy na taką opowieść explicite i nieszczególnie mnie to dziwi. Propagandzie z pewnością zależało na ukrywaniu tego rodzaju przypadków, a i samo szaleństwo w czasach powojennych nie należało do rzadkości. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że było na tyle powszechne, że uznawano je za niegodne większej uwagi. Rozsądnie byłoby jednak założyć, że przypadki "zwariowania od Huty" się zdarzały. Trudności z adaptacją do życia w nowych warunkach mieli przede wszystkim pierwotni mieszkańcy tych terenów. Dla tych, którzy dotychczas żyli w bliskiej relacji z naturą, mieszkanie w bloku i praca w fabryce musiała być bardzo silnym doświadczeniem. Rewolucyjnym wręcz.

W "Bestiariuszu" Pani I. radzi, by "zapomnieć się w pracy, oddać maszynie", pracujący na cmentarzu Albert, rzadko się odzywa, bo "bez mówienia jest go mniej", Rita i Ruta, są do siebie tak podobne, że wydają się być jedną osobą. Huta, ten kolos, zabierał tożsamość?

- Ludzie często sami się jej pozbywali. Moi bohaterowie maleją coraz bardziej i bardziej, stopniowo wycofując się z niezbyt przyjaznego im świata. Jednym ze sposobów na takie właśnie wycofanie jest redukcja języka - wspomniane Rita i Ruta mówią mało, a do tego w sposób zrozumiały tylko dla nich. Porozumiewają się kolorami: ocynkownia jest liliowa, suwnica zielonozłota, kombinat szkarłatny, osiedle białe. W ten sposób zaznacza się ich nieważność, rola jaką pełnią w tym gigantycznym nowohuckim organizmie. Taki wycofany sposób patrzenia na świat jest bliski i mi. Wolę słuchać niż mówić.

Mamy też Gustawa o twarzy zalanej surówką z wielkiego pieca. Słowami jego partnerki, Marianny, opisujesz go tak: "Zupełnie odległy i niemożliwy wydaje mi się moment, w którym magma zastygnie, cienką, różową tkankę pokryją strupy i zrosty. Oczy, nos, usta, uszy, zleją się w jedną całość, wypukłości pojawią się nie tam, gdzie powinny, nie będą odpowiadać żadnym ludzkim kształtom. Gustaw przemieni się w nieprzeniknioną fasadę". Utrata tożsamości doprowadzona do ostatecznego stadium czy prawdziwy nowohucki wypadek?

- Nie wiem, czy w Hucie kiedykolwiek doszło do takiego wypadku, ale nie jest to niewyobrażalne. W kombinacie ludzie tracili życie i stawali się kalekami na rozmaite sposoby. Jednak w tym przypadku rzeczywiście chodziło o całkowite odpodmiotowienie postaci. Jego forma była zresztą zainspirowana całkiem współczesnym epizodem: kolega w pracy zaprojektował kiedyś plakat z człowiekiem bez twarzy. Postać w miejscu oczu, ust, nosa, miała graficzne wzory. To było coś przerażającego - nie móc odczytać niewerbalnych sygnałów, zwykle rozpoznawanych na pierwszy rzut oka. Z drugiej jednak strony ta postać wydawała mi się bezbronna - kogoś, kto nie wyraża emocji, jest zdecydowanie łatwiej skrzywdzić. Akurat mój Gustaw nie jest zbyt dobrym człowiekiem. Moment utraty twarzy to też chwila, w której jego żona zostaje uwolniona od przemocy.

Skoro dotarłyśmy do przemocy: wśród nowohuckich legend jest i ta o kobietach żyjących w zdominowanym przez mężczyzn mieście i wielokrotnie padających ofiarami przemocy...

- W Nowej Hucie panowały idealne warunki do gnębienia kobiet. Dziewczyny stanowiły zaledwie 30 proc. społeczeństwa tej młodej dzielnicy i na każdym kroku, w rozmaity sposób im o tym przypominano.

Jednak twoje dziewczyny znalazły sposób na Hutę: "W Nocnicy mieszkały kobiety, które jadły arszenik. Jadły go codziennie. Szczypta na kromkę z tłuszczem. Szczypta życia pod postacią śmierci. Ciało żywe zmieniały w ciało stałe, ciało twarde, odporne na truciznę, na złamanie przez trud pracy, na ogień, żar, pożądanie, przekleństwa, złe spojrzenia".

- Nie wszystkie znalazły sposób: w większości rozdziałów kobiety są ofiarami. Zastanawiałam się czy to dobrze, czy może, korzystając z narzędzi, jakimi dysponuję, nie powinnam odczarować tej narracji o kobiecej krzywdzie? Uznałam jednak, że historii nie da się zmienić poprzez pokazywanie tylko silnych jednostek. Opowieść o Nocnicy - żeńskim hotelu robotniczym, jest więc takim małym odwetem, portretem kobiet żyjących we wspólnocie silnej dziewczyńską mocą. Silnej, ale nie niepokonanej. W końcu i one doświadczają tragicznego w skutkach ataku.

Starsi nowohucianie często mówią, że dla nich najważniejszym miejscem w dzielnicy jest pierwszy powstały tu kościół - Arka Pana. W twoich opowiadaniach kościoła nie ma. Jest za to Matka Boska Grębałowska o mongolskich rysach i prorok wróżący z oparów wielkiego pieca. Skąd ta alternatywna duchowość?

- Dla rdzennych mieszkańców tych terenów w moich opowiadaniach jest religijność ludowa, uroczo-zabawna w swej prostocie. To oni oddają cześć Matce Boskiej Grębałowskiej pędzla malarza-amatora. Dla napływowych jest zaś inna metafizyka: quasi religijność, zrodzona z mitu o wielkim hutniku i budowie gigantycznego miasta. Ten skrajnie materialistyczny świat domagał się jakiejś duchowości, a jako że jest to świat dziwaczny, rządzący się ni to ludzkimi, ni to nadprzyrodzonymi zasadami, to i panująca w nim duchowość musi być bizarna: ani ludowa, ani new age’owa, po prostu nowohucka.

Jak dziś nowohuccy pionierzy wspominają pierwsze lata dzielnicy? Czytaj dalej na następnej stronie >>>

W Hucie, miało wykuć się nie tylko nowe miasto, ale i nowy człowiek. Udało się?

- Może powiem tak: ten społeczno-ekonomiczny eksperyment przyniósł jakieś owoce. Mówię "jakieś", bo nie jestem w stanie ocenić czy one są dobre, czy złe, chociaż intuicja podpowiada mi, że nie najgorsze. Jeśli istnieje ktoś taki jak "nowohucki człowiek" to jest to na pewno człowiek o silnej tożsamości. W Krakowie mało kto mówi "jestem z Krowodrzy" czy "jestem z Kurdwanowa", a "jestem z Nowej Huty" owszem. Tej silnej identyfikacji z dzielnicą towarzyszą równie silne sąsiedzkie więzy - moi dziadkowie, którzy również przyjechali budować Hutę, do dziś mają wielu znajomych z pionierskiego okresu. Zbliża ich do siebie nie tylko pamięć o młodości i budowie Huty, ale i ocena tego okresu. Projekt, dla wielu kontrowersyjny, dla nich był czymś pozytywnym.

W jakim sensie?

- Dziadek jako młody chłopak stracił dom w pożarze, a po przyjeździe do Huty w bardzo krótkim czasie stał się człowiekiem mającym fach, pracę, status społeczny. Babcia, na której tonąca w błocie dzielnica zrobiła odrażające wrażenie, również zyskała wykształcenie i zawód. Dla obojga historia budowy tej dzielnicy jest więc historią awansu społecznego.

Czytali twoją książkę?

- Pewnie.

I jak? Domyślam się, że chwalili, ale może mówili coś jeszcze.

- Babcia stwierdziła, że przedstawiłam te czasy realistycznie. Przyznam, że trochę mnie to przeraziło.

Te czasy przez dekady opisywali ludzie "z zewnątrz", teraz za opowiadanie historii Nowej Huty coraz częściej biorą się jej mieszkańcy. To cieszy?

- Dobrze, że Huta ma wreszcie swój szczęśliwy czas, że piszą o niej ci, którym jest najbliższa, a opowieści o dzielnicy idą w świat. Kilka lat temu, kiedy zaczynałam pracę nad książką, ludziom spoza Krakowa musiałam tłumaczyć gdzie leży owo miejsce. Wydaje mi się, że teraz już tak nie jest, a na hasło "Nowa Huta" otwiera się w głowie jakaś klapka.

Im więcej się pisze, tym trudniej pisać inaczej. Nie bałaś się, że wpadniesz w językową albo narracyjną koleinę?

- Nie tyle się bałam, co byłam ostrożna. Dbałam o higienę myślenia o Hucie po swojemu: czytałam, ale nie za dużo, pielęgnując w głowie własne wyobrażenia. Oczywiście zrobiłam research, ale dużą część faktów zweryfikowałam po zakończeniu pisania, wprowadzając korekty na mniej już wrażliwej materii.

Urodziłaś się prawie 40 lat po powstaniu Huty. Po co ci ta podróż w czasie? Mogłaś przecież opisać zabawy pod blokiem, kasety wideo i smak gumy Turbo. Tematy w ostatnim czasie wyjątkowo atrakcyjne.

- Jestem świadoma trendu, ale nigdy nie ciągnęło mnie do opowiadania o tym okresie. Dla mnie Nowa Huta to właśnie mit założycielski dzielnicy. To tam kryje się sto procent potencjału magii.

Kombinat zamknięty, mieszkania w blokach z lat 50. przerabiane na apartamenty, hipsterskie knajpy - tak dzisiaj wygląda Nowa Huta. Nie masz wrażenia, że chwytasz odchodzący świat?

- Kiedy wygaszano wielki piec czułam, że jestem świadkiem symbolicznej klamry, że opisywany przeze mnie żar huty właśnie dogasa. Rzeczywiście Nowa Huta zmienia się, ale na szczęście są to powolne zmiany, a modyfikacje pojawiają się w ilości, którą mieszkańcy są w stanie przyjąć. Nie mam więc obaw, że ta dzielnica zmieni się w karykaturalny park rozrywki. Przynajmniej jeszcze nie teraz. 

***

Zobacz również:

Przekaż 1% na pomoc dzieciom - darmowy program TUTAJ>>>

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Nowa Huta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy