Reklama

Slalom z bąbelkami

​Czy jesteś miłośniczką carvingu, czy tylko clubbingu, Ischgl to adres dla ciebie. Gospodarze uważają, że niemniej ważna od idealnie przygotowanych tras narciarskich i wyciągów jest rozrywka po nartach. W żadnym ośrodku Tyrolu nie ma tylu klubów, takich koncertów i równie beztroskiego nastroju. Na występy na górskiej polanie przyjeżdżają tu nawet Rihanna i Sting.

Zjeżdża pani z nartami czy bez? - pyta uśmiechnięty pracownik kolejki tyrolskiej Skyfly. - Może lepiej bez? - odpowiadam niepewnie. Perspektywa zjazdu na linie rozciągniętej nad przepaścią przyprawia o zawrót głowy. Tyrolka ma być ekscytującą alternatywą dla szusu na nartach do stacji dolnej. Zostaję zważona, upięta w uprząż i wyposażona w ciężki bloczek do podwieszenia na linie. Staję na platformie zjazdowej: drugi koniec liny niknie na horyzoncie, pode mną 50-metrowe urwisko. 

"Relax if you can" (Wyluzuj, jeśli zdołasz) - czytam napis na koszulce pracownika Skyfly. Bardzo zabawne! Najchętniej bym zrejterowała, nie mogę jednak zawieść zjeżdżającego obok kolegi fotografa, który liczy na zdjęcia "w locie". Chcę powiedzieć pracownikowi platformy, że jednak zjadę na nartach, ale w tym momencie zaczynam już sunąć na linie w dół wzdłuż szumiącego poniżej potoku. Machają do mnie z dołu narciarze. Może nawet podziwiają moją odwagę? 

Reklama

Właściwie nie jest tak strasznie. Panika mija. Nie pędzę jak pocisk, lecz dostojnie szybuję. Przede mną skąpane w słońcu Ischgl. Jest pięknie. Nim się obejrzę, jestem na stacji początkowej. Tyrolka to fantastyczna sprawa. Szczególnie kiedy znów dotykam stopami ziemi. "Wyluzuj, jeśli zdołasz" - przypomina mi się slogan reklamujący Ischgl. Teraz będzie mi dużo łatwiej, zwłaszcza jeśli od razu pójdę na drinka. 

Szybko, dużo i głośno

Tyrolka Skyfly jest jedną z najdłuższych w Austrii, bo w Ischgl wszystko musi być "naj". Maksymalizm obowiązuje w każdej dziedzinie, zwłaszcza rozrywki. 

- Dziś nie wystarczy mieć piękne góry - powtarza Günther Aloys, pomysłodawca kompleksu narciarskiego Silvretta Arena, syn legendarnego burmistrza Ischgl, który w latach 60. zbudował tu pierwszy wyciąg. 

Aloys senior przewidział, że masowe narciarstwo przyniesie wsi fortunę. Nie mylił się. Jego syn uważa jednak, że świat (i klimat) zmieniły się i nawet 45 wyciągów to za mało, by być w Tyrolu numerem jeden. Wierzy, że to rozrywka, nie sport, będzie przyszłością kurortu. Dlatego gospodarze Ischgl dbają, by jej nie zabrakło. 

Z okazji rozpoczęcia i zakończenia sezonu organizowane są koncerty Top of the Mountain. W ciągu 23 lat można tu było usłyszeć światowe gwiazdy muzyki pop: Tinę Turner, Boba Dylana, Petera Gabriela, Stinga, Roxette i Rihannę. Koncert odbywa się na wysokości 2320 metrów. Aby na górskiej hali zbudować scenę, helikopterami transportuje się 120 ton sprzętu. Trzeba też sprawnie wwieźć i zwieźć 25-tysięczną publiczność. - Ischgl to gigantyczny zimowy park rozrywki. Poszukujący błogiej ciszy tutaj się nie odnajdą. Kto chce spokoju, niech jedzie do Laponii - żartuje Günther Aloys. 

Noce i dni

Trasy narciarskie zbiegają się na Dorfstraße (ulicy Wiejskiej), na wysokości kuszących muzyką barów après-ski. Zjeżdżasz, odpinasz narty i dołączasz do imprezy. Młodsi wczasowicze okupują tłoczny i głośny bar o niewyszukanej nazwie Kuhstall (Obora). Jego wystrój nawiązuje do rolniczej przeszłości miasteczka: na ścianach chomąta, krowie dzwonki i podkowy, a stołki barowe zrobione są ze starych kanek na mleko. 

Starsi goście wybierają Champagner Hütte (Szampańską chatkę), gdzie szampana pije się jak oranżadę - bez umiaru i ostentacyjnie. Ściany i sufit lokalu przy Wiejskiej 85 są ozdobione gigantycznymi butelkami po szampanie. Przy każdej widnieje data i opis, z jakiej okazji została otwarta. Ci, którzy zakupili dziewięciolitrową butlę Dom Pérignon, musieli wyłożyć 50 tysięcy euro. 

Dziś w lokalu jest Angebot - promocja: trzylitrowa butelka Moët &Chandon kosztuje ledwie... 760 euro! Na szczęście można zamówić piwo za 4 euro i też się świetnie bawić. 

Champagner Hütte to miejsce cudownie egalitarne. Zabawa après-ski trwa do godziny 20. Potem nie wolno chodzić po wsi w butach narciarskich. Za nieodpowiednie obuwie można zapłacić mandat.  

Około godziny 22 zabawa wchodzi w kolejną fazę: taneczną. Niewinnie wyglądające drewniane chaty, takie jak Trofana Alm (schronisko na hali) przeistaczają się w huczące imprezownie, w których turyści wyczyniają najdziksze taneczne swawole. Noce w Ischgl są dłuższe niż dni. 

Moda sezonowa

Jeśli lansować się u podnóża Silvretty, to tylko w odpowiednim stroju. O trendach w Ischgl opowiada mi Stefanie Guschner, ekspedientka w salonie mody Hangl Sport & Mode. - Nasi klienci uwielbiają się bawić, a moda jest częścią tej zabawy. Do Ischgl nie przyjeżdża się, by wtopić się w tłum, lecz po to, by zabłysnąć - wyjaśnia. 

W czym? Na półkach w Hangl Sport & Mode znajdziemy narciarskie edycje kolekcji Armaniego, kurtki włoskiej marki Moncler i gogle Oakley. W co powinnam ubrać się w tym sezonie, by dobrze wypaść na stoku? - W Kombi! - odpowiada bez wahania sprzedawczyni. To jednoczęściowe kombinezony narciarskie. Niestety, nie przymierzę, bo wszystkie się sprzedały (cena 1799 euro). - Rozważyłabym również to - Stefanie pokazuje spodnie narciarskie z tkaniny imitującej dżins. 

Która marka najbardziej kojarzy się jej z Ischgl? - Bogner! Łączy strój sportowy z high fashion - mówi ekspedientka. Główny projektant marki, Willy Bogner, dawny narciarski mistrz slalomu, w tym sezonie zaproponował strój na stok inspirowany stylem motocyklowym. - To nasz bestseller! Cena? 3900 euro. Z męskich została już tylko jedna sztuka. To są rzeczy na lata - usprawiedliwia astronomiczną cenę sprzedawczyni. Tylko czy w takim kurorcie wypada pokazywać się w kurtce sprzed kilku sezonów? Tego już nie wyjaśnia. 

Kto kupuje w Hangl Sport & Mode? - Niemcy, Rosjanie, Polacy, klienci z Izraela, Kanady - wylicza Setefanie Guschner. Trzeba przyznać, że w sferze mody Ischgl przeszło niewiarygodną drogę. W latach 30., by zadać szyku, wystarczyło włożyć amerykańskie rajstopy z kontrabandy - mieszkańcy Ischgl dorabiali, szmuglując towary ze Szwajcarii. Po rajtuzkach można było poznać, która góralka jest żoną przemytnika. 

Efekt motyla

Region Paznaun to nie tylko imprezowe kurorty. Mieszkańcy nieodległej wsi Galtür, chcąc chronić piękno natury, nie zainwestowali w ośrodek narciarski. Złożyli nawet uroczystą "alpejską przysięgę", że w dolinie Jamtal nigdy nie pojawią się wyciągi. Mile widziani są za to piechurzy: po górach wędrowano tu na długo przed zbudowaniem w Ischgl pierwszego wyciągu - i wieś słynie z przewodników. Tutejsza cisza jest uderzająca. Ale w Galtür panuje nie tylko spokój, wyczuwa się też... uroczystą powagę. 

To miejsce po przejściach. Tutejsze muzeum - Alpinarium - przypomina, że w 1999 roku na wieś zeszła największa lawina w historii Alp. Nikt nie był na nią przygotowany, bo według wyliczeń nie miała prawa się pojawić. - Od tygodnia padał śnieg - wspomina świadek tamtych zdarzeń Margot Lorenz, kustosz muzeum - i byliśmy odcięci od świata. 23 lutego, o czwartej po południu, zrobiło się ciemno jak w nocy i zerwał się wiatr. Ziemia się zatrzęsła. Potem zaległa cisza. Wybiegliśmy przed domy. Czuliśmy, że stało się coś strasznego, choć nie widzieliśmy co. Niewiele było widać, wciąż padał śnieg - wspomina Margot. Lawina zniszczyła wtedy kilkanaście domów. Zginęło 31 osób. 

Po latach pracy komisji badającej katastrofę okazało się, że doprowadził do niej splot zdarzeń zapoczątkowanych przez... tropikalny sztorm na Atlantyku. Zderzenia frontów burzowych i nagłe zmiany temperatury osłabiły śnieżną czapę na szczytach wokół wioski. By ustrzec się przed podobnym zdarzeniem, mieszkańcy wznieśli okalający wieś wał ochronny. W jego wnętrzu mieści się muzeum poświęcone katastrofie, której 20. rocznica mija w tym roku. Po dniach zabawy w Ischgl wizyta tu działa otrzeźwiająco. Góry, choć "oswojone" przez masową turystykę, nadal pozostają nieujarzmione. 

Grażyna Saniuk

Twój Styl 1/2019

Zobacz także:


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy