Reklama
Rodzinna układanka

Jak przeżyć święta w rodzinie patchworkowej

Jak usiąść do wigilijnego stołu z nowym partnerem i jego dzieckiem, z ojczymem i przyrodnim rodzeństwem? Nie zawsze się da. Jak w każdej grupie społecznej, tak w rodzinie patchworkowej możemy kochać, rywalizować, nienawidzić. Warto przestać żyć złudzeniami i zaakceptować fakt, że patchwork jest szczególną sztuką życia.

Równo 70 dni przed Bożym Narodzeniem psychoterapeuta Michał Pozdał ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej poprowadził we wrocławskim empiku warsztaty pod hasłem "Czy naprawdę z rodziną dobrze nam tylko na zdjęciach?". Wymyślił je, bo miał już dość. Najpierw natknął się na artykuł dowodzący, że niemal każdy rodzic jest toksyczny, przez co w dorosłym wieku jesteśmy skazani na porażki.

- Powiem szczerze, że krew się we mnie wzburzyła, bo toksyna to coś naprawdę trującego, więc autor zakłada, że nasi rodzice są złymi osobami. Mamy zatem doskonałe usprawiedliwienie, jeśli coś nam nie wychodzi - tłumaczy Pozdał. - Wolę mówić o dysfunkcyjnej rodzinie. I brać pod uwagę cały kontekst. Na przykład czy matka, którą oskarżam o złe wychowanie, sama takie otrzymała? Ale czara goryczy przelała się, kiedy do psychoterapeuty dotarły dane, jakoby dzieci wychowane w rodzinach niestandardowych miały więcej problemów niż te w tradycyjnych.

Reklama

- Bzdura! - denerwuje się psychoterapeuta. - Jeśli zapewnimy im dużo miłości i zaufania, rozwiną się prawidłowo, nieważne w jakiej rodzinie: pełnej czy niepełnej, zrekonstruowanej czy tradycyjnej. Badania dowodzą, że samo istnienie klasycznej rodziny nie ma wpływu na poczucie szczęścia. Nie lubię tendencyjnego myślenia, stąd pomysł na warsztaty.

Siła argumentu

Temat, który u psychoterapeuty z SWPS wywołuje takie emocje, staje się bardzo aktualny przed świętami, szczególnie w kontekście rodzin patchworkowych, gdy pojawia się pytanie, z kim, kiedy i jak zasiąść do wigilii. Tym bardziej że w Polsce już co piąty ślub jest przynajmniej dla jednego z nowożeńców powtórnym (rozwodnicy najczęściej żenią się z pannami).

Amerykańska psycholożka, prof. Judith S. Wallerstein, dowiodła zaś, że blisko połowa ludzi po rozwodzie wchodzi w nowe, szczęśliwe relacje. Z kolei prof. Krystyna Slany z Uniwersytetu Jagiellońskiego wykazała, że aż 70 proc. osób mających nowe związki nazywa je szczęśliwszymi niż poprzednie. Czyli coraz więcej "mężczyzn po przejściach" oraz "kobiet z przeszłością" tworzy rodziny patchworkowe (zwane zrekonstruowanymi bądź kohabitacyjnymi).

Z danych Ośrodka Informacji ONZ wynika, że w Polsce mamy ich ok. 1,1 mln, a zatem jeśli nawet sprawa nie dotyczy nas bezpośrednio, to z pewnością kogoś z naszych bliskich. Jednak odnalezione w nowych związkach szczęście, które cieszy badaczy, nie jest udziałem każdego, kto wchodzi w skład rodzinnego patchworku. Ten bowiem wymaga więcej siły i starań, aby zbudować i utrzymać ze sobą choćby tylko poprawne relacje.

- Taką rodzinę tworzy więcej niż podstawowa jednostka rodzinna, czyli rodzice i dzieci. Pojawiają się nowi partnerzy, dzieci, dziadkowie, wujowie, kuzyni - opowiada Michał Pozdał. - Zapominamy, że rodzina to grupa społeczna, tzn. zbiór minimum trojga ludzi, w której zachodzą wszystkie grupowe procesy. Ludzie mogą się wspierać, kochać, przyjaźnić, ale też rywalizować między sobą, nienawidzić się, kłócić. Im więcej jest osób, tym więcej argumentów, a więc - siłą rzeczy - tym trudniej zawalczyć o swoje.

Patchwork pierwszy

Antoni, 49 lat, szef biura nieruchomości. Dwie żony, od dziesięciu lat w nieformalnej relacji z Bogną. Z każdego związku ma córkę, w sumie trzy: Magdę, Monikę i Lenę. Pierwsza żona przyjaźni się z Bogną, a druga nienawidzi i jej, i Antoniego. W lutym zostanie po raz pierwszy dziadkiem.

- Wie pani, jakie mam marzenie? - Antoni przeprasza, ale gdy rozmawia o rodzinie, musi zapalić. - Chciałbym kiedyś dożyć takich świąt, żebym mógł usiąść ze wszystkimi córkami przy stole. I z Bogusią, i z moją drugą żoną. Ale to marzenie ściętej głowy. Gdybym wiedział, co mnie czeka, wyprowadziłbym się do Nowej Zelandii, bo dalej to się nie da. Twierdzi, że od dziesięciu lat, czyli od kiedy zakochał się w Bognie i rzucił drugą żonę, nie zaznał ani dnia spokoju. Ona mści się na nim i celowo nie chce mu dać rozwodu, do tego buntuje przeciwko ojcu Monikę.



- Mimo to nie żałuję, że związałem się z Bogną. Nie wyjechaliśmy z kraju, bo naiwnie wierzyłem, że wszystko się ułoży. Chciałem być blisko córek, tutaj prowadzę firmę - wyjaśnia. Ma świadomość, że sam namieszał, ukrywając przez rok swój romans. Żona do tej pory nie wybaczyła mu zdrady. Po tym, jak się wyprowadził do Bogny, miał ograniczony kontakt z Moniką, musiał ukradkiem odwiedzać ją w szkole. Jeszcze wtedy chciała widywać tatę. Jednak kiedy urodziła się Lena, Antoni przestał walczyć o Monikę. Gdy żona dowiedziała się, że będzie miał dziecko z kochanką - jak uparcie nazywa Bognę - wpadła w szał. Przyjechała do jego biura, pozrzucała wszystkie segregatory z półek. Do tej pory opowieść o tym krąży w firmie jako anegdota. Tylko Antoniemu nie jest do śmiechu.

Jego średnia córka poznała przyrodnią siostrę dopiero wtedy, gdy Lena skończyła rok, chociaż mieszkają w jednym mieście. Antoni wyrzuca sobie, że przez złe relacje z drugą żoną nie dopilnował Moniki - w ostatnie wakacje poznała jakiegoś chłopaka i zaszła z nim w ciążę. Ma dopiero 21 lat, zaczęła drugi rok studiów. Inaczej układają się jego relacje z pierwszą żoną.

- Pewnie dlatego, że rozstaliśmy się bez większych emocji. Miłość wygasła. Teraz umawiamy się na kawę we trójkę: ja, ona i Bogna, one się uwielbiają. Magda często do nas dołącza.

Czy tak nie mogłoby być również z drugą żoną? Ostatnio Antoni poprosił przez mediatora byłą żonę o spotkanie - chce porozmawiać na temat przyszłości ich córki. Na razie nie dostał odpowiedzi. Michał Pozdał uważa, że warto skorzystać z konsultacji terapeuty nieco wcześniej.

- Nie mam na myśli długiej terapii, chodzi o ustalenia dotyczące weekendów, wyjazdów, świąt. Szczerze? Mnie się jeszcze taka wizyta nie zdarzyła. Ludzie przychodzą już post factum, kiedy mleko się rozlało, konflikty spiętrzyły. Szkoda, że prewencja nie jest modna. Pamiętajmy, że rodzina patchworkowa będzie świetnie funkcjonować pod warunkiem, że na początku ustalimy ze sobą najważniejsze rzeczy. Odpowiedni moment to ten, gdy np. rodzice wchodzą w nowe związki.

- Stresem okazują się nawet miłe wydarzenia, takie jak Boże Narodzenie - zauważa dr Agata Loewe, psychoterapeuta i seksuolog. - W przypadku rodzin patchworkowych zjawisko jest na tyle świeże, że trudno o sprawdzone scenariusze. Wszystko zależy od tego, jak przebiegają podziały, czy rozstania były na ostrzu noża, z walką o dzieci i wielkimi pretensjami. Jeśli chodzi o zgromadzenie wszystkich przy jednym stole, to warto zastanowić się, dla kogo to robimy: czy dla siebie, czy dla tzw. dobra dzieci. Po co udawać kochającą się rodzinę, jeżeli tak nie jest? 

Patchwork drugi


Iwona, 38 lat, menedżer w firmie farmaceutycznej. Razem z mężem Piotrem wychowują synów Filipa i Adriana z poprzednich związków. Filip ma sporadyczny kontakt z ojcem, matka Adriana nie żyje. Dziadkowie każdego z nich faworyzują swojego wnuka. Iwona lubi po godzinach zostawać w firmie. Przynajmniej tutaj zapomina o stresie, który czeka ją w domu. Nie kryje, że sytuacja zaczyna ją przerastać. Nawet małżeństwo się sypie. Wszystko ma swoje źródło w permanentnym konflikcie pomiędzy chłopakami. Pierwszy związek Iwony nie przetrwał, więc dopóki Filip nie poszedł do szkoły, mieszkała z nim u swoich rodziców. Wkrótce syn przekonał się, że niektórzy koledzy "szczycą się" posiadaniem taty.

Mniej więcej w tym samym czasie Iwona zakochała się w Piotrze, wdowcu wychowującym samotnie syna Adriana. Sprawy potoczyły się szybko. Dzień po tym, jak Piotr poprosił ją o rękę, zaczęli szukać mieszkania. - Cieszyłam się, że Filip będzie miał przyszywanego brata, między nimi jest tylko rok różnicy. W ogóle nie zakładałam, że chłopcy mogą się nie polubić. Przeprowadzka zaczęła się od traumatycznego wydarzenia. Filip z Adrianem, którzy poznali się zaledwie kilka tygodni wcześniej ("Wiem, popełniliśmy błąd, odwlekając ten moment", przyznaje Iwona), dotkliwie się pobili. Rozkrwawiony łuk brwiowy u jednego i złamany nadgarstek u drugiego sprawiły, że Iwona z Piotrem pierwszy raz tak bardzo pokłócili się o to, kto zawinił. Wkrótce musieli przydzielić chłopcom osobne pokoje, a sami ulokowali się w tym, który odtąd pełni funkcję sypialni i salonu.

- Oni od dwóch lat toczą wojnę - opowiada Iwona. - Normą są wyzwiska przy stole, więc przestaliśmy razem jeść. Codziennością są bójki zakończone siniakami. Kłócą się nawet o klub piłkarski. Pyskują, kłamią na potęgę. Nie cierpią się. Pocieszamy się, że to trudny wiek, ale mam coraz więcej wątpliwości. Filip nigdy przedtem taki nie był, nawet moi rodzice są przerażeni i uważają, że to wpływ Adriana. Ale nie podoba mi się, że wyraźnie faworyzują mojego syna, i o to się z nimi sprzeczam. Iwona wykrzyczała niedawno Piotrowi, że ich związek jest bez sensu, a pozszywana rodzina nie miała prawa dobrze funkcjonować. - Kiedy zobaczyłam szyderczy uśmiech Adriana, rozpłakałam się. Zrozumiałam, że nigdy nie będę w stanie się z nim zaprzyjaźnić.

W poprzednie święta też płakała. Teściowa dała jej do zrozumienia, że pierwsza żona Piotra lepiej radziła sobie z prowadzeniem domu (ona kupiła wigilijne potrawy w garmażerii). W tym roku Iwona postawiła Piotrowi ultimatum: jeśli chcesz ratować rodzinę, wyjedźmy gdzieś tylko z dziećmi. Piotr się zgodził, ale jeszcze nie przekazał tego rodzicom. Boi się ich reakcji.

- Jedną z największych trudności w rodzinie patchworkowej jest dbanie o dobro całego systemu, ale równocześnie o swoją autonomię - przyznaje dr Agata Loewe. - Kompromis wszędzie jest trudny do osiągnięcia, a tutaj dodatkowo mamy nowych członków rodziny, różne przeżycia i doświadczenia. Dlatego tak ważne jest omówienie wszystkich zasad jeszcze przed wspólnym zamieszkaniem. 

Gdzie szukać źródła problemów rodziny patchworkowej? Czytaj na następnej stronie!

Patchwork trzeci


Anna, 51 lat, pedagog. Razem z mężem Wojciechem zaadoptowali córkę, wychowują też dwójkę jego nastoletnich dzieci. - Najtrudniejszy czas nadszedł nie wtedy, gdy w naszym domu pojawiła się zapłakana Ania, ale kiedy Wojtek miał wypadek samochodowy i dowiedzieliśmy się, że nie będzie chodził - opowiada Anna. - Czasem czuję, że nie panuję nad życiem: niepełnosprawny mąż i trójka dzieci, których nie urodziłam, ale które kocham ponad wszystko - mówi. Poznali się w klubie akademii morskiej. Najpierw była przyjaźń, a potem Wojtek się zakochał. W jej koleżance.

Anna skrycie darzyła go wielkim uczuciem, więc wyprowadziła się w Bieszczady. Poznała mężczyznę, z którym spędziła 15 dobrych lat, jednak on zmarł. Była pewna, że już się nie podźwignie po tej tragedii.

Osiem lat temu na popularnym wtedy portalu Nasza Klasa odnalazł ją Wojtek. Pisał, że ciągle ją wspomina i samotnie wychowuje dzieci, bo żona wyjechała za granicę. Po roku korespondowania zaprosił Annę na weekend. Pojechała i już nie wróciła. - Stara miłość nie rdzewieje - mówi z uśmiechem. - Byłam tak zakochana, że nawet nie pomyślałam o dzieciach Wojtka, które na początku mówiły o mnie per ona i patrzyły z ukosa. Kiedy para okrzepła w swoich nowych rolach, postanowiła zaadoptować dziecko. Aby ułatwić związane z tym procedury, wzięli ślub. Skończyli skomplikowany kurs dla rodziców adopcyjnych, przeszli wszystkie kwalifikacje. Dzięki temu przed dwoma laty do domu Anny i Wojtka trafiła siedmioletnia Ania.

- Początki były koszmarne - zamyśla się Anna. - Mała zamknęła się w sobie, moczyła się w nocy, nie chciała chodzić do szkoły, bała się ludzi. Córka męża czuła się zagrożona, więc dziewczynki się kłóciły. Syn wykazał się dojrzałością, dużo rozmawiał z siostrą, pierwszy zaakceptował nowego członka rodziny. Z biegiem czasu - i z pomocą dobrego psychologa dziecięcego - sytuacja zaczęła się normować.

- Dziewczyny są zżyte jak siostry - mówi Anna. - Nasza sytuacja jest skomplikowana, ale stabilna. Jeszcze kilka lat temu siedziałam na południu Polski i płakałam z samotności, a w najbliższą wigilię przy naszym stole usiądzie tyle osób, ilu jest apostołów. One dają mi siłę! - W rodzinie patchworkowej jest coś wyjątkowego, bo jeśli to grupa ludzi, którzy uwielbiają dzieciaki, to liczba osób do rozpieszczania i kochania jest zwielokrotniona - mówi Michał Pozdał.

- Oczywiście to nie wyklucza konfliktów, ale miłość może sporo wynagrodzić. Każdy ma swoje zwyczaje, pasje, poglądy. Dzieciaki otrzymują różne wzorce, przez co stają się bardziej otwarte na świat. To cenny bagaż.

Konstelacje


Pozdał twierdzi, że w patchworku rodzinnym problemów przysparzają trudność w komunikacji oraz chaos informacyjny spowodowany dużą liczbą osób. Dr Agata Loewe dodaje, że większość ludzi nie ma przygotowania do życia w różnych konstelacjach rodzinnych. Warto na tle tej wybuchowej mieszanki przyjrzeć się sobie. Jakie są moje normy i wartości? Na co się zgadzam w ramach bycia razem, a co odrzucam? Psychoterapeutka ubolewa, że na psychologii systemowej, którą ukończyła, o rodzinach patchworkowych niewiele się mówiło. Brakowało też pracy z rodzinami niestandardowymi, których przecież przybywa. Być może problem zaczyna się już tutaj.

Magdalena Kuszewska

PANI 12/2014


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy