Reklama

Radioromans

To pani? - pytają nieznajomi, gdy przypadkiem usłyszą ich głos. Zdarza się to często, bo RMF jest najchętniej słuchaną stacją w Polsce.

Żeby w niej być, Marta Grzywacz, Małgorzata Kościelniak i Małgorzata Steckiewicz musiały pójść pod prąd. Zmienić dom, zaryzykować przyjaźnie, no i zostawić Warszawę dla Krakowa. Dziś mówią: bilans wyszedł na plus. Mieszkają w mieście, gdzie żyje się wolniej, i pracują w radiu, gdzie czas płynie najszybciej.

Kontrakt astronoma

Marta Grzywacz, reporterka, specjalistka od wywiadów z gwiazdami. Prowadzi programy "Show" i "RMF Extra". Dopiero w radiowym studiu przekonała się, jak trudno ważyć słowa.

Czy to naprawdę mój głos? Dlaczego mówię tak szybko? I połykam końcówki? Radiowy mikrofon nie od razu polubił Martę Grzywacz. Godziny na próbach, nagrywanie demo i... ciągle nie to. - Radio jest bardzo wymagające. O ile w gazecie tekst można przerobić, w radiowym programie na żywo każdy błąd idzie na antenę - opowiada Marta. Z natury jest gadułą, a tu trzeba mieć wyczucie czasu, 30 sekund i stop!

Reklama

A miało być tak pięknie. Telefon zadzwonił w porę, jak w filmie. - To był kontrakt "astronoma" - śmieje się Marta. - Byłam specjalistką od gwiazd, robiłam dla tygodnika "Gala" wywiady ze znanymi ludźmi. Szef programowy RMF szukał nowych pomysłów. Zaproponował krótkie, dynamiczne wejścia na antenę, plotki, nowiny z wielkiego świata - opowiada. "Znam się na tym - myślała. - Mówić każdy potrafi". Pojechała. Pierwsza próba mikrofonowa, a następnego dnia poważna propozycja: "Czy poprowadzi pani programy weekendowe?". Studio, fajni ludzie, jeden próbny program, drugi... Przed mikrofonem ważyła każde słowo. Szło z oporami. Wszystko wydawało się zbyt głupie, mało dowcipne, nie takie.

I ta nerwówka - tydzień w Warszawie, weekend w Krakowie, dworzec, pociąg, pytania córki, którą sama wychowywała: kiedy wrócisz, mamo? Brak snu, pośpiech i myśl: zwariuję! I druga: przecież to dobra okazja, żeby coś w życiu zmienić, wyrwać się. W Warszawie nie trzymał jej żaden związek. Kraków? Wyzwanie. I tylko parę dylematów... córka miała w Warszawie ulubione przedszkole, a Marta dom, przyjaciół. Rozmowa z szefem RMF-u była trudna: "Proszę pana, nie dam rady podjąć tej decyzji. - To ja ją za panią podejmę", usłyszała od dyrektora programowego.

Potem przeprowadzka, szukanie mieszkania. Ewa Miszczak, dyrektor anteny RMF FM, wsadziła ją do samochodu. Znalazły przedwojenną kamienicę blisko Rynku. Ewa obejrzała mieszkanie na sprzedaż, zawyrokowała: "Bierzemy". Ściany niemalowane od 20 lat, przedpokój wyłożony plastikową brązową boazerią. Sześcioletnia córka Marty rozglądała się przerażona i pytała: dlaczego? "Córeczko - przekonywała Marta - tu się wszystko zmieni, będzie ładnie, zobaczysz". - Remont trwał trzy miesiące, kurz zgrzytał w zębach, nie mogłyśmy rozczesać włosów siwych od pyłu.

A to był dopiero początek zamieszania - opowiada Marta. Mieszkały jeszcze w Warszawie, ona dojeżdżała na programy. Taksówki, pociągi, samoloty i panika: Boże, muszę zdążyć po dziecko do przedszkola! W studiu trening. Po kolejnej próbie Tadeusz Sołtys, szef programowy, zapytał: "Może wódeczki?". - Innym razem wpadł do studia i skacząc z nieistniejącą gitarą, zaczął śpiewać: "Rozpuść włosy, dziewczyno, pokaż, co potrafisz!". To był niezły cyrk! - wspomina Marta.

W końcu usłyszała: "Wchodzi pani na antenę". Maj 2006, kolejny pomysł RMF. Marta i Piotr Jaworski jadą do Paryża śladami Kodu Leonarda da Vinci. Reportaż z miejsc, o których pisał Don Brown spodobał się. Zaproponowano im pracę w duecie. Z Małgorzatą Kożuchowską byli na pokazie mody w Mediolanie, z Markiem Kondratem w winnicach Hiszpanii, z Heleną Vondráčkovą w Pradze. - Piotr dbał o radiową formę, ja odpowiadałam za "meritum", miałam bzika na punkcie treści. Trzeba to było pogodzić. Odbyliśmy razem wiele podróży - mówi Marta, która już nie wątpi, że nadaje się do radia.

Gdy Piasek przychodzi na wywiad nie w formie, rozkręca go rozmową o pielęgnowaniu ogródka. Żartuje: "Pokaż, czy masz czyste paznokcie", i już Piasek zaczyna się śmiać, jest łatwiej. Nagroda... Garou, który udziela tylu wywiadów, po rozmowie z nią przyznał: "Dawno już z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało". Nowy Jork, MoMa, muzeum sztuki nowoczesnej. Marta w przerwie kolejnej reporterskiej wyprawy. Ogląda magnetyzujący tryptyk Moneta. Bierze ją. Decyzja: zapiszę się na wykłady z historii sztuki. W Krakowie rozczarowanie: są tylko w weekendy, a ona wtedy pracuje. Więc może kurs przewodników po Krakowie? Klapa - też w soboty. Taka jest cena jej pracy w radiu. Ale wreszcie światło w tunelu: w Muzeum Narodowym są zajęcia z historii sztuki. Wieczorem. Więc chodzi.

Nawet gdy przyjaciele żartują, że to uniwersytet trzeciego wieku. No bo zapomniała powiedzieć: w Krakowie też da się przyjaźnić. Nastrój sprzyja. Są knajpy na Kazimierzu i jej ulubiony Bunkier Sztuki. Siada w ogrodzie zimowym, zamawia szarlotkę z lodami waniliowymi, gapi się na Planty. Teraz Kraków - uśmiecha się.

Krakowski dżem

Małgorzata Kościelniak, dziennikarka radiowa. I wokalistka jazzowa. Kraków z mrocznymi klubami okazał się świetnym miejscem dla jej ukochanej muzyki.

Rok 2000. Małgorzata - wokalistka nagrywa album z zespołem Ananke. Piosenka Radio, ty i ja trafia na antenę. - Jestem na fali - myślałam. - Miałam w Warszawie swoją miłość, kapelę, czekaliśmy na pierwszą płytę. Pracowałam w Radiu Eska. I nagle układanka runęła: wytwórnia wycofała się z kontraktu. Rozczarowanie. Bunt. Poczucie, że trzeba zaczynać od nowa.

- Pomyślałam: ruszę w świat, przed siebie, bez planu. Było mi ciasno, w pracy, w życiu. Właściwie już pakowałam plecak. I wtedy zadzwonił telefon z RMF: pierwszy raz, drugi. Z propozycją pracy. Czyli przeprowadzki do Krakowa - wspomina Małgorzata.

Czekało ją spotkanie z prezesem. Wyobrażała sobie: facet w garniturze, sztywna rozmowa... - Prezes Tyczyński rozmawiał ze mną o hobbitach i o polu krokusów, które ma w Zakopanem. Błyszczały mu oczy, gdy mówił: "Tu wszystko jest możliwe. Możesz robić program z balonu, z łodzi podwodnej, spod ziemi...". Brzmiało dobrze. Cztery miesiące później Małgorzata prowadziła swoją pierwszą audycję. Wynajęła w Krakowie mieszkanie. Zabrała tylko drzewko szczęścia i kota.

- Przeniosłam się do Krakowa jedną nogą - przyznaje. - Tak naprawdę nie brałam pod uwagę przeprowadzki na stałe. W Warszawie wszystko zostało nietknięte, żebym w każdej chwili mogła wrócić, wpaść do przyjaciół na Mokotowie, iść do Powszechnego. Kraków to były takie... zawodowe wakacje. OK, supernowoczesne radio, świetni dziennikarze, którym się chce... Ale w piątek kończyłam program, biegłam na dworzec, na widok Pałacu Kultury cieszyłam się jak dziecko. Mogłam nawet wstać przed świtem, żeby pierwszym ekspresem znów zdążyć do Krakowa na program - opowiada Małgorzata.

Ekipa RMF zastanawiała się pewnie, czy koleżanka z Warszawy to jednostka w ogóle zdolna do adaptacji. - Piłam kawę na Kazimierzu i mówiłam sobie "Jestem tu turystką, jestem tu na chwilę". I w jednej chwili wszystko się zmieniło. 11 września 2001. Małgorzata prowadzi program. Nagle w słuchawkach głos szefa programowego: "Mamy break! Wchodzimy na antenę, samolot uderzył w wieżowiec w Nowym Jorku". - Przerwaliśmy muzykę, blok informacyjny o dramacie Ameryki trwał osiem godzin. Dziennikarzom donoszono wodę i kanapki. Nie zagraliśmy ani jednej piosenki, nie nadaliśmy żadnej reklamy. Radio przez duże R - mówi dzisiaj Małgorzata. - Obserwowałam to jak film. Wtedy zrozumiałam, że tu się robi radio, a nie bawi w radio - wyznaje Małgośka, nie wstydząc się patosu.

Potem były kolejne akcje, wielka powódź, gdy z RMF wyjechały na południe TIR-y z darami, a ona licytowała na rzecz powodzian kask Małysza. - Czułam, że to radio nie tylko mówi, ale i słucha ludzi. Jeszcze przez kilka lat żyje i tu, i tam. Dwie szczoteczki do zębów, dwie szafy, dwie pidżamy. Ale i męczące poczucie, że nigdzie nie jest u siebie. I tu, i tam ma mało czasu na przyjaźnie. Koncertuje "w kratkę" - raz w Krakowie, raz w Warszawie. Ale to właśnie Kraków daje jej szansę. - Zaczęłam grać więcej w klubach jazzowych, w Piwnicy pod Baranami. Świetni muzycy, publiczność życzliwa, bez zadęcia. Śmielej, zdecydowanie wzięłam się do nagrywania płyty. Gdy wyszedł krążek "Someone", w Warszawie nazywano mnie już "artystką z Krakowa" - opowiada Małgorzata. Nie pamięta dnia, gdy wsiadając na Centralnym do pociągu, pomyślała: "Wracam do domu".

Ale to był punkt zwrotny. Dwa lata temu sprzedała warszawskie mieszkanie. "Zwariowałam", myślała, kupując nowe w Krakowie. Kilka dni później poznała Bartka Szopińskiego, muzyka, grał na festiwalu, który prowadziła. Są małżeństwem, dwa miesiące temu urodziła się ich Blanka. - Zakorzeniam się - mówi Małgosia z uśmiechem. Ma już ulubioną knajpę "Mleczarnia" na Kazimierzu. I poczucie, że gdyby chciała się wyrwać na Jazz Jamboree, to pociąg do Warszawy jedzie tylko dwie i pół godziny.

Świt nad Kopcem

Małgorzata Steckiewicz prowadzi poranny serwis RMF FM. Wyjazd z Warszawy do Krakowa zmienił w jej życiu wszystko. Została nawet kibicem Wisły.

Stan nasycenia. Tak Małgorzata określa ten moment. Poczucie, że nic nowego już się w życiu nie zdarzy. Była dwa lata po rozwodzie, pięć lat pracowała w porannych programach informacyjnych w Radiu Zet, od roku szefowa newsroomu w Radiostacji. - Wychowywałam małą Julkę, czyli "Kulkę". Któregoś dnia pod koniec przerwy na lunch dzwoni komórka, głos obcego mężczyzny: "Pani Małgorzato, może czas przenieść się do RMF?". Powiedziałam dyplomatycznie, że się zastanowię, ale zanim tego dnia dotarłam do domu, wiedziałam: spróbuję.

W Krakowie zamieszkałam w służbowym mieszkaniu. Wzięłam tyle rzeczy, ile zmieściło się w "strzałce", czyli moim starym volkswagenie. Jacek, mój ówczesny szef, doholował mnie w Krakowie na miejsce, wtaszczył walizy i powiedział: "To lecę". Był listopad, padał deszcz, wszystko wydawało się obce. Usiadłam na podłodze i pomyślałam: "No to wpadłam, teraz się zacznie".

Postanowiłam znaleźć najpierw przedszkole dla córki. Skwerek dla dzieci. Na ławkach rozmawiające mamy. I jedna inna, ubrana na czarno, obłożona gazetami, z papierosem i komórką przy uchu. Mama Julii. - Byłam obca, wydawało mi się, że nie mam czasu na "zwykłe sprawy". Przez pierwszy miesiąc tylko raz poszłam na spacer. Praca - dom, jak chomik na kółku - opowiada. W Warszawie jej zmorą były poranne serwisy. - Wstawałam o trzeciej, mówiłam sobie "już rano" i pustymi ulicami jechałam na dyżur. Koledzy żartowali, że to konsekwencja mojego panieńskiego nazwiska Świtała.

W Krakowie miałam z tym skończyć... - wzdycha. W studiu na Kopcu też dostała poranki. Ale jednak było inaczej. W RMF nie jest się "czytaczem", prowadzący: Małgorzata i jej partner Tomek Staniszewski, razem z wydawcą są współautorami serwisu, decydują, co idzie na antenę. Nazwiskami firmują cały program. Jak wtedy, gdy na pół Polski wywołali dyskusję na temat "dopalaczy", czyli dostępnych w sprzedaży groźnych substancji pobudzających. Dziennikarze RMF dokonali nawet "zakupu kontrolowanego". - Fajnie jest pracować w radiu, w którym o coś chodzi - mówi Małgorzata.

Wkręciła się. Ciągle w biegu, trochę z boku. - Kiedyś szef programowy zapytał, co słychać. "W pracy okej - powiedziałam odruchowo. - A ja nie o pracę pytam". Zaniemówiłam, dotarło do mnie, że nie mam życia prywatnego. Kilka razy słyszałam niby żartem: "Wyjdź już z tego radia, bo zawołamy ochronę". Tylko dokąd? Przypadek, mieszkała niedaleko stadionu Wisły. Lubiła piłkę, więc pomysł: "Pójdę na mecz". Kupiła bilet, potem następny. Na spotkanie z Polonią Bytom pojechała swoim samochodem. Na warszawskich numerach. - W przerwie dotarło do mnie, co zrobiłam, i już widziałam w wyobraźni wybite szyby. Po meczu na zakurzonej karoserii był napis: "Kocham Wisłę". - Nie starłam. Bo przypominał mi coś jeszcze - mówi.

Właśnie dzięki piłce poznała Michała. W knajpce, do której przychodzą kibice. Pracował w szpitalu, fan futbolu... Zabawne, ale to Małgorzata zaproponowała pierwszą randkę. W maju zeszłego roku wzięli ślub. Niedawno zmieniała dowód osobisty. - "Pani nie stąd? - Nie, ale mój mąż jest krakusem. - Jakim krakusem - oburzyła się urzędniczka - o nas tylko warszawiaki tak mówią". - Nie jest łatwo - śmieje się Małgorzata. Świt. Nad Kopcem Kościuszki, gdzie są studia RMF - najpiękniejszy. Nagroda za poranne wstawanie. - Mój ulubiony widok - mówi Małgorzata z akcentem na "mój". Niedostrzegalnie w rozmowach o Krakowie pojawiły się takie słowa. Nawet Julia je oswoiła. Gdy zimą pojechały do babci do Szczecinka, po paru dniach zapytała: "Kiedy wrócimy do domu?". Dom? W Warszawie mówiła: "Mieszkanie mamy, mieszkanie taty". - Odetchnęłam - przyznaje Małgorzata - przesadzona roślinka się przyjęła.

Agnieszka Litorowicz-Siegert, Maciej Wesołowski

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy