Reklama

Pustka po raku

"Miałam raka piersi, ale wyzdrowiałam. Obiecywałam sobie, ze kiedy tak się stanie, już zawsze będę szczęśliwa. Tak nie jest. Nic mnie nie cieszy...". Co czują kobiety, które wygrały z chorobą, dlaczego często nie potrafią wrócić do równowagi psychicznej i jak im w tym pomóc, mówi "Twojemu STYLOWI" Antonia Sumbundu, psycholog, inicjatorka terapii dla pacjentek oddziałów onkologicznych w Danii.

Kobiety chore na raka piersi mogą i powinny korzystać ze wsparcia psychologicznego w trakcie leczenia, bo to pomaga uporać się z chorobą. Pani zainicjowała i prowadzi w Danii grupy dla pacjentek, które z rakiem wygrały. Dlaczego?

Antonia Sumbundu: Bo dotychczas osoby wyleczone nie mogły liczyć na takie wsparcie, a bardzo go potrzebują. Program, w ramach którego prowadzę grupy, opiera się na najnowszych badaniach dotyczących stresu, jakiemu poddane są kobiety, które przeszły raka. Okazuje się, że często trudno jest im wrócić do normalności, do życia przed chorobą. Ponieważ jestem terapeutką MBSR, czyli metody redukcji stresu za pomocą uważności, zaproponowałam dla nich grupowe zajęcia, na których m.in. uczą się medytacji i technik relaksacyjnych. Początkowo był to jedynie projekt badawczy, więc prowadziliśmy jednocześnie standardowe grupy kontrolne. Okazało się, że kobiety po treningu uważności, szybciej odzyskiwały chęć do życia.

Reklama

Przecież wygrały z chorobą, koszmar się skończył. Naprawdę w takiej chwili można nie chcieć żyć?

- No właśnie. Takie mamy zwykle oczekiwania i wyobrażenia na ten temat: skoro wyzdrowiałam, to teraz wszystko będzie jak dawniej. Ale jakoś nie jest. Kobiety, z którymi pracuję, mówią, że czują, jakby coś ważnego, co stanowiło sens ich życia, nagle znikło. Zwykle są tym zaskoczone, przestraszone, nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Obiecywały sobie przecież, że jeśli tylko przeżyją, będą szczęśliwe. Tymczasem nie umieją się cieszyć, wiele z nich ma objawy podobne do depresji.

Czyli jakie?

- Brak zainteresowania światem, obojętność, czasem odrętwienie, smutek, ale też drażliwość, chaos emocjonalny, galopujące myśli, zmieniające się stany psychiczne, bezsenność. Bardzo różnie to opisują.

Skąd się to bierze?

- To reakcja naszej psychiki na gwałtowną zmianę. W czasie choroby koncentrujemy się na procesie leczenia: są rzeczy do zrobienia, idziemy do przodu, żyjemy tym, co się wydarza. Walczymy o życie. To bardzo intensywny czas. Mamy cel: wyzdrowieć. I nagle ten cel zostaje osiągnięty. W pierwszej chwili czujemy radość. Ale po chwili pojawia się pustka. Co dalej? Nie mamy jasnej wizji przyszłości, bo choroba przestaje być centrum naszego świata. Tempo życia gwałtownie spada. Trochę tak, jakby komuś, kto ćwiczy na bieżni w siłowni, nagle wyłączyć tę bieżnię. Trudno wyhamować, złapać równowagę. Trzeba przez chwilę pobyć w tym stanie, poczekać, aż pojawi się nowe dążenie. Ale to nie dzieje się natychmiast, choć oczywiście się zdarza - są ludzie, którzy życie traktują zadaniowo: choroba pokonana, rozdział zamknięty. Koniec - idziemy dalej. Większość kobiet przeżywa jednak emocjonalną huśtawkę. Dlatego ważne jest, byśmy miały świadomość, że coś takiego może nas spotkać. I że nie ma w tym nic niewłaściwego. To naturalny stan, choć trudny.

Podobnie jak żałoba...

- Ciekawe, że zrobiła pani takie porównanie, bo w jakimś sensie to jest żałoba. Po życiu, które już nie wróci, po tej "mnie", która już nie będzie taka jak kiedyś. Trzeba to przejść, żeby się móc otworzyć na nowe życie, nową siebie.

Szczególnie, że często taka choroba wpływa na nas fizycznie.

- No właśnie. Bywa, że nie da się uratować piersi, chemia czy radioterapia powodują wycieńczenie organizmu, wpływają na wygląd skóry, gospodarka hormonalna zostaje zmieniona na skutek brania leków, a to pogarsza samopoczucie... I taką nową siebie te kobiety muszą zaakceptować. I nie tylko one - także ich bliscy, dzieci, partnerzy. Ale nawet jeśli kobieta przeszła raka bez większych fizycznych zmian, może takiej emocjonalnej pustki doświadczyć. Bo uświadamia sobie na przykład, że jest niezadowolona z dotychczasowego życia i nie wie, co z tym zrobić. Jedna z pacjentek powiedziała mi kiedyś wprost: "Niby wszystko w porządku. Jestem zdrowa. Mąż mnie kocha, dzieci są wspaniałe. Ale czegoś mi brakuje, choć zupełnie nie wiem czego. Nie umiem sobie znaleźć miejsca...". Nazwała to, z czym boryka się wiele kobiet. Ta choroba zmienia perspektywę, otwiera tęsknotę za tym, by coś jeszcze przeżyć, by życie miało głębszy sens.

Rak zmienia również psychicznie?

- Wszystko, co przeżywamy, zmienia nas psychicznie, ale zwykle dzieje się to powoli, dzięki czemu niemal tego nie zauważamy. Proszę pomyśleć: po urlopie wracamy do biura. Przez dzień, dwa zupełnie nie potrafi my się odnaleźć. A to przecież tylko kilka wolnych dni - mimo to wybijają nas one z normalnego trybu funkcjonowania. A co dopiero taka rzecz jak rak? Kiedy stajemy twarzą w twarz ze śmiercią, jakieś drzwi się otwierają, zaczynamy widzieć więcej, inaczej, nasze priorytety się zmieniają. Rzeczy, które miały sens, mogą go stracić. Nie sposób tego przewidzieć, przygotować się na to, bo to wielka niewiadoma. Słyszę od kobiet, z którymi pracuję: "Zupełnie siebie nie poznaję! Nie umiem przewidzieć swoich reakcji, jakbym była kimś obcym". One potrzebują czasu i uwagi, żeby się w tym połapać, dowiedzieć, kim jestem. Po co to życie? Jaki to ma sens? Zdarza się, że stawiają sobie te pytania po raz pierwszy, bo przecież zwykle nie ma na nie miejsca w codziennym życiu. Często nie potrafią sobie poradzić samodzielnie.

Co wtedy?

- W takich przypadkach warto poszukać grup wsparcia albo terapii, szczególnie takiej, gdzie pracuje się z ciałem. Oczywiście polecam praktykę uważności, zwłaszcza techniki oddechowe, medytacyjne, relaks. Naprawdę przynoszą pacjentkom dużą ulgę. Można się ich nauczyć, a potem ćwiczyć samodzielnie w domu. Mówiąc obrazowo - pomagają spokojnie odetchnąć i zajrzeć do swojego wnętrza, zobaczyć, co tam się dzieje, jakie to uczucia, myśli, skąd się wzięły. Tylko kiedy człowiek usiądzie sam na sam ze sobą, mogą pojawić się odpowiedzi na dręczące nas pytania.

Z czym jeszcze borykają się kobiety, które pokonały raka?

- Z poczuciem winy. Słyszą pytania: "Dlaczego się nie cieszysz? Przecież żyjesz, powinnaś być szczęśliwa! Co z tobą nie tak?". To normalne bliscy też mają prawo czuć znużenie całą sytuacją, swoje przeżyli, chcą, by wszystko wróciło do normy. I te kobiety to rozumieją - tym bardziej czują, że coś z nimi nie tak. Przecież nie chcą swoim stanem nikogo niepokoić czy rozczarować. A nie umieją tego zmienić i to je frustruje. Bywa też, że się bardzo boją.

Czego?

- Że choroba wróci. Jedna z grup, którą prowadziłam, składała się głównie z takich kobiet. Ale żadna z nich nie chciała się do tego przyznać. Unikały tematu, walczyły, starały się nie czuć tego strachu, zaprzeczały mu. Ale w ten sposób - paradoksalnie - nie potrafiły myśleć o niczym innym. Dzięki ćwiczeniom, które proponowałam, i dzięki wsparciu grupy stopniowo robiły się spokojniejsze, nabierały dystansu i zaczęły na nowo angażować się w swoje "normalne" sprawy. Za każdym razem, kiedy jestem świadkiem podobnej przemiany, bardzo się cieszę.

Bo to wymaga wielkiej odwagi. Wszyscy przecież boimy się śmierci. Mimo to trzeba się z tym strachem spotkać, inaczej będzie nas paraliżował i nie pozwoli cieszyć się życiem. A czy nie taki jest jego najgłębszy sens?

Tatiana Cichocka

Twój STYL 10/2010

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: depresja | terapia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy