Reklama

Prawy do lewego

Top modelka Anja Rubik i model Sasha Knezevic pasują do siebie nie tylko na fotografiach. I nie muszą wybierać: miłość czy kariera?

Anja

Gdy wracam do domu, wiem, że o mnie pomyślał, że w lodówce znajdę swoje ulubione suszone owoce i coca-colę, jedyną rzecz, od której jestem uzależniona. Mocno mnie obejmie i powie: „Witaj, Sladka”, co po serbsku znaczy „słodka”. To jedno z wielu czułych imion, jakimi mnie nazywa.

Jak poznałam Sashę? Pozowaliśmy do zdjęć dla marki Dolce & Gabbana. Leżałam na sianie i opierałam głowę na jego ramieniu. Byłam tak przejęta, że fotografuje nas sam Steven Meisel, że nawet gdyby obok posadzili Brada Pitta, nie zwróciłabym na niego uwagi. Drugi raz pracowaliśmy razem w Nowym Orleanie przy kampanii reklamowej Gap. Nasze wspólne zdjęcia wisiały potem na billboardach w całej Ameryce. Polubiliśmy się, ale to jeszcze nie był właściwy czas na bliższą znajomość – on miał dziewczynę, ja – chłopaka...

Los dał nam trzecią szansę. Ale zanim do tego doszło, przeżyłam trudne chwile. Rozstałam się z narzeczonym i poczułam się samotnie w Nowym Jorku. Jeszcze bardziej rzuciłam się w wir pracy. Towarzystwa dotrzymywał mi oswojony szczurek. I nagle zachorował. Konsultowałam się z rodzicami przez Internet, oboje są weterynarzami w Częstochowie. Tata postawił inną diagnozę niż tutejszy lekarz. Jestem zła na siebie, że go nie posłuchałam. Straciłam ukochane zwierzątko. W Paryżu, w przerwie między pokazami, kazałam sobie wytatuować szczurka na przegubie, żeby już zawsze pamiętać o tym, co ważne.

Reklama

Z perspektywy czasu myślę, że ta strata była symboliczna. Zamknęła jakiś etap w moim życiu i otworzyła nowy. To wtedy pojawił się Sasha. Wpadliśmy na siebie na słynnej nowojorskiej Piątej Alei. Umówiliśmy się na kawę. Był świeżo po kontuzji, jakiej nabawił się, grając w kosza. Poruszał się o kulach. Jego stopa w gipsie przypominała nogę słonia. W kawiarni sprawiał wrażenie zadowolonego, że to ja wokół niego skaczę. „Prawdziwy serbski macho”, pomyślałam rozbawiona. Okazało się, że mamy z Sashą mnóstwo wspólnych tematów, mogłabym z nim rozmawiać bez końca. I choć to do mnie niepodobne, zupełnie straciłam poczucie czasu.

Tak jest zresztą do dziś. Kiedy jesteśmy razem, godziny mijają jak minuty. Wiele nas łączy. Oboje jesteśmy bardzo aktywni, podróżujemy, uprawiamy sport. Dla niego nauczyłam się jeździć na nartach. Zostałam też kibicem koszykówki. Raz nawet kupiłam dla nas bilety na mecz słynnej drużyny Lakersów. Było mi głupio, bo w najbardziej pasjonujących momentach przysypiałam. Ale tego dnia wróciłam z wyczerpującej trasy: Paryż – Mediolan – Szanghaj. Pokonało mnie zmęczenie. Jesteśmy podobni, a jednak różni. To widać w sposobie podejścia do treningów. Ja lubię mieć wszystko pod kontrolą. Najchętniej ćwiczę w profesjonalnym studiu. Ustawiam urządzenia na odpowiednie parametry i wiem, czego się trzymać. Sasha wolałby biegać po Central Parku i poznawać ludzi. Jest bardzo towarzyski, ufny. Może aż za bardzo. On naprawdę wierzy, że świat jest dobry.

Sasha

Kiedyś zaproponowała: „Pójdź ze mną na jogę”. „Co? Na jogę? Nie, to raczej dla kobiet”, nie dawałem się przekonać. Ona ćwiczy regularnie od wielu lat. Pewnego dnia z nią poszedłem. Byłem zdziwiony, ile wysiłku trzeba włożyć w ćwiczenia. Dotąd sądziłem, że to coś w rodzaju medytacji na macie. Dostałem w kość, ale się nie zniechęciłem. Teraz jak tylko mam czas, chodzę na jogę z Anją. Zawsze mi się podobała. Nic dziwnego, jest top modelką, jedną z najbardziej rozchwytywanych na świecie. Wiedziałem, że współpracuje z największymi markami, takimi jak Gucci, Chloé czy Balmain. Jej twarz pojawia się na okładkach prestiżowych magazynów, ostatnio francuskiego „Vogue’a”. Zachwycająca uroda Anji jest czymś oczywistym, zaskoczeniem dla mnie była jej osobowość.

Z niedowierzaniem odkrywałem, że pełen blichtru i sztuczności świat mody nie zdołał jej ani trochę zepsuć. Bez względu na sytuację jest sobą. Normalna, naturalna, niczego nie udaje. Zdumiewające, jak potrafi podejmować decyzje. Zawsze są przemyślane. Można na niej polegać. Jak coś obieca, na pewno dotrzyma słowa. Bywa może nieco zamknięta, powściągliwa, ale kobieta musi być trochę niedostępna, tajemnicza, to tylko dodaje jej uroku.

Byłem oczarowany. W momencie gdy kompletnie straciłem dla niej głowę, zacząłem się trochę obawiać. „Czy mnie nie odtrąci?”, „Dlaczego spojrzała na zegarek, może ją znudziłem?”. Niepotrzebnie się niepokoiłem, ona po prostu taka jest – ciągle w ruchu, wciąż gdzieś się śpieszy. Sama o sobie mówi, że jest pracoholiczką. Ja widzę w niej raczej pasję. Bo dla mnie zawód modela to bardziej przypadek. Przez wiele lat trenowałem koszykówkę, zawodowo grałem w pierwszoligowym klubie. Ale przydarzyła się kontuzja, która na pół roku wyeliminowała mnie z gry. Nie chciałem siedzieć bezczynnie, zgłosiłem się do agencji dla modeli. W głębi duszy nie wierzyłem jednak, że coś z tego wyniknie. Byłem zdziwiony, gdy niemal od razu pojawiły się poważne propozycje. Zacząłem współpracować ze znanymi światowymi markami. Dziś to dla mnie po prostu dobrze płatny zawód dający możliwości podróżowania po świecie.

A jeśli jeszcze mogę coś robić razem z Anją, nic mi więcej nie trzeba. Cieszę się, gdy udaje nam się połączyć pracę z krótkim urlopem. Na tej zasadzie byliśmy na Sardynii i w wielu innych pięknych miejscach. Podróżowaliśmy w nocy, a w dzień zwiedzaliśmy kolejne miasta: Barcelonę, Rzym, Monte Carlo. Gdy jedziemy samochodem, Anja lubi trzymać na kolanach mapę, niepokoi się trochę, kiedy proszę, żebyśmy zboczyli z trasy, zatrzymali się i popatrzyli na jakiś wspaniały widok. Nauczyła się kontrolować czas i dziwnie się czuje, gdy nie musi tego robić. Śmieje się, że jestem bardziej romantyczny od niej. Ale widzę, że umie teraz czerpać z życia więcej przyjemności. A mnie nic bardziej nie cieszy niż jej radość. Uwielbiam na Anję patrzeć. Nigdy nie mam dość.

Magda Rozmarynowska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy