Reklama

Pół wieku teatralnej wędrówki

Krzysztof Jasiński – polski aktor, reżyser teatralny i telewizyjny, założyciel i dyrektor krakowskiego teatru STU opowiedział o kondycji polskiego teatru.

Magdalena Janczura, Styl.pl: Wielkimi krokami zbliża się 50-lecie teatru Stu.  

Krzysztof Jasiński: - Postanowiłem z tej okazji zrobić przedstawienie z najstarszymi aktorami tego teatru i wybrałem "Rewizora" Gogola, ponieważ teatr Stu zawsze towarzyszył przemianom. Jakby na to nie patrzeć najważniejsze chwile teatru wiązały się z ważnymi momentami dla Polski przez te ostatnie 50 lat. A trochę tego było: od Gomułki do Kaczyńskiego przez Gierka, Jaruzelskiego i 25 lat wolności naszego kraju. A dziś Gogol jest bardzo aktualny, gdy patrzymy na to co się dzieje, bo wiadomo, że teraz w naszym kraju pracuje pewna ilość rewizorów, żeby była tzw. "dobra zmiana". 

Reklama

Myśli pan, że nastąpi ta dobra zmiana?  

- U nas w teatrze na pewno (śmiech), choć dla każdego może znaczyć to zupełnie coś innego. 

Jak tj. prowadzić teatr tyle lat w tak różnych momentach?

- Podstawowe zadanie teatru to jest zmienianie człowieka. Na okrągło powtarzam, że teatr jest po to, żeby człowiek był lepszy. I bez względu na to czy wystawiamy dramat czy komedię to musi dotyczyć współczesności. 

Jak powstał teatr Stu? To niewątpliwie dość ważny element krakowskiego życia.

- Idea teatru powstała na studiach. Tylko że ja już byłem wtedy trochę starszy, bo skończyłem studium nauczycielskie w Poznaniu. Do Krakowa przyjechałem jako nauczyciel historii i rosyjskiego, więc byłem nieco bardziej doświadczony. Wiedziałem już jak wygląda studiowanie, z czym to się wiąże. W ogóle to były czasy Beatlesów, początek hipizmu. Klub pod Jaszczurami w Krakowie dla mojego pokolenia był enklawą wolności. Postanowiłem więc, że 20 lutego 1966 r. zwołam zebranie założycielskie i tak to się zaczęło. 

Kto wtedy był? 

- Jan Łukowski, Jan Polewka, Olgierd Łukaszewicz, Wojtek Pszoniak, Roman Kowal, chwilę później doszedł Jerzy Trela, Lucyna Demarczyk, Tomasz Stańko, potem Jerzy Stuhr. A nas tam było wtedy ze 30 osób. 

A czym różni się dzisiejszy teatr od tamtego? Jaka jest dzisiejsza kondycja teatru? 

- Przełom lat 60 i 70 to znakomity okres, w szczególności dla teatru krakowskiego. To właśnie wtedy pojawiają  się wielcy reżyserzy na czele ze Swinarskim, Jarockim, Wajdą. Krystian Lupa, jako student przychodził wtedy na nasze przedstawienia!

Dzisiejszy teatr jest więc niższych lotów? 

- Czasy się zmieniają. Dziś nastąpiło jak gdyby zawieszenie na kołku obowiązującego wcześniej paradygmatu. Mamy ogłaszane kolejne końce, jak ten Fukuyamy, wybucha postmodernizm, Boga nie ma i jest pusta dziura w niebie. Tak jak wcześniej ogłaszano koniec malarstwa, bo po Piscassie nie ma już następnego Rafaela. Potem mamy Becketta i koniec dramaturgii. Tych końców można wyliczać bez końca. Można więc powiedzieć, że to lustro dalej się kruszy. Ten proces jest w ciągłym ruchu, ale dzięki temu jest szansa, żeby go powstrzymać, a nawet odwrócić.  I właśnie teatr jest takim miejscem.  Dziś mamy kryzys słowa, kryzys mówienia. Wystarczy otworzyć telewizor. Wszędzie króluje kłamstwo i brak odpowiedzialności za słowa.. To jest wstrząsające dla mnie, bo ja myślałem, że przez te 25 lat wolności my się tego pozbędziemy. Tymczasem znów inaczej się pisze, a inaczej się czyta. 

Teatr chce z tym walczyć?  

- Właśnie od tego jesteśmy, bo teatr bierze odpowiedzialność za słowa. 

A czy w dobie internetu i świata wirtualnego teatr ma szanse? 

- To jest bardzo ważne pytanie, ponieważ Internet i świat wirtualny pojawiają się tu właśnie w punkcie zwrotnym. Niesamowita siła globalnej komunikacji stwarza nową jakość. Powiedziałbym nawet, że tu nie ma zagrożenia dla teatru, wręcz odwrotnie. Realny kontakt człowieka z człowiekiem, aktora z widzem w procesie ucieleśniania słowa jest niezastąpioną szansą teatru. Za chwilę będzie tak, że będziemy prosić o pozostawienie "komórek" w domu. Teatr ma być miejscem czystym energetycznie, wolnym od cyberzakłóceń.  A Internet ma służyć do skrzykiwania się i do wymiany poglądów. 

Czy odejście jest aktualne? Jak to będzie się rozstać po tylu latach? 

- Byłoby nieprzyzwoitością zostawać dyrektorem teatru dłużej niż 50 lat. Tym bardziej, że nikt nie osiągnął tego, co mnie się udało. Na pewno nie będzie łatwo, ale nie będzie też drastycznie. To jest tak jak w ogrodnictwie. Ogrodnik codziennie podlewa i pielęgnuje swoje rośliny, ale gdy zaczyna mu brakować siły nie może przecież nagle zostawić wszystkiego, lecz musi znaleźć godne zastępstwo. Kogoś kto będzie mu w tym pomagać, a później go zastąpi. Tak powinno być w każdej branży. W końcu młodzi czekają na to, by objąć za długo zajmowane stanowiska. Ja jako ten ogrodnik wciąż będę  opiekował się roślinami, ale nie będę już nimi zarządzał. Odchodzę z zarządzania, bo tu potrzebny jest ktoś już bardziej energiczny (śmiech). 

Kogo więc możemy się spodziewać w roli nowego dyrektora? 

- Dowcip polega na tym, że nawet potencjalny kandydat jeszcze o tym nie wie. Dowie się w ostatniej chwili, czyli na uroczystości jubileuszowej. To na pewno będzie człowiek teatru, ale kto na razie, tylko ja to wiem. Boję się trochę tego, że osoba, którą mam na myśli może nie przyjść na spotkanie albo nie przyjąć mojej propozycji. 

No właśnie i co wtedy? 

- No nic. Będziemy szukać dalej (śmiech). 

Co z powrotem Krzysztofa Globisza? Pojawił się już na scenie możemy więc myśleć o jego powrocie na dłużej?

- Jego udział w spektaklu był punktem zwrotnym w leczeniu. Chciałem zamanifestować ten moment, więc skorzystałem z okazji. Wymyśliliśmy zatem wspólnie, że pan Globisz weźmie udział w spektaklu choćby symbolicznie. 

Jak to wyglądało? 

- Tak się akurat złożyło, że obchodziliśmy 15-lecie "Hamleta". U nas w teatrze jest taki zwyczaj, że chcemy, aby w jubileuszowym przedstawieniu zagrali wszyscy, którzy brali w  nim do udział. Z tego powodu na scenie były 3 Ofelie i 3 Hamletów. Wszyscy artyści pojawiali się kolejno i dzielili się swoimi rolami. I w pewnym momencie z balkonu odezwał się król Klaudiusz, czyli Krzysztof Globisz. Entuzjazm publiczności był nie do opisania. Musieliśmy na kilka minut przerwać spektakl, ponieważ wszyscy wstali i długo bili brawa. 

Czy to była pewnego rodzaju terapia? 

- To była uroczystość. Jesteśmy cały czas w kontakcie z fizjoterapeutami. Aktor to zupełnie inny człowiek, inaczej dochodzi do siebie. To się udało. Nasz profesor Globisz wrócił do sztuki, ale w jakim zakresie, to jeszcze zobaczymy. 

Ulubiony spektakl? 

- Nie potrafię skierować reflektorów na jeden spektakl. Ja się wielokrotnie zmagałem z trudnymi tekstami. Najważniejszym moim osiągnieciem jest na pewno to, że po raz pierwszy w historii polskiego teatru doprowadziłem do inscenizacji tryptyku "Wesele", "Wyzwolenie", Akropolis" w jednym widowisku. Póki co nikt tego jeszcze nie zrobił (śmiech). Z kolei jeśli chodzi o spektakle to na pewno "Biesy" i wielka rola Radosława Krzyżowskiego. Do tego "Król Lear", Hamlety z Ofeliami, no i to, że od 30 lat nieustannie gramy "Wariata i Zakonnicę" Witkacego. Tutaj ani na centymetr nie zmieniła się ins

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy